Chit

Von LilyMadaleine

134K 7.9K 1.7K

Nazywam się Pam. Mam 17 lat i dotąd moje życie wydawało mi się idealne. Dwójka zdrowych, kochających rodziców... Mehr

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Info
Info2
Powrót ????
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdzial 29
rozdział 30
rozdział 31
Rozdzial 32
rozdział 33
rozdzial 34
rozdział 35
rozdział 36
rozdział 37
rozdział 38
rozdział 39

Rozdział 24

188 14 3
Von LilyMadaleine

Minął właśnie tydzień od tej głupiej sytuacji z tatą. Jeszcze pare razy mówił mi, bym zajrzała chociaż na ich stronę internetową albo coś tam, czego nie słuchałam, bo drugim uchem wypuszczałam każde jego słowa. Dlatego chyba też po trzech dniach odpuścił. Dzisiaj pierwszy raz potrafiłam juz z nim normalnie gadać i nawet zjedliśmy przed moimi zajęciami wspólne śniadanie. Nie robiliśmy tego chyba od wieków. A w sumie to dokładniej od wyjazdu mamy.

- O której jutro zaczynasz lekcje? Może znów cię podwiozę - Patrzę na ojca podejrzliwie, kiedy jesteśmy właśnie w aucie. Ojciec przyjechał po mnie po szkole i wracamy do domu. Czy on próbuje mnie kontrolować?

- Pójdę na pieszo, dzięki - Zbywam go i patrzę na obraz za oknem. Niestety moje auto zabrała mama wiele miesięcy temu, dlatego nie mam już ten wygody jeżdżenia samej do szkoły.

Ojciec wzdycha i odpala radio. Przez dalszą podróż nie odzywamy się do siebie. Patrzę niemal ciagle w telefon przeglądając Instagrama i pisząc właśnie z Emmą, kiedy ojciec zatrzymuje auto. Unoszę głowę i mam już wysiąść, kiedy dostrzegam zupełnie inne otocznie. Nie jesteśmy przed naszym domem.

- Gdzie my jesteśmy?

- Pam... Musiałem zastosować ostateczne środki - Tata wypowiada te słowa z taka ostrożnością i łagodnością w głosie, że nawet nie zdaję sobie sprawy ze znaczenia jego słów. Marszczę brwi i kręcę głową, nie mając pojęcia, o co mu chodzi.

- W sensie? Nie za bardzo czaję... - W tym samym momencie moje spojrzenie kieruje się na szyld budynku przed nami.

OPTIMA. GRUPA WSPARCIA DLA MŁODZIEŻY I DOROSŁYCH.

Nie. Nie zrobił tego. Nie mógłby... nie byłby zdolny. Odwracam się gwałtownie w stronę ojca, który spuścił właśnie głowę.

- Jesteś poważny? O co tutaj chodzi? Jestem w jakimś pieprzonym kabarecie? - Gdy tata nie mówi ani słowa, kontynuuje swoją tyradę - Powiedz, że żartujesz. Powiedz cokolwiek.

- Pójdź chociaż na pięć sesji. Proszę. Jeśli po nich nie będziesz chciała tam być, to pomyślimy o czymś innym, ale Pam, nie możemy tego dłużej ignorować.

Z niedowierzania chowam twarz w dłoniach i w nie jęczę.

- Nie mam żadnego problemu z piciem, tato. Przysięgam ci, nigdy nie pozwoliłam sobie na utratę kontroli, nawet zaczęłam się więcej uczyć, by podciągnąć się w nauce! Po prostu spędzam miło czas z przyjaciółmi... czy przez to mam iść się przed kimś spowiadać? No proszę cię, oboje wiemy, że to głupi pomysł! - Dopada mnie panika i powaga tej sytuacji, więc szukam wszystkich argumentów, by przekonać ojca, by stąd odjechał.

Nie mam żadnego, jebanego problemu.

- Pozwolę ci tam nie iść, jeśli powiesz mi, że nie będziesz już więcej wychodzić wieczorami z Loren.

Otwieram z niedowierzania buzię.

- C-co? Nie możesz zakazać mi spotykania się z przyjaciółką.

- Przyjaciółką, która sprowadza cię na najgorszą drogę, Pam.

Prycham i obkręcam się na fotelu w stronę okna. Mam ochotę walnąć mocno w szybę. Zamiast tego jednak odwracam się do ojca i strzelam w niego ostro palcem.

- Serio? Serio? Bo ja niby nie mam własnego rozumu? Mam prawo spotykać się z...

- Pozwolę ci tam nie iść, jeśli udowodnisz mi, że to nie ty znajdujesz się na tym zdjęciu - Ojciec klika coś na telefonie, a ja o dziwo wiem, co na nim zobaczę. Przygotowuję się tylko na to, licząc w duchu, że to nie jest jednak to, o czym myślę. Mając ogromną nadzieje, że Wayt nie zrobił mi tego.

Patrzę w końcu na zdjęcie. Ja wciągająca biały proszek. Zamykam powieki i jęczę. Kurwa.
Z tego ciężko mi będzie się wytłumaczyć.

- Obiecuję, że to nie jest... - Otwieram oczy i zaczynam mówić do ojca, który tylko kręci głową.
Zacinam się i zdaję sobie sprawę, że żadne wyjaśnienie nie rozwiąże tej sytuacji. Tata jest nieugięty. Nie odpuści. Nie odpuści, kurwa.

- Sala czterdzieści jeden, jesteś już wpisana na listę. Pospiesz się, bo sesja zaczyna się o czwartej.

Wychodzę z auta trzaskając mocno drzwiami. Widzę, jak ojciec ze zbolałą miną odjeżdża z podjazdu, informując tylko, że za półtorej godziny mnie odbierze. Boże.

Zerkam niepewnie na budynek przed sobą i mam ochotę się zerzygać. Obserwuje otoczenie, które jest bardzo ładne i zadbane. Idealnie obstrzyżony trawnik, kwitnące kwiaty, tym bardziej przestaje wierzyć temu miejscu. Kopię jakiś zbłąkany kamyk na ulicy i rozzłoszczona wchodzę do budynku. W środku dostrzegam jakąś babkę siedzącą na recepcji, a obok niej wykaz sal. Odnajduję sale czterdzieści jeden, która jest na trzecim piętrze. Jeszcze nie ma windy. Zajebiście. Wchodzę po schodach, a parę pięter dalej dostrzegam przed sobą numer 41. Przelykam głośno ślinę i obracam się na boki w poszukiwaniu ucieczki. A może po prostu tam nie wejdę i tylko udam przed ojcem, że tu byłam? Zerkam na zegarek. Dziesięć po czwartej. Pierdolić. Obracam się właśnie, chcąc zejść po schodach, kiedy słyszę swoje imię za sobą.

- Pamela McCawney? - Przystaję i przeklinam się w duchu za swoją powolność. Kurwa. Obracam się niepewnie i w drzwiach dostrzegam babkę na oko czterdziestoletnią z okularami na nosie i z jakimś notesem w dłoni. Niepewnie kiwam głową. - Śmiało. Dołącz do nas. Twój tata uprzedzał, że możesz mieć wątpliwości. Jednakże nie ma się czego bać - Powstrzymuję się przed prychnięciem. Zrezygnowana pokonuje parę stopni do góry i wchodzę przez próg sali.

Na środku dość sporej sali rozłożone są krzesła w jakimś durnym kółeczku. Przy ścianie znajduje się natomiast szewdzki stół, przy którym leżą jakieś babeczki, herbata, inne duperele. Tam większość osób się znajduje. Boże, czy wszyscy są tu z niejako z problemem alkoholowym? Czy tak jak, są zmuszeni tu być?

- Częstuj się, jeśli masz ochotę. Zaraz akurat zaczynamy i chciałam wszystkich miło powitać czymś do jedzenia i picia, bo to nasza pierwsza sesja po miesięcznej przerwie, mieliśmy parę komplikacji, ale idealnie się składa, że udało ci się do nas dołączyć akurat dzisiaj. - Babka, której imienia wciąż nie poznałam, wskazuje mi ruchem dłoni, by wejść głębiej do pomieszczenia, a ja tylko wzdycham i wykonuje pare kroków do środka.

W tym samym momencie, kiedy myślę, ze gorzej nie trafiłam i ze zaraz wylecę z krzykiem z tej sali, osoby zaczynaja się zbierać i iść w kierunku krzeseł, siadając na tym, które jest wolne, a ja stoję jak wmurowana, dostrzegając ostatnią osobę, która sądziłam zobaczyć przez ostatnie pare miesięcy. Przysięgam, myślałam, ze już nigdy ... już nigdy go nie zobaczę. Jake chyba myśli to samo o mnie. Stoi przy tym głupim stołu szwedzkim jak wmurowany, nie ruszając się z miejsca tak samo, jak ja.

- Myślę, że wszyscy już są, więc śmiało możemy zaczynać. Proszę, usiądźcie. Jake? Pamelo? - babka zna imię Jake'a. Dlaczego zna jego imię? Dźwięk swojego imienia wyrywa Jake'a z transu, który woli podchodzi do jednego z ostatnich, wolnych krzesel. Także ruszam się z miejsca i docieram do ostatniego wolnego krzesła, które... znajduje się idealnie na przeciwko miejsca Jake'a. Idę, jak w transie. Zerkam przelotnie na okno i na widok za nim. Chyba nie może być wcale tu tak wysoko, prawda? Jeśli właśnie teraz zdecyduję się wyskoczyć przez nie to istnieje cień szansy, że przeżyję. Prawda?

Siadam na krześle, zdając sobie sprawę, jak bardzo jest niewygodne, twarde i... Wprawia mnie w straszny dyskomfort. Tak bardzo nie mam ochoty tutaj być. Czuję swój oddech i słyszę jego nierówny rytm. W sali jeszcze przez chwilę panuje grobowa cisza, a ja bardzo powoli decyduję się przyjrzeć osobom siedzącym w kółku razem ze mną. Dostrzegam głównie młode osoby, na przemian trochę facetów i trochę kobiet. Większość, wydaje mi się, że jest w moim wieku albo maksymalnie ma dwadzieścia parę lat. Tak mi się przynajmniej wydaje. Kiedy docieram do środka okręgu i moim oczom ukazuje się Jake, próbuję przetrawić to wszystko. Po pierwsze, co on, do cholery, robi wciąż w naszym mieście? Byłam pewna, że wyjechał do collegu. Nie, żebym o nim myślała przez ostatnie miesiące, bo naprawdę, uwierzcie... robiłam wszystko, by zapomnieć. Nie tylko o nim.

Dlaczego więc tak bardzo zaczyna interesować mnie jego historia? Co tutaj robi? Czy tak samo, jak ja, został zmuszony, by przyjść tutaj przez swojego opiekuna, w rzeczywistości nie borykając się z żadnym problemem? A może przyszedł tu z własnej woli?

- Witajcie, przepraszam, że nie przedstawiłam się każdemu z osobna, ale uznałam, że zrobię to raz a porządnie przed wszystkimi. Nazywam się Lisa Green. Będę tutaj z wami przez najbliższe... Parę miesięcy. Będę tutaj, gdy będziecie słuchać opowieści swoich nowych kolegów lub gdy sami zdecydujecie się zabrać głos. Jestem psychoterpautą i kształcę się głownie w terapii uzależnień. Pomysł na taką grupę powstał z mojej inicjatywy już pare lat temu, więc chyba jakoś się ten plan sprawdza. - Lisa odchrząkuje i zerka na kartkę, która trzyma w dłoni. Podobnie, jak my siedzi z nami w kółku. - Uczestniczycie w sesjach dobrowolnie, nikt was nie zmusi do bycia tutaj. - Prycham w środku. Jestem całkiem innego zdania - Jestem jednak przekonana, że dla wielu z was musiał to być spory krok do przodu i powinniście być z siebie dumni już na tym etapie. Nie każdy ma taką odwagę mierzyć się z problemem twarzą w twarz. Skupiam się w swej pracy na metodzie ... - Lisa zaczyna opowiadać o swoim doświadczeniu i metodach, jakie wypracowała w swoim kilkunastoletnim stażu pracy. Wyłączam się już na te słowa i zaczynam skubać skórki przy paznokciach, rozsiadając się na krześle i wyciągając przed sobą nogi. Jeśli mam tutaj spędzić najbliższe półtorej godziny, nie mam zamiaru się ograniczać. Obecność Jake'a mi w tym nie przeszkodzi.

- Wiem, że niektórzy z was już się nawzajem znają, ale mamy parę nowych osób, więc proponowałabym, żeby każdy z was przedstawił się po kolei. Powiedział swoje imię, może coś o sobie i jak wygląda jego problem. Od razu przypominam, że nic nie musicie. Jeśli czujecie się niegotowi to możecie przekazać pałeczkę następnej osobie. Do niczego nie zmuszam.

Prycham. Wiadomo, że jak się nie odezwę to znajdę się na świeczniku większości osób...

- Jestem Mitchell. Mam dwadzieścia lat, pracuję jako kelner i uwielbiam grać w gry wideo. Moim problemem jest picie, które zaczęło się po śmierci mojej mamy pół roku temu.... Chodzę na te sesje już pięć miesięcy i od trzech w ogóle nie piję. Myślę, że robię chyba postępy, ale jest ciężko... - Pierwszy odzywa się chłopak siedzący najbliżej Lisy. Mówi o wszystkim skrótowo i trochę nieśmiało.

- Dziękuję, że otworzyłeś się dzisiaj przed nami, Mitchell. Robisz ogromne postępy i nie miej co do tego wątpliwości. Cieszę się, ze tu jesteś. - Lisa uśmiecha się do niego tak przyjaźnie, że zatyka mnie jej życzliwość. Przekierowuje wzrok na kolejną osobę, dziewczynę, która siedzi skulona na krześle i niepewnie kręci głową. Chyba nie zamierza dziś się odezwać. Lisa tylko mówi, że nie ma sprawy i patrzy na kolejna osobę. Tą osobą jest Jake, który odchrząkuje i wyciąga się na krześle. Wydaje mi sie, o dziwo, dosyć zrelaksowany.

- Nazywam się Jake. Mam dziewiętnaście lat, a od czterech lat mam problem z alkoholem. Chociaż wydaje mi się, że od kołyski mam skłonność do uzależnień. Od wszystkiego. - W końcu pozwalam sobie dłużej na niego patrzeć. Jednak to jego słowa zwracają moją uwagę najbardziej. Cztery lata? C-co? Jak... Ja nigdy nie widziałam, by... niemożliwe. Jake znów odchrząkuje i nagle zerka na mnie. Przypatruje mi się na tyle długo, że zasycha mi w gardle. Co jest, kurwa? - Od pół roku, odkąd chodzę na te sesje, jestem czysty. I tak musi pozostać. - Boże, jego stanowczość, ale jednocześnie niepewność, która kryje się za jego słowami zmusza mnie do odwrócenia wzroku. Wciąż nie dociera do mnie to, że go ujrzałam, a co dopiero miejsce, w którym się widzimy po raz pierwszy od ... To byłoby właśnie od jakoś pół roku.

- Dziękuję ci, Jake, że podzieliłeś się tym z nami. Wiem, że nie jest ci łatwo, zważywszy na wiele rzeczy, dziejących się dookoła. Może któregoś dnia opowiesz o tym coś więcej grupie i staniesz się dla niektórych inspiracją. - Jake gwałtownie parska śmiechem i zerka na Lisę.

- Taaa, czasem naprawdę gadasz od rzeczy, Lisa. - Chłopak uśmiecha się najbardziej szczerym uśmiechem do Lisy, która tylko macha w jego stronę ręką i mówi:

- Mówię poważnie, Jake. Nie możesz sobie nigdy niczego umniejszać. Pamiętaj o tym. No dobrze. Kto chciałby być następny? - Lisa przechodzi do następnej osoby. Jest nią jakaś brunetka, ktora mówi, że raz wylądowała po pijaku w szpitalu i czyścili jej żołądek, o mało nie umarła. Dzień po tamtym zdarzeniu trafiła tutaj i nie wie, co by się z nią w innym przypadku stało. Po niej jest jakiś chłopak, który opowiada o swoim ojcu alkoholiku, którego problem w domu jest pomijany, a on sam, widząc u siebie problem, postanowił się tutaj samodzielnie zgłosić.

Kurwa. Chciałabym, żeby te historie jakkolwiek mnie ruszały, ale nie ruszają. Bo mnie nie dotyczą. Wiem, ze dla tych osób to duży krok do przodu i nie wiem... Gratulacje? Ale kogo obchodzi, z czym się borykasz, dlaczego tu jesteś i czemu pijesz alkohol? Boże, tym bardziej, że w żadnym stopniu nie mogę się z nimi utożsamić. Im bliżej jest moja kolej, tym bardziej jestem pewna tego, że ojciec się pomylił. Nie pasuję tu. Nie mam w zanadrzu takich historii, jak ci ludzie. Ja po prostu staram się jak najlpiej wykorzystać swoje nastoletnie lata i się... bawić? Jeśli za to każdy miałby lądować na terapii, to byłoby tutaj teraz pół miasta, a nie jakieś piętnaście osób.

- Pam? Chciałabyś coś dziś powiedzieć czy nie tym razem? - Lisa zadaje pytanie wprost do mnie, a ja wyrywam się z amoku i prostuję się. Zerkam na resztę osób. Wydają się potulni. Jacyś tacy słabi, pokrzywdzeni... Nie wiem, czy każdy z nich jest tu, kurwa, z własnej woli? Bo jeśli tak, to tym bardziej nie znajdę z nimi wspólnego tematu.

- Nazywam się Pam. - zaczynam, bo mam nagle potrzebę przekazania mojej niechęci. Przenoszę spojrzenie na Jake'a, który o dziwo, bez skrępowania patrzy prosto na mnie. Ile ja bym dała za takie spojrzenie pół roku temu? - Jestem tu, bo mój ojciec ma obsesję i na siłę, bez mojej wiedzy, przywlókł pod ten budynek. W zasadzie to miałam tu nawet nie wchodzić, ale Lisa złapała mnie na schodach. Więc, jeśli do tej pory nie odczuliście, że nie mam za żadne skarby ochoty tu być, to może przejdźcie się do jakiegoś innego specjalisty... - Zacinam się, chyba trochę przeginając. W sali zaczyna panować cisza, a ja nagle czuję się jeszcze bardziej nieswojo. Boże, mam dość. W tym samym momencie Lisa zabiera głos.

- Rozumiem, Pam i nie ma sprawy. Tak, jak powiedziałam na początku, nikogo z was nikt tu nie trzyma na siłę. Twój tata za pewne martwi się o ciebie i ma do tego pełne prawo, ale gdzie leży prawda? To ty powinnaś podjąć tę decyzję. Skończyłaś osiemnaście lat i masz jak największe prawo decydować o sobie. Wiedz natomiast, ze drzwi do tego miejsca zawsze będą stać dla siebie otworem. - Lisa uśmiecha się do mnie pokrzepiająco i nie wymagając odpowiedzi, przechodzi do następnej osoby.

Kulę się w sobie, zdając sobie sprawę, że w ogóle nikogo nie zagięłam. Lisa wybrnęła dyplomatycznie, a ja wyszłam na jakąś rozwydrzoną nastolatkę, którą ojciec tu na siłę przyprowadził. Kurwa.

Następne pół godziny inne osoby opowiadają o sobie, a po tym Lisa mówi, że na dzisiaj koniec i na następnej sesji przejdziemy już do jakiś nowych rzeczy. Z wielkim wydechem wstaję szybko z krzesła, ciesząc się, że już nigdy nie będę musiała na nim siadać.

Parę osób zostaje i zaczyna rozmawiać z Lisą po kolei o jakiś chyba prywatnych rzeczach, a inni grupkami wychodzą z sali. Staram się minąć jak najszybciej Jake'a, bo jak wam już dawno wspominałam, zapomniałam o nim wieki temu i nie mam zamiaru odświeżać dla niego mojej pamięci. Nie jestem jednak taka zwinna.

- Kąśliwa, jak zapamiętałem. - Schodzę ze schodów, odczuwając przy swoim boku idącego Griffina. Zerkam na niego szybko i tylko mrużę oczy.

- Czego chcesz? - Nie silę się na grzeczności i mimo że mam ochotę zadać zupełnie inne pytania, typu co tutaj robi lub czemu nie studiuje, to się hamuję. Nie powinno mnie to obchodzić. I tak widzę go po raz ostatni.

- Muszę czegoś chcieć? Nie udawajmy, że się nie znamy, wcale nie minęło tyle... -

- Czego chcesz, Jake? - przerywam mu, zaskakując sama siebie swoją chęcią przerwania tej rozmowy jak najszybciej. Zatrzymuję się na chwilę na schodach i mam odwagę zerknąć na Jake'a, który nic sobie nie robiąc z mojej gburowatowości i popycha mnie lekko do przodu, dotykając przy tym ramion, bo torujemy trochę drogę innym osobom, schodzącym na dół. Przyspieszam tylko po to, by oderwał ode mnie swoją przeklętą dłoń.

- Kurde, taki dziwny zbieg okoliczności, że na siebie wpadliśmy po takim czasie i jeszcze w takim miejscu... - Gdy nic nie odpowiadam, Jake dopytuje- Nie uważasz ?

Jestem już na dole, przy recepcji. Gwałtownie się odwracam i staje na wprost z wyższym ode mnie prawie o głowę Jake'iem.

- Postawię sprawę jasno. Tak jak ty to dawniej zrobiłeś.- Zerkam odważnie w niebieskie oczy Jake'a, który wydaje się bardzo wyluzowany i nawet lekko rozbawiony? Co jest, kurna? - Nie obchodzi mnie to, co ty tutaj robisz i jak duży jest twój problem lub jak sobie radzisz. Mam to gdzieś. Przez pare miesięcy byliśmy znajomymi, chociaż to tez za dużo powiedziane, biorąc pod uwagę, jaką nienawiścią do mnie pałałeś, potem to wszystko się skończyło, nie mieliśmy ze sobą kontaktu od ponad pół roku, więc po co silić się w tym momencie na grzeczności? Zgadzam się z tobą, bez sensu udawać, że się nie znamy, ale po co w takim razie udawać, że jakkolwiek siebie obchodzimy? - mówię wszystko na jednym wdechu. Korzystam z okazji i jeszcze przypatruję się mu. Włosy krótko ścięte, brak zarostu, luźna bluza i dżinsy. Typowy Jake. Nic się nie zmienił. Dla mnie jednak zmieniło się wszystko.

Jake parska śmiechem. Wtf?

- Boże, ale musiałem dać ci w kość, że pałasz do mnie w tej chwili takim silnym uczuciem. - Zatyka mnie. Co on wyrabia? Wpatruję się w niego, chcąc przyswoić jego słowa po raz już chyba czwarty, ale nie potrafię skumać. Nooo, dał mi w kość, darzę go silnym uczuciem, ale to jest nienawiść. On o tym wie, prawda? A może wciąż myśli, że się w nim bujam, a przez ostatnie pół roku tylko czekałam, aż go gdzieś przypadkiem spotkam? A może myśli, że jestem tutaj ze względu na niego? Jezu, ale chłop jest zadufany w sobie.

- Dałeś mi w kość, to prawda, ale nie ma w tym nic śmiesznego, więc prosiłabym cię, byś starł z twarzy ten uśmieszek. To wcale nie jest śmieszne - Powtarzam to parę razy. Czemu wciąż z nim rozmawiam? Muszę już iść. Poważnie, muszę już... Jake głośno wzdycha i niemal od razu zmienia swój ton.

- Pam, co się właściwie u ciebie sta.... - Jake zaczyna jakże cudowny temat i dostrzegam nawet przez milisekundę na jego czole zmarszczkę, ale momentalnie wchodzę mu w zdanie i miażdżę go wzrokiem.

- Nie zaczynaj nawet. Może ty przeszedłeś jakąś swawedną przemianę, czujesz się o niebo lepiej i masz ochotę opowiadać o tym całemu światu, ale ja na serio nie chciałam tutaj być, a takie pytanie? Tylko potwierdza, jak wy tutaj jesteście zjebani. Żeby spotykać się co tydzień i opowiadać, jak wam minął jebany dzień i czy wypiłeś piwo lub nie?

- Zupełnie nie o to w tym chodzi, ale jeśli tobie to pomoże w jakiś sposób to spoko. - Co? Kurwa, nie poznaję go. Jest jakiś... Weselszy? Nie wiem, ale irytuje mnie.

- Nie przerywaj mi.

- Sama mi przed chwilą przerwałaś.

Gapię się na niego oniemiała. Ma rację, ale nie w tym rzecz.

- Nie w tym rzecz. Po prostu chciałam przez to wszystko powiedzieć, że mam się świetnie, a przebywanie z tymi wszystkimi ludźmi, ewidentnie mającymi ze sobą problem? Jakby, okej, ale to nie ja. Nie jestem, jak wy. - mówię znów na jednym wdechu. Czemu muszę mówić wszystko tak szybko? Czekaj, czy ja się denerwuję? Jake przypatruje mi się i unosi do góry brwi, chyba czekając na to, czy coś jeszcze powiem.

- No dobra... To chyba wszystko mi już wyjaśniłaś. Nie mamy o czym gadać. Ja przeżyłem przemianę, ty masz się swietnie, a ludzie tutaj są zjebani. Zgadza się?

Kpi sobie ze mnie. Na trochę inny sposób, niż miał to w zwyczaju, ale wyczuwam to. Potrafię jednak tylko pokiwać głową. Uznaję, że nie mamy sobie nic wiecej do powiedzenia, więc odwracam się i idę w kierunku drzwi wyjściowych.

- Powodzenia, Jake. - mówię na odchodnym, bo wydaje mi się, że ostatnim razem, gdy go widziałam nie miałam okazji się z nim w jakiś sposób pożegnać, więc to jedno słowo dziś może być dla mnie pewnym domknięciem. Potrzebuję tego domknięcia.

- Powodzenia... - Słyszę jeszcze jego głos i nie mogę powstrzymać się, by nie zerknąć na niego przez ramię. Stoi w tym samym miejscu, z rękoma w kieszeniach, bujając się na piętach- Pam. - Czuję, jak w moim gardle rośnie ogromna guła, więc postanawiam się szybko ulotnić. Wychodzę przed budynek i z ulga zauważam na parkingu auto ojca. Wpadam do niego z lotem błyskawicy i ignoruję pytające spojrzenie taty, który, widać, że chce mnie zapytać, jak było, ale ja tylko wbijam spojrzenie za okno i daję mu tym znać, by dał mi spokój. Niestety głos Jake'a wymawiającego moje imię dźwięczy w moich uszach przez cala drogę do domu i przez całą noc.

** Jak wam się podoba spotkanie tych dwojga po takim czasie? Dla nas to, co prawda, tylko pare rozdziałów, ale dla nich to spora zmiana... co myślicie???/Lola

Weiterlesen

Das wird dir gefallen

150K 6.2K 4
"Kłamca na zawsze pozostanie kłamcą". Wydawać by się mogło, że historia Vivian i Venoma już dawno dostała swoje zakończenie. Chłopak wyjechał z miast...
162K 4K 25
Valencia Briven po kłótni ze swoją najlepszą przyjaciółką, postanawia pójść do baru by zapomnieć o tym co się wydarzyło. Tam spotyka przystojnego chł...
31.5K 1.3K 23
DRUGA CZĘŚĆ "LOST" Jenny powoli stara się poukładać swoje życie. Studiuje, mieszka w innym mieście. Na wakacje wraca jednak do Naples. Nie zdaje sobi...
286K 11K 35
William Edevane, świeżo upieczony młody miliarder z wpływowej rodziny próbuje utrzymać swoją pozycję. Jednak jego burzliwa dotychczas reputacja go wy...