The Snake poison

By ambrozjas

8.1K 329 75

[w trakcie poprawy (rozdziały co kilka dni)] Cleveland to miasteczko stanie Ohio całkowicie wyjęte z historii... More

Dedykacja
TRIGGER WARNING
Playlista
Prolog
List 1
List 2
1. Sunflower
2. TinkerBell
3. Koszmar
4. Intrygantka
5. Egzorcysta
7. Moja Zmora
8. Karma to suka
9. Szekspir
10. Kukiełka
11. Plastikowa róża
12. Wrony
13. Aniołek
14. Polowanie
15. Stróż
16. Szklane łzy
17. Zakład
18. Denaci
19. Uprzejmość
20. Trupy wyciągnięte z szafy

6. Dręczycielka

227 10 2
By ambrozjas

Stanęłam z założonymi rękoma pod piersiami przed umazaną fioletowym sprayem szafką. Podziwiałam krzywe pismo głoszące "BITCH" mając w głowie jedynie scenę, w której dopadam sprawcę w swoje ręce. A dobrze wiedziałam kto to zrobił. Aktualnie tylko jednej osobie zaszłam tak bardzo za skórę, żeby ta chciała się mścić publicznie.

- Proszę, ciepła woda z mydłem i gąbka - odezwał się sprzątaczka stawiając obok wspomniane rzeczy, a potem odchodząc korytarzem.

Słyszałam szepty za plecami, ale się nie odezwałam, nawet nie obróciłam się za siebie, by zganić gapiów i ich przepędzić tylko wzięłam gąbkę, zamoczyłam w wodzie i zaczęłam szorować szpetny napis. Już po chwili przeklinałam widząc, że spray wcale nie chce zejść tak łatwo jak na początku sądziłam. Tarłam coraz mocniej i coraz bardziej zniecierpliwiona, kiedy po moich dwóch stronach stanęli oparci barkami o inne szafki Alex i Kelly. Przyglądali się jak powoli staję się tykającą bombą.

- Pomożemy ci - zaproponował chłopak, ale odrzuciłam jego propozycję.

- Wiesz, możesz poprosić o pomoc, razem pójdzie nam szybciej - tłumaczyła Reid posyłając mi pełne politowania spojrzenie.

- Dam sobie radę sama - podkreśliłam ostatnie słowo.

- Jesteś uparta jak osioł, nic do ciebie nie dociera. Sama, sama - zaczęła mnie przedrzeźniać. - Schowaj tą pieprzoną dumę do kieszeni i daj sobie pomóc.

Przerwałam szorowanie i spojrzałam wściekle najpierw na nią, a później na Berry'ego, który posłał mi delikatny, ale ciepły uśmiech. Westchnęłam i już miałam otwierać usta, żeby skapitulować i poprosić ich o pomoc, kiedy zza moich pleców odezwał się przesłodzony głos sprawczyni całego zamieszania.

- Ktoś wreszcie nazwał rzeczy po imieniu. Ciekawe kto to, chętnie bym tą osobę poznała i pogratulowała.

Rebecca stała dumnie na środku, a po jej obu stronach dumnie prezentowała się jej świta. Aria nie była zbytnio zaciekawiona i błądziła gdzieś myślami, za to Stacy wbijała we mnie spojrzenie piwnych oczu. Ogniście rude włosy spoczywały zarzucone na jednym ramieniu odznaczając się na czarno-szarym mundurku. Wróciłam do obserwowania Jones nieświadomie zaciskając dłonie, przez co z gąbki pociekły stróżki wody rozbijając się na podłodze.

- Rozpoczęłaś wojnę Becca - oznajmiłam ciskając w niż piorunami z oczu.

- Moja matka to burmistrzyni, nie jesteś w stanie zrobić mi czegokolwiek.

- Nie bądź tego taka pewna. Jeszcze nie wiesz na co mnie stać.

W moich słowach pobrzmiewała niewypowiedziana groźba, zapowiedź i ostrzeżenie przed tym na co byłam w stanie zrobić, a byłam gotowa na wiele. Rebecca widząc niebezpieczny błysk w moich oczach na chwilę się zawahała. Niepewność na chwilę rozświetliła jej opaloną tropikalnym słońcem twarz, a potem szybko zniknęła, gdy dziewczyna przypomniała sobie jakie mamy widowisko i że każdy bacznie nas obserwował.

- To się okaże.

Moje usta leniwie wykrzywiły się w kpiącym uśmiechu na kiepską odzywkę Jones, która zaczęła się krępować i stresować co prowadziło do plątania się języka i braku zdolności do kreatywniejszej riposty. Widziała co się dzieje, dlatego zażenowanie i poczucie osuwającej jej się spod nóg ziemi próbowała zamaskować wściekłością, ale mnie nie dało się tak łatwo nabrać.

- Powiedz mi Rebecca, jak długo twoja matka będzie tolerowała twoje wybryki? Jak długo będzie sprzątała twoje brudy, broniła cię i wybielałą? Pamiętaj, w końcu powie nie, a ty będziesz musiała zmierzyć się z tym, do czego doprowadziłaś.

- Nic o mnie nie wiesz, a tym bardziej o mojej matce.

- Mylisz się, wszyscy są tacy sami, wystarczy tylko odpowiednio silny bodziec i nieodpowiednia chwila, a wszystko się sypie.

- Gadasz jak nawiedzona, Brown. Uważaj, bo jeszcze na domiar złego przylepią ci łatkę świruski.

Wzruszyłam ramionami kompletnie niezainteresowana. Mogli mnie nazywać, jak chcieli, ale ostatecznie to u mnie będą szukać informacji i słono za to płacić. Handlowałam sekretami jak świeżymi bułeczkami, chodź niesamowicie rzadko mi się to zdarzało, lubiłam zamieszanie, ale zbyt wielkie prowadziło do nieprzewidzianych katastrof, do czego nie mogłam dopuścić, dlatego oszczędnie sprzedawałam informacje.

Strzeż się szkoło dla snobów, bo jeśli kiedyś naprawdę mi odbije, to wszystko co wiem wycieknie i powstanie coś, na co nikt nie jest gotowy. To będzie skandal większy od złamania etykiety przy Królowej Anglii.

- Trudno - twardo wpatrywałam się w oczy dziewczyny, dopóki ta się nie poddała.

Rebecca teatralnie przewróciła oczami, a potem próbowała uśmiechnąć tak wrednie jak zawsze, z ta różnicą, że tym raz coś nie za bardzo jej to wyszło.

- Miłej pracy, kochaniutka - zaświergotała i odeszła, a zaraz za nią bezmyślnie, nie zważając na otoczenie podążyła Aria. Stacy ociągała się chwilę mierząc mnie swoim dociekliwym wzrokiem szukając czegoś tylko sobie znanego. Nie wiem, czy to znalazła czy nie, ale wciąż milcząc odwróciła się i poszła za przyjaciółkami.

- Jakby nie mogła sobie, aby raz odmówić wrednych zaczepek - mamrotał pod nosem Alex zwracając moją uwagę na siebie.

- Taka już jej natura - odpowiedziała mu Kelly. - Żmija zawsze pozostanie żmiją. - Tak, ale... - byłam w połowie drogi by obrócić się do ich dwójki, kiedy znowu poczułam to mrowienie i nieprzyjemne uczucie śledzenia każdego, najmniejszego drgnięcia.

Nie, tylko nie to.

Wiedziałam co to oznacza jeszcze zanim dostrzegłam tą niezwykle przystojną twarz o ostrych rysach należącą do wyjątkowo niebezpiecznego chłopaka. Jego uroda była chłodna, ostra jak lód.

Nasze spojrzenia się skrzyżowały, zamknęły więżąc nas wzajemnie. To było jak wieczność, podczas gdy tak naprawdę było sekundą. Luzie wokół byli rozmazaną plamą barw, korytarz był niewyraźny, a ja mogłam widzieć tylko jego stojącego na uboczu, gdzie trochę miej światłą docierało przez okna. Miał surowy, obojętny wyraz twarzy i dłonie włożone do kieszeni spodni mundurka. Wyglądał jakby nad czymś ciężko się zastanawiał.

- Ann, mówię do ciebie to samo już drugi raz - głos Kelly przedarł się przez bańkę, w której na chwilę zostałam zamknięta.

Jeszcze chwilę mu się przypatrywałam, aż w końcu pierwsza odwróciłam wzrok kierując go prosto na szare, burzowe tęczówki przyjaciółki.

- No, wreszcie jakaś reakcja - marudziła wyżywając się na gąbce, którą musiała wyjąć z wiadra z mydlinami.

- Czego ty tam tak wypatrywałaś, co? - Alex dołączył do mojego przesłuchania.

Chciałam odpowiedzieć, ale żadne słowa nie wyszły z moich ust, dlatego odwróciłam się, by pokazać im na KOGO patrzyłam wcześniej i dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie było tłumu, który się wcześniej zgromadził, a razem z tłumem zniknął też nieznajomy. Byłam w takim szoku i niedowierzaniu, że potrafiłam tylko wydukać:

- Ja... Ja nie wiem... - nie dane było mi dokończyć, bo Berry znów zabrał głos.

- Zdążyło ci się to nie pierwszy raz. Prawdę mówiąc, takie sytuacje jak ta przed chwilą przytrafiają ci się notorycznie. Błądzisz gdzieś myślami wpatrzona w dal i całkowicie wyłączona na wszelkie bodźce z zewnątrz.

Czyli nie zauważyli? Jakim cudem jeszcze go nie dostrzegli? Przecież to było tak oczywiste. Gdy jestem już świadoma, że porywacz chodzi z nami do szkoły, lub podaje się za ucznia (bo dosłownej odpowiedzi nigdy nie dostałam) to zdawało się wręcz niemożliwym niezauważenia go.

- On tu jest - szepnęłam tylko wciąż przeczesując korytarz wzrokiem z marną nadzieją, że gdzieś się tu jeszcze kręci i będę miała dosłownie żywy i niepodważalny dowód. 

- Kto? - spytała Kelly marszcząc przy tym swoje wypielęgnowane brwi.

Znów na nią spojrzałam tym razem przeskakując wzrokiem po całej jej twarzy zastanawiając się czy im powiedzieć. Gdy im powiem na pewno się wściekną, że im wcześniej nie powiedziałam, a potem zaczną wariować i się zamartwiać, ale chyba lepsze to od nieświadomości niebezpieczeństwa, które czai się tak blisko. Nie wiadomo w końcu na kogo kolejnego poluje.

- Chłopak ze stacji, ten co porwał tą dziewczynkę, on tu jest.

Przez chwilę panowała cisza, Reid i Berry wymienili się spojrzeniami, a potem szatynka wybuchła śmiechem.

- Zaczynasz wariować Brown. Żyjesz w stresie od tamtego dnia, nie śpisz dobrze, oglądasz się za siebie jakby ktoś cię śledził, nie jesz wiele, a teraz jeszcze ubzdurałaś sobie, że widzisz tu tego chłopaka. To absurdalne.

Poczułam pewien dystans i stałam się bardziej czujna. Kelly wyjątkowo szybko zaczęła zaprzeczać prawdzie i w dodatku robiła to ze zbyt wielkim zapałem.

- A ty? - zwróciłam się do Alexa, który zaczął pocierać się po karku zakłopotany.

- Wiesz Annabeth, Kelly ma trochę racji w tym co mówi. Ledwo funkcjonujesz, jesteś wygłodzona i przemęczona więc twój umysł mógł ci podsunąć coś, czego tu nie było.

Znów poczułam złość na nich, na siebie, na niego.

- Czyli chcecie mi powiedzieć, że trzy spotkania, które z nim przeżyłam w tym dwa w szkole, kiedy był ubrany w nasz mundurek było tylko fikcją wymyśloną przez mój mózg? - prychnęłam kręcąc głową wrzucając z większą siłą niż było potrzeba gąbkę do wiadra.

- Jakie spotkania? - Kelly zesztywniała poważniejąc.

Wyglądała jakby ktoś poraził ją prądem. Stała na baczność cała spięta i wyczekująca na kroplę nowych wieści, a ja zastanawiałam się czy dać jej tego czego pragnęła. Stałam się podejrzliwa. W jej zachowaniu było coś co mnie niepokoiło. Czy mogła o nim wiedzieć już wcześniej i nic mi nie powiedziała? A może ten padalec jej grozi i szantażuje? Tego nie wiedziałam, ale na pewno zamierzałam ją obserwować dokładniej niż zazwyczaj. Jeśli coś jej zrobił to nie ręczę za siebie.

- Zwykłe - wzruszyłam ramionami omijając historyjkę o tym jak mu przyjebałam, a potem on nastraszył mnie zachowując się jak kompletny psychopata.

- Czy on ci coś zrobił? - spytał z niepokojem Alex.

- Nie - trochę złagodniałam nie chcąc go straszyć niepotrzebnie. Nic mi jeszcze nie zrobił i tylko tyle się na razie liczyło.

Chłopak nieufnie mi się przyglądał niedyskretnie oglądając moją sylwetkę od stóp po głowę szukając jakiegoś znaku, że mogłam kłamać. Oczywiście nic nie znalazł, ale i tak był ostrożny, Kelly natomiast nie odezwała się ani słowem, dopóki nie zadzwonił dzwonek, a ona się pożegnała i uciekła na lekcje.

- Ann, gdyby się coś działo zawsze możesz prosić o pomoc.

- Gdy będzie trzeba na pewno skorzystam z twojej oferty - posłałam mu na tyle ciepły i łagodny uśmiech na jaki umiałam się zdobyć w tamtym momencie, a on go odwzajemnił. 

Chwilę potem zostałam sama, wokół panowała cisza, bo wszyscy udali się do swoich sal lekcyjnych. Spojrzałam na wiadro z wodą i gąbkami i ciężko westchnęłam na wyobrażenie sobie, ile czasu jeszcze zajmie mi zmywanie okropnego spreju. Schylałam się, żeby chwycić gąbkę i zabrać się do ponownej pracy, kiedy podskoczyłam na dźwięk markera przejeżdżającego po metalu. Natychmiast się poderwałam i dźwignęłam głowę i znów podskoczyłam z przestrachu, następnie sztywniejąc.

Ciemnowłosa zmora mojego życia stała tuż przed drzwiczkami mojej szafki i czarnym, grubym, niezmywalnym markerem dorysowywała ogon zakończony strzałką literze "I", a "C" zyskało diabelskie rogi. Gdy skończył uśmiechnął się dumny ze swojego dzieła, a potem odwrócił się do mnie. Ten łobuziarski uśmieszek był w pewien sposób rozbrajający i gdyby nie zdrowy rozsądek byłabym w stanie wpatrywać się w te usta jeszcze długo. Otrząsnęłam się szybko z niedorzecznych fantazji i zaczęłam się zastanawiać jakim cudem zjawia się i znika jak duch i zawsze potrafi mnie podejść. Może naprawdę go sobie wymyśliłam?

Nie, na pewno jest prawdziwy, chodź kuszące byłoby sprawdzenie czy aby na pewno.

- Nie masz co robić? Idź na lekcję a mnie zostaw wreszcie w spokoju, człowieku.

- Jakoś nie chce mi się siedzieć i słuchać kogoś, kto ma zerowe kompetencje.

- To po co tu chodzisz, skoro nauczyciele nie umieją twoim zdaniem uczyć?

Wzruszył obojętnie ramionami.

- Bo mi matka karze - mówiąc to zamknął mazak i schował go do kieszeni spodni.

- Bo ci matka karze? - powtórzyłam, bo nie mogłam w to uwierzyć.

- Tak, a co w tym takiego dziwnego?

- Nic, tylko...

- Tylko co?

Przygryzłam dolną wargę zastanawiając się czy powiedzieć mu to co chodziło mi po głowie. Jaka mogła być jego reakcja? Miałam wrażenie, jakby nie był do końca stabilny emocjonalnie, więc nie mogłam być niczego pewna w stu, a nawet w pięćdziesięciu procentach.

- Nie wyglądasz na osobę, która słucha się mamusi - musiałam powstrzymać parsknięcie śmiechem, by w razie czego jeszcze bardziej go nie rozjuszyć.

- Pozory mylą, Annabeth - powiedział to spokojnie, ale w taki sposób jakby pod tymi prostymi słowami kryło się coś więcej.

Zignorowałam dziwne przeczucie i zdecydowałam się poruszyć kwestię, które najbardziej mnie nurtowało.

- To nie sprawiedliwe, że ty wiesz jak ja się nazywam, a ja nie wiem jak ci na imię.

- I nie będziesz wiedziała. 

- Dlaczego?

Przekrzywił lekko głowę przypatrując mi się z pobłażliwym uśmiechem. Wyglądał jakby spoglądał na niesforne dziecko, które nie jest zbyt sprytne by oszukać dorosłego.

- Wiem co robisz, znam sztukę manipulacji aż za dobrze i muszę ci powiedzieć, że nawet dobrze ci idzie, ale nie wyciągniesz ode mnie nic, bo wiem co byś zrobiła z każdą informacją.

Zaczął się do mnie zbliżać, powoli, leniwie. Każdy jego krok w moją stronę równał się dwoma moimi w tył. Byłam przerażona. Zastanawiałam się czy zrobi mi krzywdę, czy właśnie nadszedł ten moment, kiedy uderzyłam plecami o metalowe szafki, a on zatrzymał się zaledwie krok ode mnie.

Cieszył się, ten palant cieszył się widząc mój rozbiegany wzrok i szybko unoszącą się klatkę piersiową. Bawił go mój strach. Aż zadrżałam ze złości, która przejęła stery. Spojrzałam na jego błękitne niczym toń arktycznego oceanu oczy ciskając w niego niewidzialnymi piorunami. Miałam dość tego dupka. Ogarnięta silną adrenaliną zbliżyłam się do niego tak blisko, że dzieliło nas kilka marnych centymetrów. Wyciągnęłam się, żeby móc dosięgnąć do jego ucha i wyszeptać groźbę.

- I tak się wszystkiego dowiem, wtedy będziesz mnie błagał, a ja będę się nad tobą pastwić i cię dręczyć.

- Hmmm... - zamruczał gardłowo niczym jakiś wielki kocur zastanawiający się czy skoczyć na swoją ofiarę, czy może jeszcze trochę się z nią pobawić. - Kusząca wizja. - odchylił się trochę do tyłu, żeby znów mnie widzieć.

Zacisnęłam dłonie w pięści wiedząc, że moje groźby w żaden sposób na niego nie działają. Jak kamieniem o ścianę. Nic, kompletnie nic. Rozsierdziło mnie jeszcze bardziej na myśl, że nie uważa mnie za zagrożenie, tylko za głupiutką blondyneczkę, która tylko umie podskakiwać i rzucać słowa na wiatr. Nie po to tak ciężko pracowałam nad swoją renomą, by teraz jakiś pańcio przyszedł sobie i zaczął wszystko kwestionować.

- Idź już sobie - syknęłam ze złością.

- Rozkazujesz mi?

- A nie słychać? - uniosłam brew w prowokacyjnym geście, czekając na reakcję, ale on się tylko uśmiechnął, uśmiechem zwiastującym kłopoty i odszedł. Jak zawsze bez pożegnania, bez słowa, jakby jeszcze nie skończył. 

♜♜♜

Jak obiecałam tak zrobiłam. Umówiłam się z Michaelem Thornem na spotkanie. Zabrał mnie do kina na film, który odpowiadał nam obojgu, a potem poszliśmy do drogiej restauracji na kolację. To wszystko nie robiło na mnie wrażenia. Uśmiechałam się, potakiwałam, odpowiadałam, jeśli tego wymagała sytuacja, ale przede wszystkim słuchałam knując okrutną zemstę.

Nie miałam pojęcia czy Mike jest tak głupi, czy może z własnej woli takiego udaje, byleby naprawić relację między nami, ale zdawał się nie zauważać tego jak mało mówiłam. Ignorował moje zdystansowanie i mimowolnie wkradający się chłód w moich słowach, jeśli już coś mówiłam. Blondyn trajkotał cały wieczór, tylko w kinie na chwile się zamknął i mogłam odpocząć.

Tego dnia nic nie próbował, jego dłonie nie zawędrowały w moją stronę. Trzymał się granicy, którą bez mówienia wytyczyłam i to mnie mile zaskoczyło. Idąc na to spotkanie byłam przygotowana na powtórkę z rozrywki, ale jednak nic podobnego się nie stało. Zaczęłam nawet przez chwilę trochę wierzyć, że tamten wyskok był spowodowany zbytnim upojeniem się alkoholem, ale szybko się otrząsnęłam.

Annabeth, on chce, żebyś tak pomyślała, nie możesz dać się zwieść - powtarzałam sobie ciągle i dzięki temu już ani razu nie zwątpiłam.

Thorn po wszystkim odwiózł mnie do domu, niczym dżentelmen pomógł mi wyjść z auta, a potem się pożegnał i odjechał. To był wieczór jak jeden z tych z seriali, gdzie chłopak z dobrego domu zabiera dziewczynę na spacer pamiętając o manierach i niepisanych zasad. Dziwne uczucie przeżyć coś podobnego, lekko nawet przerażające w obecnej sytuacji, bo nie wiedziałam czego spodziewać się kolejnym razem. Chyba wolałam się nad tym dłużej nie rozwodzić, bo przeczuwałam, że mogłaby mnie rozboleć głowa.

Continue Reading

You'll Also Like

66.8K 3.3K 9
Druga część dylogii ,,Racing" Życie Mili Taylor układało się wspaniale od 5 lat. Miała dobrą pracę, wspaniałych przyjaciół, a co najważniejsze miała...
4.9K 864 45
Moje marzenia o miłości, którą mogłabym dzielić jedynie z tobą.
225K 8.5K 53
Co, jeśli dwie osoby, które żywią do siebie ogromną nienawiść, będą zmuszone do współpracy? To, jak złączenie dwóch demonów, które mają za zadanie na...
41.2K 1.3K 51
( uwaga w książce mogą pojawić się błędy ortograficzne bo jestem dyslektykiem i czasem i się to zdarza ) A co gdyby Hailie pochodziła z patologiczne...