The Snake poison

By ambrozjas

8.1K 329 75

[w trakcie poprawy (rozdziały co kilka dni)] Cleveland to miasteczko stanie Ohio całkowicie wyjęte z historii... More

Dedykacja
TRIGGER WARNING
Playlista
Prolog
List 1
List 2
1. Sunflower
2. TinkerBell
3. Koszmar
4. Intrygantka
5. Egzorcysta
6. Dręczycielka
7. Moja Zmora
8. Karma to suka
9. Szekspir
10. Kukiełka
11. Plastikowa róża
12. Wrony
14. Polowanie
15. Stróż
16. Szklane łzy
17. Zakład
18. Denaci
19. Uprzejmość
20. Trupy wyciągnięte z szafy

13. Aniołek

185 13 3
By ambrozjas

Czasami chciałabym, żeby ktoś mógł znaleźć się w moim ciele, aby dokładnie wiedział co czuję i dlaczego fizycznie nie mogę wstać z łózka. Dlaczego jedyne co robię to wpatruję się tępo w biały sufit. Nie myślę, bo nawet to wymaga ode mnie za dużo wysiłku. Chciałabym, żeby ktoś poczuł jak zmęczona jestem. Jak brak mi sił na podstawowe czynności. Gdybym tylko zechciała i bardziej się postarała to mogłabym to przerwać, wyłączyć jak magiczny przełącznik w głowie, ale i na to nie mam sił. Nie mogę podnieść żadnej kończyny, głowa mi ciąży, a kręgosłup nie daje rady utrzymać ciała cały czas w pionie, dlatego przechylam się do tyłu i uderzam plecami o zimny beton. Moje oczy patrzą na niebo pokryte chmurami, z których sypie biały puch. Za każdym razem, kiedy czuję, że wszystko się poprawia to znowu tam jest i nawiedza mnie.

Wiem, że jest ze mną źle, że tak nie powinno się dziać i powinnam była coś z tym zrobić, komuś powiedzieć, ale po co? Stan odrętwienia i bezsilność może i były uciążliwe, ale cisza jaka panowała w moim umyśle była piękna. Wreszcie mogłam odetchnąć, nabrać tchu w ciężkie płuca niczym zmęczony życiem starzec. Otaczała mnie cisza będąca jak zbawienie. Mogłam wreszcie odpocząć od ciągłego analizowania w kółko i w kółko.

Moje uszy wychwytywały odgłosy życia toczącego się w mieście pogrążonym w śniegu i powoli przystrajanym w świąteczne dekoracje. Świat mógłby zacząć teraz płonąć, a ja i tak leżałabym na dachu szkoły jedynie w swoim mundurku, bez kurtki ani szala. Nie czułam zimna, dreszczy przebiegających przez moje ciało ani zimnych płatków roztapiających się na moim z pozoru ciepłym ciele. Nie martwiłam się, że będę hora, że zaraz będzie dzwonek na lekcję, na którą w żadnym wypadku nie chciało mi się iść. Byłam tylko ja i moja cisza, spokój, odrętwienie oraz brak chęci do czegokolwiek. Nic mnie nie obchodziło. Nie czułam życia ani sposobu w jaki mogło być odczuwane, ponieważ nie byłam obecna. Właściwie to mnie tam nie było. Przynajmniej takie miałam odczucie. Nie istniało dla mnie coś takiego jak miejsce czy czas. Tego po prostu w tamtym momencie nie było. Jasne, miodowe, kręcone włosy otaczały moją głowę niczym aureola anioła, na której osiadły grube płatki śniegu. Cały nadnaturalny efekt psuł tylko ciemny ubiór, gdyby nie on wyglądałabym jak anioł, który spadł z nieba, a którym nigdy tak naprawdę nie zostanę. Prędzej mi do diablicy. Zjednej strony jest to smutne, a z drugiej cieszy, ponieważ przestrzeganie praw przez całe życie pozagrobowe - o ile takowe w ogóle istnieje - byłoby nudne i nie miałoby w sobie tej iskry adrenaliny, od której uzależniłam się już dość dawno.

Jestem buntowniczką, choleryczką, dziewczyną uzależnioną od adrenaliny, bukmacherką. Nie mam cierpliwości, zbytniego poczucia humoru, bezproblemowego życia i kochającej rodziny. Nie wiem co mnie czeka w przyszłości, kim jestem, kim chcę być. Nie wiem, gdzie jest moje miejsce na ziemi. Jak na razie jestem problematyczną siedemnastolatką z pewnością posiadającą jakieś problemy psychiczne, tyle że jeszcze nie zdiagnozowane. Może jestem wariatką? Tak to bardzo prawdopodobne. Nie jestem normalna i nigdy temu nie zaprzeczałam. Kto normalny, zdrowy psychicznie myśli o śmierci? A no ja.

Wiele razy miałam myśli samobójcze, ponadto zdarzyły się też próby. Jednak wciąż byłam na tym świecie, a to wszystko dlatego, że jestem zwyczajnym tchórzem. Gdybym mogła się teraz ruszyć zapewne stałabym właśnie nad przepaścią zastanawiając się czy nie skoczyć z murów szkoły i nie zakończyć tego. Moje serce i myśli krzyczałyby "Zrób to!", jednak w ostatniej decydującej chwili zrobiłabym ten jeden krok, ale nie w przód poddając się prawom grawitacji, a w tył z przyśpieszonym oddechem, mocno bijącym sercem i wytrzeszczonymi oczami. Byłam tchórzem, byłam za słaba. Nie mogłabym tego zrobić. Bałam się śmierci, najzwyczajniej w świecie bałam się jej. 

Zaczęłam szybciej wtłaczać powietrze do płuc, które były ciężkie jak dwa wielkie kamienie, a każdy z nich ważył po tonie. Każdy wdech sprawiał mi ból.

Na długich, czarnych rzęsach osiadł śnieg tworząc z nich małe wachlarze. Leżałam bezwładna, sama. Zawsze sama. Choć posiadam wspaniałych przyjaciół, których uwielbiałam nad życie, to jednak mam poczucie, że choćbym nie wiem, jak się starała to zawsze będę skazana na samotność. Oddychałam coraz szybciej nie umiejąc się uspokoić. Nikt mi nie towarzyszył, więc nikt nie mógł mnie zobaczyć i mi pomóc, nikt też nie mógł mnie usłyszeć, bo gdybym tylko zaczęła wołać o pomoc, to byłam pewna, że wydmucham pozostałość tlenu z płuc bez możliwości ich ponownego napełnienia. Więc czekałam z marną nadzieją, że zaraz się to skończy. Że serce się uspokoi, płuca staną się znów lekkie jak piórka, a oddech będzie ostatnią rzeczą o jakiej będę zmuszona myśleć. Czekałam z nadzieją na to, że zaraz nie pojawią mi się przed oczami mroczki i nie zacznę tracić kontaktu z rzeczywistością. Dłonie mi się trzęsły, ciało reagowało bez wiedzy mózgu, a ja wciąż leżałam i czekałam na cokolwiek.

Skrzypnięcie drzwi wejściowych, jedynych, które prowadziły na dach trochę mnie ocuciło. Nie miałam siły odwrócić ogłowi by sprawdzić kto to, myślałam jednak o tym, że ktoś przyszedł i wyciągnie mnie z mojej własnej złotej klatki, w której moja dusza została zamknięta. Słyszałam kroki niedaleko siebie powolne i jednostajne. Przymknęłam oczy przełykając ciężko ślinę przez gardło, które od tej czynności paliło i drapało tak mocno, że zebrały mi się pod powiekami łzy. Wreszcie usłyszałam, jak kroki cichną, więc uchyliłam powieki patrząc dwukolorowymi oczyma na osobę, która miała mi pomóc. Nie wiem, czy poczułam zdziwienie czy też nie poczułam nic, ale gdzieś w głębi duszy wiedziałam czyją twarz ujrzę.

Choć nigdy nie odejmowałam sobie piękna to nie mogłam się równać z nim. Śnieg oprószał jego ciemne niczym najczarniejsza noc włosy. Prosty nos, idealne usta, których pocałunki czułam na skórze nawet teraz po tak wielu dniach. Alabastrowa skóra, wyrazista szczęka, lekko wystające kości policzkowe i te zimne, niebieskie tęczówki kierujące całą swoją uwagę na mnie. Zapach mocnych, męskich perfum dotarł do mnie otumaniając zmysł węchu.

Kucał nade mną pozwalając mi nasycić się jego pięknem i nic nie mówił. Obraz przed oczami zaczął wirować, a drobne, płytkie wdechy nie były już wystarczające. Zdążyłam jednak zauważyć, jak dźwiga jedną ze swoich smukłych dłoni i unosi ją w moją stronę, a później boleśnie powoli i delikatnie muska skórę odgarniając jeden z zabłąkanych kosmyków jasnych włosów. Ten dotyk był uzależniający. Najgorsze jednak jest to, że nigdy nie panujemy nad tym, jak się od kogoś uzależniasz. Może to był już ten etap, a może nie. Tego nie wiedziałam.

Co najdziwniejsze atak paniki zaczął powoli odpuszczać. Widząc go poczułam nie tylko strach, ale też dziwny spokój, którego nie powinnam czuć szczególnie po ostatnim naszym zetknięciu. Czy to już syndrom sztokholmski? Poczułam jak moje ciało się rozluźnia i zaczynam na powrót zyskiwać władzę nad kończynami. Z płuc jakby ktoś zaczął dźwigać kamyk po kamyku usuwając cały ciężar.

Dochodziłam dłuższą chwilę do siebie, a Coll cierpliwie czekał w niezmiennej pozycji i cały czas z takim samym niewzruszeniem wypisanym na twarzy i w oczach. Muskał policzek, nos, wargi. Ten dotyk palił, ale w taki sposób, że chciało się do coraz więcej, tak dużo aż zacząłbyś się spalać od środka, ale i tak nie chciał tego powstrzymać.

- Tutaj nie wolno przebywać - wychrypiałam przez obolałe gardło.

- Więc dlaczego ty tu jesteś, Aniołku? - w jego słowach pobrzmiewała dziwna miękkość i łagodność, gdy wciąż mnie dotykał zgarniając zaległy na rzęsach śnieg, żebym lepiej widziała.

Jestem pewna, ze rozpoznał symptomy tego co się ze mną działo, ale wbrew wszystkiemu rozmawiał ze mną normalni, nie bał się, nie naśmiewał. Zachowywał się tak jak zawsze.

Był moją własną apokalipsą, końcem i początkiem wszystkiego.

- Chciałam po prostu... poczuć, że żyję.

- Znam na to lepsze sposoby niż leżenie w spódniczce, koszuli i marynarce na śniegu. Jestem też pewny, że spodobałyby ci się bardziej niż wyziębienie organizmu i przeziębienie, które cię potem dopadnie.

- Martwisz się o mnie? Słodko, ale uważaj, to pierwszy etap zakochiwania się.

- Masz o mnie mylne wyobrażenie.

Wciąż leżałam zapatrzona w niego, jak zahipnotyzowana pozwalając się dotykać. Byłam lekko osowiała. Miałam wrażenie, jakby to co się działo nie do końca było prawdą, a tylko snem wykreowanym przez szaloną wyobraźnię. Nie mogło być tak pięknie.

- Przyszedłeś się nade mną pastwić? Wyżyć na mnie swoje frustracje całego tego pieprzonego dnia, bo jeśli tak to przykro mi, ale nie mam dzisiaj na ciebie siły.

- Masz o mnie aż tak niskie mniemanie? - spytał, a ja popatrzyłam na niego znacząco na przez co przewrócił oczami. - Przyszedłem oddać ci książkę - odparł, jak gdyby nigdy nic.

Spojrzałam na niego z lekkim zaskoczeniem i dopiero teraz zauważyłam, że w wolnej ręce rzeczywiście znajduje się moja własność. Zaczęłam się powoli dźwigać pod jego czujnym spojrzeniem.

- Jak mnie znalazłeś? - spytałam będąc tego naprawdę ciekawa.

- Mam swoje sposoby.

Tajemniczy jak zawsze.

Siedząc już prosto wszystko zaczęło do mnie wracać. Przemoczone, lodowate ubrania kleiły się do zmarzniętego ciała, a wszechobecne zimno nie polepszało sytuacji. Zaczęłam się trząść, a każdy kolejny płatek śniegu na moim ciele zdawał się być kostką lodu. Próbowałam wstać, ale skostniałe i wymarznięte nogi nie chciały współpracować, dlatego klapnęłam ciężko na tyłek wzdychając.

Przyglądał mi się przez cały ten czas. W końcu wstał, a ja patrzyłam na jego długie nogi ubrane w spodnie od mundurku szkolnego. Podszedł do mojego plecaka leżącego nieopodal i otwarł go wkładając ostrożnie moją książkę do środka następnie zamykając na suwak czarny materiał. Już myślałam, że sobie pójdzie pozostawiając mnie na pastwę zimna z cichym przekazem "Radź sobie sama", ale ku mojemu zdziwieniu i uldze podszedł znów w moją stronę i wyciągnął dłoń oferując pomoc. Duża ciepła ręka czekała aż powoli ją uścisnę zmuszając wszystkie swoje mięsnie do ruchu, by następnie ostrożnie pociągnąć mnie w górę. Było to tak lekkie, ostrożne, że w życiu nie posądziłabym Liama Coll'a o taki gest dobroci.

Postawił mnie na nogi. Dzieliło nas tylko kilka centymetrów od siebie, przez co musiałam zadzierać lekko głowę do góry by móc spojrzeć mu w twarz. Zaczął powoli otrzepywać moje mokre już włosy z białego puchu z wielką dokładnością. Gdy skończył z włosami zaczął ścierać kciukami wodę jaka została po płatkach śniegu z moich policzków. W pewnej chwili zatrzymał się obejmując moją twarz. To było tak bardzo intymne i nierealistyczne, że ponownie w ciągu niecałych kilkunastu minut zabrakło mi tchu.

Gdybym była idiotką i odrzuciła wszystkie myśli o tym, że nie wolno mu ufać i trzeba trzymać się od niego z daleka dla własnego dobra, to powiedziałabym, że ta chwila jest niesamowita, a nawet magiczna. Może troszkę też jak w szklanej kuli, takiej z imitacją śniegu pływającego wokół choinki lub czegoś innego, ale w tym przypadku pływał on wokół nas.

- Już się napatrzyłeś i poobmacywałeś? - spytałam z przekąsem psując tą niepowtarzalną chwilę.

- Jeszcze nie, Aniołku - odpowiedział bezczelnie z szelmowskim uśmiechem błąkającym się na ustach, których smak dalej pamiętałam na swoich.

Zaczął otrzepywać moje barki, ramiona, ręce nie omijając żadnej okazji by nasze skóry się ze sobą zetknęły. Chciał kontynuować swoje oględziny mojego ciała, ale szybko odsunęłam się na odległość dwóch kroków uciekając od jego dotyku, który nie powinien być taki przyjemny.

Poczułam gorąco rozpływające się po moim ciele, zaczęły szczypać mnie policzka od obfitego rumieńca. Coll przyglądał mi się przez chwilę analizując i zastanawiając się nad czymś aż w końcu dźwignął swoją głowę do góry spoglądając w niebo tak jak ja jeszcze przed momentem. Jego jabłko Adama poruszało się, gdy przełykał ślinę. Smukła jasna szyja była dla mnie idealnie widoczna. To było tak bardzo niewłaściwe... Nie dziwcie mi się, że ponownie zaschło mi w ustach. Chciałabym muc podejść i pocałować jasną skórę, ssać ją i podgryzać aż z jego gardła uleciałoby westchnienie.

Cała absurdalność tej chwili, spokój i dziwne napięcie towarzyszące temu ogarnął mnie i zawładnął ciałem. Nie byłam spięta, wręcz przeciwnie. Moje mięśnie były rozluźnione pomimo dalej doskwierającego, przeraźliwego zimna. Pomimo tego, że moje nogi drżały z wysiłku, a ja myślałam, że zaraz runę na zimny beton pokryty warstwa śniegu. Nie spuściłam z niego wzroku, nawet na małą sekundę. Pochłaniał moją uwagę w stu procentach i chyba mu się to nawet podobało, bo jeden z jego kącików drgnął ku górze. Wyglądał jak istota nadnaturalna, mająca już poukładany w głowie jakiś niecny plan, który teraz myślał, jak wdrążyć w życie. Był upadłym aniołem cieszącym oko, a jednocześnie jadowitym stworzeniem mieszającym w głowie nawet mi.

- Zatańczmy - zaproponował nagle, zbijając mnie z tropu.

Spojrzał znów na mnie. Nie było to pytanie ani rozkaz. Brzmiało to bardziej jak sugestia wyrwana z ust pomimo tego, że tak naprawdę nie chciało się tego powiedzieć na głos.

- Zwariowałeś - stwierdziłam.

- Nie, wręcz przeciwnie. Tobie jest zimno, a ja jestem ciepły - figlarny błysk przetoczył się przez błękitne tęczówki tworząc je piękniejszymi niż były.

- Mogę po prostu wejść do środka.

- I stracić taką doskonałą okazje, żeby popatrzeć się na mnie jeszcze trochę? - uśmiechnął się szeroko ukazując zęby i rozkładając lekko ręce.

Zacisnęłam usta w wąską linie i odwracając wzrok z całych sił starając się powstrzymać gorąco napływające do policzków. Miał ze mnie niezły ubaw. W oczach były cwane iskierki, które sygnalizowały, że nie tak łatwo wykręcę się od tego durnego pomysłu.

- Dupek.

- Idiotka - odbił piłeczkę, a wyraz jego twarzy pozostał niezmienny.

- Naprawdę chcesz bawić się w przepychanki słowne?

- Aniołku, pierwsza zaczęłaś. Poza tym masz u mnie niespłaconą przysługę, chyba nie zapomniałaś.

Nie mogłabym o tym zapomnieć. Od tamtego wieczora siedziało to we mnie czając się w zakamarkach myśli, ponieważ bardzo zastanawiało mnie i ciekawiło, kiedy chłopak upomni się o swoje i do czego to wykorzysta, ale nigdy nie sądziłam, że użyje tego do takiej błahostki. Czyżby miał więcej kart w rękawie?

- Jasne, że nie zapomniałam. Jakżebym śmiała - prychnęłam odważając się na niego ponownie zerknąć. Był wyraźnie zadowolony z tego, że dostanie to na co miał ochotę. Kretyn.

Zbliżył się jak wąż do skowronka. Powoli, z gracją. Najgorsze było to, że był chyba jedyną osobą poza moją matką, przy której jestem zmuszona być ptaszyną, obiadem dla większej bestii. Byłam uważna, ponieważ nie chciałam być zjedzona.

Najpierw chwycił swoją lewą ręką moją lewą i splótł nasze palce ze sobą. Poczułam, jak dreszcz przebiega po moim ciele wraz z falą nagłego ciepła. Czułam twardawą fakturę skóry jego dłoni. Drugą ręką objął mnie w tali przyciągając nagle i mocno nasze ciała do siebie. Nasze klatki piersiowe unosiły się w szybszym tempie, a oddechy przyśpieszyły. Nasze twarze dzieliło kilka marnych centymetrów. Białe obłoczki wydostające się z lekko rozchylonych ust mieszały się ze sobą, by po chwili rozpłynąć się w nicość.

Chłonęłam ciepło jego ciała, które mi oferował tonąc w zimnej toni jego czystych, błękitnych oczu. Było w nim coś... coś intrygującego, pociągającego i przyciągającego. Przestałam drżeć otoczona jego ciepłem, z jego ręka na moim krzyżu konsekwentnie trzymającą się swojego miejsca. Po chwili zaczął stawiać pierwsze kroki. Poddałam mu się, nie stawiałam oporu, tylko dałam się prowadzić. Krok za krokiem. I raz, dwa, trzy. I raz, dwa, trzy. Starałam się nie deptać mu po nogach, co niezbyt mi wychodziło. Co dziwne, nie skomentował tego nawet jednym słowem, zacisnął jedynie swoją szczękę i posłał mi złe spojrzenie, na co się wyszczerzyłam.

- Sam chciałeś ze mną tańczyć - wypomniałam mu, przez co poczułam, jak wzmacnia delikatnie swój uścisk wokół mojej tali i na dłoni.

- Nie wiedziałem tylko, że jesteś tak fatalną tancerką.

- No cóż, bywa - wzruszyłam ramionami, ale ku mojemu rozczarowaniu, a może uciesze, nie zatrzymał się tylko dalej prowadził w tańcu. Obrót, krok w tył i w przód.

Zapomniałam o wszystkim. O tym w jakim stanie przed chwilą byłam i to jakie problemy mnie otaczają. Był tylko absurd i dziwactwo tej scenerii.

Znów zrobiłam obrót, ale tym razem złapał mnie od tyłu. Poje plecy przylegały do jego klatki piersiowej, a nasze ręce były splątane i ułożone na moim brzuchu. Opierał swoje czoło o tył mojej głowy wydmuchując ciepłe powietrze we włosy. Znów zadrżałam z przyjemności. Tak mi było dobrze. Ciepło, choć nie do końca bezpiecznie. Wciąż nie zapomniałam kim był.

- Mówiłem, że cię ogrzeję - szepnął.

- A ja mówiłam, że nie potrzebuję ciebie, żeby się odmrozić.

- Ale nie zaprzeczysz, że jest ni dobrze.

- Nie jest mi dobrze - robiłam mu na przekór drocząc się z nim.

Bujaliśmy się w tę i z powrotem na boki.

- Kłamczucha - powiedział przez lekki chichot, który wydostał się z jego gardła.

- Skąd taka pewność?

Zachodziłam w głowę skąd w jego głosie było tyle niezachwianej pewności. Możliwe, że po prostu zgadywał, ale czy wtedy też brzmiałby tak pewnie?

- Czuję twój puls. Jest inny w zależności od tego czy kłamiesz czy nie - wytłumaczył.

Spojrzałam w dół na nasze splecione dłonie i rzeczywiście, jego kciuki znajdowały się po wewnętrznej stronie moich nadgarstków, czyli w jednym z miejsc, gdzie najłatwiej wyczuć puls u człowieka. Plułam sobie mentalnie w brodę, że nie zauważyłam tego wcześniej. Przecież tyle razy studiowałam techniki Holmesa i wiedziałam, jak działał.

- Bezczelnie kradniesz techniki Sherlocka.

- Oj, jestem pewny, że się nie obrazi.

Naburmuszyłam się trochę, ale nie odsunęłam, co było ryzykowną decyzją.

Tańczyłam na krawędzi życia mając za towarzysza jedynie chłopaka, który zbyt bardzo namieszał, i który dalej nie ma dość. Byłam ciekawa, dlaczego się mnie tak uczepił. Co było we mnie tak niezwykłego, żeby zwrócił na kogoś takiego jak ja swoją uwagę/

Odwróciłam swoją głowę w bok tak by widzieć jego przystojną twarz będącą idealnie ogoloną, bez ani jednego włoska zarostu. Przez chwilę przyglądałam mu się studiując jego rysy i próbując coś wyczytać, ale już dawno powinnam zrozumieć, że to nic nie da.

Też na mnie patrzył tym swoim świdrującym spojrzeniem. Skądś wiedziałam, że się zapomniał, stał się mniej czujny, dzięki czemu łatwiej mi będzie go zaskoczyć i być może wydusić z niego całą prawdę.

- Jaki jest twój cel? - mówiłam pewnie i z mocą. Gdzieś w głębi pobrzmiewała jeszcze złość.

Widziałam jak jego mimika się zmienia i przestaje bujać naszymi ciałami stając w miejscu, ale dalej mnie nie puszczając. Jego brwi lekko się zmarszczyły, a w oczach ujrzałam niezrozumienie, ciekawość, ale też pewnego rodzaju dystans.

- Nie rozumiem - wydusił z siebie w końcu po tym jak nie udało mu się samemu dojść do logicznego i sensownego wytłumaczenia, dlaczego teraz, w takiej chwili zadałam akurat to pytanie.

- Czego ode mnie chcesz? Przecież oczywistym jest to, że nie interesowałbyś się mną bez wyraźnego powodu.

Zaczęłam czuć się coraz mniej komfortowo. Zdawało się, że jego ramiona były jak liny oplatające mnie i trzymające jak ofiarę dla drapieżcy, więc wyplątałam się z jego ciepłych, umięśnionych i napiętych ramion stając z nim twarzą w twarz z zacięciem się w niego wpatrując. Dzieliła nas mała odległość, ale i tak było to lepsze niż jak mnie trzymał przy sobie mając nade mną tak dużą kontrolę.

Stał się poważniejszy. Wyprostował się i nawet przez czarny płaszcz, który miał na sobie widziałam, jak się spiął. Zacisnął szczękę o mało nie łamiąc sobie przy tym tych równiutkich, białych zębów.

- Jesteś zbyt ciekawska i pewna siebie. Za bardzo wygadana. Nie boisz się wielu rzeczy i jesteś prawie tak dobra w grze jak ja - z każdym wymienionym kolejnym faktem o mojej osobie czułam się coraz bardziej osaczona. Jego ton był tak bezbarwny, wypruty z jakichkolwiek uczuć. Zimny pot zaczynał oblewać plecy i ręce. - Jesteś kimś wyjątkowym. Chcę, żebyś była moja -przybliżył się do mnie o krok, a ja zrobiłam dwa w tył. - Chcę twojego serca - kolejny krok zrewanżowany moimi. - Chcę twojej duszy dla siebie. Chcę cię dla siebie, całej.

Przełknęłam wciąż się cofając. Był blisko. Za blisko. Jego oczy ziały zimnem i idealnie wpasowywał się w otoczenie. Surowy, zimny, bezlitosny. Nawet w takiej pogodzie wyglądał nieziemsko.

- A kim jestem, że tak bardzo ci na mnie zależy?

- Kimś, kto może zmienić bardzo wiele.

Serce biło nienaturalnie szybko. Jego oczy pociemniały, a rysy twarzy wyostrzyły. Był przerażający i nie mogłam temu zaprzeczyć. Był potworem jak jego ojciec i cała ta ich banda. Jeszcze do niedawna żyłam sobie spokojnie bez tak wielkich problemów, dopóki się do mnie nie przyczepił. A teraz przez Liama moje życie skomplikowało się jeszcze bardziej.

Nie rozumiałam nic z tego co mówił i zaczynałam się bać. Strach płynął żyłami wartkim strumieniem powodując drżenie.

Wiedziałam czego chce, a chciał owinąć mnie sobie wokół palca, uzależnić od swojej osoby do takiego stopnia, że nie umiałabym bez niego funkcjonować. Chciał władzy nade mną. Pragnął mojego posłuszeństwa. Zapewne marzył o uczynieniu ze mnie bezmyślnej lalki, którą mógłby sterować jak tylko by zapragnął.

Nie on jeden próbował i nie jemu ostatniemu się to nie uda.

- Prędzej umrę niż podporządkuję się komuś takiemu jak ty - syknęłam.

- Zobaczymy - wypowiedział, a potem doskoczył do mnie łapiąc w ostatniej chwili.

Jedna z moich nóg zwisała poza krawędź dachu. Krzyk uwiązł mi w gardle kiedy przyciągnął mnie do siebie, a potem odsunął na bezpieczną odległość od urwiska. Dyszałam uczepiwszy się jego płaszcza z całej siły i chowając twarz pomiędzy jego poły. Głaskał mnie uspokajająco po włosach i plecach w niemal troskliwej pieszczocie, gdyby nie słowa, które jeszcze niedawno wypowiedział. To nie była troska, tylko próba poprzestawiania mi w głowie i podporządkowania pod swoje dyktando.

- Musisz bardziej uważać. Nie jesteś aniołem, a wróżki potrzebują Magicznego Pyłu by latać. Na razie go nie posiadasz, ale spokojnie, popracujemy nad tym.

Był chory psychicznie. Na pewno.

Continue Reading

You'll Also Like

497K 12.4K 32
~II część Trylogii Zniszczenia~ Przywrócimy całe dobro, które nam pozostało. Evangeline Pierce zatraciła się w samej sobie szukając drogi ucieczki od...
67K 3.4K 9
Druga część dylogii ,,Racing" Życie Mili Taylor układało się wspaniale od 5 lat. Miała dobrą pracę, wspaniałych przyjaciół, a co najważniejsze miała...
1.3K 114 41
,,Dla wszystkich którzy ślepo biegną za perfekcją. Zwolnijcie, bo się zmęczycie i nie będziecie mieli siły biec za czymś co jest osiągalne i jeszcze...
752 113 22
To nie jest historia miłosna - dobrze wiesz, że takie zawsze mają dobre zakończenie. To historia o najciemniejszych stronach miłości i o tym, że nie...