TIGER MOTH

By wikamarlega

24K 3.5K 1.9K

[zawieszone] Kim Jeha przygotowuje się do finałowej walki o czwarty pas mistrza świata w boksie zawodowym, ty... More

1 ❖ I NEVER FUCK WITH BEGINNERS
2 ❖ I AM THE ALPHA, I AM THE OMEGA
3 ❖ BABY, THINK U BETTER THAN ME?
4 ❖ I'LL BE DRUNK TEXTING YOU
5 ❖ I'M 'BOUT TO MAKE THIS BITCH JUMP
6 ❖ DROP DOWN ON YA KNEES
7 ❖ LET ME FEEL YOU MOVING LIKE THEY DO IN BABYLON
8 ❖ HOLD ME, BEND ME, EASE ME
9 ❖ IF I WIFEY YOU
10 ❖ NONE OF THESE HOES CAN FUCK WITH MY BOY
11 ❖ I FUCK BEST WHEN I'M MAD AS FUCK
12 ❖ I LET HIM EAT MY ASS LIKE A CUPCAKE
14 ❖ LAST NIGHT I THINK I LOST MY PATIENCE
15 ❖ KIND OF MAN THAT WANTS U BUT DOESN'T NEED U
16 ❖ I GET EXCITED AT THE SIGHT OF MY OWN BLOOD
17 ❖ HEAD SO GOOD HE DESERVES A MEDAL
18 ❖ I'VE GOT A BUNNY AND IT AIN'T FUCKING EASTER
19 ❖ BITCH I CAN EXPLODE AT ANY MOMENT
20 ❖ EAT HIM 'TIL HE CRY, CALL THAT WINE AND DINE
21 ❖ MY DICK SO HARD POKIN' LIKE THE EIFFEL
22 ❖ GONNA GET U WALKIN' FUNNY
23 ❖ YOU PUT THE CRACKS INTO MY MORAL CODE
24 ❖ THAT'S ON MY MOMMA, I LIKE IRRATIONAL DRAMA
25 ❖ YEAH, SO HOW CAN YOU DENY AN ALPHA RUDE AS I?
26 ❖ THE LADIES ALWAYS TELL ME I'M A REAL CUNT
27 ❖ PUT ME ON A LEASH THEN
28 ❖ I LIKE THE WAY YOU SAY 'PLEASE'

13 ❖ YES I'M A BEAST, I'M A BITCH, I'M A MONSTER

749 116 45
By wikamarlega

Dobrej zabawy, tygryski! — wika


—❖—

Wyszedł przed hotel wyprostowany jak strzała i z twarzą napiętą w przerażająco poważnym grymasie. Choć poruszał się niezbyt szybko, z charakterystyczną dla niego lekkością, ziemia zdawała się trząść z każdym krokiem mężczyzny. Gniew bił od jego bursztynowych oczu — teraz zmrużonych, jakby czaił się do ataku, współgrających ze ściągniętymi, ciemnymi brwiami.

Wooseop, który już na niego czekał, natychmiast otworzył drzwi od strony pasażera, witając mężczyznę szybkim skinieniem głowy. Zamknął je, gdy tylko hybryda wsiadła do środka, po czym prędko zajął swoje wcześniejsze miejsce. Ruszył z piskiem opon, wciskając się przed jadące po jezdni auto, i przyspieszył jeszcze bardziej, nie przejmując się głośnym dźwiękiem klaksonu zaambarasowanego kierowcy.

— Pojadę na skróty — zaproponował, zaciskając palce na czarnej obręczy. — Zapnij pasy, hyungnim.

Jechali do oddalonego o dwadzieścia kilometrów od hotelu miasta Gimhae, a dokładniej na obrzeża tegoż miasta, gdzie zlokalizowany był ogromny magazyn firmy spedycyjnej, której siedzibę Changho odwiedził zaledwie dwa dni temu. Był tam dokładnie tego samego dnia, kiedy umówił się na randkę z bokserem, i kiedy też musiał zakończyć ową randkę, dowiedziawszy się o wybuchu w jego rezydencji.

Ktoś przekroczył granice jego cierpliwości, wchodząc prosto do jaskini tygrysa. Ten ktoś sprawił, że Changho, dotychczas stroniący od popadania w gniew, był teraz niezwykle wkurwiony.

Nawet nie pożegnał się z Jehą. Po prostu, gdy Wooseop powiadomił go, że jest już pod hotelem, zerknął po raz ostatni na nagiego mężczyznę i obrócił się na pięcie, następnie ruszając w kierunku drzwi. Planował z nim zostać, być może do rana, choć nie miał zwyczaju spędzania nocy ze swoimi partnerami, o ile nie interesowała go więcej niż jedna runda. Tym razem czuł jednak, że chętnie by tutaj poleżał, na hotelowym łóżku, przyglądając się podrapanym udom i zmęczonej twarzy sportowca. Gdy nie miał siły na egzaltowanie swojego poirytowania, był nawet słodki, a to z kolei — choć kłóciło się z tym, co pociągało tygrysa w innych mężczyznach — w jego przypadku działało na duży plus.

Teraz nie mógł niestety dłużej o tym myśleć. Jeszcze przez chwilę obwiniał się, że nie powinien był w ogóle udawać się do hotelu, ale to i tak niczego by nie zmieniło — ktoś podpaliłby magazyn niezależnie od tego, gdzie znajdowałby się Changho. Jedno nie miało nic wspólnego z drugim.

Kiedy dotarli na miejsce, znajdowała się tam już i straż, i radiowozy policyjne, a wśród zbiorowiska błąkających się po placu osób mężczyzna dostrzegł również dwóch braci — Seokho i Baekho. Obaj ubrani byli w czarne płaszcze i kapelusze z niedużym rondem, opuszczonym nisko na oczy. Brakowało im tylko lasek i skórzanych rękawiczek.

Hyungnim — powiedział do najstarszego z rodzeństwa, stanąwszy tuż przed nim. Jesienny wiatr rozwiewał mu włosy, których nie zdążył nawet ułożyć, w biegu opuszczając hotelowy pokój. — Co już wiadomo?

— Ktoś przeciął instalację — powiedział Baekho, kiwając głową w kierunku gaszonej hali. — Doszło do wybuchu i hala zajęła się ogniem. Na razie nie wiem, czy uda się coś ocalić, ale patrząc na to, że znajdowały się tam głównie części do samolotów... masz miliardy dolarów w dupę, Changho.

Nie powiedział mu w zasadzie nic, czego sam nie zdążyłby się już domyślić. Spodziewał się, że pożar, o którym został poinformowany, był jedynie skutkiem eksplozji, a więc miał do czynienia z drugą detonacją w przeciągu tego tygodnia. Jedną mniejszą — w jego własnej sypialni i na szczęście bez ofiar, a drugą ogromną — w hali składującej części samolotowe Korean Air. Nawet jeśli dostałby odszkodowanie z ubezpieczenia, nie udałoby mu się uciec od wszystkich strat, bo wiele ze zniszczonych rzeczy składował tutaj na czarno i nie znajdowały się one w ewidencji.

Pokiwał głową, próbując zachować spokój. Choć teraz było to niezwykle trudne, Changho wiedział doskonale, że w emocjach nie zdziała więcej niż na chłodno, a już na pewno nie będzie w stanie myśleć trzeźwo i podejmować dobrych, roztropnych decyzji. Opanowania od zawsze uczył go ojciec, który twierdził, że uczucia można okazywać jedynie bliskim, bo tylko oni nie są w stanie tego przeciwko nam wykorzystać. Tolerancja Changho miała jednak swoje granice.

— Co z drugim magazynem?

— Cały — odparł tym razem Seokho, wyciągając z kieszeni płaszcza blaszane pudełko.

Najmłodszy z braci westchnął krótko, kręcąc głową.

— Naprawdę musisz teraz palić? — zapytał, choć było to raczej pytanie retoryczne, bo chwilę później zaczął mówić dalej: — Wyślijcie dodatkową obstawę do drugiego magazynu. Jeśli uda się coś odzyskać z tego, przetransportujcie rzeczy, gdy tylko pozwoli wam na to policja.

Potem zostawił ich, a sam, oddawszy Wooseopowi swój płaszcz, w którym było mu teraz za gorąco, udał się w stronę ogrodzenia. Obejście go dookoła zajęłoby mu zbyt wiele czasu — teren obiektu był w końcu ogromny, jednak tygrys kierował się przede wszystkim intuicją.

Wooseop szedł zaraz za nim, depcząc po ususzonych gąszczach, z którymi nikt od dawna nie zrobił porządku. Kroczyli powoli wzdłuż zachodniego ogrodzenia, tworzonego przez niewysoką siatkę. Changho spoglądał i na nią, i na chwasty, i na osmolony budynek, z którego wciąż wydostawały się kłęby gęstego dymu, gdzieniegdzie widać było także języki ognia, do których nie udało się jeszcze dotrzeć straży. Dym unosił się do góry, tworząc nad halą jedną wielką chmurę. Był to widok brzydki, niepokojący, choć w pewnym sensie intrygujący. Zniszczenie zawsze intrygowało, wywoływało emocje, tak samo jak sztuka. Zniszczenie nie działo się jednak, aby wywołać emocje. Powstawało, aby coś komuś zabrać, coś zaprzepaścić, coś uniemożliwić.

Changho zastanawiał się intensywnie, kto był sprawcą jego zniszczenia. Aby się tego dowiedzieć, musiał najpierw domyślić się, co było powodem i dlaczego w ogóle stał się czyimś celem — teraz wiedział już, że nim jest, że chodzi właśnie o niego, a nie — jak myślał do tej pory — o cały klan Horangi Im.

Czy zalazł komuś za skórę? Prawdopodobnie wielu ludziom, zwłaszcza tym, którym niszczył życie, co zazwyczaj działo się najczęściej na ich własne życzenie. Mężczyzna nie sądził jednak, aby był to któryś z jego dłużników — żaden z nich nie miałby tyle sprytu, a przede wszystkim odwagi, aby to zrobić.

Odwaga. Jego wrogowi z pewnością jej nie brakowało. Musiał lubić również psoty — inaczej zdecydowałby się na zupełnie inne zagrywki niż niezwykle efektowne eksplozje. To dawało już pewne wyobrażenia na temat sprawcy, jednak nadal nie zawężało grona podejrzanych na tyle mocno, by Changho mógł typować konkretne osoby.

Ktoś z klanu Pyo? Nie, raczej nie było to możliwe. On i Doyun nie pałali do siebie sympatią przez to, co stało się trzy lata temu, ale pantera nie była przecież tak mściwa, bez przesady. Zwłaszcza że wiedziała doskonale, iż tygrys był niewinny. Może w takim razie szef tajwańskiej triady, Yao Yao? Ostatnio Changho zignorował jego zaproszenie na spotkanie i wysłał na nie Seokho, ale chyba nie była to aż tak duża zniewaga. Z drugiej strony... Tajwańczycy byli dosyć brutalni, a przede wszystkim niesłychanie obrażalscy. Tylko czy aby na pewno posuwaliby się do takich środków?

Zatrzymał się w pół kroku, dostrzegłszy rozcięcie w siatce. Zaraz podszedł do niej prędko i nachylił się w stronę ogrodzenia, mrużąc oczy. Wooseop stanął tuż obok chwilę później, wciąż trzymając jego płaszcz, którego nie zdążył odłożyć do samochodu.

— Musieli wejść tędy — stwierdziła hybryda. — Użyli kombinerek, zamiast po prostu przejść przed ogrodzenie. Amatorszczyzna.

Coś mu tutaj nie grało.

— Stąd mieliby daleko do jakiegokolwiek wejścia — ocenił, patrząc na halę. Drzwi znajdowały się po południowej i północnej stronie. Od zachodu widać było jedynie parking, na którym stawały pojazdy bez naczep. Zatrzymywali się na nim również pracownicy magazynu, z kolei rozładunek i załadunek odbywał się od strony wschodu. — Baekho mówił, że ktoś przeciął instalację — przypomniał sobie sekundę później.

Zacmokał, kręcąc głową.

— Teraz pewnie rozdzielnicę zabezpiecza policja, więc niczego nie zobaczę — mruknął bardziej do siebie niżeli do Wooseopa. Następnie spojrzał na swojego pracownika, który wspomagał się latarką. — Idź, sprawdź, czy przyjechał już prokurator okręgowy. Na pewno ktoś go tutaj ściągnął. Powinienem z nim porozmawiać.

— Tak jest, hyungnim.

Gdy mężczyzna pognał w stronę placu z radiowozami i wozami strażackimi, Changho jeszcze przez chwilę stał przy siatce. Rozcięcie jej kombinerkami nie miało dla niego wielkiego sensu, zwłaszcza że samo ogrodzenie nie było zbyt wysokie ani zakończone drutem kolczastym. Sprawca musiał być zatem albo zbyt ciężki, aby się po nim wspiąć, albo zbyt głupi, aby w ogóle przyszło mu to do głowy. Jeśli był głupi, z pewnością nie wszedł do rezydencji tygrysa — ale przecież tamten ładunek mogła podłączyć inna osoba, działająca na zlecenie tej samej, co w przypadku magazynu.

Zerknął na jedną z kamer i parsknął, zauważywszy nałożone na nią kartonowe pudło. Kolejna amatorska zagrywka, ale skuteczna. Intrygujące. Changho był pod coraz większym wrażeniem.

Powrócił na plac niedługo później, doszedłszy do wniosku, że teraz, w nocy i ze służbami dookoła, i tak wiele nie zdziała. Będąc tygrysią hybrydą, dysponował wzrokiem, który w ciemności był sześciokrotnie lepszy od ludzkiego. Z tego powodu nie musiał używać teraz żadnej latarki, jak robił to Wooseop, ale nadal węszenie w tym momencie na własną rękę, w obliczu pożaru i zbierających się pod magazynem mediów, nie miało sensu.

Nie był zadowolony, gdy zauważył reporterów. Ci na szczęście nie zostali wpuszczeni na teren magazynu, jednak ich obecność nawet z dalszej odległości nie była czymś mile widzianym. Changho nie znosił dużego zainteresowania, nieważne, czy w pozytywnych, czy też mniej sprzyjających okolicznościach. Nie udzielał wywiadów, nie odpowiadał na telefony stacji telewizyjnych, nie był zainteresowany pozowaniem przed obiektywem, do czego był wielokrotnie namawiany. Chciał, by znano jego imię, nie twarz, i pilnował, aby tak zostało.

Telefon w kieszeni jego garniturowych spodni zawibrował dwukrotnie, sygnalizując nadejście SMS-a. Tygrys wyjął urządzenie i rzucił okiem na ekran, dostrzegając krótką wiadomość od Jehy.

Wszystko OK?

Schował telefon, zaczepiony sekundę później przez prokuratora okręgowego, którego spodziewał się tutaj zobaczyć. Gdy tylko skończył z nim rozmawiać, podeszła do niego kolejna osoba, tym razem ze straży pożarnej. Przez następne dwie godziny był więc tak zajęty, że zupełnie zapomniał o wiadomości boksera oraz o tym, że właściwie mu nie odpisał. Zwyczajnie wyleciało mu to z głowy.

Do domu odwiózł go Wooseop. Prowadził ostrożnie, sprawdzając, czy żadne auto nie podąża za nimi zbyt długo. Na wszelki wypadek postanowił oddelegować swojego szefa aż pod same drzwi. Changho był mu za to wdzięczny, choć jednocześnie zmęczenie dawało mu się tak mocno we znaki, że zamiast „dziękuję" był w stanie jedynie uśmiechnąć się i kiwnąć głową.

— Wyśpij się, hyungnim — powiedział starszy mężczyzna, oddając mu płaszcz. — Przyjadę rano. Gdybyś czegokolwiek potrzebował, bez przerwy jestem pod telefonem.

Po tych słowach obrócił się na pięcie i ruszył w stronę windy, a tygrys zamknął za sobą drzwi i z uczuciem zupełnego wyczerpania odłożył odzienie na wieszak, następnie zzuwając buty. Starał się być cicho, spodziewając się, że Eunha i jego rodzice już śpią, lecz chwilę później na korytarzu pojawił się najmłodszy, zaspany lokator.

Dziewczynka ściskała swój ogon w prawej ręce, a drugą dłoń zwinęła w pięść i tarła nią zamknięte oko. Gdy Changho przykucnął tuż przed nią, od razu wyciągnęła ręce, aby się w niego wtulić, a chwilę później odsunęła się, marszcząc nos.

— A...

— Co? Śmierdzę?

Pokiwała głową, w dalszym ciągu wyginając twarz w skwaszonym grymasie.

— Pójdę się szybko wykąpać i zaraz do ciebie przyjdę, dobrze?

Tym razem pokręciła stanowczo głową i postanowiła przytulić go ponownie, mimo nieprzyjemnego zapachu potu i dymu. Mężczyzna podniósł ją z podłogi, uśmiechając się pod nosem, i przeszedł do jednej z dwóch sypialni. Nieurządzony pokój wyglądał jeszcze puściej od tych hotelowych — białe, gołe ściany sprawiały wrażenie niezwykle zimnych, na pustych meblach nie widniał nawet kurz, a jedynym śladem użytkowania była skotłowana kołdra i fioletowy, pluszowy miś.

Changho usadził pięciolatkę na materacu i zapytał, czy może się chociaż przebrać, ale i na to nie dostał pozwolenia. Koniec końców zdjął jedynie marynarkę i koszulę, pozostając w garniturowych spodniach, a Eunha, mimo zgaszonego światła, od razu dostrzegła zadrapania na jego ramionach i plecach.

— O?

— To nic takiego — zapewnił ją, zajmując drugą połowę łóżka.

Eunha nie chciała w to wierzyć. Zmarszczyła brwi i zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem, krzyżując przedramiona.

— A.

— To wina Jehy — odparł w końcu, wzdychając. — Kiedy go następnym razem spotkasz, powinnaś powiedzieć mu „nie możesz drapać mojego taty". Kto wie... może się ciebie posłucha?

Z ust dziecka uleciał dźwięk przypominający jednocześnie westchnienie i ziewnięcie.

— De — mruknęła, kładąc się na boku i naciągając na siebie kołdrę.

Jej ojciec wybałuszył oczy.

— Co powiedziałaś?

— De.

Uśmiechnął się, choć nie miał bladego pojęcia, co to oznaczało. Bardziej od znaczenia owego słowa cieszył go fakt, że wymówiła kolejną sylabę, której do tej pory u niej nie słyszał. Za każdym razem, kiedy do jego uszu docierał nowy dźwięk, popadał w niepohamowaną radość, nawet jeżeli starał się nie nakręcać i gdzieś z tyłu głowy wciąż miał słowa logopedy Eunhy.

Pan Muk twierdził, że choć istnieje szansa, że dziewczynka zacznie kiedyś mówić, przepracowawszy dziecięcą traumę, on nie może teraz składać takich zapewnień i jest w stanie posiłkować się jedynie nadzieją. Z tego powodu Changho również się na nic nie nastawiał, jednocześnie marząc o tym, że kiedyś będzie mógł z nią normalnie porozmawiać.

Na razie wystarczyły mu te krótkie dźwięki, sylaby.

I fakt, że zdołał ją ocalić.

—❖—

Z powrotem w magazynie pojawił się wczesnym rankiem, w towarzystwie ojca oraz Wooseopa. Pożar udało się zgasić, ale straty już na pierwszy rzut oka były kolosalne — ucierpiał nie tylko towar, ale i cała hala, która teraz nadawała się już tylko do rozbiórki. Jedyną pozytywną wieścią okazała się informacja, że obyło się bez żadnych ofiar, ale to było zdecydowanie za mało, aby Changho mógł odetchnąć z ulgą.

Hyungnim! — zawołał Kang Minseo, figurujący jako dyrektor generalny firmy spedycyjnej. — Wczoraj nie mogłem tutaj dotrzeć, ale przyjechałem dzisiaj najwcześniej, jak się dało. O czwartej rano byłem już na nogach, wypiłem już ze trzy kawy...

— Tłumacz się, Minseo, tłumacz. Masz z czego.

Gdy mężczyzna rozchylił usta, tygrys kopnął go w piszczel, a ten od razu zgiął się wpół, sięgając do bolącej nogi i wydając z siebie niezbyt finezyjne dźwięki.

— Stój prosto i się nie wydurniaj — powiedział Changho, wzdychając. — Bezużyteczny bęcwale.

Choć w praktyce wszyscy wiedzieli, że firma spedycyjna UNION KOREANA jest w garści Changho, od strony prawnej władzę nad wszystkim sprawował Minseo — z tego powodu to on musiał konsultować się teraz z prawnikami, zgłaszając szkodę do ubezpieczyciela, to na jego głowie znajdowało się zebranie umów i aktów własności, protokołów policyjnych oraz straży pożarnej, ewidencji środków trwałych, ekspertyzy serwisu, sterty oświadczeń. Pieniądze były jednak tygrysa i to on faktycznie je stracił.

Pozwolił mu odejść, doszedłszy do wniosku, że jeżeli będzie dłużej na niego patrzył, tylko niepotrzebnie się zdenerwuje. Nie mógł się jeszcze denerwować. Gniew musiał zachować na później, kiedy rzeczywiście będzie potrzebował pokazać pazury. Czuł, że ten moment czyha tuż za rogiem.

— Miej na niego oko — zaproponował Im Jinho, gdy ruszyli w stronę spalonej hali. — Trzeba sprawdzić, gdzie był wczoraj.

— Myślisz, że jest na tyle durny, by zlecić atak na własny magazyn? — zapytał Changho, unosząc brew. — Zwykle poci się ze strachu, gdy tylko na niego patrzę.

— To dobrze — stwierdził starszy. — Strach i szacunek nie bez powodu zaczynają się na tę samą literę.

— Byłem tutaj w dniu wybuchu pierwszej bomby.

Jego ojciec zatrzymał się w pół kroku, czekając na rozwinięcie wypowiedzi.

— Minseo wisi mi pieniądze — wytłumaczył spokojnie. Poranek był wyjątkowo mroźny, aż szczypało go w zimny, zaczerwieniony nos. Potrzebował gorącej, niemal wrzącej herbaty, którą mógłby wlewać sobie dużymi łykami w gardło. Rozejrzał się za Wooseopem, aby wysłać go po napój, ale nigdzie go nie widział. — Dzisiaj miało okazać się, czy wygra przetarg o spedycję towarów dla Lotte Chilsung. Nie sabotowałby się tuż przed tak dużą szansą, zwłaszcza że miałem mu odpuścić dług.

— Racja. — Jinho pokiwał głową i zmrużył oczy. — Tak czy siak, miej na niego oko. Coś mi tutaj śmierdzi.

Wooseop, który zniknął tygrysowi z oczu na dobre dwadzieścia minut, w końcu się pojawił, trzymając w dłoni papierowy kubek z herbatą. Changho uśmiechnął się pod nosem, od razu przejmując od niego napój, na który tak bardzo miał ochotę.

— Dokładnie o to miałem cię poprosić — powiedział, po czym upił solidny łyk. Gorąca ciecz poparzyła go lekko w język, wywołując jeszcze większy uśmiech na jego twarzy. Lubił to piekące uczucie, pomału zamieniające się w mrowienie.

— Dostałem cynk, że monitoring jest już sprawdzony — oznajmił Wooseop. — Song Sanha ściągnął także pracowników, którzy udali się na urlop. Wszyscy są już na miejscu.

Tygrys kiwnął pojedynczo głową. Milczał przez dłuższą chwilę, po czym skinął jeszcze raz i upił kolejny łyk herbaty.

— Dobrze — mruknął. — Upewnię się, że nie jestem tutaj już dłużej potrzebny i wtedy zawieziesz mnie do domu.

Jego ojciec postanowił pozostać na miejscu i dalej nadzorować sprawę, wraz z Seokho, który dojechał niedługo później. Changho podziękował im obu za zaangażowanie, a potem udał się z Wooseopem do samochodu, by w końcu udać się do rezydencji.

Gdy zajął miejsce kierowcy, jego telefon zawibrował dwukrotnie. Znów była to wiadomość od Jehy, o treści podobnej do tej wczorajszej, jednak Changho i tym razem na nią nie odpisał — postanowił, że zrobi to później, kiedy upora się już z naglącymi sprawami. Po części robił to także specjalnie. Chciał, aby bokser za nim zatęsknił, żeby uświadomił sobie, że wkurza go, gdy jest ignorowany, i że potrzebuje uwagi hybrydy, choć do tej pory nie bardzo chciał się do tego przyznać.

Dotarłszy na miejsce, Changho wysiadł z pojazdu i omiótł wzrokiem swoją ogromną posiadłość. Teraz wydała mu się jakaś przerażająco wielgachna, chyba nawet nie kojarzyła mu się dłużej z domem. Budowla wyglądała bardziej jak muzeum albo budynek administracyjny niżeli ciepły, rodzinny zakątek, na co nie zwracał wcześniej uwagi. Nie wiedział jednak, skąd wynikała różnica w jego postrzeganiu.

Wyrzucił tę myśl z głowy, wchodząc do środka. Zaraz za nim pojawił się Wooseop, a jako trzeci dołączył do nich kamerdyner, który podążył tutaj z salonu, aby powitać swojego pracodawcę. Ukłoniwszy mu się, wyciągnął ręce, żeby przejąć od niego płaszcz. Podstawił mu także kapcie, które Changho wsunął sobie na stopy, pozbywszy się skórzanych butów typu „derby" od Dolce & Gabbana.

— Wszyscy znajdują się w salonie — poinformował staruszek, podniósłszy obuwie szefa. Miał zamiar jak zwykle je wyczyścić, zanim odłożyłby je na miejsce.

— Ci, którzy odwiedzili moją sypialnię w ciągu ostatniego miesiąca, mają zjawić się na dole. Reszta zostaje w salonie.

— Tak jest, proszę pana.

— Wooseop, przynieś moje rękawiczki i maskę.

Mężczyzna wybałuszył oczy.

Hyungnim...

— Moja cierpliwość się skończyła. Idź.

Kiwnąwszy głową na znak, że zrozumiał polecenie, natychmiast udał się na górę. Powrócił dwie, może trzy minuty później, podając tygrysowi akcesoria, o które poprosił — czarne, skórzane rękawiczki z otworami na pazury oraz maskę komin, kończącą się tuż pod oczami i zlewającą się z jego równie ciemną koszulą.

Changho założył obie rzeczy, maskę zsunął na razie na wysokość brody i ruszył na dół, do pomieszczenia służącego jako podziemny garaż. Zamiast aut znajdowały się w nim teraz krzesła, na których siadały zaproszone do środka pracownice. Większość stanowiły ponad czterdziestoletnie kobiety, w tym dwie Chinki. Osób było w sumie siedem.

Stanął na środku i rozejrzał się dookoła, spoglądając na każdego z osobna. Wooseop i kamerdyner stali przy wyjściu z pomieszczenia niczym nadzorujący klub bramkarze.

— Jeśli któraś z pań nadal zastanawia się, dlaczego tutaj jesteśmy, już śpieszę z odpowiedzią — zaczął spokojnie tygrys, trzymając dłonie splecione za sobą. — W ciągu ostatniego miesiąca wszystkie znalazłyście się w mojej sypialni przynajmniej raz, a dwa dni temu doszło do wybuchu. Nie będę was pytał, dlaczego wchodziłyście do mojego pokoju, bo szczerze mnie to nie obchodzi. Chcę wiedzieć, która z was miała tyle odwagi, aby to zrobić, i daję wam jeszcze jedną szansę, abyście przyznały się do winy. Obiecuję paniom, że będę łagodniejszy, jeśli przyznacie się teraz.

Kiedy skończył, w pomieszczeniu zapanowała gryząca cisza. Changho czekał cierpliwie, spacerując kilka metrów w prawo, a następnie w lewo, spoglądał na swoje kapcie, milczał razem z pracownicami. Po kilku minutach uznał jednak, że niczego się od nich nie dowie i — choć bardzo nie chciał tego robić — będzie musiał wyegzekwować informację w znacznie mniej przyjemny sposób.

Podszedł do pierwszej kobiety z brzegu, nasuwając maskę na nos.

— Jest mi bardzo przykro, że mnie panie lekceważą — powiedział cicho, z egzaltowanym zawodem w głosie.

Ostatni raz spojrzał na wszystkich swoich pracowników, po czym, otrzymawszy od nich jedynie irytującą ciszę, uniósł rękę i opuścił ją gwałtownie, wbijając pazury w udo pierwszej kobiety. Jej niekontrolowany wrzask zabrzęczał mu w uszach, a krew trysnęła na koszulę i maskę. Właśnie dlatego ją zakładał — nie znosił brudzić się krwią obcych ludzi.

— Mam szarpnąć ręką? — zapytał, pochylając się w stronę drżącej pracownicy. Na razie wbił w nią jedynie pazury. Czasami wsuwał je tak głęboko, że wbijał w skórę również i palce, niekiedy aż do kostek. Zacmokał z niesmakiem. — Proszę tak nie krzyczeć. Robię to dlatego, że nie dały mi panie wyboru. Sprawa jest niezwykle poważna.

Yǐ wǒ mā fāshì, nà bùshì wǒ! — wyskamlała kobieta, zaciskając dłonie w pięści. Twarz miała już czerwoną, oblaną potem, na czole pojawiła się pulsująca żyła. — Nà bùshì wǒ!

Gdy wysunął pazury z jej nogi, ze skórzanej rękawiczki spływał ciepły szkarłat. Changho westchnął ciężko, prostując się, a rękę wytarł o dżinsowe spodnie Chinki.

— Jeszcze do pani wrócę — obiecał, po czym stanął przed kolejną osobą, która natychmiast zaczęła zapewniać go, że nie miała nic wspólnego z przedwczorajszym wybuchem.

— Przysięgam, proszę pana! Ja tylko zmieniałam pościel! Na monitoringu na pewno widać, że niosłam pościel! Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła!

Tygrys zacmokał, kręcąc głową.

— Nigdy — powtórzył z widocznym grymasem na twarzy. — Nigdy, zawsze, naprawdę... to słowa, które wypowiada się zbyt często, nie uważa pani? Proszę ich nie nadużywać, zwłaszcza w moim towarzystwie.

— Ale to naprawdę nie byłam ja!

Już jej nie słuchał, wbijając się pazurami w jej udo tak samo gwałtownie, jak zrobił to z Chinką. Z ust kobiety wydostał się rozpaczliwy wrzask, zacisnęła palce na oparciu drewnianego krzesła, a po jej policzkach spłynęły łzy. Changho skłamałby, mówiąc, że to go w żaden sposób nie ruszało. Nie czerpał satysfakcji z krzywdzenia ludzi — łzy lubił widzieć tylko w łóżku, pewien, że niosą ze sobą niepohamowaną rozkosz. W innych przypadkach nie było to dla niego przyjemne, ale czasami nie pozostawiano mu wyboru. Gdyby pozostał nieprzerwanie litościwy, szybko by się pogrążył, a miał przecież zbyt wiele do stracenia.

Krew zaczęła kapać na szare, kamienne płytki, pokrywając je bordowymi kleksami. Pobrudziła również koszulę Changho, aż czuł dokuczliwą wilgoć, ilekroć zamoczony materiał dotykał jego torsu, kleił się do niego. Czuł, że gdy tylko stąd wyjdzie, będzie musiał porządnie się wyszorować. Zmyć z siebie cały ten smród, udając, że krew nie zdążyła przeniknąć w głąb jego duszy, naznaczając ją kolejnymi grzechami.

Nie lubił myśleć o grzechach. Jeśli miał być za nie potępiony, to myślenie o nich i tak by przecież nic nie dało.

Gdy jego pazury zanurzyły się w udzie czwartej pracownicy, ich szloch i szczękanie zębami stawało się coraz bardziej uciążliwe. Prosił je o ciszę, mówił, że płacz nic nie da, że przestanie, gdy tylko któraś z nich przyzna się do winy. Oznajmił, że może siedzieć tutaj do późnej nocy, aż zetrze sobie pazury, a one drżały jeszcze bardziej i prosiły, by się nad nimi zlitował.

— Zlituję się — zapewnił, kiwając głową. — Decyzja należy jednak do was.

Gdy podszedł do starszej pani, drobnej i pomarszczonej, zbliżonej wiekiem do jego babci, na chwilę wstrzymał oddech. Z kamienną miną podniósł na nią rękę, a potem, wciąż nie ukazując emocji, które kłębiły się w jego wnętrzu, wbił pazury w jej nogę.

Załkała żałośliwie, ale słychać było, że nie miała nawet siły na wrzask, którym obdarzały go inne pracownice. Changho miał już szarpnąć ręką, poszerzając ranę, gdy jedna z kobiet, do których mężczyzna nie zdążył jeszcze dotrzeć, powstrzymała go przed tym.

— Proszę przestać! To ja, to ja podłożyłam ładunek wybuchowy!

Tygrys odetchnął z ulgą, powoli cofając rękę. Spojrzał na Wooseopa i kamerdynera, którzy do tej pory nie ruszali się z miejsca, lecz w ciszy przyglądali się jego poczynaniom. Nie był to pierwszy raz, gdy byli świadkami podobnej sceny.

— Możecie je stąd wyprowadzić — powiedział spokojnie Changho. — I natychmiast opatrzeć.

— Tak jest, hyungnim — odpowiedział Wooseop, kiwając głową.

Changho już dłużej na niego nie patrzył. Podszedł do jedynej kobiety, która wciąż nie podniosła się z krzesła. Tej, która przed sekundą przyznała się do winy. Była młoda, znacznie młodsza od pracownic, które zatrudniała hybryda. Twarz miała okrągłą, chropowatą od blizn po trądziku, świecącą się od nadmiaru sebum. Mężczyzna nie zwrócił na nią wcześniej żadnej uwagi, w zasadzie nie wiedział, czy kiedykolwiek na nią spojrzał.

Stanął tuż przed kobietą, wzdychając ciężko, po czym pochylił się, wyprostowane ręce opierając o podłokietniki jej krzesła.

— Gdybyś przyznała się na samym początku, nie musiałbym ranić moich pracownic, a i tobie stałaby się mniejsza krzywda — mruknął, mrużąc oczy. Twarz miał przysuniętą do niej tak blisko, że własnym oddechem łaskotał jej drżące wargi. — Więc? Kto ci to zlecił?

— Ja... nie mogę powiedzieć. Proszę się nade mną zlitować, ja naprawdę...

— Ćśś. Oczywiście, że możesz powiedzieć. Właściwie musisz, inaczej... — urwał, przenosząc jedną z dłoni w stronę jej szyi — zabrudzisz mi krwią cały garaż. Ktoś będzie musiał po tobie sprzątać, długimi godzinami. Oszczędź tego moim lojalnym pracownikom.

— Błagam, proszę pana... Ja... Pan i tak mi nie uwierzy, a jeśli on się dowie, że go wydałam... Tak czy siak, zginę!

— Wielce prawdopodobne — odparł Changho. — Ale jeśli mi powiesz, postaram się, aby spotkał cię łagodny koniec. Zawsze dotrzymuję obietnic.

Docisnął palce do drżącej grdyki i zmrużył bursztynowe oczy, przyglądając się strachowi bijącemu ze źrenic młodej pracownicy. Musiała bić się z myślami, bo spoglądała na niego szeroko otwartymi oczami i zaciskała zęby na dolnej wardze tak mocno, jakby chciała ją sobie rozgryźć. Kiedy w końcu się odezwała, to Changho wybałuszył oczy.

— Ładunek kazał mi podłożyć pański brat, Seokho.




—> #TIGERMOTH <—

Continue Reading

You'll Also Like

22.6K 941 27
To moja wersja rodziny Monet. Książka jest o tym jak Hailie trafia do braci jako słodka pięciolatka. Różnica między nimi jest duża; Między bliźniaka...
334K 12.5K 115
Pewnego dnia Alice próbuje oderwać się od rzeczywistości. Nie da się żyć gdy sama codzienność wbija ci nóż w plecy. Bohaterka idzie na imprezę na kt...
1K 75 22
Historia opowiada o dwójce przypadkowych ludzi którzy pewnego dnia zaczynają pracę. Mino złych początków zakochują się albo tylko udawają
2.1K 39 22
W książce będą sceny 18 + ale też takie przyjemne ,będą przekleństwa i samokaleczenie i inne więcej dowiecie się w wprowadzeniu