The Snake poison

By ambrozjas

8.1K 328 75

[w trakcie poprawy (rozdziały co kilka dni)] Cleveland to miasteczko stanie Ohio całkowicie wyjęte z historii... More

Dedykacja
TRIGGER WARNING
Playlista
Prolog
List 1
List 2
1. Sunflower
2. TinkerBell
3. Koszmar
4. Intrygantka
5. Egzorcysta
6. Dręczycielka
7. Moja Zmora
8. Karma to suka
9. Szekspir
10. Kukiełka
11. Plastikowa róża
12. Wrony
13. Aniołek
14. Polowanie
15. Stróż
16. Szklane łzy
17. Zakład
18. Denaci
19. Uprzejmość

20. Trupy wyciągnięte z szafy

124 5 2
By ambrozjas

- A jak tam twoja mama?

- Słabo, ale jeszcze nie jest to stan, w którym potrzebna by była interwencja służb ratunkowych – odpowiada Alex. W tle słychać szybkie stukanie w klawiaturę komputera.

Wiedziałam, że chłopak na co dzień działa jako nielegalny informatyk, mówiąc prościej para się sztuką hackerską i ci którzy o tym wiedzą często piszą do niego zlecenie, które Berry wykonuje i zgarnia za to nawet niezłą kasę. Mógłby zarabiać więcej i naprawdę bardzo by chciał, ale nad wszystkim góruje zdrowy rozsądek i niechęć do wychylania się. Raz na jakiś czas większy skok, a potem osuwanie się w cień i prosta, szybka robota nie wymagająca wiele, ale za to gorzej płatna.

- Przekaż jej później pozdrowienia i powiedz, że za niedługo znów wpadnę z ciastkami herbacianymi.

- Oooo, a zrobisz też brownie? - zapytał z dziecięcą nadzieją. - To twoje jest sto razy lepsze niż to sklepowe.

- Zastanowię się - słysząc jego niezadowolenie zaśmiałam się cicho. - Ale wiem, jak możesz wpłynąć na moją decyzję.

- Tak?

- Carbonara a'la Alex Brerry powinna wystarczyć.

- Dobra, masz to jak w banku.

- Super.

Będę musiała się trochę wykosztować na czekoladę i już widziałam tą cenę do zapłacenia, ale czego się nie robi dla carbonary? Naprawdę, uwielbiam dania z makaronem, a carbonarę to już w szczególności. Poza tym uradowana twarz brata będzie wystarczającą nagrodą. Już widzę jak będzie mi kradł masę z miski, a potem jako pierwszy spałaszuje kilka (bo na jednym się nie skończy) kawałków kończąc z całą buzią usmarowaną czekoladą.

- To co, widzimy się potem?

- Tak, mam ogromną chęć na pączka oblanego różową czekoladą i posypką.

- Dobra, to do zobaczenia - odpowiedziałam rozbawiona jego łakomstwem. Miał słabość do pączków w różowej czekoladzie, ale kto by się mu dziwił, są takie ładne i jeszcze do tego dobre, że sama nabrałam ochoty na jednego.

- Pa pa.

Połączenie się urwało, a ja na spokojnie dokończyłam pakować torbę sportową dwa razy sprawdzając czy niczego mi nie brakuje. Ostatnim razem zapomniałam taśm i automatycznie straciła ochotę na trening. Cały pozostały dzień chodziłam naburmuszona i na każdego narzekała, więc podziękuję, ale tym razem wolę sprawdzić dwa razy niż mieć tylko nadzieję, że wszystko mam.

Przed wyjściem wzięłam jeszcze pustą butelkę i poszłam z nią do kuchni, żeby nalać wody. Przechodziłam akurat przez salon, kiedy w pół kroku zatrzymał mnie głos Sally Brown grającej samotnie w szachy. Sama ze sobą.

- Idziesz gdzieś?

- Emm, tak - odpowiedziałam lekko niepewnie nie wiedząc na co mam się przygotować. Kobieta zagadka lubi zaskakiwać w najmniej odpowiednich momentach.

Nie rozmawiałam z matką od świąt. Jedynie odpowiadałam na sporadyczne pytania lub mówiłam jej coś ważnego o czym musiała pamiętać, ale od tamtej nocy nie rozmawiałyśmy ze sobą tak naprawdę normalnie ani razu.

-Myślałam, że zechcesz ze mną zagrać. Już dawno nie ćwiczyłyśmy naszych umiejętności.

- Zapewniam cię, że moje umiejętności są w bardzo dobrej formie. Jestem najlepsze - unoszę wyżej podbródek pokazując pewność siebie, ale świdrujące, zielone oczy kobiety sprawiały, że czułam się jak balonik, z którego powoli upuszcza się powietrza.

- Wolałabym jednak sama się o tym przekonać.

Zaciskam mocno zęby wiedząc, że zagania mnie w kozi róg i że nie będzie łatwo się wywinąć, a raczej, że nie ma sposobu na uniknięcie tej konfrontacji. Spojrzałam na zegar i jeszcze mocniej zacisnęłam zęby, tak że zgrzytnęły. Jeślibym się pośpieszyła, to może nawet dałabym radę ze wszystkim się wyrobić.

Niechętnie podchodzę do małego, okrągłego stoliczka ustawionego przy parapecie pod oknem i zajmuję miejsce naprzeciwko rozpoczynając grę. Nie starałam się, chciałam jedynie szybko mieć to już za sobą i wyjść z tego domu.

- Nie przykładasz się, Annabeth. Nie myśl sobie, że tego nie widzę - ostrzegła cały czas patrząc na planszę z czarno-białe kwadraty.

- Dziwisz mi się? Przecież wyraźnie ci powiedziałam, że gdzieś idę, a ty kazałaś mi z sobą grać.

- Zaprosiłam cię do wspólnego spędzenia czasu, jak matka z córką. Do niczego cię nie zmuszałam.

- Czy ty siebie słyszysz? Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek zdarzyło się by po odmówienia gry z tobą nie poniosła za to jakiejś kary. Ty nigdy nie dajesz mi wyboru. Nigdy nie mogę się nie zgodzić, twoje zaproszenia to rozkazy. A te pieprzenie o spędzeniu czasu z córką... - roześmiałam się bez wesołości. - To zwykłe łgarstwo.

- Graj, Annabeth.

- Widzisz, ty mnie nawet nie słuchasz - głos miałam coraz bardziej piskliwy, dążący do załamania.

- Nie przesadzaj, słucham się, ale teraz twój ruch - mówi spokojnie łapiąc za wystrzępioną frotkę i związuje nią włosy.

- Nie mam zamiaru spędzić z tobą połowy dnia w ten sposób. Mam własne plany, a ty je w tej chwili psujesz, więc wybacz, ale wychodzę.

Miałam się już podnieść, ale powstrzymał mnie jej głos.

- Czy ty naprawdę nie możesz spędzić ze mną jednego dnia, nie możesz poświęcić dla mnie choć trochę swojego cennego czasu? Kiedy ostatnio grałyśmy i rozmawiałyśmy?

Parskam nie mogąc się dłużej powstrzymać. Klasyczna zagrywka, na którą już dawno się uodporniłam. Teraz patrzę na nią tylko znudzonym wzrokiem, gdy próbuje manipulować moimi uczuciami i wywołać poczucie winy, podczas gdy w środku mała dziewczynka, którą tam skryłam płacze tak bardzo, że aż boli mnie serce, bo ona znów to robi. Nie potrafi normalnie porozmawiać, wytłumaczyć. Przeprosić. Nie, ona musi manipulować i grać w te swoje chore gierki, które doprowadziły mnie do stanu, w którym wszystko jest mi obojętne.

- A ty, kiedy ostatni raz mnie przytuliłaś i porozmawiałaś szczerze i otwarcie? Bo ja nie pamiętam - zamrugałam szybko pozbywając się napływających łez. - Kiedy ostatni raz zainteresowałaś się co u mnie słychać, jak mi idzie w szkole i z kim się zadaję? Dla ciebie liczą się tylko psychologia i sztuczki, które na mnie testujesz, a potem sama mnie ich uczysz.

- Czy to aż takie złe, że uczę cię jak przetrwać na tym świecie? - wciąż nie rozumie o co mi chodzi.

Wstaję od stołu nie mogąc tego znieść.

- Tak, bo przez to czuję się jakby moje uczucia w ogóle nie były ważne, jakbym ja nie była dla ciebie wystarczająco dobra!

- Och przestań się już nad sobą użalać, Annabeth. Krzywda ci się nie dzieje, więc nie wiem o co tyle rabanu.

- Co? Ty tak na serio?

- Tak, całkowicie, a teraz siądź, dokończ grę i ewentualnie potem porozmawiamy i popytam o twoje uczucia.

W oczach znów zabłysły łzy, a serce ścisnęło się nieprzyjemnie pełne bólu. Chciałam się rozpłakać, ale zamiast tego przekułam to uczucie w złość, którą ostatnio bardzo lubię się karmić. Skrzywiłam się w wyrazie odrazy do kobiety, która mnie urodziła i jednym zamachnięciem strąciłam ze stołu planszę. Figury rozsypały się po podłodze we wszystkie strony, a Sally Brown w momencie zerwała się na nogi i stanęła naprzeciw. Jej piękne, choć niezadbane oblicze szpeciła wściekłość.

- Coś ty zrobiła.

- A nie widzisz? Skończyłam i wychodzę, a ty mnie nie zatrzymasz na kolejną partyjkę szachów.

Ledwo skończyłam mówić, a mój wzrok wychwycił tylko rozmazaną plamę zbliżającą się do mojej twarzy. Potem był tylko dźwięk zderzenia i palące uczucie z lewej strony twarzy. Zastygłam w bezruchu z szeroko otwartymi oczami nie potrafiąc w to wszystko uwierzyć, a potem powoli i z wolna przeniosłam spojrzenie na kobietę, która dyszała ciężko.

Nie powiedziałam ani słowa tylko wycofałam się z pokoju mając w dupie wodę, po którą pierwotnie przechodziłam przez salon i łapiąc spakowaną torbę wyszłam z mieszkania zatrzaskując za sobą drzwi w międzyczasie dotykając delikatnie opuszkami wrażliwego miejsca.

Przyjechałam pod odpowiedni budynek i zgasiłam samochód. Dopiero wtedy odważyłam się spojrzeć w lusterko i dokładnie przyjrzeć puchnącemu wciąż policzkowi. Na kości jarzmowej wykwitał powoli siniak. Miałam też dosyć widoczne, odbite dwa palce. Westchnęłam zakładając na głowę czarny kaptur bluzy, a potem zawieszając na ramieniu sportową torbę przebiegłam szybko dystans dzielący mnie od budynku drżąc z zimna.

Hala była średnich rozmiarów, ale miała w sobie wszystko co potrzebne. Materace do walki wręcz, sztangi różnej wagi, ring, worki bokserskie i jeszcze kilka urządzeń pozwalające zwiększyć wytrzymałość mięśni lub wyrobienie ich od początku. Jest też otwarta dla każdego o ile zachowa się porządek i będzie dbało o sprzęt, żeby się nie zniszczył. Z tego też powodu wszyscy, którzy odnaleźli to miejsca starają się utrzymać jego istnienie w tajemnicy, bo nikt z nas nie chce, żeby jakieś małolaty czy wandale wbili nam na kwadrat.

Zrzuciłam torbę pod ścianę, zdjęłam bluzę, pod którą miałam sportową koszulkę na grubych ramiączkach i stając naprzeciw dużego, czerwonego worka podwieszonego pod sufitem zaczęłam obwiązywać dłonie specjalnymi, białymi bandażami powszechnie znanymi jako owijki. Działałam na autopilocie podążając za starą rutyną.

Zaczęłam uderzać nie myśląc o niczym konkretnym do momentu. Coraz to szybciej i mocniej wyżywałam się na worku aż przed oczami pojawiła się czerwona mgiełka, a knykcie paliły od zbyt dużej intensywności ćwiczeń, a bardziej wyżywania się. Zaczęłam uderzać i kopać wyobrażając sobie, że każdy wymierzony cios to kolejne zło i nieszczęście w moim życiu. Że każdy kopniak to siła z jaką zawsze się podnosiłam zaciskając mocno zęby i idąc przed siebie nie chcąc dać moim wrogom satysfakcji ze swojego upadku.

Po pewnym czasie, kiedy bez przerwy wyżywałam się na worku poczułam pierwsze oznaki zmęczenia, ale to jeszcze nie było to, jeszcze nie czułam bólu w każdym mięśniu swojego ciała, a na tym mi dzisiaj zależało najbardziej.

W końcu przystanęłam na chwilę. Oparłam dłonie o lekko zgięte kolana oddychając ciężko. Czułam spływające, malutkie kropelki po skroniach, więc gdy wyrównałam oddech podeszłam do ściany, gdzie zostawiłam torbę i wyjęłam z niej mały ręcznik i kupioną po drodze dużą butelkę wody.  Odkręciłam plastikowy korek i zaczęłam łapczywie pić wodę przecierając w międzyczasie ręcznikiem czoło, kark i rowek między piersiami.

- Dlaczego się tak katujesz, Dzwoneczku? - omal się nie zakrztusiłam słysząc k blisko siebie jego głos. Niski, przyprawiający o dreszcze i przywodzący namyśl najczarniejsze godziny nocy, w której wszystko co złe jest dozwolone i wybaczalne.

W pierwszej chwili myślałam, że coś mi się uroiło, no bo hej, nie ma szans, żeby akurat on wiedział czy chociażby interesował się tym miejscem. Poza tym nie wierzyłam, że mógłby mnie śledzić. Serio miałam wrażenie, że cierpię na jakieś halucynacje, że może przez przypadek, w którym momencie uderzyłam się w głowę i teraz napadł mnie jakiś dziwny sen. Ale nie, wystarczyło się odwrócić, żebym nabrała pewności, że on naprawdę tam stoi z założonymi na piersi rękoma przyglądając mi się w ten sam zaintrygowany sposób co zawsze.

Obrzuciłam go niechętnym spojrzeniem odrzucając na bok ręcznik i zakręcając butelkę.

- Jak mnie znalazłeś? - spytałam ze stoickim, udawanym spokojem.

Przez chwilę nic nie odpowiadał, ale kiedy już to zrobił, miałam ochotę pacnąć się z otwartej dłoni w czoło.

- Przez mapę na Snapchacie - powiedział to, jakby była to co najmniej najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Stalker. Spodziewałam się, że opowie o jakimś supernowoczesnym urządzeniu lub że podrzucił mi nadajnik, a tu takie coś.

- Żartujesz sobie ze mnie? To ja cię dodałam do znajomych, kiedy? - zmarszczyłam nos w odrazie spoglądając na ekran telefonu, na którym pokazał mi potwierdzenie. - Bogowie, musiałam być nieźle pijana.

Posłał mi takie spojrzenie, że nie wiedziałam, czy bać się czy śmiać.

- Skoro mamy to już za sobą, to odpowiesz na moje pytanie? - odchrząknął wracając do tematu.

- Bo potrzebuję komuś wpieprzyć, a do tej pory miałam tylko worek, ale skoro jesteś, to może zechcesz go zastąpić? - spytałam słodkim głosem uśmiechając się do niego przymilnie na co wywrócił oczami.

- Najpierw pokaż co potrafisz - wskazał na worek, więc wycofałam się w ciszy i z powrotem stanęłam naprzeciwko niego. Przybrałam stabilną pozycję i zaciskając mocno ręce w pięści uderzyłam, najpierw jeden, a potem drugi raz.

Myślałam, że jak zacznę ignorować bruneta to ten odpuści. Jakież naiwne było moje myślenie. Stanął za chyboczącym się przedmiotem, na którym wyżywałam wszystkie swoje frustracje i przytrzymał go, żeby lepiej mi się uderzało.

- Skąd ten siniak?

- Nie zadawaj bezsensownych pytań tylko od razu przejdź do rzeczy i powiedz czego ode mnie chcesz, chociaż wątpię czy mam w swoim posiadaniu coś co mogłoby cię zainteresować.

- To nie bezsensowne pytanie. Wygląda na świeży.

- Przewróciłam się na schodach i przywaliłam w stopień policzkiem, zadowolony?

Chłopak patrzył się na mnie przez chwilę niezidentyfikowanym spojrzeniem, by za chwilę wypuścić ciężko powietrze przez usta. Na chwilę przestałam uderzać i przyjrzałam mu się bliżej dopiero teraz zauważając bledszą niż zwykle cerę, widoczne cienie pod zwykle błyszczącymi oczami, lekko czerwonawe kostki rąk i małą, różową szramę widniejącą tuż pod kością policzkową. Rana już się goiła, ale dalej była widoczna. Wyglądał mizernie i widać było, że jest z nim coś nie tak. Może był chory?

- Zagrajmy w pytanie za pytanie - zaproponował nagle i tak niespodziewanie, że o mały włos a skończyłby z podbitym okiem.

- Jaką mam pewność, że odpowiesz prawdą? - spytałam dochodząc do wniosku, że jego pomysł w sumie mi się podoba.

- A jaką ja mam pewność, że ty udzielisz mi szczerej i prawdziwej odpowiedzi? - odbił piłeczkę.

Wzruszyłam ramionami.

- Nie masz, musisz po prostu uwierzyć, że to co mówię jest prawdą i vice versa.

To było jak igranie z ogniem, niby wiesz, kiedy się sparzysz, ale to nie powstrzymuje cię przed dalszym próbowaniem rozszerzenia granicy. On był moim ogniem, a ja jego cieniem, którego nie mógł mieć, ale wciąż za nim gonił. Teraz zastanawiał się, czy układ, który sam zaproponował mu się opłaci bez wyraźnej gwarancji. Widocznie doszedł do wniosku, że woli zaryzykować niż stracić okazję.

- Zacznij więc.

Oboje aż do końca nie wiedzieliśmy, że udzielane odpowiedzi były do bólu szczere.

Wróciłam do uderzania w worek, ponieważ nie chciałam stać tak bezczynnie. Stwierdziłam także, że nie będę się bawić w podchody i zacznę z grubej rury.

- Kto stoi za zamordowaniem trzech osób w Detroit?

- Ciekawa z ciebie wróżka.

- Odpowiedz.

- To ktoś kogo dobrze znam, ale nie mogę ci powiedzieć kto naprawdę stoi za wydarzeniami tamtego dnia.

- To ty i twoja świta - stwierdziłam kiwając do siebie głową, a on nie zaprzeczył dając mi odpowiedź na pytanie niezadane wprost.

- Masz kontakt z kimś ze swojej rodziny poza Jakie'em i matką? Na przykład z ojcem? -przystanęłam zaprzestając swoich działań. Przechyliłam lekko głowę w bok wpatrując się w niego i próbując ustalić po co spytał o tak błahą i nieważną rzecz.

Podejrzanie zbyt bardzo interesował się moim życiem i członkami rodziny.

- Nie, nie mam z nikim kontaktu, a ojca nigdy nie poznałam. Nawet nie wiem, jak ma na imię, jak brzmi jego głos i jak wygląda. Moja matka o nim nie wspomina. Sama też nie szukam z nim kontaktu, bo po co, skoro jemu przez siedemnaście lat mojego życia nie chciało się zjawić czy choćby przysłać mojej matce alimentów. - odpowiedziałam chłodno i obojętnie. Chłopak kiwnął głową na znak zrozumienia i nie dopytywał więcej, ale odpłynął gdzieś myślami. - Dlaczego akurat to pytanie?

- Czysta ciekawość - przez chwilę szukałam jakiś oznak kłamstwa, ale nie doszukałam się rządnego. - Ulubiony kolor? Biały i czarny się nie liczą.

- Niebieski, a konkretnie taki jasny pastelowy i granatowy odcień. - kopnęłam mocno w worek mając nadzieję, że Coll się zachwieje, ale jak na złość stał stabilnie jakby był zacementowany. - Kim był ten mężczyzna w barze w noc wigilijną?

- Wiedziałem, że o to zapytasz - westchnął ciężko, natomiast ja zostałam niewzruszona. Zawiesił się na chwilę myśląc co mi powiedzieć.  - Caden przewodzi gangiem motocyklowym w sąsiednim mieście - wydusił w końcu. - Na ogół nie sprawiają większych problemów i raczej trzymają się wyznaczonej granicy i swoich ziem, więc samego mnie zdziwiło, gdy go tam zobaczyłem.

- Mówił coś o tym, że musisz mu zapłacić za to co zrobiłeś, o co chodzi?

- To nie twoja sprawa - najeżyłam się pod wpływem nieotrzymania odpowiedzi.

- Chyba jednak moja, skoro jakiś kretyn mi grozi.

Zgromił mnie spojrzeniem, które jakby mogło to by zabijało, ale ja nie miałam w zwyczaju odpuszczać i się poddawać. Przez krótki czas toczyliśmy niemą wojnę na spojrzenia, którą błękitnooki szybko przegrał.

- Kilka miesięcy temu wysłano mnie na... misje, chyba tak to można ująć. Miałem rozprawić się z jednym z dłużników ojca. Nieszczęsny traf chciał, że była tam też żona Cadena nosząca pod sercem ich jeszcze nienarodzone dziecko. Oberwała przez przypadek od Stacy. Anderson celowała w nogę, ale coś poszło nie tak i skończyło się natychmiastową śmiercią kobiety i dziecka - na chwilę spuścił odrobinę wzrok, a jego głos stał się minimalnie cichszy natomiast ja miałam wrażenie, że straciłam zdolność do oddychania. - Ostatecznie wziąłem całą winę na siebie i teraz jestem na celowniku - podniósł spojrzenie swoich pięknych oczu na moją twarz wyczekując reakcji.

Przez jakieś głupie i bezsensowne porachunki życie straciły trzy istoty z tego jedna całkowicie niewinna. Dziecko nie zdążyło nawet wziąć w swoje małe płuca pierwszego haustu powietrza, a już jego żywot się zakończył. To było straszne i ciężko było mi to przyswoić, tym bardziej że za zbrodnią stała dziewczyna, którą znam. Która chodzi do tej samej szkoły i jest w tym samym wieku co ja. Fakt, że było to niecelowe nijak nie polepszał sytuacji. Sama nie byłam święta, ale każde odebrane życie to zbrodnia, która osiada głęboko na duszy człowieka. Zdaje sobie sprawę, że wielokrotnie przed i po tym incydencie zabijała, ale szokowała mnie jej wytrzymałość i siła udźwignięcia tak dużej odpowiedzialności za swoje czyny. Bo inaczej jest, gdy zabija się kogoś kto naprawdę na to mógł zasłużyć, a inaczej jest odebrać życie niewinnemu, w dodatku nienarodzonemu dziecku. Mogłam sobie tylko wyobrazić z jak wielkim brzemieniem chodzi w sercu.

To, że młody Coll wziął na siebie odpowiedzialność za czyny dziewczyny było jeszcze bardziej zadziwiające. Nie spodziewałabym się po nim czegoś takiego nawet jeśli chodzi o jego rzekomych przyjaciół i wspólników zbrodni.

- Jakimś cudem dowiedzieli się o twoim... powiązaniu ze mną i...

- I myślą, Że jesteśmy razem, dlatego chcą się odegrać i omyłkowo jestem też w to wplątana? - weszłam mu w słowo domyślając się tego co chciał mi przekazać.

- Tak - potwierdził z niesmakiem.

- Ok - chłopak nagle popatrzył na mnie jak na wariatkę, ale się tym nie przejmowałam. Już od jakiegoś czasu zaczęłam się przyzwyczajać do tego, że moje życie z dnia na dzień komplikuje się coraz bardziej - Co zamierzasz z tym zrobić? - spytałam tak naturalnie jakby była to maja codzienność.

Po części chyba tak właśnie było.

Liam dał mi znak, żebym teraz ja przytrzymała worek. Pierwszy jego cios był naprawdę mocny, na tyle żebym o mało nie straciła równowagi. Uderzał gołymi pięściami w worek balansując na lekko ugiętych nogach. Obserwowałam jak zahipnotyzowana pracę jego mięśni, które były idealnie widoczne przy każdym ruchu. Napinały się i rozciągały. Poczułam, jak zaschło mi momentalnie w gardle, dlatego całą siłą woli oderwałam spojrzenie od jego ciała.

- Problem polega właśnie na tym, że mam związane po części ręce. Mamy między sobą kontrakt. Nie mogę go nawet zabić, bo gdybym to zrobił jego miejsce zająłby ktoś przy kim Caden to potulne zwierzątko. Jego następca nie respektowałby rządnych z punktów zawartej umowy czego skutki mogłyby być poważniejsze niż myślisz.

Dzielnie wytrzymywałam każdy cios zapierając się nogami by jak najlepiej ustabilizować worek treningowy by ten się nie chybotał. Coll miał naprawdę dużo siły i teraz sama karciłam się w głowie, że wcześniej nie doceniłam tego i nie zabrałam pod uwagę. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że jest silny, ale nie że aż tak.

- A gdybyś dał im coś w zamian? - w mojej głowie zrodził się dość dobry pomysł, przynajmniej ja tak uważałam.

- Co masz na myśli? - w jego zawsze chłodnym i obojętnym głosie teraz wyczułam wyraźną nutę zdziwienia i zaciekawienia.

- Nie wiem, pierworodnego? - wzruszyłam ramionami.

- Wariatka - wysyczał przez zęby. - Masz świadomość jaką władzę daje pierworodne dziecko? To na niego przechodzi całe imperium po śmierci lub abdykacji poprzedniego zwierzchnika. Ten kto porwie lub w wyniku rzadkiej wymiany zyska takie dziecko może się domagać w odpowiednim czasie wszystkiego co należy do takiego dzieciaka.

- No dobra, a gdybyś oddał im trochę terytorium...

- Nie ma mowy - zaprzeczył od razu.

- Daj mi dokończyć - warknęłam zła. Brunet zacisnął tylko jeszcze bardziej szczękę nie odzywając się, co miało być niemym przyzwoleniem bym kontynuowała. - Możesz oddać im Stinchcomb Memorial. Jest to mały teren i niezbyt znaczący. Bez osiedli, sklepów i innych pierdół. Tylko park i kawałek rzeki.

- Wątpię, że na to przystaną. Jak sama wspomniałaś, to dość nieznaczący teren, który nic by im nie dał.

- A ładne widoki na przyrodę to co? - w momencie posłał mi wymowne spojrzenie, a ja zaśmiałam się z własnych słów. - No dobra jakoś dam sobie radę, nie jestem bezbronna.

- Jakoś mnie to nie pociesza.

- Zostały ci jeszcze jakieś pytania?

- Obserwowałem cię - wyznał, a ja prychnęłam, żadna mi nowość. - I zauważyłem, że często uciekasz od dotyku. Wiem, że Michael był nachalny, ale twoja reakcja wydaje mi się przesadzona – w momencie cała zesztywniałam i spięłam ciało. Czułam jak wszelkie kolory odpływają z mi z twarzy.     Liam musiał dostrzec emocje odbijające się na mojej twarzy jak na kalce. Zaprzestał swoich działań i stanął wpatrując się we mnie i analizując mnie krok po kroku. Wydawał się jakby wcale nie był zmęczony i ten krótki wysiłek nie odcisnął na nim żadnego piętna.

Puściłam worek i podeszłam do butelki, żeby się napić, ale tak naprawdę chciałam odwlec w czasie swoją odpowiedź. Tak dobrze wypytywało mi się jego, ale kiedy nadeszła moja kolej na odpowiadanie to wcale nie było tak fajnie. Myślałam, jak wybrnąć z tej całej sytuacji, jak przelawirować pomiędzy kłamstwem, a prawdą tak, żeby nie do końca się odsłonić, a żeby nie wyszło, że kłamię.

Stanął obok, był naprawdę natrętny, ale pomimo tego dawał mi czas na przetrawienie tego co powiem. Wyciągnął w moją stronę rękę, a ja z niechęcią przekazałam mu wodę, której upił kilka łyków i mi oddał. Między nami panowała cisza, której pod żadnym pozorem nie chciałam przerywać pierwsza. Ja nie zadawałam mu takich pytań, to było bardzo nie fair z jego strony.

- Ktoś cię kiedyś skrzywdził, prawda Dzwoneczku? - nie patrzyłam już w te zimne tęczówki bojąc się, że wyczyta ze mnie wszystko jak z otwartej książki. Nie ufałam mu, nie chciałam mu ufać i zwierzać się ze swoich problemów życiowych. To nie była jego sprawa i nie miał prawa się w nią zagłębiać.

Cisza przedłużała się a napięcie w powietrzu było niemal widoczne. Dusiłam się i czułam jakby zamknął mnie w pułapce, a ja nie mogłam się z niej wydostać. Najgorsze jest to, że nie wymyśliłam niczego poza marną próbą uniknięcia odpowiedzi.

- Dawno i nieprawda. Było minęło - dalej na niego nie patrzyłam udając, że poprawiam swoje bandaże.

Trzymaj się Annabeth, dasz radę. Wybrniesz z tego jakoś.

- Oboje dobrze wiemy, że wcale nie minęło - nie wiem czy to chłód w jego głosie czy wspomnienia przelatujące po moim umyśle z prędkością światła, ale przebiegł mi po ciele nieprzyjemny dreszcz.

Gdybym dała radę już bym stąd uciekła.

Zebrałam w sobie wszystkie rezerwy pewności siebie i opanowania, których zostało we mnie naprawdę niewiele i spojrzałam wreszcie na jego twarz, która wydawała się jakby mniej surowa. Nie spoglądał na mnie z góry, nie szydził i nie pysznił się wdzięcznie, ale stał zwyczajnie z założonymi na piersi ramionami czekając cierpliwie i wytrwale.

- Co chcesz usłyszeć?

- Prawdę. Całą prawdę.

Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Niby miałam wybór, ale tak naprawdę go nie miałam, więc uwaga, czas na durzą dawkę upokorzenia.

- W wakacje, jeszcze zanim poszłam do liceum, poznałam chłopaka. Był naprawdę miły i nie wydawał się podejrzany. Był starszy ode mnie o trzy lata, ale rozmawiając z nim i przebywając w jego towarzystwie wcale nie odczuwało się tej różnicy wieku - odwróciłam od niego wzrok nie chcąc na niego patrzeć i widzieć jego reakcji, o ile jakaś będzie, na moje kolejne słowa. Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż bolało, ale na tym właśnie mi zależało. Ból otrzeźwiał umysł. - Przespaliśmy się ze sobą parokrotnie za wyraźną zgodą obojga, ale pewnego dnia zaczął się do mnie przystawiać i być nachalny. Mówiłam mu, żeby przestał ale nie chciał mnie słuchać - objęłam się ramionami odwracając do Coll'a plecami. Wspomnienia były bolesne. Czułam pod powiekami słone łzy, a w moim gardle powstała jedna wielka gula, która ciężko było mi przełknąć. - Wykorzystał mnie wielokrotnie wbrew mojej woli. - dokończyłam choć na końcu lekko załamał mi się glos. Między nami znów zapanowała cisza.

- Dlaczego nie zwróciłaś się do nikogo o pomoc? - spytał cicho, ale w pełni poważny i trochę jakby wściekły. - Do Kelly, albo matki.

Samotna, ciepła, słona łza popłynęła po moim policzku. Szybko ją starłam nie chcąc by ktoś zobaczył dowód mojej słabości.

- Wstydziłam się i dalej tak jest. Wyobraź sobie, że tak jak ty nie jestem dobra w zwierzaniu się komuś ze swoich uczuć i swojego życia - odwróciłam się do niego patrząc mu prosto w oczy, które widocznie pociemniały. Wyprostowałam się i uniosłam podbródek.

"Już nie jesteś bezbronna Annabeth" szeptał mi mój własny głos podświadomości. Byłam silna i już nigdy nie dopuszczę, żeby coś takiego się powtórzyło.

- Ale oni by ci pomogli, jestem pewien, że Kelly...

- Sama sobie pomogłam - przerwałam chłopakowi.

- Jak? - spytał wciąż nic nie rozumiejąc.

- Zabiłam go.

Mówiąc to uśmiechnęłam się mimowolnie sama do siebie. Nie czułam żalu, poczucia winy czy smutku, a jedynie wściekłość zalewającą moje organy i chorą satysfakcją na wspomnienie tamtego momentu.

Minęło już tyle czasu, ale do tej pory czuję na swoim ciele jego obślizgłe dłonie i ohydne pocałunki. Do tej pory nie pozbyłam się traumy przed dotykaniem choć codziennie z tym walczę i coraz bardziej pozwalam sobie przekroczyć kolejną granicę to dalej nie jest to coś co było kiedyś. Z osoby, która jako dziecko przez pewien czas uwielbiała dotyk i był on sposobem na okazywanie uczuć, stałam się kimś zamkniętym w sobie, kto drga na każde muśnięcie nawet najmniejszego palca. Czasami udaje mi się to ukryć, ale bywają momenty, kiedy po prostu nie umiem.

Tamten chłopak mnie skrzywdził i za to zapłacił. Możecie mnie nazwać wariatką, psychopatką, chorą umysłowo, ale należało mu się i nigdy nie płakałam po tym co zrobiłam. Nie czułam nic, kiedy wspominałam widok jego oczu, z których szybko ulatywało życie, ja się wręcz tym cieszyłam i delektowałam jak najdroższym trunkiem. Tyle przez niego wycierpiałam, więc się odpłaciłam, nawet z nawiązką.

To straszne, że w dwudziestym pierwszym wieku coś takiego jeszcze ma miejsce. Ale na tyle ile potrafiłam pogodziłam się z tym. Stało się i już się nie odstanie. Mogę winić tylko jego i swój brak umiejętności samoobronnych w tamtym okresie mojego życia.

Przyglądałam się jego reakcji, którą było kompletne niewzruszenie. Dłonie schowane znowu w spodniach, ciemne oczy błyszczące niezidentyfikowanymi emocjami i chłodna, aczkolwiek bardziej niż zwykle łagodna twarz. Emanował powagą. Nie ujrzałam w nim odrazy ani nic szyderczego, był tylko on. Zwyczajny Liam Coll i jego kamienna maska.

- Należało mu się - skwitował tylko.

Zdziwiłam się jego słowami. Musiał to dostrzec, ponieważ westchnął z frustracji.

- Możesz myśleć o mnie najgorsze rzeczy, ale wiedz, że nigdy nikogo nie wykorzystałbym w taki sposób. To odrażające. Poza tym nie musiałbym się uciekać to czegoś takiego. W końcu kto by nie chciał tego ciała? - całkowicie zbita z tropu rozchyliłam lekko usta w zdziwieniu. Chyba pierwszy raz słyszałam, jak próbował zażartować, na swój sposób oczywiście.

To było dziwne, ale ta odmiana mi nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie, odprężyłam się trochę a część napięcia mnie opuściło. Chciałam się uśmiechnąć, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam.

- Ja na przykład?

- Och, twoje oczy za każdym razem mówią coś innego.

Nie mogłam w to uwierzyć. Pieprzony Liam Coll się ze mną droczył. Poczułam ciepło rozchodzące się po mojej twarzy i karku. Przyłapana na gorącym uczynku, ale pomimo jego uwagi i delikatnego speszenia nie pozwoliłam sobie odwrócić wzroku, zamiast tego wpatrywałam się w niego jak w przybysza z kosmosu dalej nie mogąc uwierzyć w to co usłyszałam. Zaczęłam podejrzewać, że może jacyś kosmici go podmienili.

Z zaciekawieniem przyglądałam się jak na jego ustach pokazuje się kpiący uśmieszek i jak sięga po moją butelką wody, żeby zamaskować go szybko. Może z nim jest coś naprawdę nie tak? Jest chory? Uderzył się w głowę albo coś? A może popadł w samouwielbienie?

- Kim jesteś i co zrobiłeś z prawdziwym Liamem Coll'em? - zażartowałam, za co posłał mi to surowe spojrzenie. Zaśmiałam się. Wrócił i on, a nie jakaś dziwna podróbka.

Gdy już się napił odwrócił się do mnie tyłem rozglądając się po całej hali, na której kilka osób jeszcze ćwiczyło. Dał mi tym samym idealny widok na swoje umięśnione plecy. Przy każdym wdechu i wydechu mięśnie przemieszczały się pod cienkim materiałem białej koszulki. Przełknęłam ciężko ślinę czując jak przyjemny gorąc rozlewa się po moim ciele. Mimowolnie uciekłam myślami do własnych fantazji. Wyobrażałam sobie jak badam każdy centymetr jego skóry. Nie mogłam odmówić mu piękna. I chociaż nigdy nie odważyłabym się powiedzieć tego na głos, to był przystojny.     Nawet bardzo.

Stałam tak i podziwiałam niczego nieświadomego chłopaka.

Swoją drogą tyłek też miał fajny.

Dobra, Annabeth stop! To zachodzi za daleko. Otrząsnęłam się szybko w momencie, gdy Coll odwrócił się w moja stronę z iskrą w oku, która mogła zwiastować kłopoty.

- Mam propozycje.

- Mogę pomacać twój tyłek? - wypaliłam bez zastanowienia.

- Co?

- Nic, kontynuuj.

- Co powiesz na mały sparing?

Jego propozycja, chodź nieoczekiwana i w pewnym sensie dziwna sprawiła, że moje oczy zaświeciły się jak dwie żarówki. Wreszcie mogłam z kimś poćwiczyć, a przy okazji sprawdzić umiejętności chłopaka, który dalej był dla mnie wielką zagadką, nawet pomimo tego, że jak się może zdawać wiem o nim bardzo wiele. Czułam się podekscytowana, ponieważ od dawna nie miałam żadnego partnera do walki. Alex woli za każdym razem siedzieć w koncie z komputerem na kolanach zamiast chociaż spróbować się czegoś nauczyć, a Kelly po kilku naszych treningach, na których nabawiła się mnóstwo siniaków i wszystko ją po nich bolało, stwierdziła więc, że nie da się już więcej mi namówić na sparing w obawie, że znowu skopie jej tyłek. Teraz miałam idealnego partnera, który - jestem pewna - nie podda się tak łatwo.

- Chcesz wybadać moją technikę, podstępny draniu? - zmrużyłam oczy patrząc na niego groźnie.

- Może, ale chodzi mi bardziej o to czy potrafiłabyś się obronić w razie potrzeby.

- Umiałabym - zarzekałam się.

- Bicie w worek i kopanie niestety nie wystarczą mi na dowód - westchnęłam ciężko, kiedy wpadł mi do głowy pewien, może niezbyt rozsądny, ale dobry pomysł.

- Dobra, ale pod jednym warunkiem - na moich ustach wykwitł istnie szatański uśmiech.

- Jakim? - spytał przecierając twarz dłonią zniecierpliwiony i zdenerwowany moim zachowaniem.

- Wszystkie chwyty dozwolone.

Na chwilę zastygł w miejscu, pewnie się zastanawiał jak na tym wyjdzie i rozważał czy czasem jego krocze nie ucierpi w wyniku zgody. Nie powiem, wizja wijącego się z bólu i trzymającego za krocze Liama sprawia, że od razu czuję się lepiej.

- To może być ciekawe - stwierdza po chwili. - Zgoda.

Podeszliśmy do jednej z dużych mat rozciągniętych na podłodze. Zdjęliśmy buty i zaczęliśmy rozgrzewać każdą partię ciała po kolei, by uniknąć niepotrzebnych kontuzji.

- Już raz cię poturbowałam - przypomniałam i uśmiechnęłam się do niego kpiąco, kiedy skończyliśmy swoje rozciągania.

- Szczęśliwy traf - powiedział i ściągnął przez głowę swoją białą koszulkę z krótkim rękawem ukazując smakowicie umięśnione ciało.

- Jeszcze zobaczymy.

Ostatnim razem w półmroku nie miałam okazji dostrzec wszystkiego tak dokładnie jak teraz. Mój wzrok automatycznie zjechał na jego umięśniony brzuch, który był czystą finezją. Przedstawiał się jak bóg i nie sposób było oderwać od niego wzroku. Poczułam suchość w gardle i ponowne ciepło rozpływające się po całej twarzy. Zjechałam wzrokiem jeszcze niżej, ponieważ jego spodnie z dresu odrobinę się obniżyły. Bezwstydnie przyglądałam mu się czego był całkowicie świadomy. Pozwolił mi podziwiać swoje piękne ciało.

W końcu otrząsnęłam się i naburmuszona spojrzałam w jego ewidentnie rozbawioną twarz.

- Dupek - z jego gardła wyrwał się krótki, głęboki śmiech, który ;podziałał na mnie jak afrodyzjak. Robił to wszystko specjalnie po to, by mnie rozproszyć. - To nie fair.

- Zawsze możesz ściągnąć spodnie albo koszulkę.

Pokazałam mu środkowy palec.

Nie odwlekając tego dłużej zaczęliśmy krążyć wokół siebie. Byliśmy dwójką śmiertelnie groźnych drapieżników. Obserwowaliśmy nawzajem swoje poczynania nie spuszczając się z oczu ani na moment. Chłopak uderzył pierwszy, ale szybko zablokowałam jego cios wyprowadzając zaraz potem swój. Cios za ciosem. Niektóre trafione inne zablokowane. Próbowaliśmy się podejść na różne sposoby. Jak na razie to błękitnooki wygrywał, jeśli chodzi o ilość celnych uderzeń, które były na tyle mocne, żeby zabolało, ale nie na tyle, by zrobić krzywdę. Było widać, że się hamuję za co byłabym wdzięczna, bo gdyby uderzył tak samo jak w tamten czerwony worek to mogłoby być ze mną ciężko. Byłam od niego niższa i drobniejsza, ale to mnie nie ograniczało, wręcz przeciwnie, dawało mi trochę więcej możliwości. Liam był szybki, ale wolniejszy jednak niż ja i tu była moja szansa. Szybko znalazłam się za nim i kopnęłam w zgięcie jego lewego kolana przez co upadł na prawe.         Doskoczyłam do niego z prędkością błyskawicy i złapałam za włosy odchylając jego głowę do tyłu tak, żebym mogła spojrzeć mu w oczy i uśmiechnąć się triumfalnie stojąc nad nim. Jego twarz wykrzywiał grymas niezadowolenia.

W tym usłyszeliśmy przeciągły gwizd. Spojrzałam w stronę skąd dochodził dźwięk. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam naszą małą widownie składającą się na Stacy przyglądającej się nam z zaciekawieniem, Luke'a, który gwizdnął z podziwu i lekkim zaskoczeniem oraz Kelly i Alexa, którzy stali z uśmiechami zadowolenia, ale na ich twarzach majaczył też cień strachu. Nie wiedziałam od ilu minut tam stali albo ile widzieli. Zastanawiało mnie co oni tu w ogóle robili. Moi przyjaciele mieli mnie przyjechać i potowarzyszyć mi w ostatnich minutach treningu - nie biorąc w nim czynnie udziału - ale nie wiedziałam co tu robiły przyzwoitki Coll'a. To krótkie rozproszenie okazało się jednak moim największym błędem. Nie zauważyłam nawet, kiedy poluźniłam chwyt na aksamitnych czarnych lokach chłopaka, zauważyłam to dopiero kiedy się wyrwał i tym razem to on znalazł się za moimi plecami unieruchamiając mi ręce.

- Kurwa! - krzyknęłam zła na swoje niedopatrzenie i rozproszenie uwagi.

Widziałam zadowolony uśmiech kwitnący jak soczysty kwiat na ustach Stacy i momentalnie się we mnie zagotowało. Oj nie, to jeszcze nie koniec. Ja się tak łatwo nie poddaję.

- Stawiam sto dolców na blondynę - powiedział głośno czarnoskóry chłopak dobijając targu z Anderson uściśnięciem dłoni. Reid i Berry nie wtrącali się obserwując nas z napięciem.

- Zdrajca - wydyszał Liam.

On tak samo jak ja zaczął odczuwać już efekty powolnego zmęczenia. Łapaliśmy szybko o głęboko powietrze. Moje trybiki działy na najwyższych obrotach. Przypominałam sobie wszystkiego czego się uczyłam przez te wszystkie lata. W pewnym momencie zaświtał mi pomysł, który nie czekając dłużej zrealizowałam. Odepchnęłam się mocno od ziemi chcąc wykorzystać masę błękitnookiego przeciwko jemu samemu. Zacisnęłam mocno oczy licząc na szczęście, kiedy poczułam, że brunet traci grunt pod stopami. Liam przyjął na siebie cały impet uderzenia. W czasie upadku puścił mnie pod koniec, żeby móc choć trochę zamortyzować upadek. Nie tracąc czasu okręciłam się szybko siadając na nim okrakiem przyszpilając go do maty.

- Podoba mi się dokąd to zmierza, ale mogłoby być trochę mniej bolesne.

Walnęłam go prawym sierpowym prosto w policzek. Już zamierzałam znów się na niego zamachnąć, ale złapał moje nadgarstki unieruchamiając je. Nagle pociągnął mnie w dół, aż moje ciało stykało się z jego. Zdezorientowana przez chwilę nie reagowałam. Na szczęście szybko się otrząsnęłam i przesunęłam tak, że wpakowałam mu kolano między nowi, w najczulsze miejsce, a bardziej chciałam, bo przewidział mój ruch i kolano uderzyło w jego udo. Wydałam z siebie dźwięk frustracji, na co ten kretyn pode mną tylko wykrzywił jeden kącik ust w zadowolonym z siebie uśmiechu.

- To mogło być bolesne.

- Miało takie być.

Poderwałam się szybko i uwolniłam z jego uchwytu. Wbiłam mu piętę w łydkę. Jego jęk bólu wywołał dziki uśmiech na mojej twarzy. Jakaż to była dzika satysfakcja... Chciałam oddalić się od niego, ale był szybszy. Złapał mnie za nogę i pociągnął. W ostatniej chwili zareagowałam, by nie wyrżnąć twarzą o podłogę. Poczułam, jak tracę równowag, a następne co pamiętam to przeszywający ból w całym ciele. Jęknęłam przeciągle próbując się pozbierać.

- O w mordę - przeciągnął Luke. - Powinniśmy się wtrącić? - zapytał wyraźnie zaniepokojony, ale szczerze mówiąc to nie miałam pojęcia o czyje zdrowie bardziej się martwił.

- Nie - odparła Stacy. - Dawno nie widziałam czegoś takiego.

- Nikt nigdy go tak nie skopał? - zagadnął Berry, a Anderson i Luke chwile się zastanawiali.

- Może znalazłyby się trzy, góra cztery osoby.

- Niezłe widowisko - stwierdziła Kelly z nietęgą miną, czyżby się o mnie obawiała? Przecież nie ma po co.

Coll przetoczył mnie na plecy i znalazł się na górze zawisając kilka centymetrów nade mną. Nasze przyśpieszone, nierówne oddechy mieszały się ze sobą. Znów złapał moje nadgarstki, ale tym razem się nie wyrywałam. Jego goła klatka piersiowa przywierała do mnie. Poczułam łaskotanie w okolicach podbrzusza. Pod wpływem chwili postanowiłam przyjąć inną taktykę modląc się w duchu, żeby zadziałała. Uśmiechnęłam się do niego na pozór miło i przybliżyłam twarz od jego. Przekrzywiłam lekko głowę i zbliżyłam czubek swojego nosa do jego odsłoniętego karku zaczynając sunąć nim w pieszczotliwym geście. Uśmiechałam się cały czas złowieszczo nie zważając na to kto nam się cały czas przygląda.

- Co chcesz tym uzyskać? - omiótł moje ucho ciepłym, przyśpieszonym oddechem.

- To.

W nagłym przypływie adrenaliny i siły przetoczyłam nas po macie tak, że teraz to jagórowałam nad nim. Jego zdezorientowanie mile połechtało moje ego. Wyrwałam swoje ręce z jegouścisku tylko po to, żeby tak samo złapać jego nadgarstki. Leżał przyszpilony do podłogi. Słyszałamgdzieś obok zdumione odgłosy, ale nie zwracałam na nie uwagi. Nie dam dwa razy podejść się taksamo i popełnić tego samego błędu.

- Poddaj się - zażądałam. -Możemy jeszcze tak długo, a szanse i tak będą wyrównane. Pogódźsię ze swoją przegraną.

- Nigdy.

- Czyli mam ci jeszcze bardziej poharatać tą śliczną buźkę?

- A jednak przyznajesz, że jestem przystojny?

Zwróciłam oczy ku górze modląc się do wszystkich sił nadprzyrodzonych, by dali mi cierpliwość do tego ciężkiego przypadku, jakim był Coll.

- Jakim ty jesteś kretynem - westchnęłam.

- A ty idiotką.

- Super, skoro mamy to już za sobą, to się poddaj.

Zacisnął swoją szczękę wpatrując się we mnie tym chłodnym spojrzeniem. Był zły i niedziwiłam mu się, ale mógłby przyznać się do porażki, a nie stroszyć piórka jak durny paw.

- Stary no weź, chyba nie chcesz żebym stracił tą stówę - wtrącił swoje trzy grosze Lawson.

Widziałam jak wściekłość w nim wzbiera niebezpiecznie szybko. Mimo to nie odpuściłam iczekałam na jego decyzję. Sekundy mijały w pełnej napięcia i oczekiwania atmosferze aż w końcu sięzdecydował.

- Dobra, poddaję się - westchnął odpuszczając, a ja wewnętrznie cieszyłam się jak małedziecko.

- To była ewidentna zmowa - burknęła niezadowolona, rudowłosa dziewczyna wyciągając zkieszeni kurtki studolarówkę i wręczyła ją z grymasem niezadowolenia Luke'owi.

W tym czasie dźwignęłam się z umięśnionego ciała i stojąc już stabilnie na nogach podeszłamdo grupki obserwujących nas nastolatków w ogóle niezainteresowania czy może przypadkiem Liamnie potrzebuje pomocy.

- Co wy tu tak właściwie robicie? - spytałam przyjaciół Liama.

Lawson uśmiechał się do mnie od ucha do ucha i patrzył na mnie jak na boginię tylko dlatego,że dzięki mnie zarobił dość wysoką kwotę, za to Stacy patrzyła na mnie z dużą dawką sceptycyzmu,ale to właśnie ona odpowiedziała mi na zadane przez mnie wcześniej pytanie.

- Mamy kilka spraw do pozałatwiania na mieście wraz z Liamem.

Dziewczyna całą sobą dawała mi znaki pod tytułem nie "ufam ci". Po części wcale jej się niedziwiłam.

Dałam sobie spokój z tą dwójką postanawiając nie zaprzątać sobie nimi więcej głowy ipodeszłam do moich przyjaciół. Kelly z ulgą rzuciła mi się na szyję oplatając ją swoimi chudymiramionami. Nie przeszkadzało jej to, że jestem zlana potem ani że śmierdzę. Tuliła mnie w ramionacha Alex za jej plecami pokazywał mi dwa kciuki w górę i uśmiechał się pokazując rząd swoichrównych zębów.

- Tak się cieszę, że nic ci nie jest - powiedziała, gdy wreszcie mnie puściła, a ja znowumogłam normalnie oddychać.

- Mam się czuć urażona twoim brakiem wiary w moje umiejętności? - zażartowałam.

- Nie, oczywiście, że nie - odparła od razu. Berry zbliżył się do nas jeszcze bardziej ipopatrzył mi głęboko w oczy.

- Będziesz się sporo tłumaczyć - uprzedził na co od razu mina mi zrzedła. Patrzyłam się naniego z lękiem, ponieważ wiedziałam, że widzieli co stało się podczas walki i oboje nie popuszczą mitego tematu. - Ale teraz lepiej idź się wykąp.

Ostatni raz spojrzałam po ich twarzach nie umiejąc z nich wyczytać nic konkretnego i następnie grzecznie poszłam do szatni, następnie wchodząc od razu pod prysznic. Gdy się jużopłukałam wyszłam i wytarłszy się zaczęłam przebierać się w czarne dżinsy i beżowy sweter.Ubrałam swoje botki na małym obcasie, zarzuciłam na ramiona ciemną kurtkę, a lekko wilgotnewłosy schowałam pod ciepłą, wełnianą czapką tego samego koloru co mój sweter. Wzięłam w rękęjeszcze torbę sportową, w której miałam wszystko co potrzebne i ruszyłam na zewnątrz do moichprzyjaciół.

Stali skurczeni pomiędzy moim autem, a samochodem Alexa. Zaczęłam iść w ich stronę.Niespodziewanie w niedalekiej oddali dojrzałam czarne Maserati, a obok niego wysokiego chłopaka.Nie zatrzymując się patrzyłam się w tamtą stronę. W końcu Coll musiał poczuć mój wzrok na sobie,bo nasze spojrzenia się ze sobą spotkały. Poczułam jak moje głupie serce podskoczyło, a po całymciele rozszedł się jakby impuls elektryczny. W zakamarkach pamięci dalej miałam zachowany widokjego umięśnionej sylwetki.

Szybko zerwałam nasz kontakt wzrokowy, kiedy podeszłam do przyjaciół. Nie zerkałam jużw tamtą stronę ani razu.

Continue Reading

You'll Also Like

427 65 14
Naiwni ludzie wierzą, że jutro będzie lepiej. Czekają na przyszłość zamiast celebrować teraźniejszość. My się doskonale przekonaliśmy, że to ściema...
569K 24.5K 36
Chloe jest zwykłą nastolatką, która przez pomyłkę rodziców i dyrektorki przenosi się do szkoły z internatem dla problemowych nastolatków, w której ni...
12.8K 605 22
W jednej talii jest określona liczba kart, które trzeba odkryć. Annabeth będzie musiała rozwiązać zagadkę, którą owiane są jej narodziny. Będzie odkr...
68.4K 250 13
no tu będą różne historie bedą 18+ będą tu wlw blb i blg