The Snake poison

Від ambrozjas

8.1K 329 75

[w trakcie poprawy (rozdziały co kilka dni)] Cleveland to miasteczko stanie Ohio całkowicie wyjęte z historii... Більше

Dedykacja
TRIGGER WARNING
Playlista
Prolog
List 1
List 2
1. Sunflower
2. TinkerBell
3. Koszmar
4. Intrygantka
5. Egzorcysta
6. Dręczycielka
7. Moja Zmora
9. Szekspir
10. Kukiełka
11. Plastikowa róża
12. Wrony
13. Aniołek
14. Polowanie
15. Stróż
16. Szklane łzy
17. Zakład
18. Denaci
19. Uprzejmość
20. Trupy wyciągnięte z szafy

8. Karma to suka

202 10 1
Від ambrozjas

Ze snu wyrwał mnie dopiero budzik drący się na cały pokój, jak nienormalny i puszczający ta wkurwiająca melodyjkę. Z jękiem niezadowolenia na oślep złapałam brzeg kołdry i naciągnęłam ją na głowę zwijając się przy tym w pozycję embrionalną. Nic to jednak nie dało, bo działający na nerwy budzik nie przestawał być słyszalny. Cała kipiąca niepochamowaną złością i przeklinająca wszystkich i wszystko, że muszę wyjść ze swojego ciepłego gniazdka z trudem podniosłam się do siadu przecierając zaspane, zaropiałe oczy i przeczesując splątane włosy.

- Niech bogowie przeklną ten dzień - wyszeptałam jeszcze trochę zaspana.

Odrzuciłam ciepłą, zagrzaną kołdrę na bok płosząc przy tym Nemo, który musiał wejść do mojego pokoju podczas gdy spałam i położyć się tuż obok. Stanęłam przeciągając się jak kotka, by usłyszeć strzelanie zastanych stawów. Ziewając podeszłam do biurka i wreszcie wyłączyłam budzik natychmiast wzdychając, gdy pomieszczenie na powrót stało się przyjemne ciche. Żadnych odgłosów życia poza strzelającymi deskami pod moimi stopami.

Była siedemnasta siedemnaście co oznaczało, że przespałam połowę dnia. Skrzywiłam się mając świadomość, ile bardziej pożytecznych rzeczy mogłam zrobić w tym czasie.

Z lekkim ociąganiem podeszłam do szafy zaczynając przeglądać co w niej się znajduje. Po chwili zastanowienia wyciągnęłam jasne, dżinsowe dzwony, a do tego różową koszulkę na krótki rękaw z wyszytym białą nicią mały napis "Fuck it" po lewej stronie. Przebrałam się na stopy zakładając jedyne, porządne, czyste trampki za kostkę w białym kolorze. Przygotowałam sobie jeszcze bordową, rozpinaną bluzę z kapturem mając świadomość, że po zachodzie słońca zaczyna się robić chłodno. Kręcone włosy przeczesałam tylko palcami w ostatniej chwili decydując się na spięcie ich jednak klamrą. Poprawiłam jeszcze makijaż wycierając czarne ślady spod oczu wywołane tuszem do rzęs, który musiał zostać przez przypadek naruszony, kiedy spałam.

Drzemka nie była najlepszym pomysłem, ponieważ czułam się jak zombie. Powłóczyłam nogami do kuchni, bo mój pusty żołądek wreszcie dał o sobie znać. Jogurt zjedzony rano, a potem wielki kubek kawy nie były w stanie oszukać organizmu, który domagał się czegoś więcej. Otwarłam lodówkę znów natrafiając jedynie na światło, dwa jajka, karton mleka i coś, co wyglądało jak stary, wysuszony szpinak. Znowu nikt nie zrobił zakupów. Jako ostateczność i tylko po to, żeby żołądek już nie wydawał tylu dźwięków chwyciłam karton mleka, a z szafki wyjęłam płatki czekoladowe i miskę.

Usiadłam przy małym stoliku w kuchni i zaczęłam jeść swój obiad ciągle myśląc o tym czego się dowiedziałam. W świetle nowych informacji, pojęłam jak wiele ryzykowałam każdym spotkaniem z nim. Nie potrafiłam uwierzyć w moje pieprzone szczęście. Ten chłopak przyczepił się do mnie i jak na razie nie chciał sobie odpuścić, a to zwiastowało dla mnie dużo więcej kłopotów niż z początku myślałam. On cały był problemem.

Bezustannie przeglądałam wszystkie materiały, który przesłał mi Alex. Czytałam je raz za razem aż umiałam powiedzieć wszystko z pamięci, nawet historię przeżytych chorób. Czując się gotowa na konfrontacje i mając nadzieję, że on tam dzisiaj będzie chwyciłam czarną torebkę, do której zapakowałam telefon, rozjaśniacz oraz portfel i wyszłam z domu zamykając drzwi na klucz. Wpakowałam się do swojego auta i jeszcze zanim ruszyłam, otwarłam skrytkę od strony pasażera i wyjęłam z niej odpowiednie koperty z pieniędzmi i skórzany notes. Wszystko wrzuciłam do torby i ruszyłam spod kamienicy.

Wjeżdżając na teren szkoły zaczęło mi być niedobrze. W metalowej puszce nagle zabrakło odpowiedniej ilości tlenu przez co czułam, że się duszę. Ledwo zaparkowałam, a już wyciadłam nabierając łapczywie świeżego, delikatnie chłodnego powietrza pachnącego zbliżającym się wieczorem i przesyconego plątaniną emocji. Wdech i wydech. Powoli się uspokajałam trzymając dłoń na sercu i kontrolując jego szaleńczy rytm.

Kiedy już wszystko było w porządku zgarnęłam swoją torebkę i ruszyłam tam skąd dochodziły już ożywione rozmowy. Zielona murawa lśniła w ostatnich promieniach słońca powoli chylącego się ku zachodowi, a ławki na trybunach rozstawionych po dwóch stronach boiska powoli się zapełniały. Ale ja nie byłam tak, żeby patrzeć, miałam robotę do wykonania, więc nie zatrzymując nawet na chwilę od razu poszłam w miejsce, gdzie byłam ukryta przed wścibskimi i niepożądanymi przez siebie spojrzeniami. Bez obaw mogłam pobierać zakłady nie musząc się martwić przed nakryciem. Nastolatkowie w różnym wieku przychodzili do mnie praktycznie co chwilę by wydawać kasę bogatych rodziców, a ja działałam jak w amoku. Brałam gotówkę, zapisywałam imiona i nazwiska, by następnie włożyć je do odpowiednich kopert.

Zakładający się byli czasami moimi znajomymi, czasami były to osoby, które tylko kojarzyłam z widzenia, ale to nic nie znaczyło. Ważne było to by pieniądze się zgadzały. Stałam tak dobre czterdzieści minut zanim zdecydowałam się w końcu skończyć na ten dzień. Spakowałam się po trzy razy sprawdzając czy aby na pewno wszystko mam i nic mi nie wypadło, a potem skierowałam swoje kroki do damskiej toalety, gdzie zamknęłam się w jednej z kabin i wyciągnęłam z torebki wszystkie pieniądze i notes - moje centrum dowodzenia, w którym miałam wszystko pozapisywane. Wyjęłam swój telefon z tylnej kieszeni dżinsów i zaczęłam przeliczać wszystko dokładnie na kalkulatorze. Mając już wyliczoną całą sumę, odłożyłam odpowiednią kwotę dolarów, która mi się należała, a resztę schowałam do kopert i zakleiłam. Na ten dzień miałam już wszystko zrobione i mogłam teraz spokojnie iść załatwić inne sprawy.

Stanęłam obok metalowego rusztowania podtrzymującego ławki, na których siedziała już znaczna liczba osób. Większość z obecnych była uczniami naszej szkoły lub drużyny przeciwnej, z która miały się dzisiaj zmierzyć nasze Wilki. Cheerladerki na czele z Rebeccą i Arią Everly już robiły swoje gimnastyczne popisy zachęcając tłum do wiwatowania, tańczenia i wykrzykiwania jakiś słów związanych z meczem.

Oparłam skroń o jedną z chłodnych, metalowych rurek obejmując się ramionami, ponieważ było już zdecydowanie zimniej niż jeszcze godzinę temu. Skanowałam wzrokiem tłum tych podnieconych ludzi niemogących się doczekać rozgrywki, dopóki nie ujrzałam jego. Wciągnęłam gwałtownie powietrze prawie się przy tym dusząc. Lekko pochylona sylwetka nad telefonem, zaciśnięta szczęka, oczy z niebezpiecznym błyskiem i szybko poruszające się po ekranie kciuki wskazywały, że musiał z kimś prowadzić niezbyt przyjemną wymianę wiadomości. Miał na sobie czarne trampki z Converse i tego samego koloru dżinsy oraz białą bluzę kangurkę z kapturem. Promienie słońca zdawały się całować jego delikatnie wystające kości policzkowe i oblewać złotym blaskiem jego kruczoczarne, włosy będące w artystycznym nieładzie.

Wiedziałam, że konfrontacja, gdy był w takim stanie to tylko dobrowolne pchanie się do gipsu, ale gdy już się na coś uparłam to nie miałam zwyczaju odpuszczać. Naprężyłam się więc jak struna i uniosłam wysoko podbródek starając się naśladować moją matkę, która onieśmielała swoim wdziękiem niejedną kobietę. Ruszyłam stopniami do najwyżej położonej ławki, gdzie nikt poza chłopakiem nie siedział. Nie zwracał na mnie uwagi, dopóki nie usiadłam obok zachowując między nami bezpieczną odległość. Moja podświadomość przeklinała mnie i kuliła się ze strachu, ale twarda skorupa jaką w tamtym momencie się otoczyłam nie pękła.

Nie patrzyłam na niego, tylko w nienagannej pozycji siedziałam wpatrzona w boisko, za którym powoli zachodziło słońce malując na niebie barwne obrazy. Odważyłam się kątem oka na niego zerknąć by zobaczyć, że chowa smartfon do kieszeni bluzy i zwraca wzrok w tą samą stronę co ja, nie zaszczycając mnie swoim spojrzeniem. Czekał cierpliwie aż zbiorę się w sobie i odważę się powiedzieć to co chciałam, a co było wielką głupotą z mojej strony.

Różnica między mądrością, a inteligencją polega na tym, że osoba inteligentna potrafi wyjść z sytuacji, w którą nigdy nie wpakuje się osoba mądra. Zdecydowanie należałam do tych pierwszych, ponieważ gdybym była mądrzejsza to nie zaczynałabym tej rozmowy. Nie wiedziałam się czego mogłabym się po nim spodziewać i to mnie przerażało. Nie szło go rozszyfrować w żaden sposób.

Splotłam ze sobą trząsce dłonie nie mając pojęcia czy to przez zimno czy przez zdenerwowanie jakie mną targało. Nabrałam więcej powietrza w zmaltretowane płuca i zaczęłam:

- Liam Coll pod pseudonimem Dean Bane - mój głos był zaskakująco łagodny. Wyprany z emocji, mocny, ale łagodny, jakbym w ogóle nie była zaskoczona.

Jego wyraz twarzy nie zmienił się natomiast ani trochę czekając na to co powiem dalej. Porównywalny był do pięknego posągu greckiego fascynującego swoją oziębłością i dbałością o szczegóły.

- Lat siedemnaście, urodzony trzynastego lutego w prywatnej klinice w Cleveland. Uczeń trzeciego roku Cleveland High School imienia Winterbrooka. Świetne oceny, dużo nieobecności, ale nadrabia nienagannym zachowaniem.

Kontem oka widziałam, jak z każdym wypowiedzianym przeze mnie słowem jego ostra szczęka zaciska się jeszcze mocniej. Czułam jak wściekłość go ogarnia, że wypełnia jego ciało komórka po komórce. Wewnętrznie skuliłam się ze strachu. Odbiło mi, jestem jebaną masochistką.

- Matka Alice Hugnes - Coll mająca własną kancelarię prawniczą, ojciec natomiast to Richard Coll będący szefem tutejszej mafii, której członkowie nazywają siebie Wężami, ponieważ w herbie twojej rodziny widnieje srebrny wąż - chodź byłam śmiertelnie przerażona, kontynuowałam. - Pierworodny syn, spadkobierca wszystkiego. Masz też bardzo kolorową kartotekę. - każde postępowanie karne wobec niego było od razu umorzone zanim zdążono podjąć jakiekolwiek środki.

Trochę odetchnęłam szczęśliwa, że wreszcie wszystko z siebie wyrzuciłam. Zakończyłam swój monolog i nagle zrobiło się cicho, nie słyszałam już wściekłego bicia własnego serca tylko pojedyncze rozmowy w tłumie ekscytującym się nadchodzącym meczem. Dotychczas ciągle wpatrzona w ten sam punkt wreszcie przeniosłam spojrzenie na Liama. Nic mi nie umknęło, nawet najmniejsze drgnięcie było przeze mnie wyłapane.

Czułam dumę i chora satysfakcję z tego jak mu dokopałam, ale też niewyobrażalny strach. Ten psychopata porwał przecież dziewczynkę, a ja odpierdalam coś takiego. W co ja się kurwa wpakowałam? Z trudem udało mi się przełknąć.

Nie spodziewał się niczego podobnego z mojej strony. Wiedziałam, że go zaskoczyłam co dawało mi jeszcze więcej satysfakcji.

- Karma to suka, skarbie. - użyłam przezwiska, którym się do mnie zwrócił podczas naszego pierwszego spotkania. Był to dla mnie naprawdę duży przejaw odwagi z mojej strony.

- Skąd tyle o mnie wiesz? - wydusił w końcu przez zaciśnięte zęby tak zimnym i wściekłym głosem, że przeszedł mnie po kręgosłupie nieprzyjemny dreszcz.

- Mam swoje źródła - odpowiedziałam niewzruszona.

Nie byłam idiotką by zdradzić mu kto mi pomagał, ponieważ byłoby to jednoznaczne z wydaniem wyroku, a ja nie zamierzałam skazywać kogokolwiek na śmierć z jego rąk, tym bardziej że osobą, która mi pomagała był mój najlepszy przyjaciel.

- Myślałeś, że jestem jedna z tych naiwnych, głupich blondyneczek? Jeśli tak to grubo się myliłeś - warknęłam przybijając sobie mentalnie piątkę w czoło. No dalej Annabeth, rozdrażnij go jeszcze bardziej, droga wolna. I tak już powiedziałam o kilka słów za dużo, ale jeśli miałam się wpakować w totalne gówno to przynajmniej z klasą.

- Ależ skąd. Nawet nie śmiałbym tak myśleć - odpowiedział kpiąco z nutą tajemniczości i w końcu na mnie spojrzał tymi zimnymi jak lód tęczówkami, których szczerze i z całego serca nie cierpiałam.

- Chciałeś grać, więc proszę bardzo. Teraz twój ruch. - powiedziałam spokojnie próbując się nie ugiąć pod jego spojrzeniem.

Trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę aż nie poczułam jego lodowatych, długich, szczupłych palców zaciskających się na moim nadgarstku. Był to tak szybki i tak nagły ruch, że nie zdążyłam nawet zareagować w żaden sposób. Cholera! Rozszerzyłam z szoku i strachu oczy próbując się od razu wyrwać, ale nie puszczał tylko coraz mocniej zaciskał palce. Byłam nie tyle co w jego pułapce, ale klatce własnego umysłu. Chciałam krzyczeć, zacząć się wyrywać i prosić o pomoc wszystkich w pobliżu, bo aż taka panika przed jedynie siedemnastolatkiem mnie dopadła. Był wściekły, nie stop! Był wkurwiony i zdawało mi się, że może zatrząść w tym momencie ziemią, a piekło, by zamarzło, gdyby tylko sobie tego zażyczył. Mógłby potrząsnąć gwiazdami, gdyby tylko się odważył.

Nabierałam panicznie powietrza przez rozchylone delikatnie usta.

- Niech ci się nie wydaje, że możesz sobie ze mną pogrywać. Nie masz nic, żadnej władzy rozumiesz? Jesteś tutaj nikim. Stoisz najniżej w łańcuchu pokarmowym – jeszcze chwilę mierzył mnie wściekle spojrzeniem, a potem jego uścisk robił się coraz mocniejszy, przez co czułam jak oczy mi wilgotnieją, nie wiedziałam tylko czy to od zbyt długiego niemrugania czy z bólu jaki mi sprawiał. To co mówił było prawdą, wiedziałam to, ale mimo wszystko trochę zabolało. Wiedziałam kim jestem i gdzie się klasyfikuję, ale ciągle udawałam, że jestem inna, że jestem ponad to wszystko, ich wszystkich. Prawda była jednak taka, że nigdy nie będę taka jak oni.

- Puszczaj - chciałam by było to stanowcze polecenie, ale wyszło mi tylko coś na kształt histerycznego, cichego pisku. Coll nic sobie nie robił z moich słów ignorując je.

Nadgarstek bolał mnie tak bardzo, że myślałam, że zaraz wszystkie kości mi w nim popękają. Nie mogłam się ruszyć sparaliżowana przerażeniem i niewyobrażalnym bólem.

- Już wiesz kim jestem, wiesz do czego jestem zdolny i mam nadzieję, że będziesz o tym pamiętała, choć to co widziałaś było tylko przedsmakiem wszystkiego.

O tym zdążyłam się już zorientować baranie!

- Nie jestem dobrym człowiekiem.

- Myślisz, że tego nie wiem? - spytałam. - Ale w jednej sprawie się z tobą nie zgodzę. - uniósł pytająco brew, a ja poczułam dwie łzy szykują się by spłynąć po bladych policzkach. - Ty w ogóle nie jesteś człowiekiem - wysyczałam i poczułam jak jedna łza spływa po alabastrowej skórze. Ból dalej nie zelżał. Jego palce była jak z kamienia. - Jesteś potworem.

Zastanawiał się chwilę nad moimi słowami, podczas gdy ja cierpiałam coraz bardziej i bardziej. Chociaż tak bardzo tego nie chciałam to uroniłam dwie następne łzy.

- Tak, masz racje.

I puścił mój nadgarstek co ze szczęściem i ulgą przejęłam do wiadomości. Od razu przyciągnęłam rękę do klatki piersiowej i zerwałam się z siedzenia czując jego wzrok na sobie odprowadzający mnie aż na sam dół. Pociągnęłam nosem i pomasowałam obolałe miejsce, gdzie na pewno będę miała dużego siniaka. Naciągnęłam rękaw bluzy i poprawiłam czarną torebkę na ramieniu ocierając mokre policzka. 

Gnałam przed siebie, byleby jak najszybciej oddalić się od Coll'a, którego wzrok czułam jeszcze długo na swoich plecach.

Z daleka ujrzałam Kelly i Alexa rozglądającymi się za czymś. Blondyn miał na sobie pomarańczową bluzę z logiem jakiejś drużyny koszykarskiej i do tego szare spodnie z dresu i czarne adidasy, a szatynka obok niego ubrana była w białe spodnie, czarne trampki i czerwony, dzianinowy sweterek. Odetchnęłam parę razy głęboko i przybrałam na twarz delikatny uśmiech by nie pokazać po sobie tego co tak naprawdę mną targało. Za dużo się dzisiaj wydarzyło. Nie potrzebowałam ich współczucia ani tego by się w to wtrącali. Nie są im potrzebne takie kłopoty.

Nie wiedziałam co będzie dalej. Co teraz skoro już wszystko o nim wiem? Naprawdę zaczęłam się obawiać o własne życie i zdrowie, ale na to było już decydowanie za późno, mogłam się nad tym zastanowić zanim do niego poszłam.

Jak tylko przyjaciele mnie dostrzegli, na ich ustach pojawiły się pogodne uśmiechy. Podeszłam do nich i razem w ciszy czekaliśmy na to aż zawodnicy wyjdą z szatni na boisko tak jak wcześniej uzgodniliśmy. Musiałam wziąć się w garść, bo to jeszcze nie koniec, miałam jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Adrenalina opadła więc przeżywałam wszystko w sobie. Przypominało to trochę błędne koło. Raz za razem. Jeszcze raz i jeszcze raz. Zaczęło mi się kręcić w głowie i poczułam się słabo, gdy nagle Kelly z rękoma wsadzonymi w kieszenie białych spodni się odezwała ze wzrokiem ciskającym piorunami utkwionym w zawodniku, który na koszulce miał napisane swoje nazwisko: Lawson.

Tłum wiwatował, krzyczał, gwizdał, gdy obie drużyny wybiegły na murawę, ale nie ja. Ja stałam z kamienną twarzą i niewidzącym wzrokiem wpatrując się w to jak zawodnicy przygotowują się do gry pajacując przy tym okropnie.

- Chodźmy, w szatni na pewno już nikogo nie ma. - przełknęłam ciężko i starając się grać normalną ruszyłam za przyjaciółmi.

Weszliśmy tylnym wejściem do szkoły uważając na każdy cień i odgłos. Przemykaliśmy korytarzami tak cicho, że sama czułam się jakby nas tam w ogóle nie było. Cisza przygniatała mnie trochę swoim ciężarem, zaczynała mi dzwonić w uszach, ale ciężko przełknęłam i zdusiłam wszystko w sobie. Brnęłam dalej. W końcu dotarliśmy na miejsce, gdzie Reid nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi, ale te nie ustąpiły. Próbowała raz, drugi, trzeci, ale to wszystko na nic. Usłyszałam jak chicho przeklina.

- Masz wsuwkę albo dwie? - zapytałam nagle dziewczynę na co ta popatrzyła na mnie i kiwnęła twierdząco głową. Wyjęła ze swojego kucyka dwie brązowe wsuwki i podała mi je, a ja przykucnęłam przy drzwiach i zaczęłam grzebać przy zamku. Dyskomfort jaki odczuwałam był praktycznie niedoniesienia, ale zagryzłam mocno zęby prawie ich przy tym nie krusząc. Czułam jakbym miała amputowaną rękę na żywca.

Trochę mi zajęło to wszystko, bo już dawno tego nie robiłam, ale w końcu usłuchaliśmy ciche kliknięcie oznajmiające, że zamek ustąpił. 

- Prawdziwa Nancy Drew - pochwalił mnie Alex na co szczerze się uśmiechnęłam. Otwarłam drzwi i w tym samym momencie, kiedy to zrobiłam coś mocno szarpnęło mnie w żołądku przez co musiałam przystawić rękę do ust i powstrzymać się przed zwymiotowaniem, bo tak strasznie tam śmierdziało czego potwierdzeniem byli Reid i Berry, którzy też próbowali zahamować wymioty.

Weszliśmy do jamy wilka, w której śmierdziało jakby stu chłopa nie myło się przez pięć lat. Jak tak można?

Jak najszybciej odnaleźliśmy torbę Luke'a, którą często można było u niego zobaczyć jak z nią chodzi po szkole. Przekopaliśmy w niej wszystko aż znaleźliśmy to czego szukaliśmy. Mały problem polegał na tym, że była tylko jedna butelka będąca połączeniem szamponu i płynu pod prysznic. Męskie lenistwo nie zna granic. Widziałam, jak Kelly zagryza dolną wargę.

- I co robimy? - zapytała, ale ten dzień był już tak do dupy, że ni miałam ochoty teraz się wycofywać.

- Wsypujemy - oznajmiłam.

- Co?! Żarty sobie robisz? - pyta Alex patrząc na mnie rozszerzonymi oczami.

- Mówię całkowicie serio. Ewentualnie rozjaśni mu też włosy łonowe.

Kelly zaczęła się śmiać zginając przy tym w pół, a Berry złapał się za głowę niedowierzając już we mnie powoli.

- Jesteś genialna - wychrypiała przez śmiech dziewczyna.

- Wiem. -

Wzięliśmy się do roboty. Odkręciłam butelkę, a dziewczyna w tym czasie wyjęła z mojej torebki rozjaśniacz i go przygotowała. Gdy wszystko już było zrobione tak jak trzeba, zamknęłam butelkę i wstrząsnęłam nią zdrową ręką, by potem odłożyć butelkę na miejsce do sportowej torby ciemnoskórego chłopaka.

Wyszliśmy szybko i niepostrzeżenie, co było dla mnie iskierką pocieszenia.

Wracając na zimne podwórko i idąc wzdłuż trybun szukając wolnego miejsca z całych sił starałam się nie zerkać w jego stronę. Moja podświadomość miała w tamtej chwili jakieś odchyły, bo krzyczała do mnie: "Weź głęboki wdech i przypomnij sobie kim kurwa jesteś." Właśnie, tylko kim ja jestem? Oszustką? Naciągaczką? Bukmacherką? Przyjaciółką, siostrą, córką? Dziewczyną z problemami? A może wszystkim naraz? Tak pewnie wszystkim jednocześnie.

Jestem Annabeth Brown z dziwnym i pokręconym życiem. Życiem nie jak z pięknych romantycznych książkach o licealnej miłości. Moja historia jest mroczna i tak pokręcona, że to aż niemożliwe. Co jest najlepsze? Że to dopiero początek.

Odnalazłam wzrokiem Michaela Thorna, który zawzięcie kibicował naszej drużynie. Jego widok przypomniał mi o złożonej obietnicy, dlatego trochę niechętnie skierowałam się w jego stronę. Usiadłam uśmiechając się niemrawo w jego stronę, na co odpowiedział pełnometrażowym wyszczerzem. Przygarnął mnie do siebie i wrócił do oglądania meczu, podczas gdy ja błądziłam myślami we własnej głowie. W pewnej chwili Mike nachylił się i przycisnął swoje usta do moich włosów, składając na nich pocałunek, a następnie powiedział:

- Wyglądasz na smutną.

Jestem smutna codziennie, dzisiaj po prostu nie mam już energii tego ukrywać. Pomimo tego wszystkiego co się działo w moim pojebanym życiu przyjemne ciepło rozlało się po moim wnętrzu. Martwił się, martwił się o mnie. Było to takie miłe uczucie, że nie było się dla kogoś obojętnym. Że komuś zależało.

Nie! Stop! Nie mogę tak myśleć.

- Po prostu miałam ciężki dzień - sapnęłam na co Thorn jeszcze mocniej mnie objął mnie swoim ramieniem.

Przez resztę rozgrywki opierałam głowę na ramieniu Michaela szczelniej owijając się swoją bordową bluzą. Nie za bardzo interesowało mnie to co dzieje się na murawie, skupiałam się bardziej na swoich emocjach, starając się doprowadzić do porządku i układając sobie wszystko w głowie.

Po meczu, który wygrały nasze Wilki, zawodnicy rozeszli się do swoich szatni, a ja w tym czasie zajęłam się biznesem. Przyjaciele wraz z Thornem czekali na mnie w bezpiecznej odległości wymieniając pojedyncze zdania, chcąc nawiązać ze sobą nawzajem jakiś kontakt, a ja stanęłam w tym samym miejscu co poprzednio i czekałam na zwycięzców, gdy nagle usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości, więc chwyciłam telefon i od razu odblokowałam wchodząc w ikonę wiadomości. Zmarszczyłam brwi widząc treść.

Nieznany: Radzę ci uważać z kim się zadajesz.

Poczułam jak cały żołądek podjeżdża mi do gardła, a oczy robią się szkliste. Nie do końca rozumiałam o co chodzi. Treść SMS-a była tak skonstruowana, że mogła pochodzić od kogokolwiek i odnosić się do każdego. Schowałam smartfon do tylnej kieszeni spodni i zajęłam się tym po co tu przyszłam nie tracąc czasu na coś, co mogło być pomyłką lub nieśmiesznym żartem.

Po skończeniu całej roboty padałam na twarz. Podeszłam do Kelly, Alexa i Mikea, gdy zaczęli wychodzić zawodnicy. Brunetka stojąca obok mnie uparła się, żeby poczekać na rezultat naszej pracy. Nie powiem, też mnie to ciekawiło, jak to wyszło więc bez większych namów zaczekaliśmy wszyscy. Nie było już nikogo, a my wciąż staliśmy. Luke wyszedł na samym końcu z kapturem na głowie i spuszczoną nisko głową, szedł przed siebie starając się jak najmniej rzucać w oczy. Wpatrywałam się w niego natarczywie, pręgując prześwietlić swoimi oczami jego kaptur i dowiedzieć się co się pod nim kryje. Mały uśmiech już formował się na moich ustach. Uśmiech satysfakcji, który niestety znikł w jednej chwili. Cały mój chwilowy, dobry humor prysł, zresztą jak zawsze przez tą jedną osobę. Coll we własnej osobie kroczył przed siebie zbliżając się do kapitana poruszając się z gracją jaka jest niemożliwa do osiągnięcia przez zwykłego człowieka. Trzymał z palcach, które jeszcze niedawno ściskały mój nadgarstek odpalonego papierosa. Będąc już przy chłopaku z zarzuconą sportową torbą na ramieniu przybili sobie – jak to wszyscy uwielbiają nazywać - męską piątkę. Zmarszczyłam brwi patrząc na ten nietypowy obrazek, ponieważ pierwszy raz widzę by tych dwoje w ogóle ze sobą gadało! Było to co najmniej dziwne.

Zaczęłam przeglądać swoje wspomnienia, bo możliwe, że coś mi umknęło ale nie, naprawdę nic nie znalazłam za to po mojej głowie odbijała się moja poranna pogawędka z ciemnowłosym. Miał przyjaciół, znajomych, kolegów. Ale czy to możliwe by tych dwoje jebniętych kolesi się przyjaźniło?

Teraz moja czujność była na najwyższym poziomie. Chłopacy wymienili ze sobą kilka zdań a mnie ciekawiło o czym rozmawiają, niestety gdybym podeszła bliżej to mogłabym być od razu wykryta. W końcu niebieskooki głośno zakaszlał chcąc zatuszować cisnący się przez gardło śmiech, a ja niedowierzałam. Luke szybkim, ruchem zdjął brązowy kaptur bluzy ukazując wykrzywianą w złości twarz, a gdy się spojrzało bliżej można było ujrzeć brwi w żółtym, wybarwionym kolorze, a jeszcze wyżej po ciemnobrązowych włosach nie pozostało nic. Teraz jego włosy były w jednych miejscach białe, a w drugich żółte. Ekspedientka nie kłamała. To naprawdę był silny środek.

Ryknęliśmy wszyscy śmiechem od razu zakrywając usta dłońmi i szybko się chowając by nie zostać wykrytymi. Nie mogłam powstrzymać śmiechu, naprawdę, to wyglądało tak komicznie!

Obok siebie usłyszałam charakterystyczny dźwięk robionego zdjęcia więc odwróciłam głowę, na Kelly, która trzymała w swoich dłoniach komórkę z powiększonym obrazem ciemnoskórego chłopaka. Palce dziewczyny stukały z szybkością porywistego wiatru po klawiaturze Już po chwili telefon mój Mikea i Alexa zawibrowały, a Reid uśmiechnęła się wrednie co utwierdziło mnie w tym, że rozesłała to do wszystkich. Teraz to dopiero zacznie się burza. Tylko czekałam na te wszystkie plotki krążące po całym mieście. Ludzie już tworzyli memy choć od wysłania przez moja przyjaciółkę zdjęcia minęła niecała minuta.

W tamtym momencie jeszcze o tym nie myślałam, ale kiedy wróciłam do domu coś mnie nagle zaniepokoiło. A mianowicie, jeśli Luke Lawson znał Coll'a to może to oznaczać więcej kłopotów. Co tam, że nie dość, iż mam na głowie syna mafiosa to jeszcze wkurwionego futbolistę, który najprawdopodobniej jest przyjacielem czarnowłosego. Chyba nie jestem gotowa na śmierć, a ta może mnie spotkać bardzo szybko, jeśli oni odkryją kto to zrobił i kto wysłał zdjęcia. Co tam, dla mnie to przecież pestka.

Продовжити читання

Вам також сподобається

We Found Love Від melouloute

Підліткова література

155K 4.8K 35
17-letnia Grace w słonecznej Florydzie, zostawiła swoich przyjaciół, chłopaka i życie, jakie prowadziła do czasu, gdy rodzice oznajmili, że przenosz...
|The enemy of love| ZOSTANIE WYDANE Від sweetendingss

Підліткова література

368K 1.2K 6
Lily wiedzie spokojne życie w Nowym Jorku, z dwójką przyjaciół u boku. Właśnie skończyła ostani rok liceum i za namową mamy, która twierdzi, że dziew...
36.6K 1.7K 25
"Powiedz tylko słowo, a to zrobię, moja słodka." Vanity Ashby to kobieta, która bardzo szybko założyła rodzinę. Już wieku osiemnastu lat zaszła w...
497K 12.4K 32
~II część Trylogii Zniszczenia~ Przywrócimy całe dobro, które nam pozostało. Evangeline Pierce zatraciła się w samej sobie szukając drogi ucieczki od...