TIGER MOTH

By wikamarlega

22.7K 3.4K 1.9K

[zawieszone] Kim Jeha przygotowuje się do finałowej walki o czwarty pas mistrza świata w boksie zawodowym, ty... More

1 ❖ I NEVER FUCK WITH BEGINNERS
2 ❖ I AM THE ALPHA, I AM THE OMEGA
3 ❖ BABY, THINK U BETTER THAN ME?
4 ❖ I'LL BE DRUNK TEXTING YOU
5 ❖ I'M 'BOUT TO MAKE THIS BITCH JUMP
6 ❖ DROP DOWN ON YA KNEES
8 ❖ HOLD ME, BEND ME, EASE ME
9 ❖ IF I WIFEY YOU
10 ❖ NONE OF THESE HOES CAN FUCK WITH MY BOY
11 ❖ I FUCK BEST WHEN I'M MAD AS FUCK
12 ❖ I LET HIM EAT MY ASS LIKE A CUPCAKE
13 ❖ YES I'M A BEAST, I'M A BITCH, I'M A MONSTER
14 ❖ LAST NIGHT I THINK I LOST MY PATIENCE
15 ❖ KIND OF MAN THAT WANTS U BUT DOESN'T NEED U
16 ❖ I GET EXCITED AT THE SIGHT OF MY OWN BLOOD
17 ❖ HEAD SO GOOD HE DESERVES A MEDAL
18 ❖ I'VE GOT A BUNNY AND IT AIN'T FUCKING EASTER
19 ❖ BITCH I CAN EXPLODE AT ANY MOMENT
20 ❖ EAT HIM 'TIL HE CRY, CALL THAT WINE AND DINE
21 ❖ MY DICK SO HARD POKIN' LIKE THE EIFFEL
22 ❖ GONNA GET U WALKIN' FUNNY
23 ❖ YOU PUT THE CRACKS INTO MY MORAL CODE
24 ❖ THAT'S ON MY MOMMA, I LIKE IRRATIONAL DRAMA
25 ❖ YEAH, SO HOW CAN YOU DENY AN ALPHA RUDE AS I?
26 ❖ THE LADIES ALWAYS TELL ME I'M A REAL CUNT
27 ❖ PUT ME ON A LEASH THEN
28 ❖ I LIKE THE WAY YOU SAY 'PLEASE'

7 ❖ LET ME FEEL YOU MOVING LIKE THEY DO IN BABYLON

729 131 79
By wikamarlega

Dobrej zabawy, tygryski! — wika

—❖—



Zimne powietrze buchało w policzki dyszącego Jehy, gdy podminowany krążył między zaparkowanymi pod halą autami, próbując się uspokoić. Bolesna erekcja wciąż dawała mu się we znaki, nie pozwalając, by zapomniał o wszystkim, co wydarzyło się przed chwilą. Podniecił się. Podniecił się podczas bójki z tygrysem, który chichotał za każdym razem, gdy pięść boksera trafiała z impetem w jakąś część jego ciała.

Changho musiał być najwyraźniej niezrównoważony psychicznie, a Jeha... Jeha był wcale nie lepszy od niego.

To nigdy wcześniej mu się nie przydarzyło — żadna walka, czy to zawodowa, czy toczona podczas treningów, nie pobudzała go w ten sposób, a on nie miał w zwyczaju spoglądać na swoich przeciwników jak na obiekty pożądania. Kiedy się bił, najczęściej myślał o tym, by roztrzaskać komuś czaszkę i osiągnąć kolejne zwycięstwo.

Potrząsnął głową i wypuścił powietrze nosem, zaciskając szczękę. Nie pożądał Changho. Nawet jeśli kilka razy zdarzyło mu się o nim myśleć, najczęściej się przy tym masturbując, z pewnością go nie pożądał. Nie lubił go. Żywił do niego uczucie znacznie mocniejsze niż zwykłą niechęć — gdyby w porę ich od siebie nie odciągnięto, być może nawet złamałby mu nos. Albo ogon.

— Fucking asshole... — wycedził, mimowiednie zaciskając dłonie w pięści. — Next time I'ma fucking blow your...

Urwał, zauważywszy podążającego w jego stronę Doyuna. Szedł w towarzystwie dwóch mężczyzn — prawdopodobnie tych samych, którzy dotrzymywali mu kroku wcześniej, jednak Jeha nie miał ochoty się nad tym zastanawiać. Zaczekał, aż pantera do niego podejdzie, a auto zostanie otworzone, by mógł wsiąść do środka.

Zakrył krocze kurtką, zająwszy miejsce za kierowcą. Doyun dołączył do niego chwilę później, w żaden sposób nie komentując jego zachowania, choć z pewnością zdążył co nieco zauważyć.

— Ilhoon, podaj mu wody — odezwał się do jednego z mężczyzn, który usiadł na przodzie. Ten natychmiast sięgnął ręką do schowka i wyjął z niego półlitrową butelkę, po czym podał ją bokserowi.

— Dzięki — mruknął Jeha, zaciskając palce na plastikowym korku. Rzeczywiście czuł suchość w gardle, przez co głos miał nieco chropawy, świszczący. — Odwieziecie mnie do domu?

— Naturalnie — odparł Doyun, kiwając głową. — Musisz się wyspać przed jutrzejszym treningiem. Poprosiłem Bawoła, aby nie zajechał cię już na samym początku, póki nie odzyskasz formy. Ach, oczywiście... jeżeli jesteś zainteresowany naszą współpracą...?

Jeha nie wiedział, co mu odpowiedzieć. Wciąż miał mętlik w głowie i nie chciał podejmować decyzji tak szybko, nie przemyślawszy wszystkiego na chłodno. Chciał wrócić do domu, zwalić konia, wziąć chłodny prysznic i jak najprędzej położyć się spać.

— Jeżeli potrzebujesz więcej czasu, to w porządku, zaczekam — odezwała się ponownie pantera, gdy Jeha poczęstował ją wyłącznie ciszą. Ruszyli spod hali, pomału wymijając resztę zaparkowanych samochodów i błąkających się ludzi. — Nie wiedziałem, że znasz się z Im Changho

— Nie jesteśmy znajomymi.

— Zdążyłem się tego domyślić po tym, jak obiłeś mu twarz. Swoją drogą... bardzo odważne z twojej strony.

Bokser westchnął ciężko, nieco się przy tym garbiąc. Zastanawiał się, czy Doyun był świadkiem tego zdarzenia, czy dowiedział się o nim już po fakcie. On sam nie potrafił oszacować, ilu ludzi im się przyglądało. Był skupiony wyłącznie na tygrysie, wszystko inne zlało się w gęstą, czarną masę, zamykającą ich w nieprzepuszczalnej bańce.

— Raz przyszedł obejrzeć mój trening — zaczął Jeha, choć sam nie wiedział, dlaczego ciągnie rozmowę o Changho, zwierza się obcej osobie. — To było niedawno, niedługo przed tym, jak docięli mnie za ten rzekomy doping.

— Interesujące — skomentował Doyun. Wargi miał wygięte w uśmieszku, który zaczął działać bokserowi na nerwy. — Zapewne chciał z tobą pracować, a ty go odrzuciłeś?

— Chciał, abym został niańką dla jego dzieciaka. To znaczy ochroniarzem. Na jedno wychodzi. Rozumiesz, że nie mogłem się zgodzić. Kurwa, no, szanujmy się...

Kąciki warg pantery uniosły się jeszcze wyżej, aż zaokrągliły mu się policzki, a pod zmrużonymi oczyma utworzyły się grube wałeczki skóry. Poruszył czarnym uszkiem, co przykuło wzrok Jehy.

— Myślisz, że on mógł mieć z tym coś wspólnego? — zapytał bokser, nieco ciszej, jakby nie chciał, aby usłyszeli go Ilhoon wraz z kierowcą. — Z moją aferą dopingową?

— Nie insynuuję, że tak było, jednak to ciekawy zbieg okoliczności. Wierzysz w zbiegi okoliczności, Jeha? W takie zbiegi okoliczności?

Na początku rzeczywiście tak myślał — mimo braku dowodów, od razu stwierdził, że tygrys mógł maczać w tym swoje pazurki. Do tej pory nie wywarł na nim dobrego wrażenia. Z jednej strony był niezwykle uprzejmy, nawet gdy składał mu tak absurdalną propozycję, z drugiej ta pewność siebie, którą emanował, działała bokserowi na nerwy. Wydawał mu się przez nią okropnie zarozumiały, egoistyczny. Kiedy spotkali się po raz drugi, Jeha nadal widział w nim buca, w dodatku nierozumiejącego prostych przekazów, jednakże...

— Nie wiem — odparł po dłuższej chwili. Odwrócił głowę w kierunku szyby i spojrzał na ogromną bramę portu, do której właśnie się zbliżali. Potem znów zerknął na Doyuna. — Jeśli się dowiem, że to on zniszczył mi karierę, to...

— Co zrobisz? — zapytała pantera, jeszcze bardziej mrużąc oczy. Gdy światło mijanej latarni przemknęło przez szybę i na sekundę oblało buzię mężczyzny bladą poświatą, Jeha zauważył, że linię powiek ma przydymioną miękką, ciemną kredką. — Z całym szacunkiem, Jeha, ale lepiej będzie, jeżeli postarasz się nie zaleźć mu za skórę. Igranie z kimś z klanu Horangi Im jest nieopłacalne, chyba że chcesz stracić znacznie więcej niż licencję. Cóż... Decyzja należy do ciebie.

Jeha zaczerpnął głębszy oddech przez nos i wypuścił przetrzymane krótko powietrze, garbiąc się. O rodzinie Changho trudno było nie słyszeć, nawet w Stanach. Nie dość, że trzymała w pazurkach największe grupy biznesowe zarówno w kraju, jak i poza nim, to zakres jej działania obejmował także przestępczość zorganizowaną. Była ona na tyle jawna, że stała się czymś w rodzaju powszechnie znanej oczywistości, a jednak południowokoreańskie organy ścigania nie robiły wiele, aby tej przestępczości zapobiec. Od czasu do czasu stawiano zarzuty osobom powiązanym z klanem Horangi Im, ale sam „zarząd", w którego skład wchodził również Changho, mógł czuć się niemalże ponad prawem.

— Co on tutaj robił? — zapytał Jeha, ponownie odkręcając butelkę, którą wypił jedynie do połowy. Dźwięk gniotącego się plastiku rozbrzmiał w jego uszach. — Myślałem, że zajmuje się tylko prawdziwymi sportowcami.

— Twierdzisz, że ci, których widziałeś na ringu, nie są prawdziwi? — Doyun uniósł brew. Ton jego głosu nie uległ dużej zmianie, choć bokserowi wydawało się, że jego komentarz nie przypadł panterze do gustu. — Riwoo, którym się tak zachwycałeś, jest pod opieką Changho. W zasadzie jest jego największą... zdobyczą.

Twarz Jehy wykrzywiła się w brzydkim grymasie, gdy ostatnie słowo dotarło do jego uszu i zaczęło odbijać się echem w zmęczonej głowie. „Zdobycz" brzmiała dla niego niezwykle uprzedmiatawiająco.

Doyun dał mu spokój. Nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi ze strony boksera, wyjął komórkę, dotychczas schowaną w kieszeń płaszcza, i zajął się przeglądaniem powiadomień, odpisywaniem na wiadomości. Jeha odwrócił z kolei twarz w stronę szyby i przez resztę drogi, którą przebyli już w ciszy, przyglądał się mijanym widokom.

W środku nocy Busan wyglądało całkiem ładnie — znacznie ładniej niż w dzień, gdy przyjmowało kształt szarego, betonowego labiryntu, po brzegi wypełnionego postaciami NPC. Kiedy słońce chowało się za horyzontem, a miasto powoli przesiąkało mrokiem, poruszanie się busańskimi uliczkami zaczynało przypominać enigmatyczną odyseję. Latarnie rzucały blady filtr na puste trotuary i stygnące jezdnie, po których przemieszczały się już tylko pojedyncze samochody oraz nocne, biało-niebieskie autobusy, a wysokie, szklane wieżowce powoli gasły, tworząc mozaiki świateł i cieni. Jeha, przyglądający się temu wszystkiemu zza szyby czarnego Range Rovera, ziewał raz za razem, mając wrażenie, że droga do domu potrwa jeszcze całą wieczność.

Myślał o tym nawet wtedy, gdy w końcu znalazł się w mieszkaniu i w ciszy zzuwał nierozsznurowane buty, ramieniem opierając się o ścianę. Od razu skierował się pod prysznic. Kiedy wyjął telefon komórkowy z kieszeni spodni, aby je z siebie zdjąć, zauważył, że dostał SMS-a od Changho.

Szkoda, że się pan tak szybko ulotnił. Wielka szkoda...

Odetchnął ciężko, dociskając palce do krawędzi urządzenia, jakby zaraz miał zamiar je zmiażdżyć. Niechcący nacisnął przycisk blokady, przez co ekran, w który się wpatrywał, stał się czarny.

Odblokował go chwilę później, wystukał odpowiedź, skróconą do „spierdalaj", i odłożył komórkę na blat obok zlewu, by wreszcie rozebrać się do końca. Kiedy stanął w kabinie prysznicowej, a chłodna woda zaczęła obmywać jego spięte mięśnie, sięgnął po szorstką myjkę, którą oblał następnie miętowym żelem i przyłożył do ciała. Szorował skórę, tak jakby umyślnie chciał pozostawić na niej mnóstwo różowych śladów albo jakby pragnął zmyć z siebie dotyk tygrysa.

Wydawało mu się, że wciąż czuje na sobie jego zapach — mocno przyprawowy, choć jednocześnie słodki, z nutami konwalii wyłaniającej się spod płaszcza orientalnej ambry. Musiał użyć tych samych perfum, co wcześniej, gdy widzieli się na siłowni. Znów był ubrany w czarny, dopasowany garnitur, znów wykrzywiał usta w zawadiackim uśmieszku, utrzymującym się na twarzy nawet wtedy, gdy rozeźlony Jeha wymierzył pięść w jego zarysowaną, szczupłą żuchwę.

Nim się obejrzał, myjka, którą jeszcze przed chwilą trzymał w ręku, leżała teraz u jego stóp, a palce dłoni ślizgały się po namydlonym prąciu. Dźwięk przypominający mlaskanie mieszał się z szumem wody, obijającej się o kark i napięte plecy, spływającej następnie po pośladkach, udach i wyrzeźbionych łydkach. Powieki miał zaciśnięte, a zamiast ciemności widział ten filuterny uśmieszek, czarne pręgi zdobiące smagłą skórę i bursztynowe oczy, przyprawiające go o wachlarz niezwykle różnorodnych emocji.

Cofnął się o krok, przyciskając plecy do zimnych kafelek, i sięgnął drugą dłonią do jąder, mocno je ściskając. Spomiędzy jego ust wydostało się ciężkie, gardłowe sapnięcie, stłumione przez odgłos wody uderzającej o płytki. Piana, którą miał na ramieniu, zdążyła obsunąć się w dół, odsłaniając ślady po pazurach — cztery czerwonawe kreski odcinały się na tle jasnej skóry, co rusz przypominając o sobie bokserowi, gdy przedostające się na nie mydliny powodowały niewielkie szczypanie.

Odsunął się od ściany, obiema dłońmi chwytając nabrzmiałego penisa, a kiedy zaczął wypychać biodra, wcisnął zęby w dolną wargę, aby przypadkiem nie wydać z siebie głośnego, alarmującego jęku. Być może robił to także w obawie, że lada moment wypowie imię osoby, którą bezustannie podsuwała mu wyobraźnia.

Z łazienki wyszedł dwadzieścia minut później, owinięty granatowym, frotowym szlafrokiem, w którym położył się na zaścielonym łóżku, uprzednio wyciągając z walizki parę czystych bokserek. Zamiast od razu je założyć, ścisnął bieliznę w dłoni i odblokował telefon, wczytując się w SMS-a od Changho, którego mężczyzna wysłał mu już dawno temu.

Ma pan niezwykle niewyparzony język. Zaczyna mi się to podobać.

Jeha prychnął, wywracając oczyma. Leżał na brzuchu, z bosymi stopami wystającymi poza materac. Kilka kropel skapywało z jego włosów, wilżąc kark oraz czoło — przetarł je wierzchem dłoni i nim się obejrzał, jego palce sunęły po ekranie, wystukując wiadomość zwrotną.

pan nie podoba mi się wcale — odpisał.

Nie było to w zasadzie prawdą i Jeha doskonale o tym wiedział. O ile charakter Changho pozostawiał wiele do życzenia i bokser nie sądził, aby był w stanie zmienić w tej kwestii zdanie, o tyle jego fizyczna atrakcyjność... kurwa, dopiero co masturbował się do jego wyobrażenia! A jeszcze kilka godzin temu twierdził, że go nie pożądał...

Kolejny SMS. Czyżby?

Daj mi spokój — odpisał natychmiast.

W końcu pozbył się szlafroka i wciągnął bokserki na tyłek, wcześniejsze odzienie odrzucając na stojące niedaleko łóżka krzesło. Choć spomiędzy jego ust znów zaczęły ulatywać ziewnięcia, czuł, że nie uda mu się prędko zasnąć. Mimo wszystko wślizgnął się pod kołdrę i sięgnął ręką po kabel od ładowarki, znajdujący się w szparze między łóżkiem a ścianą.

Materac, na którym leżał, wydawał mu się okropnie niewygodny, aż zatęsknił za tym z Los Angeles — lubił, gdy po skończonym treningu wracał do domu, a potem kładł się na nim nago, w pościeli pachnącej płynem Tide.

SMS. Nie mogę. Zwłaszcza, gdy dowiedziałem się, jak to jest znaleźć się pod panem. Sądząc po pańskiej reakcji, śmiem twierdzić, że nie tylko dla mnie było to tak bardzo ekscytujące, hmm?

Jeha omal nie zakrztusił się własną śliną. Przeczytał wiadomość ponownie, a potem kolejny raz, jeszcze bardziej wybałuszając oczy, które zaczynały go piec, rażone niebieskim światłem.

Postanowił mu nie odpisywać. Podłączył telefon pod ładowarkę, a potem odłożył go obok poduszki, ekranem do dołu, ale gdy tylko przymknął powieki, zaczął mimowolnie wymyślać coraz to nowsze warianty responsu. Kilka minut później znów sięgnął po urządzenie.

naprawdę mnoe wkurwiasz. poszukaj sobie jakiegoś hobby zamiast wypisywac do kolesia który może co najwyzyej znow ci wypierdolic — odpisał prędko i wysłał SMS-a, zanim mógł go ponownie przeczytać oraz się zawahać.

Obiecał sobie, że kolejny raz mu już nie odpisze, a i tak przez następne pół godziny zerkał na ekran telefonu, patrząc, czy nie pojawiło się na nim żadne powiadomienie. Powinien był się wtedy ucieszyć — w końcu Changho dał mu spokój, tak jak sobie tego życzył, ale czy rzeczywiście mógł poczuć ulgę?

Pierwsze, co zrobił nad ranem, gdy tylko się obudził, to sprawdzenie komórki.

Nic.

Z jakiegoś powodu ta cisza wcale go nie satysfakcjonowała.

—❖—

Na siłowni Doyuna pojawił się dopiero dwa dni później, gdy spojrzał na swoje konto bankowe i uświadomił sobie, że jest już praktycznie spłukany. Cegiełkę dołożył także i jego młodszy brat, który pod wieczór zarzucił mu, że przez niego nie będzie mógł się dalej kształcić. Czesne za jego prywatną, prestiżową uczelnię były niewyobrażalnie wysokie.

— Przecież wiesz, że nie mogę pójść teraz do pracy. Mam za dużo nauki — powiedział bokserowi, mierząc go krzywym spojrzeniem. — To, że ty nie chciałeś iść dalej do szkoły, hyung, nie oznacza, że ja też mam być niewykształcony. Powinieneś mnie wspierać.

Starszy poczuł się okropnie, jakby został przez niego spoliczkowany. Wypuścił powietrze ze świstem, po czym wyciągnął komórkę i wykonał przelew błyskawiczny, oddając Hyosangowi dużą część tego, co mu pozostało. Wówczas na twarzy brata pojawił się pełen ukontentowania uśmieszek.

— Dzięki, hyung! Zawsze mogę na ciebie liczyć.

Gdy Jeha rozchylał usta, aby poprosić go o rozmowę, a przy okazji zaproponować wspólne spędzenie czasu, mężczyzna wyszedł z salonu, a potem zamknął się w pokoju, trzaskając drzwiami.

— Zastanawiałem się, czy nie chcesz... chuj mi w dupę — mruknął osamotniony Jeha, garbiąc się brzydko. Zawsze kończyło się tak samo — wyciągał dłoń do bliskiej osoby, a ta chwytała za trzymany przez niego plik banknotów i się ulatniała.

Niedługo później więc zebrał się na siłownię Doyuna.

Bawół przyjął go z otwartymi ramionami, ucieszony informacją, że będzie mógł go trenować. Jeha podszedł do całej sprawy znacznie mniej entuzjastycznie, głównie dlatego, że wciąż nie był przekonany, czy rzeczywiście chciał brnąć w środowisko pokazane mu przez panterę. Zdecydował się jednak spróbować, obiecawszy sobie, że zrezygnuje, jeśli tylko poczuje, że czuje się z tym źle. Poza tym był naprawdę samotny i desperacko potrzebował pomocy... w jakiejkolwiek formie.

Pierwszy trening z Bawołem wycisnął z niego siódme poty, choć mężczyzna twierdził, że traktuje go nadzwyczaj ulgowo. Kiedy Jeha otrzymał kilka minut przerwy, padł na podłogę i, dysząc ciężko, sięgnął po butelkę. Dopiero po chwili doszło do niego, że złapał za coś innego — komórkę, którą natrętnie sprawdzał, marszcząc brwi za każdym razem, gdy nie dostrzegał na niej żadnego powiadomienia.

Pojebało mnie — pomyślał, odkładając urządzenie. Dokładnie w tym samym momencie zaczęło ono brzęczeć, a bokser natychmiast za nie chwycił i odebrał połączenie, nie zerknąwszy na wyświetlającą się nazwę kontaktu.

— Jeha! Dowiedziałem się, że jednak zawitałeś na moją siłownię.

Doyun brzmiał na wyjątkowo radosnego, podczas gdy bokserowi wydawało się, że poczuł dziwaczny zawód. Miał już gotową wiązankę przekleństw, którą był gotów z siebie wyrzucić, gdyby tylko usłyszał głęboki pomruk tygrysa.

— Właśnie mam przerwę — odparł, wciąż nieco sapiąc. — Wpadasz?

— Jestem zajęty, wybacz. Ale... znajdziesz dla mnie czas w weekend?

— Znów chcesz mnie zabrać do tamtego portu?

Bawół stał jak słup soli kilka metrów dalej i nie poruszał się, zupełnie jakby zawiesił mu się system. W czarnym T-shircie z napisem: „KTO JEST NAJWIĘKSZYM KOGUTEM W KURNIKU?" i w dresach, które na jego udach wyglądały niczym legginsy, wyglądał niemal groteskowo. Jeha zawiesił na nim swój wzrok, uśmiechając się mimowolnie.

— Na port przyjdzie jeszcze pora — oznajmił spokojnie Doyun. — Chciałbym, abyś poznał kilka osób. Przydadzą ci się kontakty, jeśli chcesz zgarnąć dużo floty.

Bokser zmarszczył brwi.

— Floty?

— Pieniędzy, Jeha. Jeśli chcesz zebrać dużo pieniążków, musisz poznać ludzi, którzy będą gotowi te pieniążki na ciebie postawić. Rozumiemy się, prawda...?

— Kiedy i gdzie?

— O dwudziestej drugiej w sobotę. Wyślę ci adres SMS-em.

— Dzięki — odpowiedział Jeha, podnosząc się z kucek.

Rozłączył się chwilę później, powiadamiając Doyuna, że musi wrócić do treningu. Jeszcze zanim ruszył w stronę Bawoła, ostatni raz spojrzał na ekran telefonu, a potem, wypuszczając powietrze nosem, stwierdził, że naprawdę postradał rozum.

Każdy dzień aż do soboty wyglądał niemal identycznie, aż bokser kompletnie stracił poczucie czasu. Wstawał rano, wskakiwał w dresy i wybierał się na przebieżkę po dzielnicy, tęskniąc za alejkami w Calabasas oraz tamtejszymi upałami — pogoda w Busan przybrała wówczas postać brzydkiej pluchy, przez co niejednokrotnie dane mu było biegać w deszczu bądź mżawce. Potem wracał do mieszkania, witał się z ojcem siedzącym w oknie i palącym papierosa, a kiedy wziął prysznic i zjadł śniadanie, podejmował próbę nawiązania rozmowy z mężczyzną, która za każdym razem urywała się po wymienieniu ledwie kilku zdań. W południe stawiał się na trening, wylewał tam z siebie siódme poty, po siłowni kierował się do szpitala, by następne kilka godzin spędzić przy łóżku matki. Powiedział jej tylko część prawdy — że kogoś poznał i że ten ktoś wziął go pod swoje skrzydła, ale nie wspomniał ani słowem o porcie, nielegalnych walkach czy jego ponownym spotkaniu z tygrysem. Do mieszkania wracał późnym wieczorem, przespacerowawszy się po mieście z kapturem naciągniętym na głowę oraz poliuretanową maseczką, zasłaniającą dwie trzecie twarzy. Czasami żałował, że w chwili uniesienia postanowił wytatuować sobie ogromną ćmę pod okiem, bo wraz z nią doszczętnie zgubił swoją anonimowość.

Od czasu do czasu mimowiednie sięgał po komórkę i zerkał na ekran, który niestety za każdym razem zastawał pusty. Dopiero w sobotę po południu, gdy w dzień wolny od treningu stawił się u matki znacznie wcześniej niż robił to w tygodniu, urządzenie trzymane w kieszeni zabrzęczało dwukrotnie.

SMS od Doyuna. 1124-6 Jung-dong, Haeundae-gu. Będę czekał przy wejściu.

Jeszcze jeden SMS. Nie spóźnij się.

Kiedy Jeha wygooglował ów adres, wyświetlił mu się klub Maktum, z ogromnym, srebrnym wejściem o fallicznym kształcie. Był to dość dziwaczny widok, w dodatku kojarzący się bokserowi z jedną rzeczą, a konkretnie z jedną częścią ciała. Ostatnio czuł się jak gówniarz w hormonalnym rozkwicie — od rana chodził nabuzowany i napalony, gdy tylko lądował w swoim pokoju bądź pod prysznicem, jego dłoń mimowolnie chwytała za członka, a w dodatku bez przerwy myślał o seksie. Było to niezwykle męczące, aż zaczynało go to irytować i czuł, że jeśli czegoś nie zrobi, wybuchnie.

Na miejscu, to znaczy przed klubem Maktum, pojawił się kilka minut przed wyznaczonym przez panterę czasem — ubrany w ciemne, dopasowane dżinsy, których nogawki wsadził w jordany wyciągnięte z dna szafy. Na czarny T-shirt w serek, spod którego wystawał łańcuszek z rodowanego srebra, narzucił skórzaną kurtkę, tę samą, którą założył do portu.

Na zewnątrz było dość chłodno. Mroźne powietrze uderzało w jego policzki, aż pożałował, że nie wziął ze sobą maseczki, którą choć trochę mógłby się zakryć. Żałował, że jej nie zabrał również dlatego, że ludzie prędko zauważali, kim jest, i trącali się wzajemnie ramionami, pokazując go kolejnym osobom.

— Jeha!

Oczywiście, że był ubrany w garnitur — być może Doyun nie miał w swojej garderobie ani jednej bawełnianej koszulki. Szedł powolnym krokiem, mrużąc oczy, a czarny, opuszczony ogon wystawał co rusz zza jego ud, zwracając uwagę boksera. Przebywał obecnie w towarzystwie dwóch mężczyzn — Ilhoona oraz drugiego, którego imienia Jeha jeszcze nie znał. Bokser przywitał całą trójkę skinieniem głowy.

Następnie ruszyli w kierunku wejścia, omijając niekrótką kolejkę, i dopiero wtedy sportowiec zauważył, że jako jedyny ubrany jest dość... normalnie. Być może dress code w Maktum nie był przychylny T-shirtom czy spodniom z dziurami? Przez chwilę martwił się więc, że nie zostanie wpuszczony, ale ochroniarz, z którym Doyun uścisnął dłoń, nawet na niego nie spojrzał.

— Zadziwia mnie, ilu ludzi znasz — powiedział, gdy przyspieszył kroku i znalazł się ramię w ramię z panterą. — Co jest dość ciekawe, bo nigdy wcześniej o tobie nie słyszałem. Kim ty w ogóle jesteś, co? What the fuck, dude?

Doyun odpowiedział mu jedynie cichym parsknięciem, a kiedy przeszli nieduży hol i w końcu znaleźli się w głównym pomieszczeniu, Jehę zalała ogromna fala gorąca i mieszanki drogich perfum. Zaczął rozglądać się dookoła, ciesząc oczy feerią barw — neonowy błękit i fiolet zdobiły ogromne, zwisające z sufitu żyrandole, odbijając się od czarnych, błyszczących płytek. W zasięgu wzroku nie widać było żadnego parkietu — jedynie mnóstwo podświetlanych podestów, a na nich czarne, skórzane kanapy, w części zajęte przez rozmawiających przy drinku bywalców. Gdzieś dalej znajdował się ogromny ekran, wyświetlający teledysk zagranicznej artystki, po innej stronie nowoczesny bar, pokryty niebieską poświatą, a nad nim wysoki balkon ze szklaną balustradą oraz kolejne podesty z kanapami. Były tu także pufy w cętki i paski zebry, kryształowe zasłony, stoły zastawione fantazyjnymi przekąskami, a na jednym z sufitów ogromny napis „MAKTUM".

Ledwie tutaj weszli, a już ktoś do nich podszedł, witając się najpierw z Doyunem, a następnie zerkając na Jehę.

— Jeha, poznaj mojego znajomego, Park Heongjoona — powiedziała pantera, uśmiechając się w stronę na oko sześćdziesięcioletniego mężczyzny.

Bokserowi wydawało się, że skądś kojarzy tę twarz. Być może widział ją w telewizji albo na stronie jednej z gazet, w którą wczytywał się jego ojciec. Uścisnął wystawioną w jego stronę dłoń, przedstawiając się mężczyźnie pełnym imieniem i nazwiskiem.

— Jestem twoim ogromnym fanem — odezwał się staruszek, cofnąwszy już rękę, którą objął następnie talię młodej kobiety, stojącej tuż obok niego. Wyglądała na ledwie pełnoletnią, aż Jeha miał ochotę się skrzywić. — Kiedy usłyszałem, że Doyun wziął cię pod swoje skrzydła...

Jeha sięgnął dłonią do kieszeni skórzanej kurtki, poczuwszy, że komórka, która się w niej znajdowała, zawibrowała dwukrotnie. Nie mylił się. Dostał SMS-a od tygrysa.

Jeszcze chwila, a pękną panu spodnie na tych muskularnych udach. Mam wrażenie, że słyszę rozpruwający się dżins...

Natychmiast zaczął rozglądać się dookoła, zupełnie nie słuchając, co mówi do niego staruszek. Nigdzie go nie widział. Oddychał ciężko przez nos, czując, jak w gardle zbiera mu się gula. Kurwa.

— Wszystko w porządku, Jeha? — zapytał go Doyun, mrużąc oczy. — Wyglądasz na spiętego.

Machnął ręką.

Znów próbował się wsłuchać w słowa Heongjoona, jednak prędko zgubił uwagę, otrzymawszy kolejną wiadomość.

Musisz nauczyć się patrzeć wyżej, panie Kim. Przyda się, gdy będziesz przede mną klękał.

Uniósł głowę w stronę balkonu i zacisnął zęby, krzyżując spojrzenie z opierającym się o szklaną balustradę tygrysem. Zamiast mu odpisać, poczęstował go środkowym palcem, a przyglądający się mu Doyun parsknął cicho.

— Ach, wszystko jasne... — skwitował z wyraźnym rozbawieniem. — Zaczynam być zazdrosny...

Przeszli w stronę kanap, a wtedy Jeha poznał kolejne osoby, z którymi uścisnął po kolei dłoń, próbując zapamiętać ich imiona i nazwiska. Zająwszy miejsce, ponownie zerknął w stronę Im Changho, który trzymał telefon komórkowy i, nie odrywając od niego wzroku, wystukiwał trzeciego SMS-a.

Jeha postanowił go nie odczytywać, jakby chciał tym samym pokazać Changho, że ma go gdzieś. Patrząc na tygrysa, schował telefon do kieszeni kurtki i uśmiechnął się złośliwie, zanim odwrócił głowę w kierunku swoich towarzyszy. Nawet jeżeli nie miał ochoty na pogawędki z praktycznie obcymi mu ludźmi, teraz zamieniał się w duszę towarzystwa, podłapując narzucone tematy. Robił to specjalnie, mając nadzieję, że Changho na niego patrzy i czuje narastającą irytację.

Gdy gratulowano mu stoczonych do tej pory walk, twierdząc, że wygraną z Brantem również miał w kieszeni, dziękował z powiększającym się na ustach uśmiechem. Pytany o plany na przyszłość, zerkał na Doyuna i wzruszał ramionami, a pantera przejmowała pałeczkę, zapewniając rozmówców, że gdy Jeha w końcu stanie na ringu w porcie, pokaże wszystkim dookoła niezapomniany pojedynek, taki, jakiego nie mieli jeszcze okazji widzieć.

— Jeha jest w dobrych rękach. Jeszcze w pełni nie wykorzystał swojego potencjału, ale ja zamierzam...

Bokser wciąż czuł na sobie wzrok tygrysa. Spojrzenie to wodziło za nim cały czas, nieprzerwanie. Starał się za wszelką cenę nie spoglądać w górę, ale było to niezwykle trudne, zwłaszcza gdy przypominał sobie o SMS-ie, którego nadal nie odczytał. Korciło go, aby wyjąć komórkę i rzucić okiem na wiadomość, choć wmawiał sobie, że wcale nie chce tego robić. Szargało nim wiele sprzeczności.

Zacisnął palce na chłodnym szkle i uniósł szklankę, podarowaną przez kelnera, by powąchać zawartość i upewnić się, że dostał samą Coca-Colę. Dopiero wtedy upił łyk, a niedługo jego telefon zabrzęczał po raz kolejny. W końcu się złamał. Wyciągnął urządzenie z kieszeni.

Proszę nie odwracać ode mnie wzroku, panie Kim. Niech pan popatrzy, jak patrzę.

Zatańczmy.

Tutaj się nie tańczy — odpisał mu.

Wokół stolika zasiadło jeszcze więcej osób — kobieta, na oko w wieku jego matki, a wraz z nią młody mężczyzna, przez cały czas trzymający dłoń na jej szczupłym udzie. Potem jakiś obcokrajowiec w pstrokatym garniturze, rozmawiający jedynie po angielsku. Zagaił do Jehy, oznajmiając, że też mieszkał w Calabasas, a chwilę później okazało się, że ich rezydencje znajdowały się stosunkowo niedaleko blisko siebie.

There's a chance we've met before, have we not?

Don't think so — odparł Jeha, krzywiąc się. — I don't visit parties and clubs, actually.

Kiedy mężczyzna wymieniał mu okazje, podczas których mogli się spotkać, Jeha znów wyjmował komórkę z kieszeni. Po części robił to nieświadomie, a gdy wreszcie orientował się, co robi, było już za późno, aby się powstrzymał.

Tutaj robi się wszystko. Zatańczmy. Nalegam.

Nie lubię tańczyć przy ludziach — odpisał mu, a po chwili uśmiechnął się do obcokrajowca, prosząc, aby powtórzył to, co przed chwilą powiedział.

Mógł napisać Changho, że po prostu nie chce z nim zatańczyć, a jednak wybierał takie argumenty, które sugerowały, że zrobiłby to w innych okolicznościach. Mógł już dawno temu zablokować jego numer, a jednak nie dość, że się przed tym wstrzymywał, to jeszcze wdawał się z nim w dyskusję.

Telefon Jehy nie zabrzęczał w ciągu kolejnych piętnastu minut, a kiedy bokser zerknął w stronę balkonu, nie widział już nigdzie tygrysa. Powinien poczuć wtedy jakąś ulgę bądź satysfakcję, a mimo to jego wzrok powędrował w tamtą stronę jeszcze kilka razy, ostatecznie przyprawiając go o niemały zawód.

W którymś momencie Doyun, siedzący do tej pory tuż obok niego, podniósł się z kanapy razem z Heongjoonem.

— Wrócimy niedługo — oznajmił, pochylając się nad bokserem. — Tylko niech ci nie przyjdzie do głowy, żeby znów rzucać się na kogoś z pięściami, dobrze? Oszczędzaj się.

Wyszedł, a zaraz za nim staruszek, poprawiający po drodze wygniecioną marynarkę. Jeha został na swoim miejscu, ale stracił ochotę na dalsze rozmowy z ludźmi, w zasadzie poczuł się nimi wszystkimi zmęczony, będąc nieprzyzwyczajonym do obcowania z tak wieloma nowymi twarzami.

Z jakiegoś powodu znów zaczął myśleć o Danielu, który w chwilach takich jak te zwykł przy nim trwać i ściskać pokrzepiająco jego ramię, co rusz pytając go, czy wszystko z nim w porządku. Zazwyczaj to on przejmował inicjatywę w rozmowach, pozwalając mu milczeć i kiwać głową, muskać palcami jego dłoń.

Wszystko było łatwiejsze, kiedy miał przy sobie Daniela, a najlepiej cały swój zespół, od promotorów po masażystę czy fizjoterapeutę. Wchodzenie w interakcje z innymi ludźmi zawsze wiązało się z pewnym dyskomfortem i wymagało ogromnego nakładu energii, którą szkoda mu było przeznaczać na coś innego niż sport.

Bokser zastanawiał się, co słychać u Daniela. Czy zdążył za nim zatęsknić? A może żałował, że zerwali kontakt i kontrakt, tylko było mu głupio zadzwonić? Może to on powinien w takim razie zatelefonować do niego jako pierwszy? Może nawet go przeprosić...? Może za bardzo dali się ponieść emocjom i za szybko spalili za sobą mosty?

Poruszył się niespokojnie, gdy w którymś momencie wszyscy zaczęli podnosić się ze swoich miejsc i gdzieś wychodzić, ponaglani przez dziesiątki ochroniarzy. Intuicyjnie także wstał z kanapy i zaczął rozglądać się za Ilhoonem bądź Doyunem, ale zanim mógł kogokolwiek zlokalizować, dwóch obcych mu mężczyzn złapało go za ramiona.

— Pan nie musi stąd wychodzić, proszę zaczekać — powiedział mu jeden z nich.

— O co chodzi? — zapytał skonfundowany Jeha. Nie wiedział, czy powinien się im wyszarpać, czy może lepiej byłoby, gdyby faktycznie ich posłuchał i po prostu stał w miejscu.

Klub pustoszał z każdą chwilą, aż w sali pozostali już tylko barmani, krzątający się za ladą, bokser oraz tych dwóch mężczyzn, którzy wciąż trzymali łapy na jego ramionach. Nieco go przy tym ściskali, przez co Jeha marszczył brwi, raz za razem wydychając powietrze nosem. Powoli kończyła mu się cierpliwość i czuł, że lada moment może wszcząć bójkę, jeśli wciąż będzie przez nich dotykany.

— O co chodzi? — powtórzył pytanie, a wtedy, jak na zawołanie, mężczyźni puścili go i ruszyli w stronę głównego wyjścia. — Co do...

Jeha chciał podążyć za nimi, jednak zatrzymał się, gdy zauważył idącego mu naprzeciw tygrysa.

— Proszę bardzo — zaczął spokojnie Changho, rozkładając dłonie i rozglądając się dookoła pustego klubu. — Tak jak pan chciał, jesteśmy sami.

Twarz boksera wykrzywiła się w jeszcze większym grymasie. Marszczył brwi, przez co między nimi miał teraz dwie pionowe kreski. Zadarł brodę.

— Nie rozumiem.

— „Nie lubię tańczyć przy ludziach" — powiedział tygrys, cytując jego SMS-a. — Niełatwo było wyprosić stąd wszystkich gości, ale dla pana jestem zdolny do każdych poświęceń. Proszę docenić moje starania, inaczej będzie mi przykro, panie Kim.

Podszedł do niego tak blisko, że Jeha znów poczuł drzewno-przyprawowe perfumy, coraz intensywniej docierające do jego nozdrzy. Klub wypełnił się kubańską rumbą, wygrywaną przez kongi, marakasy, trąbki, guagua i guero, a bokser przełknął ślinę, obserwując, jak Changho staje tuż przed nim, w odległości mniejszej niż pół metra.

Pięść Jehy instynktownie wystrzeliła w stronę tygrysa, ale nie spotkała się z jego twarzą, zatrzymana otulającą go dłonią. Następnie Changho, uśmiechając się, powoli opuścił rękę boksera i przeciągnął ją za swoje plecy. Jeha wyprostował palce i przycisnął dłoń do lędźwi, zaraz przesunął ją nieco wyżej, pokierowany przez drugiego mężczyznę.

Wydawało mu się, że kompletnie stracił rozum, gdy druga ręka tygrysa spoczęła na jego muskularnym udzie, a on poczuł pazury powoli przesuwające się po napiętym dżinsie. Oddech ugrzązł mu w ściśniętym gardle, zaś policzki zapłonęły żywym ogniem, ogarnięte bordowymi wykwitami.

Spojrzał mu prosto w oczy. Nie spuścił z nich wzroku, kiedy Changho zaczął kołysać ich biodrami.

Continue Reading

You'll Also Like

7.2K 164 26
Hailie Monet 11letnia dziewczyna mieszka w domu z mama i ojczymem ten ojczym ją bił i zamykał w piwnicy i Hailie przez to boi się mężczyzn. ale w wie...
8.3K 213 20
Sally to dziewczyna, która nie ufa nikomu. Razem z matką mieszka w Nowym Jorku. Od dawna dzieliła swoją pasję z ojcem - wyścigi. Po ukończeniu szkoły...
4.2K 226 40
Mandy x Chester (brawl stars) W książce występuje jeszcze: Piper x Rico Janet x Stu Edgar x Fang Lola x Grey Melodia x Draco Max x Surge
110K 6.8K 200
Jestem tylko tłumaczem :3 Bycie elitarną nianią jest proste: chronić podopiecznego, przestrzegać zasad i nie przywiązywać się emocjonalnie. Łatwiej p...