Cast a Spell

By wyczarowane

12.1K 337 81

Angelina Clane nigdy w pełni nie pogodziła się ze swoją przeszłością. Choć nigdy o niej nie wspominała, niema... More

Prolog
1. Stacja benzynowa
2. Vincent Monroe
3. Odkryć maskę
4. Pierwotna zagłada
5. Oblicze niebezpieczeństwa
6. Karmelowe frappuccino
7. Cykliczne przestępstwa
8. Życzliwa rozmowa
10. O krok od wyjaśnienia
11. Obrót zdarzeń
12. Miej oczy dookoła głowy
13. Głupota, moralność, błogostan
14. Druga perspektywa
15. Nim rozpęta się sztorm
16. Odzyskać kontrolę
17. Przełamanie
18. Kawa i xanax
19. Zatracenie w chwili

9. Krwawe urodziny

458 12 5
By wyczarowane

W całym moim prawie osiemnastoletnim życiu nieraz miewałam takie momenty, kiedy irytacja aż wylewała mi się uszami. Chociaż na ogół naprawdę starałam się być jak najmniej nerwowa to często po prostu nie potrafiłam tego kontrolować, a buzujące wewnątrz emocje brały nade mną górę. I może wielu by to zdziwiło, ale czynnikiem zapalnym mojej nerwowości najczęściej były osoby, za które wskoczyłabym w ogień. Czasami pojawiała się we mnie silna chęć powyrywania im wszystkich kończyn, a następnie włosów. Te myśli głównie dotyczyły moich starszych braci, lecz tamtego pamiętnego dnia moja noga nieustannie podrygiwała przez nikogo innego jak Camilę, kurwa mać, Stewart. Naprawdę starałam się opamiętać i nieco uspokoić, ale co chwilę odzywający się za moimi plecami niski głos taksówkarza skutecznie mi to uniemożliwiał.

Po raz kolejny przejechałam końcówką języka po wewnętrznej stronie mojego policzka i odbiłam się od samochodu, ponieważ przez ostatnie dwadzieścia minut się o niego opierałam. Cały czas bacznie obserwowałam dom, pod którym zatrzymał się taksówkarz na moją prośbę. Gdybym jednak wiedziała, że Camila będzie się spóźniała dobre dwadzieścia pięć minut, w życiu bym nawet po niego nie zadzwoniła. Wysłałam jej w tym czasie ponad trzydzieści wiadomości, ale na żadną nie otrzymałam odpowiedzi. Mogłabym pomyśleć, że coś jej wypadło albo wydarzyło się coś poważnego, ale w oknach widziałam poruszającą się postać i byłam pewna, że była nią właśnie moja przyjaciółka.

Nie byłam na tyle głupia, by nie pójść po nią osobiście. Gdy tylko wyszłam z tego pierdolonego samochodu od razu zaczęłam dzwonić domofonem, ale nikt nie odbierał. Pisałam do niej, dzwoniłam i nic. Milczała, chociaż byłyśmy umówione, a na dodatek dziesięć razy przypominała mi o tym cholernym wieczorze i wypytała o to czy byłam już przedtem w Abyss albo czy wiem coś więcej o znajomych Very. Wtedy też nadarzyła się okazja, by uprzedzić ją, że znam jeszcze Florence. Mogłoby być okropnie niezręcznie, gdyby ta nagle zaczęła się ze mną witać, a Cami nie miałaby o niej zielonego pojęcia. Wolałam ją jednak poinformować.

Po upływie kolejnych dwóch, może trzech, minut wysłałam do przyjaciółki następnie cztery wiadomości, ale jak na złość nawet nie śniło jej się odczytać. Nerwowo zaciskając szczękę, patrzyłam na wybudowany z ciemnej cegły dwupiętrowy dom. Jego czarny dach podkreślał głębię kolorów, którymi był otoczony, a duża ilość sporych rozmiarów okien sprawiała, że wydawał się bardziej nowoczesny. Odkąd pamiętałam należał do dziadków Cami. We wczesnym dzieciństwie bardzo często właśnie tutaj spędzałam z nią czas. Lubiła odwiedzać babcię i dziadka i wiele razy wspominała, że chciałaby mieć taki ładny dom. Niestety po śmierci jej rodziców była zmuszona w nim zamieszkać.

Zwróciłam uwagę na siatkę, w której rzekomo miała znajdować się dziura pozostawiona przez złodzieja samochodu, ale nie zauważyłam w niej żadnej zmiany. Najprawdopodobniej pan Shaw, gdyż Camila mieszkała z dziadkami od strony mamy, zdążył już się tym zająć i wezwać fachowców, którzy naprawili wyrządzone szkody. Zobaczyłam także, iż tuja, która tak samo jak siatka miała ucierpieć, została wykopana, a na jej miejscu pozostawiono kupkę ziemi.

— Proszę pani, naprawdę nie mam całego wieczoru na stanie w jednym miejscu. Jedzie pani dalej czy rozliczamy się tutaj? — Zachrypnięty głos kierowcy żółtej osobówki przywrócił mnie do rzeczywistości, a wtem odwróciłam się w jego stronę.

Ciemnoskóry mężczyzna na oko po czterdziestce opierał się łokciem o drzwi pojazdu. Szybę otworzył do maksimum, a silnik uruchomił, by zaznaczyć, że nie da się przekonać na poczekanie choć minutę dłużej. Dobrze wiedziałam, że za przeciąganie i zatrzymywanie go w miejscu będę zmuszona zapłacić dużo więcej niż za zwykły kurs, ale naprawdę sądziłam, że Stewart przyjdzie na czas.

Westchnęłam, powstrzymując się o przewrócenia oczami i w trzech krokach podeszłam do tylnych drzwi auta, szarpnęłam za klamkę, a gdy ta oddała, otworzyłam je na całą szerokość. Prawą ręką chwyciłam niewielką kopertówkę, którą tam pozostawiłam, a potem zatrzasnęłam drzwi. I kiedy już wyciągałam portfel, by zapłacić zniecierpliwionemu taksówkarzowi, usłyszałam nagły trzask drzwi. Jak na zawołanie oboje przenieśliśmy spojrzenia na biegnącą w naszym kierunku Camilę. Kamień spadł mi z serca, chociaż w głowie zdążyłam już przygotować dwadzieścia wywodów na temat jej spóźnialstwa.

I chociaż miałam wielką ochotę by do niej podejść i wytarmosić ją za te jasne kłaki to tego nie zrobiłam i spokojnie wsiadłam do środka. Gdy dziewczyna znalazła się już przy aucie, przywitała się z kierowcą, a następnie zasiadła na miejscu obok mnie. Zapięła pasy, a potem posłała mi swoje przepraszające spojrzenie. W odpowiedzi otrzymała jedynie morderczy wzrok, a wtem spuściła głowę i zaczęła bawić się palcami. Miałyśmy spotkać się już dobre dwa kwadranse temu, ale jak zwykle coś musiało pójść nie tak. Mimo wszystko nie stresowała mnie możliwość spóźnienia się na imprezę, ponieważ miały to do siebie, że nieważne kiedy przyjdziesz, ważne, że w ogóle się zjawiłeś.

Kierowca ruszył, a my dalej milczałyśmy.

— Dokąd jedziemy? — odezwał się po jakichś dwóch minutach jazdy.

— Do Abyss.

Nie tłumaczyłam na której ulicy mieści się wspomniany klub, ponieważ w Orlando niemalże wszyscy o nim wiedzieli. Był jednym z najbardziej obleganych miejsc w całym mieście, zwłaszcza przez młodych ludzi. Nie było nawet takiej opcji, żeby nie kojarzył gdzie to jest, zważywszy na wykonywany przez niego zawód.

— W porządku — odpowiedział ciszej, niczego więcej nie komentując. Zamiast tego zmienił bieg i docisnął pedał gazu.

W teorii jego zachowanie nie było dziwne czy podejrzane, wręcz przeciwnie. Zachowywał się jak zwyczajny taksówkarz i sprawdzał się w tym co robił, ale przez jego obojętność oraz goszczącą na jego ustach powagę, odnosiłam wrażenie, że tłumił w sobie zdenerwowanie. Cóż, może gdybym nie kazała mu czekać przez bite dwadzieścia minut to teraz opowiadałby żarty o swoich bratankach, śmiejąc się na prawo i lewo. Chociaż, kiedy tak o tym myślałam, to zdałam sobie sprawę, że jego obojętność działała na naszą korzyść. Nie musiałyśmy udawać, że jego opowieści nas bawią czy brnąć w tę rozmowę.

Nagle grobową ciszę panującą w samochodzie przerwał głośny dzwonek przychodzącego powiadomienia na mój telefon. Zerknęłam na Camilę, która również trzymała w rękach komórkę.

Cami: sorki

Myślałam, że wybuchnę, widząc jej minę zbitego szczeniaczka. Miała spuszczoną głowę, ale i tak wlepiała we mnie wzrok spod byka, kręcąc telefonem w dłoniach.

Angelina: milcz

Wysłałam jej krótką wiadomość, która rzekomo miała dać jej do zrozumienia, żeby dała mi spokój, ale znałyśmy się już tyle lat, że potrafiłyśmy wyłapywać między sobą drobne gesty. Błąkający się na mojej twarzy uśmiech wywołał jej krótkie i ciche parsknięcie, więc od razu odwróciłam głowę, aby nie widziała mojej reakcji. Łamałam się z każdą sekundą, choć przysięgłam samej sobie pracę nad asertywnością. Znów usłyszałam sekundowe piknięcie i wibracje w torebce.

Cami: no weź nie gniewaj się na mnie

Cami: angela

Rzuciwszy jej spojrzenie przepełnione chęcią mordu, zaczęłam wystukiwać kolejną wiadomość.

Angelina: wydłubię ci oczy, jeśli jeszcze raz mnie tak nazwiesz

Nienawidziłam tego zdrobnienia mojego imienia. W dzieciństwie ci wredni chłopcy ciągle tak na mnie mówili przez co nieprzyjemnie mi się kojarzyło, poza tym brzmiało okropnie wieśniacko, przynajmniej w moim mniemaniu. Moje imię nie posiadało wielu możliwości zdrobnienia go, ale wolałam już, gdy mówiło się do mnie pełnym imieniem niż tym paskudnym skrótem.

Cami: misiaczku

Angelina: nie podrywaj mnie

Po ostatniej wysłanej wiadomości zablokowałam urządzenie i nie odblokowałam go pomimo kolejnych dwóch przychodzących. Wystawiłam w kierunku przyjaciółki środkowy palec, a ta odwdzięczyła mi się tym samym.

Minęło kolejne kilka minut, a my wciąż siedziałyśmy w taksówce. Po widokach za szybą rozpoznałam, że byliśmy już w miarę niedaleko celu. Chciałam sprawdzić która godzina, wtem ponownie wyjęłam telefon z kopertówki.

Zmarszczyłam brwi, widząc na boku ekranu nowy dymek czatu. Rozpoznanie osoby na zdjęciu profilowym zajęło mi kilka sekund.

Veronica?

Bez zbędnego przedłużania kliknęłam w kółeczko, przy którym widniała czerwona jedynka.

Veronica Parker: Hejka! Chciałam się upewnić, że nie zapomniałyście o moim zaproszeniu, bo jest jak najbardziej aktualne. Wpadniecie?

Zanim zabrałam się za odpisywanie, wystawiłam komórkę w kierunku Cami, a gdy ta przeczytała ową wiadomość wystawiła ręce w niewiedzy. Nie chodziło jej o tę wiadomość, a moją reakcję. No w końcu byłyśmy już prawie na miejscu, więc co innego mogłabym jej odpisać poza zwykłym: tak? Znowu zaczęłam niepotrzebnie analizować nasze działania.

Angelina Clane: jasne, że wpadniemy

Odpisałam, a w następnej kolejności wyszłam na stronę główną Messengera i wybrałam konwersację z Williamsem.

Angelina: jakbyśmy nie dawały znaku życia do trzeciej to jesteśmy tutaj

Angelina: no, a przynajmniej taki mamy zamiar

Angelina: *przesłano twoją lokalizację*

Zawsze warto dmuchać na zimne.

— No i jesteśmy — odezwał się nagle pan kierowca.

Gdy z powrotem znalazłam się na planecie Ziemia, uniosłam głowę i gwałtownie zaczęłam rozglądać się na boki. Faktycznie, wjeżdżaliśmy właśnie na jeden z okolicznych parkingów. Ten konkretny był oddalony od Abyss o maksymalnie piętnaście jardów. Jak w transie schowałam iPhone'a na dnie torebki, a następnie chwyciłam czarny pas, by zaraz go odpiąć. Kątem oka zerknęłam na Camilę, która też już zbierała się do opuszczenia samochodu. Nie minęła nawet minuta, a mężczyzna już wystawiał mi rachunek. Język ugrzązł mi w gardle, kiedy usłyszałam, że muszę pozbyć się aż czterdziestu kurwa dolarów. Byłam przygotowana na straty, ale nie aż tak wysokie!

Mina mi zrzedła, ale nie chciałam znów denerwować się na takie pierdoły. Gdy żółte auto zniknęło z pola naszego widzenia, wreszcie głębiej odetchnęłam i wbiłam wzrok w dalej speszoną Stewart.

— Zanim coś powiesz, chcę tylko... — wyrwała się, chcąc zapewne przedstawić mi swoje usprawiedliwienie.

— Milcz, kobieto. — Uniosłam dłoń do góry.

Obie wiedziałyśmy, że w każdym wypowiadanym słowie tkwiła cząstka ironii i sarkazmu, więc niczego nie brałyśmy do siebie.

— Musimy pójść do jakiegoś monopolowego — oznajmiłam po chwili.

— Po co?

— Nie przychodzi się na czyjeś urodziny bez prezentu — wymamrotałam.

Stewart stanęła w miejscu i z rękami założonymi na piersi, rzuciła mi pełne litości spojrzenie, którego nie rozumiałam.

— I co mu tam kupisz? Sześciopak piwa czy haczyki wędkarskie? Daj spokój, nikt nie wymaga od nas kupowania prezentu.

— Nikt o zdrowych zmysłach nie powie, że oczekuje prezentu urodzinowego od osoby, którą zaprasza, więc zamiast to utrudniać po prostu chodź razem ze mną — sarknęłam.

— Ta i niby dokąd pójdzie... — urwała w połowie, gdyż jej oczy odnalazły w oddali coś co ewidentnie zwróciło jej uwagę. Nie rozumiałam o co jej chodziło, dlatego też ociężale przeniosłam wzrok na ten sam punkt.

Nie, kurwa, nie.

Czułam jak coś się we mnie gotuje, a szczęka nagle zaciska. Nie sądziłam, że irytacja w moim organizmie może osiągnąć aż tak wysoki poziom. Spodziewałam się wszystkiego. Dosłownie, kurwa, wszystkiego. Przez ten ułamek sekundy, kiedy zaobserwowałam jak coś innego absorbuje uwagę mojej przyjaciółki, zdążyłam przeanalizować dziesiątki możliwości w głowie. Klauni mordercy, banda alkoholików, ćpunów czy prezydent na białym koniu jadący wręczyć nam Playstation z kokardką przyklejoną u góry, by wyrwać nas z opresji i podarować nam brakujący prezent. Liczyłam na wszystko, tylko nie Masona pieprzonego Sullivana. Skąd on się tam, do chuja, wziął?! Jeśli ona...

Nie. Miałyśmy jechać na imprezę same. We dwie. Tylko ja i Camila. Nie wspominała nic o tym lalusiu impotencie. Błagałam, by to wszystko okazało się jedynie elementem pokurwionego snu, z którego zaraz miałam się wybudzić, aby potem zejść na dół i zjeść płatki miodowe z którymś z moich głupich braci.

— Mason! — uradowany krzyk opuścił jej usta. Uniosła rękę i energicznie pomachała w jego stronę, a gdy chłopak ją zauważył natychmiast zaczął kierować się prosto do nas.

— Camila, nie na to się umawiałyśmy — wysyczałam przez zęby, starając się zachować naturalny wyraz twarzy tak, by niczego nie podejrzewał. Jeszcze by się popłakał, że po tym świecie stąpa dziewczyna, której nie interesują jego cale we wzwodzie.

— Przecież go tu nie zapraszałam. Tylko się przywitam — wyszeptała do mnie w ostatniej sekundzie, ponieważ Sullivan stanął tuż przed nami i z uśmiechem na twarzy pochylił się nad Cami. Złożył na jej policzku szybkiego całusa, jak gdyby to było normalne. Skrzywiłam się na ten widok.

— Och, wybacz. To Angelina, moja przyjaciółka. — Wskazała na mnie dłonią, a wtedy byłam zmuszona wysilić się na cień uśmiechu. — Idziemy właśnie na tę imprezę, o której ci wcześniej pisałam.

To była również idealna okazja do przyjrzenia się temu elementowi. Myślałam, że parsknę śmiechem, gdy zobaczyłam jego włosy. Blond kłaki kręciły się na prawo i lewo, ale nie to wywołało mój fantastyczny humor. Tych jego włosów było na tyle dużo, że układały się w jakiś pieprzony hełm! Przykrywały całą powierzchnię jego głowy. Cóż, pewnie mózg nie miał czym oddychać i doszło do jakiegoś niefortunnego zwarcia. To wyjaśniałoby jego wybryki. Niebieskie oczy Sullivana wywiercały we mnie dziury, a to sprawiało, że miałam ochotę zrobić jakąś głupią minę i odstraszyć go jak półtoraroczne dziecko. Gdybym nie wiedziała ile porażek życiowych miał już na swoim koncie pomyślałabym, że to przeciętny licealista pragnący zostać architektem czy coś w ten deseń. Pozory zdecydowanie mogły mylić.

Jak już wspominałam — nie znałam Masona prywatnie i poznawać nie zamierzałam, ale to nie odpędzało mnie od wierzenia w to co mówili o nim ludzie. Zbyt często widywałam go z innymi dziewczynami i zbyt często radiowęzeł wzywał go do gabinetu dyrektora, bym teraz uwierzyła w jego słodkie zamiary wobec Cami.

Z zachowanym dystansem wystawiłam rękę w jego stronę. Wypadałoby przynajmniej stwarzać pozory.

— Angelina — przywitałam się. Ten niemalże od razu odwzajemnił mój uścisk.

— Mason — wydukał, a następnie potrząsnął naszymi dłońmi. Wyrwałam swoją rękę z powrotem, a potem przybrałam na twarz sztuczną obojętność.

Jeśli Camila chciała zabrać go z nami to chyba coś jej się poprzestawiało w tym pustym łbie. Poza tym on nie dostał zaproszenia, więc nie było nawet takiej opcji.

— Co ty tutaj robisz? Myślałam, że jesteś u dziadków na farmie — zaintrygowała się Camila. Dalej była rozmarzona jego widokiem jak gdyby był co najmniej Skeetem Urlichem dwie dekady wcześniej.

— Na farmie? Ach, tak. Wróciłem dziś rano, zapomniałem napisać — opowiadał, ale według mnie strasznie się w tym mieszał i sam już nie pamiętał co jej nawciskał przed swoim rzekomym wyjazdem na farmę.

— Camila, nie chcę cię poganiać, ale mamy już lekką obsuwę — zaznaczyłam, wtrącając im się do rozmowy. Wtedy oboje na mnie spojrzeli.

— Racja, nie powinienem wam przeszkadzać. Miłej zabawy. Zgadamy się jutro, pa! — przyśpieszył nagle tempa z rozmową, a wypowiadając kolejne słowa oddalał się coraz bardziej do miejsca, z którego przyszedł.

Widziałam, że Camila wyłapała w jego zachowaniu coś dziwnego, bo zmarszczyła brwi w dezorientacji, która ją ogarnęła.

— Czekaj, przecież możesz iść... — mówiła donośnie, ale ten nawet się nie zatrzymał, dopiero, gdy znalazł się już na tyle daleko, że na pewno niczego by nie usłyszał, dokończyła: — z nami.

Rozbawienie na jej twarzy nieco przygasło, a chłopak wsiadł do czerwonego samochodu i odjechał z drugiego końca parkingu. Skoro nie chciał wysilać się na nic więcej to po jaką cholerę w ogóle do nas podchodził? Nie uwierzę, że aż tak zależało mu na głupim przywitaniu się.

— Nie rozumiem o co mu chodzi — wyjąkała bardziej do samej siebie niż do mnie.

— To Mason Sullivan. Czego można się po nim spodziewać? Chodź, nie będziemy ślęczeć na tym parkingu do białego rana. Miałyśmy jechać na imprezę, nie? — Chwyciłam ją za ramię i od razu skierowałam się w stronę klubu znajdującego się po drugiej stronie ulicy.

Camila coś tam jeszcze gadała pod nosem, ale nie miałam zamiaru pozwolić jej się użalać nad kimś takim jak ten chłopak. Nigdy nie byłam szczególną zwolenniczką imprezowania i tamtego dnia sceptycyzm wciąż we mnie siedział, ale może nadarzyła nam się idealna okazja na zapomnienie?

Nie myślałam już nawet o żadnym prezencie. Nie myślałam o tych wszystkich wydarzeniach sprzed ostatniego miesiąca, które naprzemiennie z innymi wspomnieniami nawiedzały mnie po nocach. Nie myślałam o tym co przyniesie nam jutro. Po prostu szłam przed siebie z uniesioną głową, by spędzić resztę wieczoru na dobrej zabawie.

Gdy przeszłyśmy przez chwilowo całkowicie pustą jezdnię, znalazłyśmy się centralnie przed wejściem do klubu, w którym zorganizowano urodziny chłopaka Very. Abyss na co dzień bywało otoczone z każdej możliwej strony przez tłumy spragnionych zabawy i odrobiny alkoholu nastolatków, lecz wtedy na drzwiach widniała kartka z ogłoszeniem jednodniowego wynajęcia lokalu, więc wokół budynku kręcili się tylko goście. Nad szklanymi zamszowymi drzwiami znalazł się fioletowy neon z nazwą klubu, a ze środka wydobywała się przyciszona muzyka wymieszana z krzykami ludzi. Sam budynek był bardzo nowoczesny, zresztą został otwarty jakieś niespełna dwa lata wcześniej. Wynajęcie go nawet na dobę musiało być cholernie kosztowne.

— Ale czekaj, nie mamy przecież tego prezentu — rzuciła niespodziewanie blondynka.

— Najwyżej będzie na ciebie. — Puściłam do niej oczko, a kiedy ta przewróciła oczami, popchnęłam ciężkie drzwi, wciągając ją za sobą do środka.

Potężna fala gorąca uderzyła w nas niemal od razu po przekroczeniu progu. Dym papierosowy wymieszany wraz z potem i innymi dosyć nieprzyjemnymi zapachami bardzo szybko odnalazły mój nos, a wtem zmrużyłam oczy. Próbowałam wstępnie wyczaić co gdzie się znajduje, aby zaraz poszukać Very, która mogłaby nas przygarnąć i choćby przedstawić solenizantowi. Skoro nie przyniosłyśmy ze sobą żadnego podarunku, brak życzeń byłby już całkowitą przesadą.

Wszędzie krzątali się ludzie. Nie dominowała tam żadna płeć, gdyż widziałam bawiące się tam kobiety jak i mężczyzn. Główną salę, w której znajdowała się platforma przeznaczona do dyspozycji DJ'a, a także ludzi odpowiedzialnych za organizację, spowiła czerwień świateł LED zamontowanych na odbijającym światło suficie. Chociaż klub z zewnątrz mógł wydawać się niewielki, tak gdy znalazłam się już w środku totalnie zmieniłam zdanie.

— Chcesz rozejrzeć się za Veronicą? — Camila wydarła się prosto do mojego prawego ucha. Było to na tyle niespodziewane, że musiałam na sekundę przytknąć do niego dłoń.

Kiwnęłam głową, żeby uniknąć zbędnego zdzierania sobie głosu i kiedy już miałyśmy ruszyć naprzód, poczułam coś na swoich łopatkach.

— Przecież mówiłam, że dla was Vera! — Zza naszych pleców rozebrzmiał stłumiony damski głos, a nim zdążyłyśmy się zorientować, czyjeś ramiona spoczęły na naszych barkach.

Wystraszona nagłym kontaktem fizycznym, odchyliłam głowę do tyłu, a moje serce zwolniło, gdy w obejmującej nas osobie rozpoznałam Verę. Zdawało się, że zdążyła wlać już w siebie pierwszą kolejkę szotów, ponieważ na jej twarzy wykwitł ten charakterystyczny pijacki uśmieszek. Przełykając ślinę, przeskanowałam ją wzrokiem. Miała na sobie srebrną połyskującą sukienkę na ramiączkach i wysokie klasyczne szpilki do kompletu, natomiast swoje ciemne niczym smoła włosy pozostawiła rozpuszczone, więc luźno opadały jej na łopatki. W oczy rzucały się również długie srebrne kolczyki, które zwisały jej z uszu. Odjebała się jak szczur na otwarcie kanału, no ale co się dziwić - to w końcu urodziny jej chłopaka.

— Już myślałam, że nie przyjdziecie — mówiła podniesionym tonem, abyśmy mogły się nawzajem usłyszeć.

— Jak mogłybyśmy nie skorzystać z darmowej okazji do napierdolenia się — rzuciła Camila z uśmiechem, a to sprawiło, że i ja się wyszczerzyłam.

Od kilku tygodni działy się dziwne rzeczy. Nie wiedziałam co za tym stało i czy w ogóle coś stało, bo istniała również opcja, że miałam paranoje. Te dwa nieszczęsne morderstwa, dziwne listy, pierścionek, a teraz jeszcze kradzież auta Stewart. Fakt, te cztery sprawy nie miały ze sobą żadnego połączenia, ale to wcale mnie nie uspokajało. Mimo to nie mogliśmy zaszczuć się w domach i przestać kontaktować się z ludźmi z zewnątrz. To byłoby skrajnie głupie i nierozsądne. I cieszyłam się, że Camila też zdawała sobie z tego sprawę, gdyż pomimo przeszkód stawianych na jej drodze, dalej brnęła do przodu. Chociaż dalej walczyła, by rozwiązać sprawę z samochodem to nie płakała w samotności po kątach, a dzielnie starała się szukać jakichkolwiek rozwiązań mogących pomóc jej w odnalezieniu zguby. Napawało mnie to ogromną nadzieją na lepsze jutro. Bo skoro ona w nie wierzyła to dlaczego ja nie miałam?

Byłam z niej dumna, że tak łatwo się nie poddała. To cholerne auto miało, ma i zapewne będzie miało dla niej wielką wartość sentymentalną, ale nie pozwoliła, by jego zniknięcie odebrało jej szczęście już permanentnie. Musiałam wziąć się w garść, przestać się użalać i zacząć normalnie żyć.

— Chodźcie, koniecznie muszę was przedstawić Christianowi! — zachichotała rozweselona brunetka, a następnie prawą ręką chwyciła Cami za przedramię, po czym drugą szarpnęła także mnie.

Ciągnęła nas w tylko sobie znanym kierunku, przedzierając się przez krzątających się wszędzie ludzi. Nie potrafiłam nawet oszacować ilu mogło ich tam być! Dziesiątki, a może setki? Cholera, ten chłopak musiał mieć naprawdę liczne grono znajomych, chyba, że stała za tym Vera. W takim wypadku sprawy mogły mieć się zupełnie inaczej, a ten cały Christian mógł mieć u swojego boku dziewczynę i jednego zaufanego kumpla. Cóż, takie uroki bycia z ekstrawertyczką.

Gdy tak pędziłyśmy przez klub, nie zważając na innych, Vera nieumyślnie pociągnęła mnie tak, że wpadłam na jakiegoś chłopaka, który szpetnie zaklął pod nosem, więc z zaciśniętą szczęką rzuciłam mu głupie:

— Sorki!

Dziewczyny widząc to zarechotały. Szłyśmy tak jeszcze kilka sekund, aż w końcu nasza znajoma zatrzymała się przy dwóch narożnych kanapach stykających się ze sobą. Nie dało się nie zauważyć, że ta część klubu była dużo lepiej urządzona i bogatsza. Domyśliłam się, że to właśnie tam przebywał solenizant i jego najbliżsi.

Na pikowanej beżowej kanapie, której szczyty były niesamowicie wysokie siedziały trzy osoby. Dwójka z nich była młodymi mężczyznami, zaś tuż obok miejsce zajmowała jeszcze drobna dziewczyna, którą od razu rozpoznałam. Florence siedziała w towarzystwie jakichś dwóch chłopaków i ewidentnie zmierzaliśmy właśnie do nich.

— O Boże, Angelina?! — wykrzyczała podekscytowana Florence, podnosząc się z kanapy. Otrzepała kolana z niewidzialnego kurzu, a następnie w dwóch krokach znalazła się tuż przed moją twarzą i z całej siły mnie objęła.

— Też się cieszę, że cię widzę — wydusiłam z siebie, kiedy ledwie łapałam kolejne dawki powietrze, gdyż miała naprawdę silny uścisk. Poza tym, moje słowa ani trochę nie zalatywały ściemą. Florence wywarła na mnie naprawdę dobre wrażenie i cieszyłam się, że dane mi było zobaczyć ją ponownie.

Uśmiechnęłam się w jej włosy, gdyż była ode mnie nieco niższa, dzięki czemu poczułam przyjemną woń jej szamponu. Pachniał kwiatowo, ale jednocześnie elegancko. Zastanawiałam się czy nie była to zarówno sprawka perfum, których używała. Połączenie tych dwóch produktów mogło zdziałać cuda.

— Ciebie jeszcze nie poznałam. — Wyszczerzyła się od ucha do ucha, podchodząc do Camili. — Jestem Florence — przedstawiła się i niemalże w tym samym czasie wystawiła rękę na przywitanie w jej kierunku.

Camila natychmiast posłała jej ciepły uśmiech i odwzajemniła uścisk.

— Camila. — Uśmiechnęła się szeroko, potrząsając dłonią dziewczyny.

Florence była wyraźnie uradowana naszym przybyciem. Nie wiedziałam czy Parker, bo chyba tak miała na nazwisko Veronica, bynajmniej to mówił jej profil na Facebooku, wspomniała jej, że nas zaprosiła, lecz sądząc po jej reakcji w ogóle jej to nie przeszkadzało.

Jej blond włosy znów tak uroczo się kręciły, a niebieskie oczy błyszczały. Włożyła na siebie pudrowo różową sukienkę na ramiączkach z połyskującymi drobinami brokatu. Była śliczna i taka dziewczęca, naprawdę jej pasowała. Białe wiązane szpilki komponowały się z nią perfekcyjnie. Podsumowując, wyglądała przepięknie. Nie chciałam nawet myśleć jak przy niej wypadałam.

— A to jest właśnie Christian, mój niestety chłopak — powiedziała Veronica, wskazując dłonią na bruneta, który wstał z kanapy i ciepło się do nas uśmiechnął.

— Christian Moore, bardzo miło mi was poznać. Ta wariatka cały dzień o was mówiła — wyznał i brzmiało to całkiem szczerze.

— Angelina, cieszę się, że mamy okazję się spotkać. No i oczywiście wszystkiego co najlepsze. — Chłopak skinął głową w podzięce i szarpnął moją ręką. Przeniósł wzrok na Cami.

— Jestem Camila, wszystkiego najlepszego.

Po kolejnej dawce uścisków dłoni miałam nadzieję na chwilową przerwę, ale ta nie zamierzała nadejść, gdyż przed moją twarzą zjawił się ścięty na buzz cut blondyn ze złotym kolczykiem w jednym uchu.

— O mnie jak zawsze się zapomina. Urodziny miałem w marcu, ale to nie oznacza, że nie mogę dostać odrobiny uwagi. Mitchel Blake — wyszczerzył się nawet wysoki chłopak i złapał za moją dłoń, by złożyć na jej szczycie krótkiego całusa. Zachował się tak samo wobec Camili, której takie zachowanie niemalże zawsze schlebiało. No cóż, ale teraz jej światem zawładnął Sullivan.

Już na pierwszy rzut oka widać było, że ten chłopak lubił od czasu do czasu rzucić jakimś nieśmiesznym żartem, który zapewne i tak wywoływał uśmiechy całego towarzystwa. Wydawał się uprzejmy, a zarazem towarzyski.

— Jesteś naturalnym blondynem? — zaczęła Camila, wskazując palcem na jego czuprynę, a chłopak jęknął desperacko, co wywołało cichy śmiech Very, Florence i Christiana. I choć w pierwszej chwili nie zrozumiałam co Cami miała przez to na myśli, postanowiłam udawać, że wszystko rozumiem i też się uśmiechnęłam.

— Cholera, aż tak to widać? — zaskamlał ze zmarszczonymi brwiami, a następnie ręką przejechał po swojej głowie tak jakby chciał poprawić fryzurę.

— To, że rozjaśniłeś włosy? Czego innego się spodziewałeś? — zażartowała Camila. — Ale miałam na myśli fakt, że mało kto rodzi się z tak jasnym kolorem włosów. To żadna obelga, pasują ci.

Wszyscy podeszliśmy bliżej kanapy i na niej zasiedliśmy.

— Jeszcze tydzień temu był szatynem z włosami sięgającymi prawie do ramion — wytknął bezczelnie Moore.

Oparł się o zagłówek z rękami opartymi za głową oraz nogą założoną na nogę. Po jego prawej siedziałyśmy kolejno: Vera, Florence, ja i Camila. Blake zasiadł na drugim końcu narożnika, ponieważ co chwilę wstawał i gestykulował rękami przejęty nie wiadomo czym.

— Nawet nie waż się tego... — zaczął, ale wyprzedził go ktoś inny.

— Jakaś laska powiedziała mu, że lubi, gdy mężczyźni dbają o swoje włosy, więc następnego dnia poszedł do drogerii i chciał kupić odżywkę. Wstydził się przyjść z tym do przyjaciół i poszedł sam.

— Siedź cicho, Blossom — wysyczał znowu.

— Sklej pipę, Mitty — przerwała, co wywołało nasz cichy śmiech. — Wracając, nie spytał żadnej ekspedientki o pomoc i kupił rozjaśniacz, bo myślał, że to odżywka, która po miesiącu stosowania zrobi mu refleksy na włosach, co swoją drogą byłoby zajebistym wynalazkiem. Mimo, że to nie była odżywka to postanowił posłuchać instrukcji i siedział z tym cholerstwem na łbie przez prawie godzinę, więc finalnie skończył jak Lucjusz Malfoy. Wstydził się wyjść tak do ludzi, więc zadzwonił po chłopaków i wspólnymi siłami pozbyli się tej porażki. Koniec, cała historia blond łysiny Mitchela — opowiedziała wyraźnie rozbawiona wspomnieniem Blossom, a na koniec klasnęła w dłonie.

Opowieść Flo wywołała we mnie szczere pozytywne emocje. Niezdarność chłopaka w połączeniu z jego wyraźnym zawstydzeniem w związku z przytoczoną historią, połączyła się w śmieszną całość, która bardzo rozluźniła napiętą dotychczas atmosferę. Przedtem obawiałam się, że może być niezręcznie, ale na całe szczęście potrafili poprowadzić luźną rozmowę.

— Zabawne, naprawdę — parsknął oburzony zachowaniem swoich przyjaciół. Kiedy zauważył, że Camila i ja także ledwie hamujemy się od głośnego rechotu, dodał jeszcze: — No pięknie, nawet wy przeciwko mnie? Znamy się dopiero pięć minut, a już stajecie po stronie tych kretynów?

— Zostaw je, bo jeszcze się wystraszą i już nigdy więcej nich nie zobaczymy — docięła Parker, co wywołało nasze rozbawienie.

— Taka właśnie z ciebie przyjaciółka — fuknął.

— Blake, jesteś ostatnią osobą, która powinna wypowiadać się na ten temat — parsknął Moore.

— A to niby dlaczego? — Blondyn założył ręce na piersi, interesując się co Christian miał do powiedzenia o jego osobie.

Będąc w ich towarzystwie zaczęłam zauważać, że zachowywali się jak przeciętni nastolatkowie. Docinali sobie, choć widać było, że w potrzebie skoczą za siebie w ogień.

— Stary, znamy się z dziesięć lat, a gdyby nie Vera nie pamiętałbyś nawet, że mam dzisiaj urodziny — zaśmiał się.

Było widać, że nie ściemniał, ale nie mówił tego w złości. Przypuszczałam, że przywyknął do sposobu bycia swojego przyjaciela i sam miał z tego ubaw.

— Oczywiście, że pamiętałem! Kupiłem ci nawet sześciopak piwa — skomentował rozdrażniony.

— Ta? I gdzie ten sześciopak?

— No przecież... Kurwa jebana mać! W kuchni na blacie zostawiłem... — odpowiedział z rezerwą nieco ciszej. Wszyscy wybuchli śmiechem i sięgnęli po wcześniej przygotowane drinki.

Veronica zerknęła na mnie i Cami. Przełknęła napój, po czym odparła:

— Skoczę zaraz do baru, coś wam przygotuję. Jakieś preferencje?

Od razu pokręciłyśmy głowami w zaprzeczeniu.

— Siedź, Parker. Nadeszło moje pięć minut, przyniosę wam mój specjał — odezwał się nagle Mitchel. Nie czekał nawet na odpowiedź tylko ruszył w stronę przepełnionego ludźmi baru znajdującego się kilkanaście jardów przed nami.

Rozmowa z czasem przemieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Żartowaliśmy na każdym kroku, popijając to coraz bardziej pokręcone drinki, które przynosił Mitchel. Zupełnie straciłam poczucie czasu. Nie orientowałam się nawet ile minęło odkąd przyszłyśmy. W głowie mi wirowało, a humor dopisywał. Wszystko za sprawką tego podstępnego niebieskiego drinka z cytrynką.

— Co było w tym — zatrzymałam się i pijacko czknęłam — w tym smerfowym eliksirze? - dokończyłam śmiertelnie poważnie.

Chciałam tylko wiedzieć dlaczego byłam taka zadowolona. Wszyscy rozwaliliśmy się na kanapie. Moore przyjął pozycję na wpół siedzącą tak samo jak Camila i Florence, ja całym ciężarem ciała opierałam się o pikowany zagłówek kanapy, Vera grzebała w swoim telefonie, zwyczajnie siedząc, a Mitchel co chwilę wstawał, opowiadał coś i z powrotem kładł się na kanapie.

— Strzelam, że gumijagody — wytknął Christian, kiwając w powietrzu palcem. Coś mu się cofnęło, że aż wyszczerzył oczy i stłumił beknięcie.

Trochę procentów i zachowywaliśmy się jak dobrzy kumple z liceum.

— Dobrze próbujesz Moore, ale to nie ta bajka — zauważył nagle ktoś, kogo do tej pory tam z nami nie było. — I coś podpowiada mi, że nie tylko smerfowy eliksir tutaj zawinił.

Musiałam unieść wyżej głowę, aby sprawdzić kto to powiedział. Wtedy zobaczyłam dwóch wysokich brunetów. Jeden miał ciało pokryte w tatuażach, a drugi nie. Wyostrzenie obrazu przed oczami zajęło mi parę sekund. Ja ich znam! Ten wyższy miał minę jak srający kot, a ten obok ładnie się uśmiechał.

— Nie było nas godzinę, a wy ledwo kontaktujecie — powiedział nagle gostek w dziarach i pstryknął dwa razy palcami.

— Mam urodziny stary, trzeba się... trzeba się bawić, nie?! — krzyknął najebany Christian, wstając z kanapy, jednak gdy szturchnął kolanem szklany stolik przed nami z powrotem zajął swoje miejsce. — Ile to ja lat dziś kończę? Osiemnaście? — zarechotał.

— Dwadzieścia jeden. Tak właściwie, dopiero od dziś możesz legalnie pić. Co za ironia losu — wytknął ten gorszy. — Co one tutaj robią? Nie skończyły nawet osiemnastki, brakuje wam problemów?

— Pieprzysz! A to dobre, nareszcie będę mógł kupić tacie browara na dzień ojca.

Cholera, dalej rozkminiałam dlaczego wydawali się mi dziwnie znajomi. Ja nie zadawałam się z takimi kolesiami, a jednak ich poznawałam. Tylko nie potrafiłam przypomnieć sobie ich imion i tego skąd mogłam ich znać.

— Że kto? Angelina i Cami? — zapytała Vera ze zdziwieniem. — No przecież bawią się razem z nami. Vinnie, naprawdę musisz się przejść do tego okulisty. Jak nie zapomnę jutro prześlę ci numer. Pani Watson jest naprawdę bardzo uprzejma i przede wszystkim cierpliwa, a do ciebie trzeba mieć naprawdę żelazne nerwy. Wiesz, raz chciałam nawet cię do niej...

— Skończ i nie mów tak do mnie, jeśli życie ci miłe — westchnął poirytowany, a z każdym kolejnym jego ruchem przypominałam sobie coraz więcej faktów.

Vinnie?

Myśl, Angelina, myśl.

To na bank skrót jakiegoś imienia. Pewnie Vincent. Ale czy ja znałam jakiegoś...

No oczywiście, że znałam. Niestety jakiś czas temu poznałam takiego jednego buca o równie wdzięcznym imieniu.

Jak mogłabym zapomnieć o najwspanialszym panie Monroe? Nie da się zapomnieć kogoś kto włamał ci się na chatę! I kogoś kto próbował ci grozić. Próbowałam jakoś zasłonić twarz włosami, bo nie chciałam, by ktoś wyłapał, że miałam do czynienia z tym typem, ale wpadały mi do buzi.

Nawet alkohol w stu procentach nie pozwalał wyrzucić go z mojej głowy, chociaż byłam nieźle wstawiona, a może nawet pijana? Po co to analizować skoro mogłam po prostu wypić kolejnego drinka albo w ogóle łyknąć trochę czystej?

— Veronica... — wymamrotał brunet z tatuażem pajęczyny na szyi.

— Zostaw moją kobietę, Rosenthal! Znajdź sobie własną. — Christian z całej siły przyciągnął do siebie Parker i na oślep próbował złożyć całusa na jej ustach, ale trafił w policzek obok.

O! Miał na nazwisko Rosenthal! Dobrze Ann, zbieraj informacje. Przyjrzałam się uważniej obrazkom na jego ciele. Przykrywały ponad połowę szyi, całą prawą rękę od ramienia aż po palce i... I w sumie to tylko tyle widziałam, bo miał koszulę z krótkim rękawem i klasyczne jeansy przeplatane paskiem.

Poprawiłam się na miejscu, ściągając sukienkę w dół. Odkaszlnęłam, czując niesforne pieczenie w gardle.

— Czy ja dobrze widzę? To ten cały Vincent czy jak mu tam było? — Cichy szept przemknął przez moje ucho, wywołując łaskotki, które przeistoczyły się w mój chichot.

— Mhm — mruknęłam tylko, ponieważ nie chciałam, żeby ktoś skumał, że gadałyśmy o jednej z obecnych tu osób.

— Zaraz mu coś powiem, wreszcie mam okazję — zaczęła z rosnącym zdeterminowaniem i już chciała odstawiać swojego drinka, ale złapałam ją za przedramię.

— Siedź cicho.

— Idziemy stąd, Damon. Nie chcę mi się tracić na nich nerwów — wymamrotał nagle wyraźnie zmęczony Monroe, szturchając tego całego Damona w bok. — Wrócimy za kolejną godzinę. Albo otrzeźwieją albo zezgonują.

Już sobie przypomniałam. To ten chłopak był z nim na tym wyścigu. Wtedy chyba mi się nie przedstawił, ale teraz już wiedziałam, że nazywał się Damon Rosenthal. Jeden zero dla Clane. Ja go znałam, a on mnie nie. Ha! Ciekawe czy już skumali, że ich obserwuję. W takich miejscach zawsze trzeba mieć oczy szeroko otwarte, więc nie mogli mieć mi tego za złe, a zresztą nikt nie zabroni mi się gapić.

— Do później załogo. Nie bierzcie żadnych gumijagód i innych roślinek od nieznajomych. — Machnął ręką, a potem dołączył do tamtego gbura i razem zniknęli wśród tłumu.

Wróć.

Skąd tu się wzięła ta dwójka? I skąd oni znali ich wszystkich?

Ojoj, na tym wyścigu chyba faktycznie mówili o tych samych Florence i Veronice. Niezły przypał. Nie byłam do końca przekonana, a alkohol skutecznie utrudniał mi logiczne rozumowanie, ale wspominali wtedy też coś o jakichś chłopakach. Może chodziło o Mitchela i Christiana? O kurczę felek. No, ale nieważne skoro i tak sobie poszli.

— Co? — rzuciłam, kiedy poczułam jak ktoś puka mnie w udo.

Przez cały ten czas siedzieliśmy na swoich miejscach i tylko Mitchel się przemieszczał, więc Stewart dalej siedziała tuż obok mnie. Bez słowa przytknęła mi swój telefon do twarzy, a ja musiałam zmrużyć oczy, aby dojrzeć co chciała mi pokazać. Chwilkę mi to zajęło, ale wreszcie się udało.

Mason: Gdzie jesteś? Musimy pogadać.

— Zablokuj go — zaproponowałam całkowicie poważnie, a następnie przytknęłam słomkę do ust i zaczęłam sączyć napój. — Dziewczyno, olej typa. Nie będzie ci mówił co masz robić. Poza tym chyba wiedział dokąd idziemy, więc co się głupio pyta? — kontynuowałam w zaparte.

Mojej przyjaciółce chyba nie spodobał się ten pomysł, bo coś tam sobie pomruczała sama do siebie. A może i do mnie? Jakoś słabiutko ją słyszałam. Coś denerwującego zaczęło piszczeć mi w uszach. To pewnie od tej głośnej muzyki. Matko, oni wszyscy byli głusi czy dopiero chcieli ogłuchnąć? Jak Nicholas rozpierdala głośnik Bluetooth na cały regulator to chce mi się wyć z bezradności, bo to taki uparty osioł, a co dopiero ten DJ. Jacyś niewyżyci psychopaci.

— Co? Problemy w raju? — nieprzewidzianie odezwała się Florence. Ona też już odlatywała, ale wydawało mi się, że z nas wszystkich wypiła najmniej. Pierwsze miejsce zajął Mitchel ex aequo z Christianem.

— Chyba w piekle — odgryzłam się, więc po chwili oberwałam z pięści w ramię. Posłałam jej złowrogie spojrzenie.

— Żadne problemy, to Ann jest wobec niego uprzedzona — odparła Stewart, wydobywając z siebie resztki trzeźwości.

— Ojojoj, znam to. Zanim poznałam Chrisa chodziłam z takim jednym. Dajcie mi chwilę, muszę przypomnieć sobie jego imię... A! Już wiem! Zane — wyrwała się nagle Vera, kiwając się na boki.

Moore szybko zainterweniował, podnosząc się do najprostszego siadu na jaki było go stać. Wybałuszył oczy uważnie zainteresowany tym co jego dziewczyna miała do powiedzenia na temat swojego byłego chłopaka. Słodko, ale trochę niezręcznie.

— Nie przeszkadzajcie sobie ja tylko słucham — powiedział, bo wszystkie na niego popatrzyłyśmy. — Kontynuuj — dokończył i machnął ręką.

— Typ wydawał się spoko. Był hokeistą, więc czasem chodziłam na jego mecze, no i pewnego razu zmusiłam do tego Flo. Nie mam pojęcia czy to jakaś niezapisana zasada, ale odnoszę wrażenie, że wszystkie dziewczyny na świecie przyjęły sobie, że nie mogą lubić chłopaka przyjaciółki — opowiadała, co jakiś czas rzucając na nas okiem. Camila zawtórowała kiwnięciem głowy. Wszystkie popijały drinki, poza mną. Chyba nie byłam fanką tych kolorowych trunków, bo dziwnie rozbolał mnie brzuch. — No, więc Florence też wielce obrażona na cały świat przez to, że musiała tam ze mną pójść, to znaczy nie musiała, ale ja jej kazałam, splunęła mu na buty — przerwała, gdyż w tym samym momencie Moore zbił piątkę z zadowoloną z siebie Blossom. — Ta, teraz też się z tego śmieję, ale w tamtej chwili chciałam zapaść się pod podłogę.

— Ziemię — wtrącił Blake.

— Co?

— Mówi się ,,zapaść się pod ziemię", a nie podłogę — wyjaśnił nad wyraz spokojnie.

— A pytał cię ktoś o zdanie, Eminem? Wszyscy wiedzą o co chodzi. — Gdy chłopak nie odpowiedział, ponownie wznowiła swoją wyczerpującą opowieść: — Na czym to ja...? Aha, pokłóciliśmy się o to i kazał mi wybierać pomiędzy nim a Florence. Coś tam pieprzył, że to buty za tysiąc dolców i chyba nieźle go to wpieniło. Logiczne, że kazałam mu wypierdalać. Po kilku tygodniach okazało się, że był ze mną dla zakładu i przegrał go, bo za prędko z nim zerwałam. Morał tej historii? Faceci to świnie.

— Miło — oburzył się Christian, więc Vera machnęła mu ręką przed twarzą.

— Spotkałyśmy go przed wejściem, kręcił się na parkingu, a teraz koniecznie chce się spotkać. Nie wiem o co mu chodzi, jest jakiś dziwny — mówiła Cami.

A nie mówiłam?

— To zadzwoń do niego. Na piętrze jest ciszej i są tam toalety, powinnaś wszystko słyszeć —zaproponowała Florence, chwytając plasterek cytryny końcami swoich białych paznokci, aby następnie bez robienia krzywej miny tak po prostu go zjeść.

Obserwowałam poczynania każdego z nich w milczeniu, gdyż miałam cichą nadzieję, że nasilający się ból brzucha zniknie. Niestety z każdą kolejną minutą czułam się coraz gorzej. Oblały mnie zimne poty, a wszystko obraz dookoła zaczął mi się rozmazywać. Potrzebowałam zaczerpnąć świeżego powietrza.

Camili spodobało się rozwiązanie, które usłyszała od naszej nowej znajomej i zniknęła na górze. Zostałam sama z chłopakami i Veronicą. Mniej więcej orientowałam się jak dotrzeć do wyjścia, więc strzepując z kolan niewidzialny kurz i wygładzając materiał czarnej sukienki, wstałam, po czym oznajmiłam:

— Idę się przewietrzyć. Niedługo wracam.

— Pójść z tobą? — spytała w trosce brunetka, ale odmówiłam, kiwając na boki głową.

Drogi do wyjścia praktycznie nie pamiętałam. Dopiero solidna dawka orzeźwiającego nocnego powietrza postawiła mnie na nogi. Pomyliłam się, gdyż sądziłam, że na zewnątrz nie będzie aż tyle ludzi, ale trochę ich się tam krzątało. Upewniwszy się, że za ramieniu wciąż miałam przewieszoną czarną torebkę, postanowiłam usiąść gdzieś z boku i zapalić. Uczyłam się na błędach, dlatego zanim oddaliłam się od Abyss, wysłałam do Cami krótką wiadomość.

Zdecydowałam, że pójdę na parking, na którym wysadził nas taksówkarz, ponieważ przedtem zauważyłam tam małą ławkę. Chociaż czułam się coraz słabiej, na mojej twarzy dalej błąkał się pijacki uśmieszek zadowolenia. Alkohol nie wyparował ze mnie ot tak, wciąż odczuwałam skutki jego spożycia. Niezgrabnie stawiałam kolejne kroki. W międzyczasie postanowiłam zrobić samej sobie konkurs na chodzenie w prostej linii po wysokim krawężniku, ale zrezygnowałam po drugim upadku na asfalt. Kiedy doczłapałam się już na parking, zmrużyłam oczy i uporczywie zaczęłam szukać ławki, którą uroiła sobie moja głowa. Nigdzie jej nie było. Postanowiłam pokręcić się między samochodami i znaleźć sobie spokojny kąt.

Szłam i szłam, lecz ciągle coś mi nie pasowało. Albo byłam za bardzo widoczna albo miałam za mało przestrzeni. Zdecydowanie nie byłam człowiekiem asertywnym, bo odpuszczenie przyszło szybciej niż sądziłam. Stanie prosto również kiepsko mi szło, dlatego oparłam się o maskę któregoś z aut, nie zważając na nic wokół. Wyjęłam z kopertówki papierosa, a potem odpaliłam go przy pomocy czerwonej zapalniczki. Zaciągnęłam się i kiedy chciałam zrobić to ponownie, coś połaskotało mnie po kostce. Podskoczyłam jak oparzona, wypuszczając z siebie strachliwy okrzyk. Spojrzałam w dół i prawie zmarłam, widząc szarą myszkę kilka cali obok mojej nogi. Nie miałam pojęcia czy to moja sprawka, ale dokładnie w tym samym momencie światła samochodu zamrugały i usłyszałam charakterystyczne kliknięcie.

Ja pierdolę, nigdy więcej nie pójdę nigdzie sama w takim stanie - pomyślałam, uspokajając oddech, jednakże nie na długo, bo albo znów sobie coś uroiłam albo przemknął za mną dziwny szmer.

— Mogłabyś krzyczeć gdzieś indziej? Nie chcę jeszcze wymieniać szyb w aucie — powiedział ktoś niskim, ale dosyć kpiącym tonem.

Obróciłam się i nawet nie kryłam niezadowolenia na swojej twarzy, kiedy ujrzałam Vincenta zbliżającego się do samochodu, o którego dalej się opierałam.

Kurwa, nie gadajcie, że to jego złom.

Rzuciłam okiem na samochód. Cholera, fajny. Wyglądał na nowy i był bardzo zadbany, a gdzieś za moją pupą krył się znaczek chevroleta. Nie ukrywałam, że podobały mi się sportowe samochody, zwłaszcza czarne. Szkoda tylko, że należał do tego dupka.

— Czego chcesz? — warknęłam, ponownie się zaciągając. Gdy zobaczyłam kluczyki od samochodu w jego dłoni, zrobiło mi się głupio i odbiłam się od maski.

Zakręciło mi się w głowie, przez co musiałam na chwilę przystać w miejscu. Nie mogłam wyostrzyć pola widzenia, a to skutecznie utrudniało mi udawanie trzeźwej. Czułam, że mi się przyglądał, a to sprawiało, że miałam ochotę niezbyt miło przekazać mu, żeby sobie poszedł.

— Co ty tu robisz? Sama? I dlaczego stwierdziłaś, że pójście akurat na parking pełen aut w tym stanie to dobry pomysł? — zignorował moje pytanie i zadał mi swoje.

— A co niedowidzisz? Palę papierosa — odpowiedziałam ironicznie, zataczając się. — Mogę chodzić gdzie mi się żywnie podoba, wiesz?

— I musisz opierać się akurat o mój samochód?

Przewróciłam oczami i nie odpowiedziałam na jego pytanie. Zamiast tego posłałam mu gniewne spojrzenie.

Monroe wyprostował się, uniósł brwi i przejechał językiem po wewnętrznej stronie policzka, wzdychając. Dopiero wtedy zauważyłam, że był ubrany inaczej niż wtedy kiedy go widywałam. Miał na sobie białą koszulę, której dwa pierwsze guziki pozostawił odpięte i czarne spodnie z paskiem z dużą srebrną klamrą. Choć ubrał się bardziej elegancko to włosy wciąż miał roztrzepane na wszystkie strony świata. Obraz mi się zamazywał, ale mogłabym przysiąc, że na jego twarzy poza ironią wykwitło zmęczenie i swego rodzaju rezygnacja, której nie potrafiłam zrozumieć.

— Wracaj do środka — nakazał, a następnie kiwnął głową na klub w oddali.

— Nie będziesz mi mówić co mam robić — zaprzeczyłam. — Zresztą, odczep się ode mnie — rzuciłam niczym oburzona pięciolatka, której mama zabroniła używać jej kosmetyków.

— Smerfowy eliksir z gumijagód aż tak dał ci w kość? — bezczelnie wytknął to jak się zachowywałam i jak wyglądałam. W odpowiedzi wystawiłam mu środkowy palec. — Nie żartuję, wracaj do klubu. W tym mieście nie jest bezpiecznie, zwłaszcza nocą — dokończył, a cień sarkastycznego uśmiechu, który do tej pory krążył po jego ustach rozpłynął się i zniknął.

— A co? Martwisz się?

— Że niby o ciebie? Clane, nie ośmieszaj się.

— Więc o co ci chodzi?

Dobrze wiedziałam, że miał mnie gdzieś, więc nie interesowały mnie jego słowa. Chciałam się tylko dowiedzieć dlaczego tak mu na tym zależało.

— O to, że ktoś może ci coś zrobić, a kamery zarejestrują mnie jako ostatnią osobę, z którą miałaś do czynienia, nie mam teraz czasu na tłuczenie się po komisariatach — wyjaśnił, a jego odpowiedź w ogóle mnie nie usatysfakcjonowała.

— Aha, to już nie mój problem — mruknęłam obojętnie.

— Możesz choć raz nie stwarzać problemów i po prostu pójść już do tego pieprzonego klubu? — wydukał z rosnącą gorączkowością.

He? Co on taki nabuzowany? To chyba moja sprawa co, z kim i gdzie robiłam. Irytowała mnie ta jego pewna siebie postawa. Denerwował mnie fakt, że od kilku tygodni raz na jakiś czas wpadał do mojego życia i stawał mi na drodze, utrudniając dosłownie wszystko. Mógł się po prostu odjebać i z łaski swojej nie zaczepiać mnie na każdym możliwym kroku.

— Nie — oparłam z zabójczą pewnością w głosie. Zapomniałam o tlącym się między moimi palcami papierosie, na którego już nie miałam ochoty, więc rzuciłam go na ziemię i przydeptałam.

— Przysięgam, że jeśli w ciągu trzydziestu sekund stąd nie pójdziesz to osobiście cię tam zaprowadzę — zagroził. Uniosłam brwi, analizując jego słowa.

— Co ci tak na tym zależy, co? — krzyknęłam z oburzeniem.

Napiął barki, rozglądając się na boki. Z każdą sekundą denerwował się coraz bardziej, a moje zdezorientowanie rosło.

— Tak bardzo zirytował cię fakt, że mój tyłek przez minutę dotykał tego pudła? Ocknij się człowieku, nie porysowałam ci go, a jeśli tak to na pewno nie specjalnie. — Ostatnią część drugiego zdania dopowiedziałam specjalnie, by jeszcze bardziej go wkurzyć. Dobrze wiedziałam, że nic nie uszkodziłam.

— Kurwa, tu nie chodzi o żaden samochód. Jesteś tak tępa czy tylko udajesz? Masz na sobie czarną opinającą mini, jesteś pijana, a na dodatek chodzisz sama po parkingu, obok którego znajduje się klub przepełniony innymi pijanymi typami, którzy często w tym stanie nie potrafią utrzymać chuja w gaciach. Uważasz, że jesteś tu bezpieczna?

— Mogę paradować nawet nago i nikt nie ma prawa mnie choćby tknąć — wychrypiałam, bo miałam wrażenie, że zarzucał mi niecenzuralny ubiór czy prowokujące zachowanie.

— Czy ja powiedziałem, że ty się o to prosisz? Potencjalnego oprawcę nie będzie obchodziło twoje zdanie i prawo. Wracaj do tego kurewskiego klubu, bo nie będę tu stał w nieskończoność.

No niby mądre, ale kiedy mówił to akurat on miałam ochotę wytknąć mu język i odejść, ale w zupełnie innym kierunku. Jednak życie już nieraz dało mi nauczkę, że czasami pewność siebie nie popłaca. Poza tym miałam wyjść tylko na chwilę i wypaliłam ostatniego papierosa z paczki, więc nic tu po mnie.

Cholera, znowu wyszło na jego.

— Okej, pójdę sobie, ale tylko dlatego, że obiecałam szybko wrócić, a nie dlatego, że ty mi kazałeś — parsknęłam i od razu ruszyłam do przodu. — Aha i pierdol się.

Słyszałam gdzieś za plecami, że westchnął i otworzył drzwi pojazdu. Na odchodne raz jeszcze pokazałam mu środkowego palca, a ten zatrąbił w odpowiedzi, następnie odpalił silnik i po pisku opon stwierdziłam, że odjechał. Nie myliłam się, gdyż po zerknięciu za siebie widziałam jedynie tył auta przy wyjeździe z drugiej strony parkingu.

Pieprzony chuj.

Resztkami sił wróciłam do klubu. Wydawało mi się, że było tam mniej ludzi, ale mógł być to jeden ze skutków wypicia takiej ilości alkoholu. Skierowałam się w stronę boksu, w którym siedzieliśmy. Z daleka widziałam już, że coś ewidentnie nie grało. Moore rozmawiał z kimś przez telefon, Mitchel z nerwowością wypytywał o coś jakiegoś czarnoskórego chłopaka, a dziewczyny rozglądały się dookoła, w międzyczasie zbierając swoje rzeczy.

Ból brzucha w dalszym ciągu nie pozwalał mi o sobie zapomnieć, ale próbowałam nie zaprzątać sobie tym głowy. Przyśpieszyłam kroku, by w jak najkrótszym czasie przedostać się do znajomych. Nagle Florence przeniosła na mnie wzrok, a na jej twarz wpłynęła natychmiastowa ulga.

— Angelina! Dobrze, że już jesteś — krzyknęła, przez co reszta również na mnie popatrzyła.

Nie rozumiałam co się działo, że mój widok aż tak ich ucieszył.

— O co chodzi? — zapytałam zdziwiona.

Zapanowała chwilowa cisza.

— Jakiś kwadrans temu doszło do kolejnego morderstwa. Tym razem dwie przecznice stąd. Zwijamy się — wyjaśnił brunet.

Wszystkie kolory odpłynęły z mojej twarzy. Poczułam się tak jakby ktoś wylał na mnie ogromne wiadro lodowatej wody. Kolejne morderstwo? Cholera, to już chyba trzecie. Wszystko mi się mieszało. Zaczynałam panikować. I kiedy już zamierzałam coś powiedzieć, rozebrzmiał głośny dzwonek telefonu.

Mitchel w mgnieniu oka chwycił urządzenie i przyłożył je do ucha. Nic z tego nie rozumiałam. Powinniśmy jak najszybciej się stamtąd ewakuować, a nie jeszcze robić przerwy na pogaduszki. Ze śmiercią nie było żartów.

— Dobra, stary, będziemy tak szybko jak tylko się da — rzucił. Zdawało się, że rozmowa jeszcze bardziej go zdenerwowała. — Okej, ale nie ruszajcie się stamtąd. Henderson o tym wie? Niczego nie dotykajcie. Już tam jedziemy.

— Co jest? — wyrwał się zniecierpliwiony Chris.

— Musimy jechać na plac i to jak najszybciej. Ktoś porzucił w krzakach obok zakrwawiony samochód.

***

za wszystkie literówki i inne błędy przepraszam, popoprawiam je w wolnej chwili, ale teraz czeka mnie spotkanie z matematyką, więc nie mam do tego głowy

do następnego ;**

Continue Reading

You'll Also Like

82.1K 5.4K 140
Harry za wszelką cenę chce pokonać Voldemorta, nawet kosztem własnego życia. Opowiadanie nie jest moje, ja je tylko publicznie udostepniam! Autor:...
23.4K 418 28
17 letnia Leila przepisuje się do nowej szkoły. Gdzie poznaje wpadając na korytarzu 19 Letniego Nate'a Który zdaje się nie lubić nowej uczennicy i...
22K 1.9K 10
Podczas kilkuletniego pobytu w Nowym Jorku Sue zdobyła dwie rzeczy. Pierwszą jest wykształcenie, dzięki któremu będzie mogła powrócić do swojego rodz...
2.1K 109 16
Główna bohaterka o imieniu Harumi, wskrzesiła jednego z najpotężniejszych złolów w całym ninjago. Garmadon traci kontrolę nad olbrzymem z kamienia w...