TIGER MOTH

By wikamarlega

22.7K 3.4K 1.9K

[zawieszone] Kim Jeha przygotowuje się do finałowej walki o czwarty pas mistrza świata w boksie zawodowym, ty... More

1 ❖ I NEVER FUCK WITH BEGINNERS
2 ❖ I AM THE ALPHA, I AM THE OMEGA
3 ❖ BABY, THINK U BETTER THAN ME?
4 ❖ I'LL BE DRUNK TEXTING YOU
5 ❖ I'M 'BOUT TO MAKE THIS BITCH JUMP
6 ❖ DROP DOWN ON YA KNEES
7 ❖ LET ME FEEL YOU MOVING LIKE THEY DO IN BABYLON
8 ❖ HOLD ME, BEND ME, EASE ME
9 ❖ IF I WIFEY YOU
10 ❖ NONE OF THESE HOES CAN FUCK WITH MY BOY
11 ❖ I FUCK BEST WHEN I'M MAD AS FUCK
12 ❖ I LET HIM EAT MY ASS LIKE A CUPCAKE
13 ❖ YES I'M A BEAST, I'M A BITCH, I'M A MONSTER
14 ❖ LAST NIGHT I THINK I LOST MY PATIENCE
15 ❖ KIND OF MAN THAT WANTS U BUT DOESN'T NEED U
16 ❖ I GET EXCITED AT THE SIGHT OF MY OWN BLOOD
17 ❖ HEAD SO GOOD HE DESERVES A MEDAL
18 ❖ I'VE GOT A BUNNY AND IT AIN'T FUCKING EASTER
19 ❖ BITCH I CAN EXPLODE AT ANY MOMENT
20 ❖ EAT HIM 'TIL HE CRY, CALL THAT WINE AND DINE
21 ❖ MY DICK SO HARD POKIN' LIKE THE EIFFEL
22 ❖ GONNA GET U WALKIN' FUNNY
23 ❖ YOU PUT THE CRACKS INTO MY MORAL CODE
24 ❖ THAT'S ON MY MOMMA, I LIKE IRRATIONAL DRAMA
26 ❖ THE LADIES ALWAYS TELL ME I'M A REAL CUNT
27 ❖ PUT ME ON A LEASH THEN
28 ❖ I LIKE THE WAY YOU SAY 'PLEASE'

25 ❖ YEAH, SO HOW CAN YOU DENY AN ALPHA RUDE AS I?

738 104 90
By wikamarlega

Dobrej zabawy, tygryski! — wika



—❖—

Changho dotarł do rezydencji rodziców we wczesny, niedzielny poranek. Przez niemalże cały lot trzymał przed sobą telefon komórkowy, prowadząc ponad sześciogodzinną rozmowę z Eunhą. Odzywał się oczywiście tylko on, a ona się w niego wpatrywała, pociągając wilgotnym nosem. W końcu przestała płakać. Łzy wypłynęły z jej opuchniętych oczu ponownie, dopiero gdy Changho, zgodnie z obietnicą, w końcu pojawił się w progu jej pokoju.

— Już jestem, aniołku — mówił, przytulając do siebie kwilące dziecko. — Przepraszam, że to zajęło tak długo. Nie powinienem był tak bardzo się od ciebie oddalać.

Chciał przysiąc, że to już więcej się nie powtórzy, ale nie mógł karmić jej fałszywymi obietnicami.

Zdjął tylko płaszcz i buty, po czym zaniósł Eunhę do łóżka i położył się obok niej, nakrywszy ją ciepłą kołdrą. Dochodziła już dziewiąta rano, a ona nie zmrużyła oka. Obecność Changho sprawiła jednak, że jej powieki szybko stały się ociężałe i nie wiedzieć kiedy pogrążyła się w głębokim śnie.

Mężczyźnie również udało się na trochę zasnąć. W niewygodnym garniturze i niepoluzowanym krawacie, który wżynał mu się nieprzyjemnie w szyję. Wszelkie niedogodności nie miały dużego znaczenia, gdy w grę wchodziło ogromne zmęczenie.

Znów przyśnił mu się ten sam koszmar. Eunha stała pośrodku ciemnego korytarza, oświetlonego jedynie słabą wiązką, które rzucało blady filtr na jej twarzyczkę. Jak zwykle miała na sobie białą, haftowaną sukienkę, a do tego jasnoróżowe rajstopy i lakierki. Plama krwi na środku jej klatki piersiowej wyglądała jak rozkwitający pąk róży. Rozchodziła się stopniowo i nierównomiernie, pochłaniając biały materiał. Changho stał i patrzył. Znowu. Znowu nie mógł nic zrobić.

— Tatusiu — wyszeptała Eunha, dotykając makabrycznego kwiatu. Spojrzała na swoje palce, zbrudzone krwią. — Dlaczego mnie nie uratowałeś?

Changho zbudził się zlany potem, zaciskając w palcach koszulę i krawat, które odciągał od klatki piersiowej. Ta unosiła się wysoko i niespokojnie, spomiędzy rozchylonych warg wydostawał się świszczący oddech.

Odetchnął z ulgą, dopiero kiedy spojrzał na śpiącą Eunhę, kiedy uniósł kołdrę i upewnił się, że pod nią nie kryje się żadna plama krwi.

Wstał ostrożnie, nie chcąc obudzić dziecka, po czym skierował się do łazienki, by opłukać twarz chłodną wodą. Obmywał się długo, najpierw twarz, potem także drżące, spocone dłonie. Zachowywał się tak, jakby chciał zmyć z siebie nie tylko warstewkę potu, ale jakiś niewidzialny, silnie przylegający do skóry bród. Gdy spoglądał na swoje odbicie w lustrze, potrzebował chwili, by rozpoznać zmienioną lękiem twarz. Miał przekrwione oczy.

Wrócił się do pokoju tylko po to, by upewnić się, że Eunha wciąż smacznie śpi. Wziął telefon komórkowy mający co najwyżej dziesięć procent baterii i wyjął z szafy komplet czystych ubrań. Mimo iż od dawna tutaj nie mieszkał, wciąż miał najważniejsze rzeczy.

Chłodny prysznic pozwolił mu się nieco zrelaksować, choć ślady koszmaru wciąż odciskały się na jego organizmie. Miał ciągłe wrażenie guli w gardle, której nie dał rady przepłukać ani odkasłać, wyostrzony słuch alarmował go o każdym dziwacznym dźwięku. W chwilach takich jak te Changho po prostu udawał. Nieważne jak mocno lęk grasował pod jego skórą, on i tak wykonywał wszystkie czynności, jak gdyby nigdy nic. Musiał.

W międzyczasie napisał do Haona. Gdy wrócili do Korei, odesłał go do domu, aby się przespał. Powiedział mu, że wezwie go, gdy będzie go potrzebował. Teraz chciał, by Haon zjawił się późnym wieczorem w rezydencji rodziców, u których zamierzał zatrzymać się jeszcze co najmniej jedną noc.

Nie wiedział, co zrobić z Eunhą. Nie chciał jej zostawiać, ale zabranie jej z powrotem do siebie było niebezpieczne. Trwanie przy niej też nie było bezpieczne, jeśli to on był na celowniku. Ale Eunha go potrzebowała. On także jej potrzebował. Swój element człowieczeństwa.

Eunha zbudziła się na chwilę przed umowną godziną obiadu rodzinnego. W końcu była niedziela, a niedziele były od tego, by Changho i Eunha zasiadali przy stole razem z resztą tygrysów, podtrzymując tradycję klanu Horangi Im.

— Wyspałaś się, aniołku? — spytał Changho, z uśmiechem patrząc na jej napuszone i wywinięte w różne strony włosy. Miał nadzieję, że znajdzie mgiełkę do rozczesywania w łazience.

— O...

Wyciągnęła do niego ręce, a on natychmiast podniósł ją z łóżka i do siebie przytulił. Ważyła nie więcej niż szesnaście kilogramów, co dla silnego, dorosłego mężczyzny nie stanowiło oczywiście dużego problemu. Changho słyszał jednak wielokrotnie od lekarzy, do których zabierał Eunhę, że nie powinien jej tak ulegać, a kłaść nacisk na coraz większą samodzielność. To samo mówiła terapeutka, która przyjeżdżała do dziewczynki raz w tygodniu.

— Eunha jest w stanie nauczyć się pisać, ale z jakiegoś powodu nie chce podjąć tego wysiłku. Z pewnością umie czytać, choć mówił pan, że nikt jej tego nie uczył, prawda? — spytała go któregoś dnia, a Changho pokiwał głową. — Widzi pan, to wszystko rozchodzi się nie o jej zdolności poznawcze, a jakieś wewnętrzne konflikty. Tak samo jest zresztą z uczeniem jej języka migowego. Eunha zapamiętuje, co jej pokazuję, ale świadomie nie decyduje się tego języka używać.

Changho wiedział, że być może popełnia błąd, nie mówiąc specjalistom o podejrzewanych przyczynach zachowania Eunhy. To znaczy, nie zdradzał im wszystkich szczegółów. Wiedzieli, że jej biologiczni rodzice zginęli, gdy ta miała dwa lata, prawie trzy, ale sądzili, że był to wypadek — najpewniej samochodowy. Tymczasem prawda była zupełnie inna. Zostali zamordowani w ich własnym domu.

— Jak się dzisiaj czujesz? — spytał Changho, gdy zabrał Eunhę do łazienki, odstawił ją na dziecięce schodki i zaczął rozczesywać jej ciemne, lekko falowane włosy. — Lepiej?

— O — odparła Eunha, patrząc na odbicie tygrysa.

— Gdybyś powiedziała mi, dlaczego tak mocno płakałaś, mógłbym ci pomóc, wiesz? Tylko musisz mi powiedzieć, co się stało. Albo pokazać, cokolwiek.

— Y-y — mruknęła Eunha, kręcąc głową.

— To może będę pytał, a ty będziesz odpowiadać tak lub nie, co ty na to?

Tym razem niepewnie pokiwała głową. Changho uśmiechnął się pod nosem, czując małe ukontentowanie. Odkąd zaczął wychowywać Eunhę, wzmocnił swoją cierpliwość. Współpracowanie z takim małym tygrysiątkiem było niekiedy o wiele trudniejsze niż toczenie dyskusji z członkami mafii czy też innymi ludźmi powiązanymi ze światkiem przestępczym.

— Płakałaś, bo coś bardzo cię bolało? Na przykład brzuch albo głowa?

— Y-y...

— No dobrze. Czy w takim razie... Czy w takim razie ktoś niewłaściwie cię dotknął?

— Y-y.

Tym razem odetchnął z ulgą, wydychając całe przetrzymywane w płucach powietrze. Nawet domu swoich rodziców nie uważał za najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Wszędzie kryli się ludzie, którzy byli zdolni do największych okropieństw. Z tego powodu Changho już dawno temu poświęcił dużo czasu, aby nauczyć Eunhę o złym dotyku.

— Ktoś powiedział ci coś niemiłego?

Pokręciła głową, ale sierść na jej uszach zjeżyła się bez udziału jej woli.

— Mi możesz powiedzieć, aniołku. Czy to był ktoś z pracowników?

Znów pokręciła głową.

— Babcia albo dziadek?

To samo.

— Któryś z wujków?

Dziewczynka wybałuszyła oczy, wlepiając je w odbicie ojca. Połknęła haust powietrza, zaciskając drżące usta, a Changho poczuł, że trafił w sedno.

Nie spytał już o nic więcej, bo widział, że Eunha jest już wystarczająco zdenerwowana i zlękniona. Odłożył więc szczotkę i przykucnął, odwracając ją do siebie przodem. Wysilił się na niewielki uśmiech.

— No już, aniołku, spokojnie. Porozmawiamy o tym później, teraz już o tym nie myśl, dobrze?

— O.

— Dziś spędzimy cały dzień razem, co ty na to? Po obiedzie pobawię się z tobą, w co tylko zechcesz, możemy też oglądać do późna bajki.

Serce Changho zabiło w zupełnie innym rytmie, gdy Eunha nagle i mocno się w niego wtuliła. Nie przejął się ani wygniecioną koszulą, ani jej włosami, które wpadły mu do ust.

—❖—

Zeszli na dół do jadalni na ostatnią chwilę. Przy stole siedzieli już rodzice Changho, a także rodzeństwo wraz z partnerami i dziećmi. Trzech służących krążyło od kuchni do jadalni, dokładając na stół kolejne i kolejne naczynia.

Pojawienie się Changho zaskoczyło jego braci, zwłaszcza Seokho.

— Myślałem, że jesteś jeszcze w Bangkoku — powiedział mu na przywitanie.

Młodszy zajął swoje miejsce, najpierw usadzając Eunhę. Spojrzał na brata, uśmiechając się i wzruszając ramionami.

— Jak mógłbym ominąć rodzinny obiad?

— Tylko byś spróbował! — wtrąciła się ich matka, wymachując palcem, na co Changho odpowiedział parsknięciem.

Nie zamierzał zdradzać powodu, przez który wrócił wcześniej do Korei Południowej. Poprosił także swoją rodzicielkę, aby zachowała ten fakt dla siebie. Nie chciał, aby Baekho po raz kolejny zarzucił mu, że nie jest w stanie odpowiednio zaopiekować się Eunhą.

Tematom wokół stołu nie było końca, na szczęście zdecydowana większość z nich zupełnie nie dotyczyła Changho. Z tego powodu on sam mało się odzywał, skupiony na pięciolatce, która jak zwykle musiała wybrudzić się krwistym stekiem. Co jakiś czas wycierał jej buzię albo przypominał, aby zwolniła i nie połykała wszystkiego tak łapczywie.

Nagle jednak poczuł, że spojrzenia wszystkich dorosłych padły na niego. Powiódł wzrokiem po twarzach rodziny, by potwierdzić swoje przeczucia, na koniec zatrzymując się na twarzy ojca.

— Jesteś już na jakimś tropie? — spytał starszy mężczyzna.

— Raczej nie — odparł lakonicznie Changho. Zdjął plasterek sashimi z bryły lodu ozdobionej jadalnymi kwiatami i zanurzył go w sosie truflowym.

— Nie? — odezwała się zaskoczona Haeun. — Nie boisz się? Przecież w każdej chwili ten ktoś może zaatakować znowu.

Changho przełknął plasterek sashimi i przetarł usta serwetką.

— Gdyby ten ktoś chciał mnie zabić, już dawno by to zrobił. Najwyraźniej używa osobliwych metod, by coś na mnie wymusić, przestraszyć mnie. Ale ja nie mam czego się bać, prawda? — spytał, zerkając na każdego z rodzeństwa. Zatrzymał spojrzenie na Baekho, ale spoglądał na niego nie więcej niż sekundę. — My wszyscy jesteśmy tak samo nieświęci.

— Naprawdę nie masz żadnych podejrzeń? — spytał Seokho.

— Nie — odpowiedział Changho, kręcąc głową. — A może wam udało się czegokolwiek dowiedzieć? Hyung — zwrócił się do Baekho. — Może tobie przychodzi coś do głowy? Przychodzi ci na myśl ktoś, kogo faktycznie mógłbym się obawiać? Bo mi niestety nie.

— Nie znam wszystkich twoich przewinień — mruknął Baekho. — To znaczy, wszystkich osób, z którymi robisz interesy.

— Interesujące — skwitował Changho.

— Changho, ty chyba nie sugerujesz, że Baekho cokolwiek by wiedział... — wtrąciła się ich matka.

Tygrys uśmiechnął się krzywo.

— Ależ skąd. Chciałem wyłącznie poznać opinię mojego najstarszego brata.

Chwilę później odszedł od stołu, gdy tylko zadzwonił jego telefon. Co prawda początkowo planował odrzucić połączenie, ale gdy tylko zobaczył wyświetlające się na ekranie imię Jehy, zmienił zdanie. Nie sądził, że bokser tak szybko się do niego odezwie — był wręcz przekonany, że potrwa to co najmniej tydzień.

— Halo? — odezwał się, wykrzywiając usta w mimowolnym uśmiechu.

—❖—

Taksówkarz musiał przejechać niemalże całe Busan, by dotrzeć pod wskazany przez Jehę adres. Gdy znaleźli się na północnych obrzeżach miasta, bokser uświadomił sobie, że nie jedzie ani do rezydencji Changho, na terenie której znalazł się z nim po pierwszej randce, gdy doszło do wybuchu, ani do mieszkania, w którym spędził noc po swojej walce. Wpisał adres w nawigację. Wskazywała na środek niczego.

Wkrótce auto zatrzymało się pod ogromną, wysoką na co najmniej trzy metry bramą. Teren otaczały równie wysokie mury, sprawiając wrażenie, jakoby Jeha dotarł do jakiejś fortecy. Za bramą jawiły się same gęsto posadzone drzewa i długa, wyłożona klinkierową kostką droga.

— Pan jest pewien, że to tutaj? — zapytał taksówkarz.

Głupio było mu odpowiedzieć, że nie, więc skinął pojedynczo głową i podał kierowcy kartę, aby zapłacić za przejazd. Potem gdy wysiadł i zabrał torbę z bagażnika, ukłonił się odjeżdżającemu mężczyźnie. Dopiero gdy ten odjechał, wyciągnął telefon, aby zadzwonić do Changho.

— No... Jestem chyba, ale brama się nie... Już się otwiera — wymamrotał.

— Mogłeś jeszcze nie odsyłać taksówkarza — powiedział Changho. — Czekają cię ze dwa kilometry drogi.

— To mogłeś otworzyć mi szybciej — burknął Jeha. Przekroczył bramę, która zdążyła zsunąć się już do połowy. — Co to za miejsce? Twoja kolejna hacjenda?

— Moich rodziców.

Jeha zatrzymał się w pół kroku.

— Porozmawiamy może innym razem. Cześć.

— Nie wygłupiaj się — parsknął Changho. — Jesteśmy dorośli, a poza tym, jeśli to tak bardzo cię stresuje, to mogę zapewnić, że nawet cię nie zauważą. W tym domu można się zgubić.

— Okej.

Rozłączył się, zanim tygrys mógłby mu cokolwiek odpowiedzieć. Z jakiegoś powodu znów zaczął się denerwować, waliło mu serce. Specjalnie szedł jak najwolniej i co najmniej cztery razy zatrzymał się, zastanawiając się, czy nie lepiej byłoby się zawrócić.

Nagle przypomniał sobie, że gdy odwiedził rezydencję Changho, widział tygrysy chodzące samopas po terenie otaczającym dom. Co, jeśli rodzice Changho byli tak samo jebnięci i gdzieś za drzewami czaiły się te ogromne kocury? Jeha zaczął zastanawiać się, czy miałby z nimi szansę. Chyba nie. Rozszarpałyby go w kilka sekund. Nasłuchiwał więc niepokojących dźwięków, ale słyszał jedynie chrzęszczące pod butami kamyki i gałązki oraz niezamiecione liście. O tej porze roku drzewa były już praktycznie gołe, zieleń wokół utrzymywały wyłącznie sosny i cisy.

W końcu zauważył kogoś w oddali, idącego w jego stronę. Ten ktoś nie był sam — szedł z małym kimś za rękę.

— Eunha — powiedział do siebie Jeha, przypominając sobie, że przecież Changho ma pięcioletnią córkę. Niemowę. To znaczy, nie do końca niemowę.

Changho pomachał do niego ręką, tak samo jak zresztą dziewczynka. Wziął dziecko na ręce, by zacząć iść szybciej, podczas gdy Jeha wciąż utrzymywał to samo tempo.

— Wybacz, że tak późno — odezwał się tygrys, gdy dzielący ich dystans skrócił się do co najwyżej pięciu metrów i wciąż się zmniejszał. — Eunha nie chciała założyć czapki.

Ostatecznie dała się namówić, bo jej głowę zdobiła dziergana, biała czapeczka z uszami, w których zapewne mieściły się jej własne. Miała też na sobie zapięty pod szyję płaszczyk i szalik otulający szyję, którego jeden z końców miętosiła w palcach.

— Eunha, przywitaj się z Jehą. Pamiętasz go, prawda?

— De — mruknęła dziewczynka, mierząc boksera wzrokiem.

— Nie ja, tylko twój tata — odparł Jeha. Zdążył już podejść do Changho i Eunhy, zatrzymał się przed nimi i wsunął dłonie w kieszenie bluzy.

— Co? — odezwał się lekko skonfundowany tygrys. — O co chodzi z tym „de"? Ty nauczyłeś jej tej sylaby? Wcześniej wymawiała same samogłoski. Jak do tego doszło?

Jeha uśmiechnął się złośliwie.

— Niech to zostanie między nami, póki Eunha nie nauczy się reszty.

Dziewczynka zachichotała pod nosem.

—❖—

Dom rodziców Changho był po prostu ogromną, wzniosłą willą, podobną do tej, która należała do mężczyzny. Na bokserze nie zrobiła najmniejszego wrażenia, ot budowla przypominająca Błękitny Dom, zdecydowanie za duża, ale zadbana. Jeha, który nie znał się na architekturze, omiótł dom wzrokiem, niewiele się nad nim zastanawiając.

Weszli do środka, skąd kamerdyner przejął od nich buty i podał każdemu czystą parę kapci. Udali się do holu, a potem schodami na górę. Przez cały ten czas Jeha stresował się, że wpadnie na rodziców tygrysa. Słyszał jakieś głosy, mnóstwo głosów.

— Na dole trwa rodzinny obiad — oznajmił Changho, widząc jego minę. — Zmieniłeś zdanie i chcesz, żebym cię jednak przedstawił?

— Zapomnij.

— Innym razem, rozumiem.

Gdy przemierzali długi, dobrze oświetlony korytarz, Jeha widział jedynie zawieszone na ścianach obrazy. Wszystkie mijane drzwi były zamknięte, bez wyjątku. W końcu weszli do środka dużego pomieszczenia, które było niczym innym jak sypialnią połączoną z przytulnym salonem i gabinetem.

— To pokój, w którym mieszkałem, zanim wyprowadziłem się na swoje — wytłumaczył Changho, odstawiając Eunhę na ziemię. Stanął obok rozglądającego się dookoła Jehy. — Teraz tymczasowo jest to pokój Eunhy, dlatego jest tutaj tyle zabawek.

Faktycznie było ich wiele — w jednym kącie stał nawet ogromny domek dla lalek Barbie, piętrowy i bogato wyposażony. Jeha dostrzegł także duże pudło, pełne kolorowych klocków, na kanapie rozrzucone brokatowe paletki do makijażu, na szklanym stoliku plastikowe klapki z obcasami.

— Aniołku — odezwał się ponownie Changho, tym razem do Eunhy, przy której ukucnął. Złapał jej obie dłonie, całkowicie zakrywając je swoimi. — Pobawisz się chwilkę sama? My z Jehą zrobimy dla nas wszystkich herbatę, a potem do ciebie dołączymy, dobrze?

Eunha wyglądała na nieco zlęknioną, zadrżała jej dolna warga, którą unieruchomiła pod naciskiem tej górnej. Spoglądała tygrysowi w oczy, zastanawiając się nad złożoną propozycją. W końcu jednak pokiwała głową.

— Na pewno? Jeśli nie chcesz zostać sama, pójdziesz z nami.

Jeha przyglądał się temu z boku i za bardzo nie wiedział, co ze sobą zrobić. Szkoda mu było tego dziecka, było takie biedne w jego oczach. Nie umiało mówić, nie miało mamy. Gdy tak o tym myślał, doszedł do wniosku, że on i Eunha są do siebie dość podobni. On także nie za bardzo radził sobie z mówieniem — może nie w takim stopniu, jak ta dziewczynka, ale nawet posiadając szerszy zasób słownictwa i sprawny aparat mowy, było mu trudno zakomunikować innym, co naprawdę czuje.

Gdy tylko Eunha wyciągnęła ręce w stronę ojca, ten uśmiechnął się i znów ją podniósł. Jeha bał się, że będą musieli zejść na dół, jednak na szczęście okazało się, że kuchnia znajdowała się na piętrze. Cóż... tak ogromny dom posiadał zapewne niejedną kuchnię.

W pomieszczeniu, do którego właśnie dotarli, krzątała się starsza służąca. Na widok syna swoich pracodawców natychmiast zaniechała wykonywanej czynności i ukłoniła się nisko.

— Co mogłabym dla pana zrobić?

— Udaj się na przerwę i odpocznij — odezwał się Changho, usadzając Eunhę na blat wyspy kuchennej. — Zrobimy sobie herbatę.

— Tak jest, proszę pana.

I wycofała się naprędce z ogromnego pomieszczenia, omal nie wpadając na Jehę, który stał z boku i nic nie mówił. Czuł się nieco nieswojo i wciąż bał się, że lada moment ujrzy ojca i matkę Changho. Miał zerowe doświadczenie w poznawaniu rodziców swoich partnerów. Zresztą... samo posiadanie partnera było czymś nowym.

— Co tak stoisz? — spytał Changho, zerkając na niego. — Chodź do nas bliżej.

— Trochę mnie zaskoczyłeś — wymamrotał Jeha, stawiając powolne kroki naprzód. Oparł się tyłem o blat, tak że miał obok majdającą nogami Eunhę.

— Ja ciebie? W jaki sposób?

Myślałem, że pierdolisz się z Haonem — pragnął powiedzieć, ale w ostatniej chwili powstrzymał się, patrząc na przyglądającą mu się uważnie Eunhę.

— Myślałem, że zastanę cię raczej w innym towarzystwie.

— Rozumiem — skwitował Changho, kiwając głową. Wyjął z szafki trzy porcelanowe czarki oraz niewielki dzbanuszek. — Rozumiem, że takie masz właśnie mniemanie o mnie, prawda?

— Tak — odparł krótko Jeha.

Changho znów pokiwał głową, ale tym razem się nie odezwał. Otworzył jedną z szafek, z której wyjął czarną, blaszaną puszkę z herbatą. Kiedy zdjął wieko, spojrzał na marszczącego brwi Jehę i jak gdyby nigdy nic zapytał:

— Lubisz lekko fermentowaną?

— Nigdy takiej nie piłem — wymamrotał Jeha. — Kiedy wróciłeś do Korei?

Wzrok boksera powędrował w stronę Eunhy, która wciąż bacznie mu się przyglądała, jakby lada moment chciała wbić w niego pazurki.

— Dotarłem dzisiaj, bardzo wczesnym rankiem — odpowiedział Changho. Sięgnął po długą, małą łyżeczkę. — Wydaje mi się, że opuściłem Bangkok, zanim jeszcze zaczęła się walka Riwoo. No... ale są rzeczy ważne i ważniejsze, prawda, aniołku?

W pierwszej chwili Jeha był przekonany, że to ostatnie zdanie również było skierowane do niego. Szybko jednak spostrzegł, że tygrys spogląda na pięciolatkę, która pokiwała ochoczo głową i uśmiechnęła się.

Młodszy mężczyzna wybałuszył oczy. Brał pod uwagę najróżniejsze scenariusze, ale zupełnie nie pomyślał o tym, że Changho mógł nie pojawić się na walce z takiego powodu. Czy teraz dobrze zrozumiał? Czy tygrys naprawdę wrócił wcześniej do Korei przez wzgląd na swoją córkę? A nie dlatego, że się obraził albo zabawiał z Haonem?

— Mogłeś... Mogłeś mi powiedzieć — wybąkał.

— Nie chciałeś ze mną rozmawiać — przypomniał mu Changho. — Już w piątek postanowiłem, że dam ci czas, abyś wszystko sobie przemyślał. Rozumiem, że już ochłonąłeś i tamte SMS-y są nieważne...?

— To nie tak.

— Czy gdyby było inaczej, byłbyś tutaj ze mną?

— Po prostu chciałbym, abyś wytłumaczył mi kilka rzeczy.

— A! — odezwała się nagle Eunha, zwracając na siebie uwagę obu mężczyzn. Poklepała się wymownie po brzuchu.

Chwilę później głód udzielił się także bokserowi, któremu zaburczało w żołądku. Dalszą rozmowę musieli więc przełożyć na późniejszą porę, tak samo jak zaparzenie herbaty. Na blacie wylądowała miska pełna płatków Chex dla Eunhy, a Jeha miał otrzymać posiłek przygotowany przez gosposię. Bokser podał jej konkretne wytyczne, prosząc, aby odmierzyła każdy ze składników dokładnie tak, jak sobie tego życzył.

— I bez soli proszę — dodał na koniec.

— Mięso też bez soli...? — spytała skonfundowana kobieta. — Nawet dla smaku?

— Bez soli.

Spojrzała na Changho, który tylko skinął głową.

Jeha dostał to, co chciał, a i tak, gdy postawiono przed nim półmiski z jedzeniem, chwycił pałeczki z pewną niechęcią. Teraz on, Eunha i Changho siedzieli przy stole, który nie służył raczej za miejsce do spożywania posiłków dla domowników. Jeha jadł w milczeniu, myśląc o wszystkim, czego się dowiedział. Powątpiewał, czy to dobry pomysł, skoro myślenie zawsze zaprowadzało go w kozi róg.

Zagadką był dla niego fakt, że Changho nie kazał mu jeszcze spierdalać, że wytrzymywał te wszystkie jego humorki. Albo naprawdę miał anielską cierpliwość, albo był równie jebnięty. Jeha nie widział innej opcji.

— Oj, tyle zjadłaś, że chyba przyda ci się drzemka, co? — spytał tygrys, patrząc na dziewczynkę, która próbowała nabrać na łyżkę ostatnią porcję namiękniętych mlekiem roślinnym płatków.

— O...

— A ty, Jeha? Też będziesz miał ochotę na popołudniową drzemkę?

— Nie mam pięciu lat — parsknął Jeha.

— Masz rację — zgodził się Changho. — Ale gdy czasem zachowujesz się podobnie jak moja córka, sam zaczynam się zastanawiać. Wiesz, co mam na myśli, prawda?

Jeha cały się spiął. Zacisnął szczękę i spojrzał na starszego mężczyznę spod byka, fukając. Musiał się kontrolować, choćby ze względu na Eunhę. Znów w nim kipiało, a gdy zdał sobie sprawę ze swojej złości, zauważył, że Changho ma absolutną rację. Bawół i Doyun również.

Milczał przez resztę posiłku, a potem w drodze powrotnej do pokoju. Znów zachciało mu się wycofać, myślał o tym przynajmniej kilka razy. Nawet wtedy, kiedy wszedł już do pomieszczenia i spoczął na kanapie, podczas gdy Changho nakrywał kocem Eunhę, która ułożyła się na plecach na środku ogromnego łóżka.

Jeha siedział zwrócony do nich tyłem, ale był w stanie zobaczyć co nieco w odbiciu ogromnego telewizora. Wciąż zaciskał szczękę, zresztą nie tylko ją. Siedział i czekał, sam nie wiedział na co. Oczywiście mógł wstać i pójść do domu, ale co by tam robił? Tata nie potrafił z nim rozmawiać, Hyosanga pewnie nawet nie było. Nawet gdyby był, nie miałby ochoty spędzać czasu z Jehą. No, chyba że Jeha zabrałby go na zakupy. Wtedy może nawet by z nim pożartował i udawał, jak bardzo lubi swojego starszego brata.

Czekając, aż Changho utuli Eunhę do snu, wyjął telefon komórkowy i zerknął na wiadomość, którą kilka godzin wcześniej wysłał mu Leon. Napisał tygrysowi, że wylądował już bezpiecznie w Busan. Zapytany o to, co teraz robi, odpisał, że nie chce dziś rozmawiać o sobie i że chętnie dowie się, co ciekawego do powiedzenia ma Leon.

— Psst — szepnął nagle tygrys.

Jeha poruszył się niespokojnie, zlękniony, gdy dostrzegł, że Changho stoi za kanapą i nachyla się w jego stronę tak, że miał głowę tuż obok głowy Jehy. Szybko chwycił za telefon, który wypadł mu z rąk i zablokował ekran, po czym spojrzał na tygrysa.

— Zasnęła?

Changho pokiwał głową.

— Może przejdziemy do pokoju obok? — zaproponował tonem pytania. — Zaraz do ciebie dołączę, tylko pójdę po herbatę.

Wyszli więc obaj na korytarz, po czym Jeha przeszedł do wskazanego pomieszczenia, które niewiele różniło się od tego poprzedniego. Było odrobinę mniejsze i bez zabawek, właściwie bez żadnych przedmiotów, które wskazywałyby, że ktoś tutaj mieszka. Czyżby pokój gościnny? W tak ogromnej rezydencji musiało być ich całe mnóstwo.

Usiadł na brzegu narożnej kanapy i przetarł twarz dłońmi. Choć przespał cały lot i nie miał dziś ani jednego treningu, czuł się zmęczony. Chyba faktycznie powinien rozważyć obóz treningowy. Odciąć się od wszystkich i wszystkiego, a skupić na tym, co potrafił najlepiej. Jeśli chciał zmierzyć się z Riwoo, nie mógł się dłużej obijać.

Obrócił głowę w kierunku drzwi i spojrzał na Changho, który pojawił się z niewielką tacą. Znajdowały się na niej dwie porcelanowe czarki i dzbaneczek z parującą wodą. Mężczyzna podszedł do Jehy i usiadł obok, odstawiając tacę na stolik kawowy. Chwycił za bliższą mu czarkę, upił łyk i odetchnął.

— Teraz możemy porozmawiać — stwierdził z uśmiechem, przenosząc wzrok na Jehę. — Jak się czujesz?

Oczy boksera stały się okrągłe jak monety. Rozdziawił wargi.

— Co...?

— Spytałem, jak się czujesz — powtórzył spokojnym tonem Changho. — Mam swoje przypuszczenia, ale wolałbym usłyszeć to od ciebie.

Jeha potrzebował chwili, aby się zastanowić. Mnóstwo słów cisnęło mu się na usta, a przez to nie wiedział, od czego zacząć.

— Czuję się wkurwiony — wypalił w końcu.

— Kontynuuj.

— Wkurwiony na siebie, bo zachowuję się jak jakiś obłąkaniec i to mnie... męczy mnie to strasznie — wymamrotał, patrząc na Changho spod byka. Changho podał mu czarkę, a on, niewiele myśląc, zwilżył wargi napojem. — Coraz gorzej sypiam. Doyun załatwił mi lekarza, a on dał mi jakieś leki, ale...

— Nie bierzesz ich — dokończył za niego Changho, gdy Jeha nagle zamilkł.

— Skąd wiesz?

— Przeczucie — wytłumaczył. Upił jeszcze jeden łyk herbaty. Gdy otulał małą czarkę swoimi długimi palcami, w pełni zakrywał białą porcelanę. — Kontynuuj, skarbie. Z pewnością masz mi jeszcze dużo do powiedzenia.

Jeha pokiwał głową i głęboko westchnął. Zanim się odezwał, wypił naraz całą zawartość naczynia i odłożył je na tacę. Nie kłopotał się z wytarciem wilgotnych ust.

— Na ciebie też jestem wkurwiony, bo... — Pauza na jeszcze jeden oddech. — Boks jest dla mnie ważny, jak nic innego. A przez ciebie nie mogę się na nim skupić, tak jak powinienem. Albo z tobą jestem i przez to zaniedbuję treningi, albo o tobie myślę i wychodzi na to samo.

— A więc to dlatego...?

— Hę? — Jeha zmarszczył brwi, po czym machnął dłonią i westchnął po raz kolejny. — Nieważne. W każdym razie... Ech, kurwa...

Zaskoczenie odmalowało się na jego twarzy, gdy spojrzał na nowo na Changho i zauważył, że ten się uśmiecha. Nie potrafił powstrzymać rozciągających się kącików ust. Pręgi zdobiące prawą stronę twarzy zmieniały kształt razem z zaokrąglającym się policzkiem.

— Więc mam rozumieć, że to dla ciebie za dużo, tak? — spytał Changho, wciąż nie tracąc uśmiechu. — Nie jesteś w stanie tego połączyć. Treningów i umawiania się ze mną.

— Chyba tak.

— Ale nie jesteś w stanie też ze mnie zrezygnować.

— Oczywiście, że jestem w stanie — parsknął Jeha, przybierając pełną drwiny minę. Wywrócił oczyma.

— Czyżby? — spytał rozbawiony Changho. Odłożył czarkę na tacę, po czym przybliżył się do boksera, który nawet nie próbował się odsunąć. Ujął dłonią jego podbródek i pochylił się, aby musnąć wargami jego wilgotne wargi. — Naprawdę jesteś w stanie odpuścić...?

— Tak — wymamrotał Jeha.

Changho pocałował go raz jeszcze, tym razem nieco natarczywiej, natychmiast pogłębiając pieszczotę. Dłoń, którą podtrzymywał podbródek Jehy przeniósł na jego ciepły kark, a potem przesunął ją wyżej, tak by móc chwycić krótkie, rozjaśnione do platynowego blondu włosy. W połowie były już w zasadzie czarne, bo dawno nie był u fryzjera.

— Nawet się nie opierasz — wyszeptał, oderwawszy się od warg Jehy. Wciąż był jednak tak blisko, że gdy mówił, jego oddech łaskotał odrętwiałe usta Jehy.

Fuck off — odparł młodszy, również szeptem.

— Mógłbym cię teraz rozebrać i wziąć w każdej możliwej pozie.

— Więc może to zrób.

Changho parsknął cicho i odsunął się od dyszącego boksera, kręcąc głową. Chwycił za dzbaneczek, by dolać sobie wody do czarki, na której dnie pozostały już tylko mokre liście. Następnie upił łyk i rozsiadł się wygodniej, zakładając nogę na nogę.

Jeha wytarł wargi wierzchem rękawa bluzy, po czym docisnął obie dłonie do krawędzi kanapy, trzymając ręce przyłożone sztywno do boków ciała. Zastanawiał się, czy Changho naprawdę jest taki spokojny, czy po prostu dobrze ukrywa swoją złość. Powinien być na niego zły. Za te wszystkie krzywe akcje, za tę nieufność, za pochopne ocenianie wszystkich jego działań.

Odchrząknął cicho.

— Bawół zaproponował, że razem z Doyunem zorganizują mi obóz treningowy — oznajmił, popatrując na siedzącego obok mężczyznę. — Jeszcze się nie zgodziłem, ale myślę, że to chyba będzie najlepszy wybór na teraz. Zakładam, że nie wiesz, ale po walce Riwoo...

— Wiem. Widziałem nawet wideo.

— I...?

— Sam już nie wiem, czy lepiej wyglądasz nago, czy w obcisłych ubraniach, które podkreślają wszystko, co mi się w tobie podoba.

— Miałem na myśli to, co zrobił Riwoo — wymamrotał Jeha, czując, że na oba policzki wślizgują się bordowe wykwity. Zapragnął szklanki zimnej wody albo najlepiej całego kubła. — Ten skurwiel mnie polizał. O tym mówię.

Changho nie zdążył zakryć się dłonią. Głośne, niekontrolowane parsknięcie wyrwało się spomiędzy wykrzywiających się w uśmiechu warg.

— Wybacz, skarbie. Twoja mina jest rozbrajająca.

— Nie denerwuje cię to? — spytał zszokowany Jeha.

— W jakim sensie miałoby... Ach, że powinienem być zazdrosny?

— Tak!

— No... nie wiem. Nie wiem, o co miałbym być zazdrosny. Bardziej zaskoczyło mnie, że się dałeś, w sensie, że cię tak zamroziło — wytłumaczył Changho, powoli przysuwając się do Jehy. Sięgnął dłonią do jego włosów, krótkich i sztywnych, wyczuwając pod palcami cienką warstwę gumy stylizującej. — Gdzie się podział mój waleczny bokser, który posłałby Riwoo na ziemię, zanim by ten się do niego zbliżył?

— Też chciałbym wiedzieć — mruknął Jeha. Cudem powstrzymał się przed wzdrygnięciem.

Changho nie przestawał mierzwić jego włosów. Najwyraźniej czerpał z tego przyjemność, bo jego tygrysie uszy poruszały się w różnym kierunku, a ogon wił się po kanapie.

— Może to faktycznie dobry wybór, mam na myśli obóz treningowy — powiedział z lekkim uśmiechem. — Jest teraz kilka rzeczy, którymi muszę się zająć, więc trzymanie się w pobliżu mnie mogłoby być dla ciebie niebezpieczne.

Ślina, którą przełknął Jeha, ledwo przemknęła w dół ściśniętego gardła.

— Jakie sprawy masz na myśli? Chodzi o te wybuchy, tak?

— Tak — odparł krótko Changho.

Wtem Jeha przypomniał sobie o tym, co powiedział mu Doyun. Ochłapy informacji zagnieździły się w jego głowie i z pewnością przyczyniły się powstania jeszcze większego chaosu.

— Doyun... Ostatnio rozmawiałem z nim o tobie.

Changho nie wyglądał na zaskoczonego. Pokiwał głową, a jego uszy uniosły się, jakby chciał tym gestem zakomunikować, że zamienia się w słuch. Faktycznie nie powiedział ani słowa, tylko w milczeniu czekał, aż Jeha odezwie się ponownie.

— Spytałem go o ciebie, bo denerwuje mnie, że tak niewiele o tobie wiem — zaczął cicho bokser. Dłoń Changho nadal przeczesywał mu włosy, opuszkami palców gładząc skalp, przypiłowanymi pazurkami zaś lekko go drapiąc. — Ale on nie chciał mi za wiele powiedzieć. Twierdził, że nie byłbyś zadowolony. Powiedział mi jedynie, że ten ktoś, kto podkłada ci bomby, musi mieć powód. A potem wspomniał coś o twoich braciach i jakiejś tajwańskiej mafii...

Dłoń Changho zastygła w bezruchu. Po chwili cofnął ją i położył na kolanie, które lekko ścisnął. Powiódł wzrokiem przed siebie, w stronę sztucznego kominka.

— To nie są rzeczy, którymi powinieneś się interesować.

— Jak mam się nie interesować, skoro dotyczą ciebie? — spytał Jeha, ściągając brwi w gniewnym grymasie. — Czyli to, co media mówią o twojej rodzinie, to prawda, tak? Że klan Horangi Im to mafia?

Nie dało się choć raz o tym nie słyszeć, zwłaszcza gdy oglądało się koreańską telewizję. Dotąd jednak Jeha traktował te informacje z przymrużeniem oka, może nawet wyparł ze świadomości wszystko, na co chcąc nie chcąc natykał się przez ostatnie lata.

— Świat nie jest czarno-biały, Jeha.

Stop that bullshit — prychnął. — Po prostu odpowiedz na moje pytanie.

— Tak.

Natychmiast poderwał się z kanapy, zwijając dłonie w pięści.

— Siadaj — powiedział Changho. — Jeśli teraz wyjdziesz, zanim skończymy rozmowę, będziesz tego żałował. Po raz kolejny. Dobrze o tym wiesz.

Zaciskając zęby, usiadł z powrotem i spojrzał wyczekująco na tygrysa.

— Nigdy w niczym cię nie okłamałem — odezwał się ponownie Changho. — Nie o wszystkim ci mówię, fakt, ale mam ku temu swoje powody. Możesz mi nie wierzyć. Dziwne, byś uwierzył, skoro nie potrafisz nikomu zaufać, nie winię cię za to. Znamy się krótko. Ile razy przez ten czas już się na mnie obraziłeś i nie chciałeś ze mną rozmawiać? A ile było momentów, kiedy mogliśmy porozmawiać szczerze, bez twoich napadów złości? Gdybym chciał zatajać przed tobą to, kim jestem, myślisz, że zapraszałbym cię do domu moich rodziców? Że zabrałbym cię ze sobą do rezydencji, kiedy dowiedziałem się o wybuchu w mojej sypialni? Że tak bardzo bym się o ciebie starał, Jeha? Nie wiem, co jeszcze nagadał ci o mnie Doyun, ale uważam to za zabawne, że to właśnie jego słuchasz, gdy on i ja w niczym się nie różnimy.

Nawet przełknięcie dużej ilości śliny naraz nie zdołało poradzić sobie z gulą, która powstała w gardle Jehy. Zapiekły go policzki, a sekundę później i uszy. Fale gorąca buchały w niego raz za razem, a na domiar złego poczuł, że i serce zaczęło szwankować. Waliło, jakby był w trakcie intensywnego treningu.

Przypomniał sobie te wszystkie razy, gdy różni ludzie, łącznie z Bawołem i Ilhoonem, odzywali się do Doyuna per „hyungnim". Przed oczy wstąpiła mu także scena, gdy w środku nocy znalazł się na strzelnicy, gdzie Doyun dla rozrywki oddawał bezbłędne strzały z pistoletu.

— A co z bratem Doyuna? — spytał Jeha, przypomniawszy sobie kolejny szczegół. — Powiedział, że przez twoją impulsywność stracił brata. To prawda?

— Nie — odpowiedział krótko Changho.

— Tylko tyle? Nie? Więc Doyun mnie okłamał, tak? Tak mam to rozumieć?

— Nie okłamał cię. On tak uważa — westchnął. — To tyczy się sytuacji sprzed trzech lat, kiedy... Kurwa.

Przerwał mu brzdęk telefonu, który chwilę później wyjął z kieszeni. Jeha pragnął zerknąć mu w ekran, ale nie zdołał sczytać imienia. Może to był Haon?

— Halo?

Nie. Stop — pomyślał Jeha, próbując w porę powstrzymać zarzuty, które już chciał kierować w stronę tygrysa. Nie chciał znów ocenić zbyt pochopnie sytuacji, która później okazałaby się zupełnie inna.

Spojrzał na Changho, który podniósł się z kanapy, prosząc swojego rozmówcę, by chwilę zaczekał. Wyszedł z pomieszczenia chwilę później, a wtedy Jeha został sam. Z tymi wszystkimi myślami, które wlewały mu się do głowy niczym rozszalałe tsunami. Starał się z nimi walczyć.

Dla odwrócenia uwagi zaczął zliczać w głowie kalorie, które spożył. Trzysta kalorii z ryżu, plus minus piętnaście gramów białka. Z indyka prawie czterdzieści gramów białka. W samolocie dobił do osiemdziesięciu gramów, czyli razem sto dwadzieścia. Za mało. W takim tempie zamiast tłuszczu straci mięśnie, będzie wyglądał jeszcze gorzej. Na dobre przestanie wyglądać jak ktoś, kto o siebie dba, ktoś, kto w stu procentach poświęca się sportowej pasji. Pokaże wszystkim wokół, że nie ma już w sobie tej dyscypliny, którą mógł pochwalić się, zanim przycięli go na dopingu. Stoczy się. Właściwie to już się w jakimś stopniu dokonało, odkąd niesprawiedliwie oskarżono go o zażywanie niedozwolonych substancji. Te wszystkie pasy mistrzowskie, które stracił, pasy, w których nieraz paradował po domu, zabrały ze sobą całą jego tożsamość.

— Przepraszam, to był naprawdę ważny telefon. Skarbie, wszystko w porządku?

Changho wszedł do pokoju tak niespodziewanie, że Jeha nie zdążył przetrzeć załzawionych oczu. Gdy tylko zauważył tygrysa, natychmiast odwrócił się do niego tyłem.

— Zapatrzyłem się w jeden punkt i coś wpadło mi do okna — wymamrotał. — Chyba powinienem się już zbierać. Muszę odwiedzić mamę.

— Dobrze — odparł Changho. — Poproszę kogoś, by cię odwiózł.

—❖—

Opuszczając jadalnię, Changho nie powiedział nikomu, że zamierza przyjąć gościa. Akurat nadszedł moment, by męscy członkowie udali się do pomieszczenia barowego, aby jak zwykle napić się wspólnie koniaku. Changho oświadczył wówczas, że wraca z Eunhą na górę. Obiecał córce, że spędzi z nią czas, a że ani nie pił, ani nie palił, nie widział w tym żadnej straty.

Kiedy później pożegnał się z Jehą, odbywszy z nim jeszcze krótką rozmowę na zewnątrz, zaszedł do jadalni, gdzie spotkał swoją matkę, siostrę, żony wszystkich trzech braci oraz ich dzieci.

— Kto do ciebie przyszedł? — spytała najstarsza z kobiet.

Changho uśmiechnął się pod nosem. Oczywiście, że uszło to jej uwadze.

— Miałem pewną sprawę do załatwienia — oświadczył, siadając z powrotem przy stole.

— W niedzielę?

— To było ważne.

— Nic nie jest ważniejsze niż rodzina — skwitowała jego matka. Nie wyglądała na zadowoloną, lecz mimo to odzywała się spokojnym, opanowanym tonem.

Spędził na dole nie więcej niż pół godziny. Domyślał się, że lada moment Eunha się obudzi, a nie chciał, aby wystraszyła się jego nieobecnością. Znów sobie to robił. Znów bał się opuścić ją choćby na krok, mimo iż doskonale wiedział, że to niezdrowe.

Eunha otworzyła oczy, dopiero kwadrans po tym, gdy Changho położył się obok. Gdy tylko go zobaczyła, ucieszyła się tak bardzo, że natychmiast się w niego wtuliła. Drzemka dodała jej energii, więc teraz miała ochotę na dalszą zabawę.

Aż do późnego wieczora Changho zgadzał się na wszystko, czego zażyczyła sobie pięciolatka. Gdy wyciągnęła kolorowe, brokatowe lakiery do paznokci, użyczył jej swoich pazurków i z rozbawioną miną obserwował jej poczynania. Potem układali klocki, póki Eunha nie mogła odnaleźć jednego elementu i ze złości wszystko rozwaliła. Changho ze stoickim spokojem zaczął zbierać wszystkie klocki z podłogi, by dziewczynka nie nadepnęła na żaden bosą stopą.

— Mam nadzieję, że teraz czujesz się lepiej, hmm? — spytał tonem żartu, patrząc na naburmuszone dziecko. — A byliśmy już tak blisko.

— De.

Changho nadstawił uszu.

— De? Kiedy był z nami Jeha, też tak powiedziałaś. Dobrze pamiętam?

— O.

— Możesz mi pokazać, co to znaczy?

Eunha powiodła wzrokiem w kierunku klocków.

— De to znaczy „klocki"?

Wierzgnęła nogami, uderzając piętami o podłogę. To chyba musiało oznaczać, że Changho się pomylił. Z jakiegoś powodu bardzo go to rozbawiło i nie był w stanie powstrzymać cisnącego się na wargi śmiechu.

— De — odezwała się ponownie Eunha, tym razem wskazując na swojego ojca.

— De? — powtórzył Changho, dotykając palcem klatki piersiowej. — Tata de?

— O.

Nic z tego nie rozumiał, ale postanowił przyjąć do siebie, że teraz będzie tak nazywany.

Eunha zasnęła dość późno, bo już chwilę po dwudziestej drugiej. Najpierw musiała się wybawić i spożytkować całą energię. Potem ledwo przebrała się po kąpieli w czystą piżamę, a już opadały jej powieki. Na dobrą sprawę zdążyła tylko przytulić policzek do poduszki, by w następnej chwili zacząć cicho pochrapywać.

Changho przy niej czuwał, dopóki nie otrzymał SMS-a od Haona, że ten lada moment się zjawi. Ucałował ciepłe czoło Eunhy, odgarnąwszy wilgotne kosmyki, i przeszedł do pomieszczenia obok, na wszelki wypadek zostawiając uchylone drzwi. Tam zaczekał na swojego pracownika, który pojawił się nie więcej niż pięć minut później.

— Twój ojciec spotkał mnie na dole — oznajmił na przywitanie Haon, kierując się w stronę kanapy, na której siedział tygrys.

— Coś do ciebie mówił?

— Nie. Ale posłał mi dość wymowne spojrzenie.

— Czyli pomyślał, że wezwałem cię, by odbyć z tobą stosunek — zastanowił się na głos Changho, mrużąc oczy. Po chwili się uśmiechnął. — Dobrze, bardzo dobrze.

Haon rozsiadł się wygodnie, kładąc łokieć na boczne oparcie narożnej kanapy. Dopiero teraz zauważył, że na stole leżą dwie szklanki oraz dzbanek z wodą i miętą. Uzupełnił bliższe mu naczynie i upił łyk. Jednak był to tonik kinowy. Mimo dużej ilości plastrów cytryny gorzka chinina wciąż była na tyle wyczuwana, że Haon lekko się skrzywił.

— A co jest prawdziwym powodem?

Changho również zdecydował się napić, ale nie zdążył dosięgnąć dłonią dzbanka, gdy wyprzedził go w tym Haon. Chwilę później i tak musiałby cofnąć rękę, ponieważ zaczął dzwonić jego telefon, który trzymał na stoliku. Kiedy tylko rzucił okiem, uśmiechnął się triumfalnie, zupełnie jakby tylko na to czekał.

Odebrał połączenie, krzyżując spojrzenie z Haonem. Docisnął palec do przycisku odpowiedzialnego za zwiększenie głośności. Chciał, by siedzący obok mężczyzna również wszystko słyszał.

— Słucham?

— Dobry wieczór, hyungnim — odezwał się Wooseop. — Przepraszam, że dzwonię w niedzielę.

Prawa brew Haona drgnęła ku górze.

— Zakładam, że masz mi coś ważnego do przekazania — powiedział rzeczowym tonem Changho.

— Daniel odwołał spotkanie. Chyba wywęszył, że coś się święci... — westchnął Wooseop. — Może powinienem dalej go namawiać i spróbować coś od niego wyciągnąć? Jeśli tylko rozkażesz, zrobię wszystko, by...

— Nie ma takiej potrzeby — przerwał mu Changho. — On jest nieszkodliwy. Przez chwilę faktycznie myślałem, że być może maczał palce w aferze dopingowej Jehy, ale wydaje się na to za głupi. Poza tym nie mam interesu w tym, by udowadniać, że Jeha jest niewinny.

— Och... Jak uważasz, hyungnim. Czy coś się stało, kiedy nie było mnie obok...?

— Chyba... Chyba już mi przeszło — westchnął, patrząc z uśmiechem na Haona. Przejął od niego szklankę i upił łyk zimnego toniku.

— Rozumiem. Chciałbym jeszcze spytać czy... Czy mam od jutra wrócić do pracy?

— Jeśli tydzień urlopu był wystarczający, to chętnie zobaczę cię jutro popołudniu — powiedział Changho. — Punkt szesnasta bądź u moich rodziców.

— Oczywiście, hyungnim.

Gdy tylko się rozłączył, Haon pochylił się w jego stronę. Był wyraźnie zaskoczony, choć zapewne domyślał się, co siedzi w głowie jego szefa. W milczeniu czekał na polecenia.

— Wyślij kogoś, by bez przerwy miał go na oku, tylko upewnij się, że się nie znają. Ma być obserwowany, nawet gdy jest ze mną.

— Wciąż mu nie ufasz? — spytał, unosząc brew.

— Jeśli uda się namierzyć Daniela, na niego też należałoby mieć oko — odezwał się Changho, ignorując zadane pytanie. Respons był zresztą oczywisty. — Wyślij kogoś, kto bez problemu poleci za nim do Stanów.

— Oczywiście. Coś jeszcze?

— Moi bracia — westchnął Changho. Upił spory łyk toniku. — Oni też mają się znaleźć pod ścisłym nadzorem.

— Twoi bracia są sprytni — zauważył słusznie Haon. — Co, jeśli zostaniemy przyłapani?

Changho uśmiechnął się po raz kolejny. Przemyślał i tę możliwość.

— Wtedy sprzedamy im bajkę, że wysłałem dodatkową obstawę, bo tak bardzo się o nich troszczę.



—❖—



*zakłada nogę na nogę*

No... Udało mi się skończyć rozdział bez żadnego wybuchu czy innego polsatu, dajecie wiarę?! Mimo wszystko mam wrażenie, że i tak sporo się w tym rozdziale zadziało i mam nadzieję, że się nie nudziliście. 

W przyszłym tygodniu, w czwartek, mam obronę pracy magisterskiej, więc proszę — trzymajcie za mnie kciuki! Wiem, że to bardziej formalność, ale stres już od kilku tygodni nieźle się mnie trzyma, sjksjsksjl.

...A w piątek ruszam z nową historią, na którą serdecznie was wszystkich zapraszam! Poniżej wrzucam opis :)


—> #TIGERMOTH <—

— wika

Continue Reading

You'll Also Like

8.5K 218 20
Sally to dziewczyna, która nie ufa nikomu. Razem z matką mieszka w Nowym Jorku. Od dawna dzieliła swoją pasję z ojcem - wyścigi. Po ukończeniu szkoły...
466K 29.9K 67
Jeśli jest szansa to się jej nie marnuje. I mimo, że często warunki nie są zgodne z zasadami, które wcześniej się sobie ustaliło, brniemy by wydostać...
44.4K 2.7K 85
Opis: Aby opuścić zakon i pomścić rodziców, zabijając króla tyrana, Rubiana przysięga poświęcić swoje pierworodne dziecko Bogu. Po wszystkim jest got...
12.1K 352 12
Szybka i niebezpieczna jazda kręciła młodą Aurore. Lubiła siadać za kierownicę i czuć tą adrenalinę. Dziewczyna postanawia wziąść udział w nielegalny...