TIGER MOTH

By wikamarlega

22.7K 3.4K 1.9K

[zawieszone] Kim Jeha przygotowuje się do finałowej walki o czwarty pas mistrza świata w boksie zawodowym, ty... More

1 ❖ I NEVER FUCK WITH BEGINNERS
2 ❖ I AM THE ALPHA, I AM THE OMEGA
3 ❖ BABY, THINK U BETTER THAN ME?
4 ❖ I'LL BE DRUNK TEXTING YOU
5 ❖ I'M 'BOUT TO MAKE THIS BITCH JUMP
6 ❖ DROP DOWN ON YA KNEES
7 ❖ LET ME FEEL YOU MOVING LIKE THEY DO IN BABYLON
8 ❖ HOLD ME, BEND ME, EASE ME
9 ❖ IF I WIFEY YOU
10 ❖ NONE OF THESE HOES CAN FUCK WITH MY BOY
11 ❖ I FUCK BEST WHEN I'M MAD AS FUCK
12 ❖ I LET HIM EAT MY ASS LIKE A CUPCAKE
13 ❖ YES I'M A BEAST, I'M A BITCH, I'M A MONSTER
14 ❖ LAST NIGHT I THINK I LOST MY PATIENCE
16 ❖ I GET EXCITED AT THE SIGHT OF MY OWN BLOOD
17 ❖ HEAD SO GOOD HE DESERVES A MEDAL
18 ❖ I'VE GOT A BUNNY AND IT AIN'T FUCKING EASTER
19 ❖ BITCH I CAN EXPLODE AT ANY MOMENT
20 ❖ EAT HIM 'TIL HE CRY, CALL THAT WINE AND DINE
21 ❖ MY DICK SO HARD POKIN' LIKE THE EIFFEL
22 ❖ GONNA GET U WALKIN' FUNNY
23 ❖ YOU PUT THE CRACKS INTO MY MORAL CODE
24 ❖ THAT'S ON MY MOMMA, I LIKE IRRATIONAL DRAMA
25 ❖ YEAH, SO HOW CAN YOU DENY AN ALPHA RUDE AS I?
26 ❖ THE LADIES ALWAYS TELL ME I'M A REAL CUNT
27 ❖ PUT ME ON A LEASH THEN
28 ❖ I LIKE THE WAY YOU SAY 'PLEASE'

15 ❖ KIND OF MAN THAT WANTS U BUT DOESN'T NEED U

671 110 75
By wikamarlega

Dobrej zabawy, tygryski! — wika



—❖—

Jeha budził się o świcie, równo z budzikiem, codziennie o trzeciej czterdzieści pięć. Nie pozwalając sobie na ani chwilę lenistwa, wstawał na równe nogi i czym prędzej kierował się do łazienki, by nie później niż po piętnastu minutach udać się na poranny jogging. Busańskie uliczki i wąskie trotuary różniły się od długich, pustych alei Calabasas, ale bokser nie poświęcał wielkiej uwagi otoczeniu. Biegł równym tempem, słuchając Another Level od Hollywood Undead, oddychał rytmicznie, zaczerpując powietrze przez rozchylone usta, które na treningach przygryzał czasem aż do krwi. Szary dres kleił się do jego ciała, nasiąkając potem, który do końca porannej przebieżki ogarniał większą część bawełnianego materiału.

Pierwszą osobą, która zauważyła, że coś w bokserze znów uległo zmianie, był rzecz jasna Bawół — to on widywał go codziennie, spędzając z nim kilka nieprzerwanych godzin na bokserskiej salce. To on najwięcej z nim rozmawiał, to on widział go wkurwionego, skupionego i zmęczonego, podawał mu butelkę wody albo wyciągał rękę, gdy nogi boksera odmawiały mu posłuszeństwa i nie pozwalały podnieść się z podłogi.

— Więc? Co zalega ci na bani? — zapytał, okładając grubymi rękawicami spięty brzuch Jehy.

— Nic — wysapał Jeha, skupiając się na przyjmowaniu ciosów. Mięśnie miał twarde i rozpalone, w krótkim czasie udało mu się zrzucić to, czym zalał się po aferze dopingowej, przez co znów był docięty tak, jak lubił. Jednak wciąż było mu odrobinkę za mało.

Bawół uderzył go jeszcze raz i cofnął się, zdejmując obie rękawice. Używał tych w największym rozmiarze, bo dłonie miał tak duże i szerokie, że mógł objąć jedną z nich całą twarz sportowca. Kiedy odrzucił akcesoria na gumową matę, ukucnął tuż przy młodszym, który spoczął na tyłku i odchylił się do tyłu, opierając tułów na wyprostowanych rękach. Pot lał się po jego odkrytym brzuchu, spływał grubymi kroplami w stronę gumki szortów. Niektóre z kropli zahaczały o wklęsły pępek, chowały się w jego zagłębieniu, łaskotały go.

— Może ja nie iskam inteligencją i nie zdałem matury, ale trochę znam się na ludziach — zaczął Bawół, mierząc podopiecznego bacznym spojrzeniem. Ostatnio trochę mu się przytyło, ale im krąglejszą miał twarz, tym bardziej przyjazna się ona stawała. — Co się dzieje?

— Przecież mówię, że nic — burknął Jeha. — Dobrze radzę sobie na treningach, sam mnie dzisiaj pochwaliłeś, więc w czym widzisz problem?

— Twoje ciało może i faktycznie jest w formie, ale głowę masz gdzieś indziej.

Strzelił w sedno. Myśli boksera, choć z całych sił próbował je chwytać i trzymać mocno przy sobie, bez przerwy uciekały w stronę tygrysa, którego nie widział od dwóch tygodni. Od czasu ich schadzki w hotelu, a potem wymiany kilku SMS-ów, zupełnie urwał im się kontakt. Na początku Jeha uznał, że to jest dokładnie to, czego chciał, ale... nie potrafił zapomnieć o Changho. Wyobraźnia co rusz podsuwała mu wspomnienie bursztynowych oczu, studiujących każdy milimetr jego ciała, długiego, pręgowanego ogona, którym go łaskotał i obejmował, czarnych pazurów, wciskanych w jasną, jędrną skórę.

Po dwóch tygodniach wciąż myślał o nim tak intensywnie, jak wcześniej, wciąż zerkał z przyzwyczajenia na telefon i czuł niemały zawód, gdy okazywało się, że nie dostał od niego żadnej wiadomości. Był za to na siebie zły, a właściwie wściekły — przede wszystkim za to, że pozwolił, by tygrys wkradł mu się tak głęboko pod skórę. Teraz nie mógł go od siebie odkleić, nieważne jak bardzo się starał. A starał się, naprawdę. Próbował zajmować myśli treningami, zagłuszać je głośną muzyką, spędzał jeszcze więcej czasu u mamy w szpitalu, podejmował próby kontaktu z ojcem, a nawet zaproponował młodszemu bratu, że pójdzie z nim na zakupy i kupi mu trochę ubrań oraz obiecany płaszcz. Hyosang był wniebowzięty i bez skrupułów wybierał tylko te sklepy, w których ceny zaczynały się od pół miliona wonów. Udało mu się nawet namówić Jehę, aby ten kupił mu buty z Diora, a przecież konto boksera było już okropnie uszczuplone.

Właśnie... w międzyczasie skontaktował się ze swoją pośredniczką, która miała zająć się sprzedażą jego domu w Calabasas. Musiał ją zatem opłacić, a także pokryć wszelkie dodatkowe koszty z tym związane. Pośredniczka, Deborah, zdążyła już wycenić obiekt, a także obliczyć zysk obłożony podatkiem kapitałowym. Niestety wczorajszego dnia okazało się, że w wyniku luk w dokumentach Jeha i tak będzie musiał prawdopodobnie udać się do Stanów, jeśli na dom znajdzie się kupiec, i dopełnić formalności, które przez owe luki nie mogły zostać wykonane zdalnie. Na samą myśl o powrocie do Kalifornii bokser się jednocześnie cieszył oraz okropnie stresował, zwłaszcza przypominając sobie o Danielu.

Teraz myślał o tym, że Bawół nie da mu spokoju, jeśli w końcu nie powie mu, o co biega. Mężczyzna wciąż przed nim kucał i marszczył brwi tak mocno, że między nimi utworzyły się trzy pionowe zmarszczki. Jego twarz przybrała odcień dorodnego pomidora, co zdarzało się niemal cały czas, zwłaszcza kiedy się tak nadymał.

— Powiedzmy, że chodzi o sprawy sercowe — mruknął Jeha, odsuwając się odrobinę do tyłu, przez co docisnął nagie łopatki do chłodnej ściany. Pot wciąż utrzymywał się na jego skórze, a on pragnął go jak najszybciej z siebie zmyć, tak samo jak te uporczywe myśli, kąsające go w każdy milimetr ciała.

— Sprawy sercowe — powtórzył Bawół, wymawiając oba słowa co najmniej tak, jakby były one w obcym języku. W jego ustach faktycznie brzmiały dość egzotycznie. — Twoja dziewczyna się z kimś pierdoli?

— To nie dziewczyna. — Bokser pokręcił głową. — Nie jesteśmy też w związku i...

— Żeby było jasne, nie mam nic do gejów — wypalił starszy mężczyzna, unosząc obydwie dłonie. — Z kim i jak się ruchasz, to już nie moja broszka, ale przypominam ci, że masz za tydzień walkę. Możesz być smutną pizdą i przegrać, dając tym samym zarobić grubą forsę przeciwnikowi, albo się pozbierać i zasilić swój portfel.

— Zamierzam wygrać — odparł twardo Jeha. — Nie rozważam nawet innej opcji.

Na twarzy Bawoła pojawił się szeroki, usatysfakcjonowany uśmiech. Pochylił się w stronę podopiecznego i zmierzwił jego wilgotne włosy, a następnie wytarł dłoń o swoje ortalionowe dresy. Kiedy kucał, pas wżynał mu się w brzuch, dzieląc go na pół. Wyglądało to dość komicznie, ale i w jakiś sposób pociesznie, aż Jeha również się uśmiechnął.

— Postaram się wybić sobie go z głowy — powiedział. Naprawdę miał nadzieję, że w końcu mu się to uda. Ostatni raz przeżywał tak bardzo jakąkolwiek relację z Sungyeolem, ale i po nim podniósł się względnie szybko. Różnica polegała jednak na tym, że jego i Sungyeola łączyło znacznie więcej niż jedna randka i seks. Umawiali się ze sobą kilka miesięcy.

— Hmm... Może pobierz sobie apkę randkową...? — zaproponował Bawół, podnosząc się z kucek. Podał rękę bokserowi, który chwycił go mocno, dźwigając się z jego pomocą. — Na pewną są jakieś dla gejów. Znajdziesz nowego typa i będzie git, przystojny jesteś i w ogóle.

— Może masz rację — stwierdził cicho Jeha. Rozejrzał się za komórką, którą razem ze słuchawkami odłożył na ławeczkę. — A jak już jesteśmy w tym temacie... Ty kogoś masz?

— Teraz nie. Rozwiodłem się niedawno temu — odparł starszy, nieco się przy tym krzywiąc. — Strasznie dużo z tym pierdolenia, mam na myśli z rozwodem. Jeszcze ten kurwiszon, to znaczy moja była żona... to jebnięta cipa jest, kontakty z synem mi utrudnia. Nie mam nic do kobiet, żeby nie było — wtrącił, widząc zmieszaną minę podopiecznego. — Po prostu ona miała nierówno z deklem, zachowywała się jak jakaś pierdolona markiza, wiesz, osobny balsam do dupki, osobny do pipki, jakieś kurwa torebki Gucci sruczi, za które by można było synowi na przyszłość studia opłacić. Teraz pogina z jakimś frajerem wciśniętym w gajerek, wydoi go z kasy i pójdzie do innego. A mój syn będzie na to wszystko patrzył.

— Ile ma lat?

— Młody? Osiem. Fajny, nabity w ojca, ale buzię ma po niej. Może go tu kiedyś przyprowadzę.

Kiedy Jeha skierował się do szatni, Bawół ruszył zaraz za nim. Rozgadał się tak bardzo, że nie mógł zamilknąć i koniec końców opowiadał historie swojego życia nawet wtedy, gdy Jeha znalazł się pod prysznicem, a szum wody zagłuszał słowa starszego. Bokserowi to w zasadzie nie przeszkadzało, słuchał go i co jakiś czas wydawał komunikaty podtrzymujące rozmowę z jego strony, takie jak „mhm", „no", „naprawdę?" czy „a widzisz...".

W końcu był już gotowy do wyjścia. Na sobie miał dresy, które nałożył na niedokładnie wytarte ciało, przez co gdzieniegdzie do skóry kleiła mu się szara bawełna; a na mokrą głowę naciągnął szeroki kaptur. Jeszcze przed opuszczeniem budynku włączył słuchawki i zbił pięść z Bawołem, który pożegnał go szczerym uśmiechem. Wcisnął mu również batonika proteinowego do kieszeni, twierdząc, że Jeha jest zbyt chudy i powinien przybrać na wadze. Najlepiej ze trzy kilo albo nawet i pięć.

Dotarłszy do domu, Jeha rzucił torbę na podłogę przy łóżku i, rezygnując z jej rozpakowania, położył się plackiem na zaścielonym materacu. Przez kilka minut leżał na brzuchu, z twarzą wciśniętą w poduszkę, póki nie odzyskał siły. Wówczas przekręcił się na plecy i odblokował telefon.

Zanim zdecydował się na pobranie gejowskiej aplikacji randkowej, jeszcze raz spojrzał, czy Changho nie wysłał mu żadnego SMS-a. Odblokował jego numer już jakiś czas temu, więc gdyby Changho tylko spróbował się z nim skontaktować... Nic. Zero. Brak wiadomości popsuł mu humor tak bardzo, że aplikację o nazwie Jack'd zainstalował, wzdychając tak głośno i ostentacyjnie, że aż słychać go było w całym mieszkaniu.

Podczas zakładania profilu zaczął zastanawiać się, czy powinien wrzucić zdjęcie swojej twarzy. Mimo wszystko był dość rozpoznawalną osobą, zwłaszcza wśród osób interesujących się sportami walki, więc... ostatecznie załadował tylko trzy grafiki — na dwóch z nich prezentował swoją klatkę piersiową (zamazał jednak tatuaż z imieniem matki, widniejący pod prawym obojczykiem), a na trzeciej żylastą dłoń. Problem sprawiło mu także wymyślenie sensownej nazwy użytkownika — „JAY" okazało się niestety za krótkie, więc dodał jeszcze dwie podłogi między literami.

Przez kilka następnych dni wdawał się w rozmowy z różnymi mężczyznami, od paru z nich dostał nawet powitalne zdjęcia penisów, ale żaden ku jego rozczarowaniu nie posiadał kolców, których chcąc nie chcąc się doszukiwał. Flirtowanie z obcymi facetami w Internecie okazało się trudne, co być może wynikało z faktu, że Jeha nie potrafił flirtować wcale. Nie wyłapywał podtekstów, często nawet nie rozumiał tego, co do niego pisano, zwłaszcza jeśli był to koreański slang, nie umiał w dirty talk... no i w zasadzie nie bardzo wiedział, czego tak właściwie tutaj szukał. Seksu? Związku? Relacji opartej na kumpelskim waleniu konia i wspólnym chodzeniu do baru na Coca-Colę zero?

Kiedy miał się już poddać i usunąć aplikację, napisał do niego mężczyzna posługujący się pseudonimem „Leon". Tak jak Jeha, nie posiadał on w galerii żadnych zdjęć swojej twarzy, co tłumaczył pracą, która wymagała od niego pewnej ostrożności. Bokser wiedział więc o nim tylko kilka faktów — że mieszka w Busan, jest od niego starszy i... jest hybrydą.

Leon był niezwykle charyzmatyczny, umiał rozkręcić rozmowę mimo początkowej bierności ze strony boksera, który odpowiadał mu raczej zdawkowo, po chwili dodając „a ty?". Jednak z czasem Jeha się rozkręcił i szybko zaczęli nadawać na podobnych falach. Obaj interesowali się sportem — zdjęcie z sylwetką Leona było doskonałym dowodem na to, że odwiedza siłownie regularnie i dobrze się odżywia; słuchali także takich samych wykonawców muzycznych — Hopsina, Daxa, Joynera, The Game czy The Midi Mafia.

Niestety nawet ożywiona wymiana zdań z Leonem nie pomogła mu w zupełnym uwolnieniu się od myślenia o Changho. Prędzej czy później tygrys powracał do boksera niczym bumerang, zwłaszcza gdy pod koniec dnia Jeha kładł się do łóżka i zamykał oczy, a jego dłoń automatycznie sięgała po schowane w bokserkach prącie. Masturbacja pomagała tylko na chwilę, ale nie była w stanie usatysfakcjonować go tak, jakby tego faktycznie chciał. Po tym, co przeżył w hotelowym pokoju, dotykanie się samemu zaczął nazywać wersją demo, zwłaszcza gdy sięgał palcami pomiędzy pośladki i czuł, że to po prostu nie to samo.

Na dzień przed walką zaczął się stresować. Choć uważał, że jest już odpowiednio przygotowany i przestudiował z Bawołem technikę walki swojego przeciwnika (którego zupełnie nie kojarzył, ale Voodoo podobno wygrał dziewiętnaście na dwadzieścia jeden stoczonych w porcie walk), perspektywa wizyty w opuszczonej hali trochę go przerażała. Przyzwyczajony był do profesjonalnych aren, ochroniarzy, sztabu ludzi zajmujących się nim i nie spuszczających go z oczu na choćby sekundę. Przy każdej walce towarzyszył mu Daniel, przybierający rolę cutmana i najlepszego motywatora. Zawsze wiedział, co powiedzieć bokserowi, łapał go wtedy za kark i patrzył mu prosto w oczy, a Jeha, nieco oniemiały, kiwał głową i zgadzał się ze wszystkim, co mówił mu przyjaciel.

— Rozjebiesz go tak samo, jak trzydziestu poprzednich — mówił mu Daniel, opierając czoło o jego czoło. Jego oddech pachniał zwykle gumami Ice Cubes Wintergreen. — Jedyna osoba, która jest w stanie cię pokonać, to ty sam, Jay. Now go and remind everyone that you're fucking phenomenal, right? Fuck up the bitch.

Jeha zastanawiał się, czy podobne rzeczy mówi teraz Brantowi. Czy zagrzewa go do walk w ten sam sposób, czy rzuca mu się w ramiona po niesamowitej wygranej? Czy masuje mu barki, wracając limuzyną do hotelu lub domu, mówiąc, że nie ma sobie równych?

Potrząsnął głową i spojrzał w lustro. Na dzień przed pojedynkiem miał udać się wraz z Doyunem do Maktum, klubu w którym miał już okazję zawitać. Ów miejsce kojarzyło mu się przede wszystkim z rumbą i dłońmi tygrysa, spoczywającymi na jego kołyszących się w rytm muzyki biodrach. Przypomniawszy to sobie, zaczął automatycznie zastanawiać się, czy jest szansa, że go dzisiaj tam zobaczy. Trudno było mu stwierdzić, czy się tego obawia, czy wręcz o tym marzy.

W ostatniej chwili zmienił baggy na swoje najciaśniejsze, czarne dżinsy z dziurami odsłaniającymi muskularne uda, a luźny T-shirt na nieco bardziej przylegającą koszulkę z dekoltem w serek, której dół wsunął dodatkowo w spodnie. Potem jeszcze spryskał się jaśminowymi perfumami, otulając ciało tajemniczym, nieco lubieżnym zapachem.

Doyun czekał na niego w samochodzie razem z Ilhoonem, który jak zwykle pełnił rolę kierowcy. Mężczyźni przywitali się ze sobą skinieniami głów, po czym Jeha zajął miejsce na tyłach, obok hybrydy.

— Jak nastroje przed jutrzejszą walką? — zapytała niemal natychmiast pantera. Po jej ustach kłębił się pełen podekscytowania uśmieszek.

— Mam małego stresa — odparł zgodnie z prawdą bokser. Choć do tej pory nie przegrał żadnej walki i nie sądził, aby stało się to i tym razem, nie wiedział, czego się spodziewać.

— Mały stres jest dobry, zwiększa efektywność organizmu — stwierdził Doyun, wzruszając ramionami. — Tylko nie pozwól, by cię przerósł, a wszystko będzie dobrze. Jesteś fenomenem, Jeha, i tego tytułu nikt ci nie odbierze.

— Dzięki, że we mnie wierzysz.

Bokser posłał mu mały, aczkolwiek szczery uśmiech. Choć z początku podchodził do starszego mężczyzny z dystansem, zwłaszcza gdy został zabrany przez niego do portu, teraz czuł, że mógłby zaufać mu na naprawdę wielu płaszczyznach. Otoczywszy go swoją opieką, Doyun okazał się naprawdę wspaniałym gościem. Przedstawił mu Bawoła, który choć wcale tak nie wyglądał, był najlepszym trenerem, jakiego Jeha mógłby mieć. Zaoferował mu pomoc, gdy nikt inny — być może prócz tygrysa — w niego nie wierzył. Dał mu miejsce do trenowania. Załatwił walkę, oferując niebotyczną stawkę za wygraną.

— Niemożliwe — powiedział bokser, gdy pantera podała mu sumę.

— To naprawdę niewiele. Na pewno nie maksimum, Riwoo za każdą walkę zgarnia kilka razy tyle — mruknął z uśmiechem Doyun. — Potraktuj to jako dobry początek. Dopiero się rozkręcamy, prawda?

W drodze do Maktum Jeha dostał wiadomość od Leona. Wcześniej pisał mu, że wychodzi do klubu, oczekiwał nawet, że mężczyzna zaproponuje, aby się spotkali (on nie miał odwagi, aby zrobić to samemu), ale hybryda życzyła mu jedynie miłego wieczoru. Teraz wysłała mu zdjęcie drinka z podpisem, że jeśli los będzie dla nich łaskawy, to może nawet na siebie wpadną, ponieważ ona też wyskoczyła gdzieś na miasto.

Jednak klubów w Busan była przecież cała masa. Szanse, że wylądowali w tym samym lokalu, były zatem niezwykle marne, niemal zerowe. Jednocześnie Jeha zdążył przekonać się już wiele razy, że życiem naprawdę rządzi przypadek, że wszystko jest wypadkową zbiegów okoliczności.

Wszedłszy do lokalu razem z Doyunem, zaczął rozglądać się już od progu, niezbyt dyskretnie. Wodził wzrokiem po całym ogromnym parterze — barze, parkiecie, kanapach... i nigdzie go nie widział. Czuł z tego powodu niemały zawód, choć nie pozwalał tej myśli rozgościć się w jego głowie.

— Nie wiem, czy Changho się tutaj zjawi — mruknęła pantera, przyłapawszy sportowca na poszukiwaniu wspomnianego mężczyzny. — Nie widziałem go w Maktum od ostatnich dwóch tygodni.

Gdyby Jeha był hybrydą, zjeżyłaby mu się teraz sierść na ogonie. Spojrzał na towarzysza z miną, jakby co najmniej został przez niego obrażony, zmarszczył brwi i fuknął przez nos, mimowolnie zwijając dłonie w pięści.

— Nie rozglądałem się za nim — wycedził, czując, że na policzki wdrapują mu się gorące wykwity. Miał nadzieję, że nie widać ich w klubowym, chłodnym świetle.

Podeszli do baru, aby zamówić coś do picia — old fashioned z podwójną Angosturą dla Doyuna oraz bezcukrową Coca-Colę z lodem dla boksera, który z oczywistych względów wolał nie sięgać dzisiejszego wieczoru po jakikolwiek trunek. Zresztą kiedy już udało mu się wydostać z alkoholowego ciągu, w który wpadł przez aferę dopingową, myśl o wszelkich napojach procentowych znów przyprawiała go o niekontrolowany, kwaśny grymas.

Udali się na kanapy, tak jak poprzednim razem, gdy byli w Maktum. Wśród siedzących w loży osób Jeha rozpoznał starszego mężczyznę, z którym miał okazję wcześniej rozmawiać, i od razu się z nim przywitał.

— Jak nastrój przed walką? — zapytał Park Heongjoon, po czym wskazał wolne miejsce obok siebie.

Jeha uśmiechnął się grzecznie i usiadł na prawo od mężczyzny, w prawej dłoni trzymając szklankę z zimnym napojem. Po drodze do kanap nie upił nawet łyka.

— Dobry — odparł, choć nie brzmiał na zbyt pewnego siebie. — Szczerze mówiąc, nie za bardzo wiem, czego się spodziewać.

— Jak to czego? Kolejnej wygranej! Liczę na ciebie — powiedział staruszek, wskazując na niego palcem, którym zaczął popukiwać go w pierś. — Jeśli zgarniesz zwycięstwo, przy następnej walce postawię na ciebie dwa razy tyle, ile teraz wygrasz. Czy to nie wystarczająca zachęta, aby dać z siebie maksimum?

Faktycznie wyglądał na dzianego faceta — zwłaszcza gdy patrzyło się na jego rolexa, którego koperta i przyciski były zrobione z osiemnastokaratowego białego złota. Pięściarz zaczął zastanawiać się, jaką branżą zajmował się Heongjoon. Mógłby go o to pewnie zapytać, ale jednak nieco się krępował. Koniec końców dzieliło ich wiele lat i chociaż Jeha nie należał do najkulturalniejszych osób na świecie, czuł do niego pewien respekt.

Przez następną godzinę zamienił także kilka zdań z obcokrajowcem, którego również spotkał podczas poprzedniej wizyty w Maktum. Niestety nie pamiętał jego imienia, nie był nawet pewien, czy wcześniej o nie zapytał. Potem wdał się w dyskusję z Doyunem, który pojawiał się i znikał, odnalazłszy wzrokiem znajome twarze. Sprawiał wrażenie popularnego i rozchwytywanego.

— Czy ty naprawdę wszystkich znasz? — spytał w pewnym momencie Jeha, gdy pantera spoczęła na kanapie obok niego, tak że stykali się ze sobą udami.

— Ja wszystkich pewnie nie, ale wszyscy mnie tak — odparł żartobliwie Doyun. Był w absolutnie dobrym humorze, choć wciąż sączył pierwszego drinka i z pewnością nie była to zasługa alkoholu. — Ach, właśnie. Mam dla ciebie pewną propozycję. Co powiesz na wypad do Tajlandii... w następny weekend po twojej walce?

Jeha uniósł brwi w geście zaskoczenia.

— Wypad we dwójkę...?

— Nas dwóch, Bawół i jeszcze kilku moich ludzi — wytłumaczył Doyun, a że bez przerwy wpatrywał się w boksera, natychmiast zauważył lekkie rozczarowanie w jego oczach. — To jednak chcesz, abym cię podrywał, czy jednak stanowczo dajesz mi kosza? Dajesz mi tak sprzeczne sygnały, że już sam nie wiem, jak do ciebie podchodzić, Jeha.

— Ja nie... Myślałem, że tylko się ze mną droczysz — bąknął Jeha. — Poza tym mówiłeś coś o tym, że nie masz w zwyczaju... Nevermind — uciął ponuro i się zgarbił. — Co będziemy robić w Tajlandii?

— Czyli się zgadzasz, wspaniale — skwitowała pantera, uśmiechając się zwycięsko. — Riwoo ma walkę w sobotę i pomyślałem, że dobrze byłoby, gdybyś obejrzał ją na żywo. Rywali nie powinno się spuszczać z oczu, prawda?

Ach, Riwoo... Lwia hybryda, z którą w przyszłości Jeha miał zmierzyć się na ringu. Chciałby znów zobaczyć ją w akcji, najlepiej z pierwszego rzędu tak, by był w stanie dostrzec pot perlący się na jej piersi.

— Okej — odpowiedział krótko.

— Okej — powtórzył Doyun i, zanim wstał, by znów gdzieś zniknąć, poklepał udo Jehy, pochylając się w jego stronę. — Wspaniale. W takim razie szykuje się nam udany, weekendowy wyjazd. Będę potrzebował od ciebie numeru paszportu, żeby kupić dla ciebie bilety na samolot. Podeślesz mi go później, co? I musisz się poważnie zastanowić, czy chcesz, abym wynajął dla ciebie osobny pokój, czy może zmieścisz się... ze mną.

Przesunął dłonią po udzie opiętym czarnym dżinsem, opuszkami zahaczając o skórę, którą odkrywały duże, postrzępione dziury. Jeha aż cały się wzdrygnął i zaczerpnął nosem powietrze, unosząc pierś. Tkwił w bezruchu, nawet gdy Doyun oddalił się i zniknął w tłumie klubowiczów.

Jeha potrzebował chwili, aby dojść do siebie. Irytowało go, że tak szybko mięknie, że jest tak bardzo spragniony czyjejś bliskości, że każdy dotyk wprowadza go w dziwaczny trans. Przypomniał sobie o tamtej nocy dwa tygodnie temu, gdy nie mógł spać i ostatecznie wylądował na strzelnicy, otulony ciałem Doyuna, który uczył go strzelać z pistoletu. Doyun z pewnością nie był mu obojętny, ale w starciu z tygrysem dość szybko ulatywał z głowy Jehy. Niestety.

Kiedy Jeha udał się do łazienki, by ostudzić rozpalone policzki, po drodze znów zaczął rozglądać się za tygrysem.

Naprawdę nie mógł się od niego uwolnić. Do tej pory wydawało mu się, że ma silną wolę — był w stanie wytrzymać miesiące restrykcyjnych diet czy też mobilizować się do treningów w dni, kiedy naprawdę nie chciało mu się wstawać z łóżka, a nie radził sobie z wyrzuceniem z głowy jednej, konkretnej osoby. Myśl o Changho powracała do niego niczym bumerang, a on dawał się jej prędzej czy później totalnie omotać.

Znalazłszy się w łazience, przepłukał twarz zimną wodą i spojrzał w lustro, wypuszczając powietrze nosem. Gdy marszczył brwi, zaciskał wargi i mrużył oczy, wyglądał jak czający się do ataku drapieżca. Teraz celował jednak w samego siebie, wlepiał wzrok we własną refleksję i zastanawiał się, czy kiedykolwiek będzie w stanie zrzucić z siebie urok rzucony przez hybrydę. Na razie brzmiało to zupełnie surrealistycznie.

Wyprostował się, zabierając dłonie z ceramicznej misy umywalki, o którą się opierał, gdy drzwi od łazienki otworzyły się niespodziewanie i gwałtownie. Był całkiem zaskoczony, kiedy obejrzał się za siebie i zobaczył, że w progu stoi ktoś, kto kilka tygodni temu, w portowej hali, wzbudził w nim ogromny zachwyt i podziw.

Sa Riwoo.

Był niewysoki, zapewne miał nieco ponad metr siedemdziesiąt wzrostu, a przy tym był całkiem drobny. Gdyby walczył profesjonalnie, zapewne kwalifikowano by go do wagi piórkowej, maksymalnie lekkiej, która to kończyła się na sześćdziesięciu jeden kilogramach i dwustu trzydziestu pięciu gramach. Smukłe, choć muskularne uda opinały dopasowane, garniturowe spodnie o barwie ciemnego fioletu, w które wsunął koszulę w tym samym kolorze, ściśniętą w talii szerokim pasem przypominającym gorset. Trzy górne guziki koszuli miał odpięte, odsłaniał w ten sposób sterczące obojczyki. Złota grzywa znów została zapleciona w cienkie warkoczyki, spięte następnie w niską kitę. Tylko dwa z nich spuścił luźno po bokach twarzy.

— Jeha — powiedział z uśmiechem, patrząc na lustrującego go od góry do dołu mężczyznę. — Cześć, co za niespodziewane spotkanie.

Podszedł bliżej i wyciągnął do niego małą, pełną blizn dłoń, a Jeha, milcząc w dalszym ciągu, uścisnął ją. Jeha miał nadzieję, że będzie mógł kiedyś z nim porozmawiać, jednak nie sądził, że spotkają się w klubowej łazience i teraz w zasadzie nie wiedział, jak się zachować. Mężczyzna roztaczał wokół siebie doprawdy enigmatyczną aurę, ciężką i słodką, a jednocześnie budzącą pewien niepokój, może nawet strach. To było dziwaczna mieszanka.

— Nie mogę się doczekać twojej jutrzejszej walki — powiedział Riwoo, opierając się tyłem o umywalkę. Skrzyżował nogi w kostkach i przedramiona na piersi. — Nie schodzisz ludziom z języków.

— Będziesz mnie jutro oglądał? — zapytał Jeha, przypomniawszy sobie, że potrafi mówić. Głos mu delikatnie ochrypł, więc chrząknął, zasłaniając usta pięścią. Powtórzył czynność raz jeszcze, nieco głośniej.

— Oczywiście. Nie mógłbym sobie tej przyjemności odmówić — oznajmił lew, posyłając mu kokieteryjny uśmiech. Jednocześnie w tej minie było coś... ostrzegawczego, sprawiającego, że drugi mężczyzna czuł się w pewien sposób skrępowany. — Czuję, że będę się naprawdę dobrze bawił.

— Dzięki — mruknął Jeha, odwzajemniając uśmiech.

Sekundę później mina zbrzydła mu całkowicie.

— Och, ależ ja z ciebie drwię — powiedział Riwoo. Krótka rozmowa sprawiała mu oczywistą frajdę i nie zapominał tego okazywać. — Mam przeczucie, że przegrasz. Kocia intuicja — dodał tłumacząco.

— To niemożliwe — parsknął Jeha, kręcąc głową. — Nie przegrałem jeszcze ani razu.

Zawstydził się, gdy usta hybrydy opuścił cichy chichot. Nie rozumiał, co było w tym zabawnego, przecież był teraz śmiertelnie poważny.

— Na profesjonalnym ringu może i nie — zgodził się Riwoo, odsuwając się od zlewu, o który przez chwilę się opierał — ale widać, że poza nim nie masz zbyt dużej kontroli. Szczerze mówiąc, na razie jestem tobą zawiedziony. Myślałem, że natknąłem się na mocnego przeciwnika...

Potem tak po prostu sobie poszedł, machając mu ręką na odchodne, a Jeha poczuł się tak dotknięty jego słowami, że przez kilka minut stał w tym samym miejscu z rozchylonymi wargami i odtwarzał wypowiedź hybrydy w głowie niczym nagranie z zaciętej płyty. Był właściwie niemal oburzony, zwłaszcza że lew był mu zupełnie obcą osobą i nic o nim nie wiedział. Dlaczego w takim razie miał czelność go oceniać?

Cały podziw, który jeszcze przed kilkoma minutami do niego żywił, uleciał z Jehy jak powietrze z przebitego balonika.

Przed wyjściem z łazienki musiał jeszcze raz ochlapać twarz zimną wodą, czując, że znów piecze go skóra. Następnie wyciągnął telefon i napisał do swojego znajomego z aplikacji randkowej, aby zająć sobie czymś myśli. Niestety Leon mu nie odpowiadał — być może bawił się teraz zbyt dobrze, by marnować czas na bądź co bądź zwyczajną internetową znajomość. Rozmawiali ze sobą tylko przez tydzień i do tej pory nawet nie wymienili ze sobą ani jednego nudesa, nie pokazali sobie nawzajem zdjęć twarzy, nie podali sobie prawdziwych imion.

Powrócił do Doyuna, który o dziwo znów grzał miejsce na kanapie i z nikim nie dyskutował. Po prostu sączył swojego drinka, trzymając nogę założoną na nogę, i uśmiechał się pod nosem. Kąciki jego warg wygięły się jeszcze mocniej, gdy zauważył dosiadającego się do niego Jehę.

— Coś się stało?

— Nie — odburknął bokser. Spostrzegł, że szklanka z Coca-Colą, którą zostawił na stoliku, została zabrana, ale nie miał teraz ochoty iść do baru albo przywoływać do siebie jednego z kelnerów, którzy kręcili się po sali. — Rozmawiałem przed chwilą z Riwoo.

— Czyli jednak coś się stało — skwitował Doyun. — Co ciekawego ci powiedział? Ma troszeczkę niewyparzony język, więc domyślam się, że...

— Powiedział mi, że przegram.

— Chyba nie zamierzasz się tym przejmować?

— Nie — westchnął Jeha, kręcąc głową. — Nie zamierzam jutro przegrać, po prostu... Fuck him.

Gdy wypowiadał ostatnie słowo, jego wzrok szybował już intuicyjnie w górę, w stronę szklanego balkonu, przy którym stał teraz Changho. Mężczyzna pochylał się i opierał łokciami o barierki, w smukłej dłoni trzymając jakiś napój o barwie zbliżonej do piwa, jednak bez piany. On też zauważył Jehę — przyglądał mu się z filuternym uśmieszkiem, mrużąc bursztynowe oczy. Pręgi na jego twarzy wyglądały na jeszcze ciemniejsze niż zwykłe, wyglądały jak strzępki czarnej dziury.

Nie stał długo sam, bo chwilę później podszedł do niego jakiś mężczyzna. Bokser kojarzył tę twarz — wydawało mu się, że widział go wśród mężczyzn, gdy przyjechał z Changho pod jego rezydencję.

Przełknął mimowolnie gulę śliny w momencie, w którym pręgowany ogon hybrydy oplótł talię wspomnianego mężczyzny, a ten uśmiechnął się, odnajdując wzrokiem przyglądającego im się z dołu pięściarza. Jeha chciał odwrócić głowę, ale stracił nad sobą kontrolę i po prostu się na nich gapił, czując wkradającą się pod skórę złość.

Ogon, który jeszcze trzy tygodnie temu otulał jego talię, teraz okręcał się ciasno wokół pasa szczupłego mężczyzny o przenikliwym spojrzeniu.

Uświadomił sobie, że nie czuje jedynie złości, ale i najzwyklejszą zazdrość, że to uczucie zjada go od wewnątrz. W końcu, odzyskawszy przynajmniej część woli, uniósł rękę i zaprezentował obu mężczyznom środkowy palec. Changho nadal się jednak uśmiechał, choć teraz kręcił głową, a po chwili zaprosił go do siebie gestem dłoni.

Zanim Jeha podniósł się z kanapy, jeszcze raz spojrzał na ekran swojej komórki. Pomyślał wtedy, że jeżeli zobaczy wiadomość od Leona, to się stąd nie ruszy. Brak odpowiedzi mężczyzny równał się z pójściem na górę i tak też stało się chwilę później. Zdążył tylko wymamrotać w stronę Doyuna, że za chwilę do niego wróci, i pognał przed siebie.

Oczywiście kiedy tam szedł, mówił sobie, że robi to wbrew własnej woli i że tak naprawdę wcale tego nie chce, choć jednocześnie wiedział, że jak zwykle pierdoli straszne głupoty. Oczywiście, że chciał podejść do Changho, stanąć przed nim twarzą w twarz i...

Nie wiedział, co dalej, a chwilę później nie miał już nawet czasu, by o tym pomyśleć. Znalazłszy się na górze, od razu zlokalizował tygrysa oraz towarzyszącego mu mężczyznę. Podszedł do nich żwawym krokiem, nieświadomie zaciskając dłoń na telefonie komórkowym. Kiedy zauważył, że talię nieznajomego nadal oplata ogon hybrydy, zacisnął także i szczękę.

— Dawno się nie widzieliśmy — skomentował Changho, patrząc mu prosto w oczy. Trudno było stwierdzić, czy jest rozbawiony, czy jednak skrywa za tym swoim uśmieszkiem jakiś żal, gorycz. — Przyznam, że zaskoczyłeś mnie, gdy postanowiłeś zablokować mój numer. Chyba mnie to nawet dotknęło. Troszeczkę.

Jeha zmarszczył brwi i skrzywił się w sekundę. Wpierw chciał odpowiedzieć, że zrobił to zupełnym przypadkiem i że już odblokował numer tygrysa, ale nie pozwalała mu na to jego duma.

— Jak widać szybko się pocieszyłeś — mruknął więc, wzruszając ramionami.

Changho zacmokał na jego słowa, kręcąc głową. Nie spodobały mu się one, nie było co do tego żadnych wątpliwości.

— Haon nie jest moim pocieszeniem — odparł spokojnie. Jego głęboki głos mieszał się z dźwiękami muzyki. — Poza tym niczego ci nie obiecywałem, prawda? Sam mówiłeś, że interesuje cię tylko seks. W dodatku jednorazowy.

Faktycznie tak powiedział, choć sam nie miał pojęcia, czego właściwie chce. Ostatnimi czasy wydawało mu się, że jest chorągiewką na wietrze, motał się w tym, co myśli i czuje, zmieniał zdanie kilka razy w ciągu minuty, sam sobie próbował wyperswadować rzeczy, które kompletnie mu nie leżały. Tak wielkich wahań nastroju nie doświadczył nawet w najbardziej intensywnym momencie dorastania, przez co zupełnie nie umiał sobie z tym poradzić. Najzwyczajniej w świecie dostawał... pierdolca.

Zrobił krok do tyłu, a kiedy obrócił się na pięcie, z zamiarem wycofania się z piętra, Changho ruszył za nim. Złapał go za nadgarstek, ale trzymał go w ten sposób tylko przez krótką chwilę, ponieważ bokser od razu mu się wyrwał i fuknął z niezadowolenia, posyłając mu ostre spojrzenie.

— Kiedy powiedziałem ci, że mogę dać ci wszystko, naprawdę miałem to na myśli, ale ty tego nie chciałeś — przypomniał mu tygrys. W głowie Jehy huczało teraz głośne „zamknij się". — Dlaczego mam wrażenie, że jest inaczej?

— Nic o mnie nie wiesz — bąknął sportowiec.

Jego pierś, okryta obcisłą, czarną koszulką, unosiła się niespokojnie i wysoko wraz z każdym głośnym wdechem. Hybryda spojrzała na nią jedynie przelotnie, przez resztę czasu patrząc bokserowi prosto w oczy.

— Nie, Jeha — odpowiedziała, kręcąc głową. Kiedy zrobiła krok do przodu, młodszy nie cofnął się, lecz pozwolił, by otuliła go w pasie swoim puszystym ogonem. Podświadomie o tym marzył. — To ty nic o sobie nie wiesz. Gubisz się we własnych pragnieniach, właściwie w nich toniesz. Kiedy zorientujesz się, że nie masz już czym oddychać? Nie zamierzam być twoim rycerzem w lśniącej zbroi, ale mogę pomóc ci poczuć się ze sobą dobrze i myślę, że masz tego doskonałą świadomość.

Jeha nie był teraz w stanie odezwać się słowem. Zdołał jedynie przełknąć ślinę, która z trudem przemknęła przez jego gardło, kłując je. Bolało, jakby połykał szpilki, a jednocześnie był to ból uzależniający, niemal euforyczny.

— Masz wysokie mniemanie o sobie — wypalił, odzyskawszy możliwość mówienia. Położył dłoń na piersi Changho, by go od siebie odepchnąć, lecz ostatecznie tego nie zrobił. Nie cofnął również ręki. Po prostu zastygł w bezruchu, czując pod palcami ciepło bijące z ciała starszego mężczyzny. Zdążył za tym zatęsknić.

— Twierdzisz, że te wszystkie jęki i krzyki, które wymykały się z twoich ust w hotelowym pokoju, były udawane? — zapytał tygrys, unosząc brew. Kiedy to robił, unosiła się również jedna z jego pręg, przecinająca proste, częściowo zakryte kędziorami czoło.

— Nie. — Jeha pokręcił głową, jakby był zahipnotyzowany. — To była twoja zasługa.

— Nie chcesz powtórki?

Wydawało mu się, że czar lada moment pryśnie, że odzyska swoją buńczuczność i po prostu go od siebie odepchnie, jednak zamiast to zrobić, powiedział coś, co zaskoczyło i tygrysa, i jego samego.

— Zabierz mnie na randkę ze śniadaniem.

— Szybko zmieniasz zdanie — skwitował Changho. Jego usta wygięły się w usatysfakcjonowanym uśmieszku. Przysunął Jehę jeszcze bliżej siebie, tak aby napierali na siebie ciałami, po czym pochylił się, by dalszą wypowiedź wyszeptać mu prosto do ucha. — Porozmawiamy jutro po walce. Będę ci się uważnie przyglądał, więc mnie nie zawiedź, babygirl.

Potem się od niego odsunął i, nie tracąc pełnego ukontentowania uśmiechu, opuścił piętro razem z Haonem, który przez cały ten czas czekał na niego kilka metrów dalej, opierając się ramieniem o barierkę. Bokser odprowadził ich wzrokiem, nie ruszając się z miejsca i praktycznie nie oddychając. Dopiero gdy stracił ich obydwu z pola widzenia, zaczerpnął haust powietrza przez szeroko otwarte usta.

Poczuł, że robi się twardy. Penis nabrzmiewał w jego spodniach, prostując się i napierając na sztywny, czarny materiał, a oddech znów stawał się ciężki, nierówny.

Do najbliższej łazienki wbiegł jak poparzony, a kiedy jego dłoń ślizgała się po uwolnionym ze spodni i bokserek prąciu, wgryzał się w tę drugą, za wszelką cenę próbując nie wyjęczeć imienia hybrydy, które tak bardzo cisnęło mu się na usta.

Wiedział, że Changho miał absolutną rację, gdy mówił, że Jeha tonie we własnych pragnieniach.

—❖—

W dniu walki zaczął się poważnie stresować. Pojedynek był zaplanowany dopiero na dwudziestą drugą, toteż nie musiał się z niczym śpieszyć, umówił się zresztą z Doyunem, że ten odbierze go spod domu dopiero po dziewiętnastej.

Wstał wczesnym południem, odpuściwszy sobie poranną przebieżkę, a potem udał się pod prysznic. Z mokrą głową i w dresach, które zdążył ochlapać, usiadł przy wyspie kuchennej, aby tam skonsumować swoje śniadanie. Odmierzone sto gramów płatków owsianych zalał wrzątkiem, a potem, gdy zdążyły już namięknąć, dodał duży kubek jogurtu greckiego. Do tego szklanka herbaty z cukrem, by podbić węglowodany, witaminy, minerały oraz suplement na stawy.

W międzyczasie do pomieszczenia wszedł jego brat, jak zwykle z nosem w telefonie.

— Mam dzisiaj walkę — mruknął Jeha, nawet nie sądząc, że Hyosang faktycznie go usłyszy.

Ten jednak uniósł wzrok znad ekranu urządzenia i spojrzał na niego z miną, jakby właśnie usłyszał coś nad wyraz niedorzecznego, jakby miał zamiar zaraz parsknąć śmiechem.

— Zabrali ci licencję na minimum rok, hyung.

— Nie do wszystkich walk potrzeba licencji.

Młodszy miał już wyjść z kuchni, kiedy w ostatniej chwili zawrócił się i spojrzał na boksera z uśmiechem zwiastującym, że ma już wobec niego jakieś konkretne zamiary. Świeciły mu się aż oczy, jak zwykle gdy zaczynał być czymś wyraźnie podekscytowany. Jeha nie był z nim blisko, ale mimo wszystko dość dobrze go znał, w końcu byli braćmi.

— Będziesz na tym zarabiał?

Pokiwał głową, niespecjalnie zdziwiony, że Hyosang zadał mu właśnie takie pytanie. Właściwie się tego poniekąd spodziewał.

— Dużo?

— Jak dobrze pójdzie, to nawet więcej niż zarabiałem do tej pory — powiedział, bacznie przyglądając się reakcji młodszego brata. Iskierki w jego oczach tańczyły coraz żwawiej, rozdmuchiwane przez niewidzialny wiatr ekscytacji.

— W takim razie trzymam kciuki, hyung.

— Nie chcesz pójść ze mną i zobaczyć, jak walczę?

— Oczywiście, że bym chciał — odparł bez zawahania Hyosang. — Ale nie mogę. Mam już inne plany. Niemniej jednak... fighting, hyung! Daj znać, czy wygrałeś.

Ach, no tak. Zawsze miał jakieś plany. Do tej pory był tylko na jednej walce Jehy, kiedy przyjechał do niego na wakacje do Stanów. Nie był nią jednak szczególnie zainteresowany, przez większość czasu spoglądał w telefon, a kiedy Jeha zapytał go, jak mu się podobało, stwierdził, że było w porządku. Nie umiał powiedzieć nic więcej, interesowało go wyłącznie to, że po wszystkim w górę wystrzeliła pięść jego starszego brata, uznanego wtedy jako bezapelacyjnego zwycięzcę.

Jeha dokończył posiłek sam, w ciszy, odstawił brudną miskę do zlewu i, ubrawszy się do końca, postanowił udać się do szpitala. Tym razem spędził u mamy prawie trzy godziny, choć wyjątkowo niewiele się do niej odzywał. Po prostu się do niej przytulał, gładził jej chłodną rękę, którą ówcześnie nasmarował kremem nawilżającym.

Mimo że nie musiał zajmować się bezpośrednią opieką nad matką, czasami wyręczał pielęgniarki w takich czynnościach, jak balsamowanie ciała kobiety, nakładanie jej maści na odleżyny, pomoc w zmianie piżamy czy umyciu włosów.

Nie powiedział jej o dzisiejszej walce, choć kilka razy się nad tym zastanawiał. Przed wyjściem ze szpitalnej sali ucałował ją w czoło, a kiedy się prostował i na nią spoglądał, wydawało mu się, że coś w jej spojrzeniu uległo zmianie, że stało się pełniejsze. Nawet jeżeli było to jedynie złudne wrażenie, poczuł się lżej, dodało mu to otuchy i siły, której naprawdę teraz potrzebował.

— Do jutra, mamuś — powiedział, zerkając na nią zza drzwi, które zamykał za sobą bardzo powoli, maksymalnie przedłużając moment ich rozstania. — Kocham cię!

Zanim wrócił do domu, część trasy postanowił przejść pieszo, słuchając muzyki. Zwykle w dniu swoich walk stawał się małomówny, słowa kumulowały mu się w głowie, a jedynym sposobem na zagłuszenie szumu, który wytwarzały, było puszczenie głośnej muzyki. Słuchał playlisty złożonej z ulubionych artystów, królowały na nich piosenki czarnoskórego, amerykańskiego rapera Hopsina, którego miał nawet okazję poznać. Bokser był jego ogromnym fanem, tak samo jak Leon, który dzisiaj również się do niego nie odzywał. Jeha niewiele jednak o nim myślał, skupiony na zbliżającej się walce.

Nim się obejrzał, nastała już dziewiętnasta, a on kierował się do czarnego Range Rovera, który czekał na niego pod domem. Wsiadł na tyły, razem z upakowaną torbą, dołączając do uśmiechniętego Doyuna. Za kierownicą siedział oczywiście Ilhoon — powitał go skinieniem głowy.

Jeha nie był w stanie teraz z nikim rozmawiać i przez całą drogę do portu odezwał się tylko dwa razy, mamrocząc pojedyncze słowa. Pantera szybko wyczuła jednak, że lepiej jest zostawić sportowca w spokoju i nie zachęcała go do dalszej rozmowy. W pewnym momencie poklepała go po udzie, a potem trzymała na nim rękę, na co Jeha jej po prostu pozwolił.

Dotarłszy na miejsce, skierowali się do szatni. Do walki wciąż pozostawały wtedy dwie godziny, jednak bokser musiał niedługo zacząć się przygotowywać. Najpierw stawił się u organizatorów, by potwierdzić swoją obecność, a także przejść badanie alkomatem (That's fucking weird — pomyślał, dmuchając w przyrząd).

Plecy obkleił mu Doyun. Miał zimne palce, którymi bez przerwy go łaskotał, próbując wyśrodkować tatuaż z logiem firmy Park Heongjoona, który go sponsorował. Dopiero wtedy Jeha dowiedział się, czym zajmował się poznany staruszek — był założycielem firmy biofarmaceutycznej, Cellton Healthcare, a przy okazji najbogatszą osobą w kraju. Jego dochód operacyjny w ubiegłym roku wyniósł ponad pięćset miliardów wonów.

Gdyby bokser nie był tak przejęty nadchodzącą walką, prawdopodobnie zrobiłby wielkie oczy i od razu zacząłby googlować nazwę owej firmy. Teraz mógł jedynie patrzeć twardo przed siebie, słuchać Undead od Hollywood Undead i pozwalać, aby któryś z mężczyzn owinął mu bandaże wokół dłoni.

Siedział ze spuszczoną głową, ubrany w czarno-fioletowy, satynowy szlafrok, który podarowała mu pantera, w wokół niego stało co najmniej szczęściu nieznanych mu facetów. Wcześniej mu się co prawda po kolei przedstawiali, ale Jeha wpuszczał te informacje jednym uchem, a zaraz potem wypuszczał drugim.

Głos Deuce'a, byłego już członka rapcore'owego zespołu, huczał mu w głowie, gdy nakładano mu dodatkową warstwę bandażu, złożonego kilkukrotnie tak, aby stworzyć grubą poduszeczkę na knykciach. Następnie owinięto ją taśmą spinającą, a na koniec jeden z sędziów naznaczył obie pięści markerem.

Jeha zdążył zapomnieć, że znajduje się w porcie i że to wszystko dzieje się gdzieś w cieniu, nielegalnie. Wydawało mu się, że gdy wyjdzie z szatni, a potem uda się na ring w rytmie ulubionej piosenki, na końcu ujrzy Branta. Przez chwilę zastanawiał się, w jakim punkcie byłby teraz, gdyby nigdy nie przyłapano go na dopingu, gdyby skrzyżował rękawice z Amerykaninem i odniósł swoje trzydzieste drugie zwycięstwo, zdobywając czwarty pas mistrza świata.

Czasu nie dało się jednak cofnąć, a punkt „teraz" znajdował się tutaj, w porcie, minuty od kolejnego, a jednocześnie pierwszego pojedynku Jehy. W miejscu pozbawionym kamer i fotoreporterów, pełnym zaś ludzi, którzy wiedzieli doskonale, jak zarabiać i jak przetrwać.

Rękawice zawiązywali mu Doyun i Bawół, ubrany w koszulkę z nadrukiem „JEHA". Bokser spoglądał na ich pracę jedynie pobieżnie, zagłuszając to, co do niego mówili, muzyką ze słuchawek. Teraz leciało w nich El Chapo od The Game i Skrillexa, a on kiwał głową w rytm dynamicznej melodii, w myślach powtarzając słowa rapera. Rękawice również zaklejono mu taśmami, a następnie naznaczono markerem.

Potem wszyscy zaczęli gdzieś wychodzić, dając mu ostatnią chwilę na pobycie samemu, zaczerpnięcie głębszego oddechu. Jeha był im za to wdzięczny, musiał jeszcze trochę zagrzebać się w głośnej muzyce, przekonać siebie, że jest przecież fenomenalny w tym, co robi, że ciężko trenował na to, aby odzyskać chwałę, a teraz musi po prostu wyjść na ring i wygrać. Tylko tyle.

Usłyszał skrzypienie otwieranych drzwi tylko dlatego, że akurat piosenka, której słuchał, dobiegła końca, a ta następna jeszcze się nie rozpoczęła. Coś podpowiadało mu, by obrócił się w stronę źródła dźwięku, a kiedy faktycznie to zrobił, oddech ugrzązł mu w ściśniętych płucach.

W progu pomieszczenia znajdował się tygrys. Jak zwykle był ubrany elegancko, w czarne, garniturowe spodnie, podkreślające jego długie, smukłe nogi, i w koszulę, której rękawy podciągnął do łokci, eksponując szczupłe nadgarstki. Wokół tego prawego miał zapięty złoty zegarek Parek Philippe, o granatowej tarczy, współgrającej idealnie z szafirowymi spinkami. Ciemne kędziory nachodziły mu na bursztynowe oczy, które wlepiał teraz w siedzącego na plastikowym krześle Jehę.

Podszedł do niego powolnym krokiem, podczas gdy bokser nie ruszał się z miejsca. Kolejna piosenka huczała mu w uszach, zagłuszając wszystkie dźwięki z zewnątrz jedynie przez chwilę, ponieważ Changho chwycił za słuchawki i zsunął je na kark sportowca, stanąwszy tuż przed nim.

Wzrok Jehy poszybował w górę. Żeby spojrzeć w oczy hybrydy, musiał zadrzeć brodę, podczas gdy ona spoglądała z uśmiechem w dół, jedną z dłoni kładąc na jego zaokrąglonym od ćwiczeń barku. W ostatnim czasie udało mu się wbić trochę masy mięśniowej, polepszyć definicje szczególnie górnych części ciała. Skórę miał cienką jak papier, zwłaszcza na wyrzeźbionym brzuchu.

Bokserowi wydawało się, że ma zwidy, że tak naprawdę Changho wcale tutaj nie ma. Jednak musiał tutaj być, przecież czuł na sobie jego dotyk i wzrok, to przez niego miał problem z równym oddechem. Zwykła fantazja nie byłaby w stanie aż tak go poruszyć, to musiała być rzeczywistość.

— Twoja wczorajsza zazdrość nawet mi się spodobała — mruknęła hybryda, sunąc opuszkami palców po barku pięściarza, teraz okrytym satynowym szlafrokiem. Dobrze, że oddzielało ich chociaż tyle.

— Nie byłem zazdrosny — zaoponował Jeha. Nie wyłączył muzyki, toteż ulatywała ona przez słuchawki trzymające się na jego karku.

— Wrzałeś ze złości tylko dlatego, że go przy tobie obejmowałem, a w dodatku przybiegłeś do mnie, gdy tylko przywołałem cię gestem dłoni.

Nie odpowiedział mu ani słowem, ponieważ chwilę później usłyszał wołanie Bawoła. Podniósł się czym prędzej z krzesła, ale zanim wyszedł z pomieszczenia, jeszcze raz spojrzał na Changho i, niewiele myśląc, pochylił się gwałtownie w jego stronę, by cmoknąć go w usta.

Mrowienie na wargach towarzyszyło mu przez całą drogę na ring.

Continue Reading

You'll Also Like

1.3K 34 9
Santia Kozłowska to śliczna blondynka o niebieskich oczach. Wychowała się w Koninie .Odkąd przeprowadziła się do Warszawy nie odnajdywała się w śród...
4.3K 234 40
Mandy x Chester (brawl stars) W książce występuje jeszcze: Piper x Rico Janet x Stu Edgar x Fang Lola x Grey Melodia x Draco Max x Surge
110K 6.8K 200
Jestem tylko tłumaczem :3 Bycie elitarną nianią jest proste: chronić podopiecznego, przestrzegać zasad i nie przywiązywać się emocjonalnie. Łatwiej p...
155K 870 6
KSIĄŻKA PRZECHODZI DUŻE POPRAWY TAKIE JAK ZMIANA NARRACJI I WIELE INNYCH. ROZDZIAŁY MOGĄ SIĘ OD SIEBIE MOCNO RÓŻNIĆ!!! Nicholas Miller to jeden z naj...