NIE ULEGAJ POKUSIE

By ElizabethKabb

18.2K 391 57

„Jedyny sposób, żeby uwolnić się od pokusy to jej ulec" G.B. Shaw Zapewne wszyscy znamy słowa „nie patrz w d... More

Cytat
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Epilog

Rozdział 11

528 9 0
By ElizabethKabb

Obudziły mnie promienie słońca i hałas koszonej trawy, który dobiegał zza okna. Jęknęłam żałośnie na te denerwujące dźwięki, rozrywające mi głowę i otwarłam zaspane oczy. Oniemiała wpatrywałam się w białe meble i ściany oraz różowe dodatki. Pokój urządzono według mojego pomysłu, gdy miałam szesnaście lat. Od tego czasu nic się w nim nie zmieniło. Poza pościelą, która zapewne dzień przed moim przyjazdem została odświeżona, a kurze z mebli pościerane.

Za bycia nastolatką uwielbiałam ten pokój. Przebywanie w nim było niczym odskocznia od problemów, inna rzeczywistość, ucieknięcie od rodziny... Te cztery ściany dzieliły mnie od wszelkiego zła, które czyhało na mnie na zewnątrz. To w tym miejscu mogłam pozbierać myśli, wypłakać się i być po prostu sobą.

Spojrzałam w lewo na pudrowo-różowy fotel i dostrzegłam siedzącego na nim białego misia większych rozmiarów, którego dostałam od Logana na siedemnaste urodziny. Uśmiechnęłam się, przypominając sobie, jak szczęśliwa wtenczas byłam, gdy wręczał mi go wraz z życzeniami, po których jego usta dotknęły mojego płonącego z zachwytu policzka.

Musnęłam palcami wrażliwą skórę twarzy, gdy poczułam przyjemne łaskotanie w tamtym miejscu, zupełnie, jakby moje ciało wiedziało, o czym myślałam w dany momencie.

Od tamtej pory pamiętam, że spałam regularnie z tym misiem. Nazwałam go nawet Logan, o czym nikt się nigdy nie dowiedział. To były dobre wspomnienia. Jedne z lepszych. Niestety po nocnej przygodzie w aucie pod klubem nie miałam odwagi zabrać Logana ze sobą. Uważałam, że zabranie go do Chicago zbyt wiele będzie mnie kosztować.

Wstałam z łóżka i podeszłam do maskotki. Wzięłam go do ręki i przysunęłam do nosa. Musiałam sprawdzić. To było ode mnie silniejsze. Zaciągnęłam się jego zapachem i nawet po tylu latach, po tylu praniach, pachniał tak samo, jak wtedy, gdy go dostałam – a pachniał Loganem i jego perfumami.

Podskoczyłam w miejscu, gdy dźwięk przychodzącej wiadomości mnie wystraszył i spojrzałam na telefon, który leżał na szafce nocnej. Domyśliłam się, że to Sandra, z którą SMS-owałam do późnych godzin nocnych. Miała się do mnie odezwać, gdy się obudzi.

Odłożyłam Logana i podeszłam do smartphone. Miałam rację. Dostałam wiadomość od Sandry.

Hejka, za godzinę po ciebie jestem.

Odpisałam jej, po czym widząc, że było już po dziewiątej, ruszyłam do łazienki.

Jakieś pół godziny później, ubrana w luźną białą sukienkę i sandałki na koturnie, schodziłam po schodach, kierując się do jadalni, która znajdowała się zaraz przy salonie.

- Dzień dobry. - przywitałam się z rodzicielką, która siedziała na sofie w salonie i czytała jakiś magazyn modowy, delektując się kawą.

To był jej codzienny rytuał.

Po śniadaniu zawsze kawa i ciekawostki modowe oraz ze świata show-biznesu. Później na ogół wpadała jej jakaś kosmetyczka, fryzjer, masaż, czy inny zabieg lub widywała się ze znajomymi. I tak codziennie. Od prawie trzydziestu lat, jak jest w związku z moim ojcem. Że jej się to życie jeszcze nie znudziło. No, ale może dzięki takiemu właśnie życiu wyglądała, jak wyglądała, a musiałam przyznać, że prezentowała się świetnie i w ogóle nie można jej było przypisać pięćdziesięciu jeden lat.

Ubrana była w biały kombinezon, na stopach miała beżowe szpilki, a długie gęste czarne włosy upięła starannie u dołu głowy w kok. Całości elegancji podkreślał makijaż i biżuteria, która składała się z perłowego naszyjnika, kolczyków i cieniutkiej złotej bransoletki. Nawet w domu musiała wyglądać niczym królowa.

Matka w pierwszej chwili nawet na mnie nie spojrzała. Po jej nietęgiej minie domyśliłam się, że już coś jej nie pasowało. Za długo nie wytrzymała. Zdałam sobie sprawę.

- Dzień dobry. - burknęła. - O której to się moja panno przychodzi na śniadanie?

Przewróciłam oczami na jej słowa. No i masz. Teraz się tłumacz.

- Byłam zmęczona po podróży. - chciałam iść dalej, ale jej głos mi na to nie pozwolił.

- W tym domu obowiązują pewne zasady. - podniosła swój poważny wzrok na mnie. - A jedną z nich jest, że śniadania jemy o dziewiątej. Jeśli jeszcze raz się spóźnisz, będziesz głodna czekać do kolacji. Czy to jest dla ciebie wystarczająco zrozumiałe?

I proszę bardzo. Oto cała moja ukochana mama. Właśnie pokazała, jak bardzo za mną tęskniła. Przez telefon zawsze potrafiła być słodka, gdy czegoś chciała, a gdy udało jej się w końcu ściągnąć mnie do Bostonu, nie musiała już dłużej odgrywać tej całej szopki i znów mogła być po prostu sobą.

- Tak. - wycedziłam przez zęby, starając się nie powiedzieć jej niczego więcej.

- Świetnie. A teraz idź jeść, bo Hazel... - nasza gosposia. - Z pewnością zostawiła ci na stole coś do jedzenia. - poczułam ciepło na sercu.

Hazel była cudowną kobietą i chyba jedyną normalną w tym domu. Dziwiłam się, że tyle lat wytrzymywała z tak pojebaną rodziną, jaką z pewnością była moja. Do tego domu trafiła, gdy urodziła się Sara. Z początku była zatrudniona wyłącznie do pomocy przy dziecku, później urodziłam się ja, a gdy osiągnęłyśmy z Sarą na tyle dojrzały wiek, że niania nie była już nam potrzebna, została naszą gosposią domową. Jej to najwidoczniej odpowiadało, bo nigdy nie narzekała. Wydaje mi się, że to dlatego, że poza nami nikogo nie ma. Żadnej rodziny. I tak pracuje w tym domu od lat, wiernie służąc moim starym, a konkretnie mojej mamie, bo tata całe dnie spędza w pracy.

Przeszłam do jadalni, gdy wzrok mamy ponownie skupił się na czasopiśmie i z radością dostrzegłam talerz zapełniony grzankami, jajecznicą i sałatką oraz świeżo wyciśnięty sok i wodę. Kochana Hazel. Z cieknącą ślinką przystąpiłam do jedzenia.

Słysząc odgłos obcasów, uniosłam wzrok znad talerza i dostrzegłam moją rodzicielkę zmierzającą w moją stronę. Co ona znów ode mnie chce?! Odstawiłam pustą szklankę po soku, w momencie, w którym pani Spark stanęła przy moim boku.

- Stało się coś? - zapytałam jako pierwsza, gdy matka w milczeniu wpatrywała się we mnie.

- Co masz zamiar na siebie włożyć na urodziny ojca? - no tak, powinnam była się domyślić, że wkrótce mnie o to zapyta.

- Nie wiem jeszcze, ale mam zamiar dzisiaj coś kupić.

- Masz pieniądze?

- Mam. - od czterech lat jakoś radzę sobie bez waszej hojności. Nie chcę od was żadnych pieniędzy.

- Może pójdę z tobą? Doradzę ci w razie czego. - na pewno nie. Za żadne skarby.

- Nie trzeba. Jestem już z kimś umówiona. - odpowiedziałam.

- Z kim?

- Z Sandrą.

- Z jaką znowu Sandrą? - zmarszczyła czoło. - Dlaczego jej nie znam? - przepraszam bardzo, ale czy ona miała do mnie jakiś problem o to, że nie przedstawiłam jej Sandry oficjalnie? Momentami nie ogarniałam własnej matki. W sumie co się dziwiłam. Nigdy jej nie rozumiałam. Od zawsze nadawałyśmy na zupełnie innych falach.

- Poznałam ją w Hawanie. Jest żoną Caleba... - widząc, jak otwierała buzię, by zapewne zapytać, kim był Caleb, dodałam szybko. - Caleb to brat Dakoty, a Dakota to dziewczyna Toniego. - wyjaśniłam jej szczegółowo, by przestała mnie w końcu dręczyć.

- Słyszałam od matki Logana, że podobno Tony wyprawia przyjęcie urodzinowe dla Dakoty.

- Owszem. - przynajmniej dowiedziałam się, o czym jeszcze rozmawiały nasze matki.

- Sara nie została na nie zaproszona. Tyle lat się znają, chodzili do tej samej szkoły, kolegowali się, gdy Sara była z Loganem, a nawet jej nie zaprosili. - przez moment zastanawiałam się, kto bardziej to przeżywał, moja matka, czy Sandra. - Nie wyglądasz na zaskoczoną. - wbiła we mnie swoje świdrujące spojrzenie. - Czy ty... Czy oni cię zaprosili?

Nie wiedziałam, czy powinnam skłamać, ale wówczas co powiedziałabym, gdyby w dniu imprezy zapytała mnie, gdzie wychodzę tak elegancko ubrana? Z pewnością zaczęłaby snuć różne domysły, a wtedy nie miałabym życia, gdyby odkryła prawdę, że ją okłamałam.

- Owszem. - westchnęłam ciężko, przyznając się.

Na jej twarzy pojawiły się szok i niedowierzanie.

- A-a-ale jak to? Dlaczego akurat ty? - przyłożyła dłoń do piersi, gdy zaczęła szybko oddychać.

- Nie wiem. Podejrzewam, że Tony zrobił to z grzeczności. - zaczęłam sprzątać ze stołu. - Wybacz mamo, ale za chwilę będzie tu Sandra. Jedziemy po sukienki. - ruszyłam z brudnymi naczyniami do kuchni.

Po stukocie obcasów domyśliłam się, że kobieta szła za mną.

- Pogadaj jakoś z Tonym. Wkręć siostrę na to przyjęcie.

- Niby jak mam to zrobić? - podałam z wdzięcznością naczynia Hazel, która podeszła do mnie, jak tylko mnie ujrzała.

- Nie wiem. Coś wymyśl. Zapytaj Toniego, czy możesz zabrać ze sobą siostrę. Na pewno ci nie odmówi. Zawsze się świetnie dogadywaliście. - podparła się pod boki.

- Wybacz mamo, ale nie mogę tego zrobić. To Tony zaprasza gości. Skoro Sara nie dostała zaproszenia, najwidoczniej jej nie chce na przyjęciu. - w tym momencie dostałam wiadomość. - Przepraszam cię, ale Sandra już jest. - wyminęłam ją i ruszyłam pośpiesznym krokiem do sypialni, by umyć szybko zęby i zabrać torebkę.

Schodząc po schodach, natrafiłam przy wyjściu na mamę. Co znowu?

- Przemyślałam to i masz rację. Trochę głupio, by to wyszło, jakbyśmy się narzucali. - westchnęłam z ulgą, gdy zaczęła w końcu myśleć. - Masz. - wsunęła mi do ręki plik banknotów. - Kup coś wspaniałego. Przedstaw naszą rodzinę z dobrej strony.

- Ale... - nie chciałam tych pieniędzy, miałam własne.

- Bez gadania! - zbeształa mnie. - Żadne szmatki z sieciówki... - z obrzydzeniem spojrzała na moją sukienkę. - Kup coś porządnego. Najlepiej u Williama... - mężczyzna był właścicielem domu mody z sukniami wieczorowymi wszystkich znanych projektantów, do którego uwielbiała chodzić moja matka.

Owszem można tam było znaleźć naprawdę przepiękne suknie, o których niejedna kobieta mogłaby pomarzyć, a w których wyglądało się, jak milion dolarów, ale właśnie... Wyglądało się, jak milion dolarów, bo prawie tyle kosztowały. Niejedna cena za suknię przyprawiała o zawał serca i zawroty głowy. Jak można dać tyle pieniędzy za kawałek materiału?

Niechętnie schowałam pieniądze do torebki, gdy mama nie przyjęła odmowy.

- Wspaniale. - była zadowolona z mojej postawy, a dokładnie uległości. - Mam nadzieję, że kupisz coś szykownego i gustownego, godnego naszego nazwiska. - wypięła dumnie pierś.

- Oczywiście, że tak. - nie miałam najmniejszej ochoty się z nią dalej sprzeczać. I tak nie zmieniłoby to nic.

- Dobrze. Nie zatrzymuję cię zatem dłużej. - odsunęła się ode mnie. - A do naszej rozmowy o przyjęciu urodzinowym jeszcze wrócimy. - nie wątpię! Pchało mi się na język, ale zamiast tego posłusznie tylko przytaknęłam, po czym wyszłam z domu.

Dopiero czując powiew świeżego powietrza, zrobiłam głęboki wdech i ruszyłam w kierunku bramy, gdzie czekała na mnie Sandra.

- Hej! Niezła fura. - przywitałam się radośnie z dziewczyną, gdy tylko wsiadłam do auta.

- Pożyczyłam od mamy. - wyznała zaraz po tym, jak uścisnęła mnie na powitanie. - To gdzie najpierw?

- Nie mam pojęcia. - zdałam sobie sprawę, że kompletnie straciłam ochotę na zakupy.

- Nie wyglądasz dobrze. Coś się stało? - zauważyła mój nietęgi nastrój.

- Mama. Dała mi jasno do zrozumienia, że nie mam wracać do domu z byle czym. Mam kupić coś szykownego i gustownego, godnego naszego nazwiska. - przytoczyłam słowa matki. - Najgorsze, że muszę kupić dwie suknie, bo czekają mnie jeszcze urodziny taty.

- No tak, pamiętam. Pisałaś mi o tym wczoraj. Chyba nie masz najlepszych relacji z mamą.

- Moja matka jest... - zrobiłam pauzę, by dobrać odpowiednie słowa. - Dość trudną kobietą. - powiedziałam tylko, nie wiedząc, jak inaczej ją określić. Nie chciałam też dzielić się z Sandrą szczegółami własnego życia.

- Nie martw się. Znajdziemy ci coś odpowiedniego. - uruchomiła silnik i włączyła radio.

Gdy zaczęła śpiewać na cały głos, a muzykę zrobiła na full, zaśmiałam się, widząc ją aż tak wyluzowaną i w dobrym nastroju. Ten nastrój po chwili udzielił się również mnie.

Piętnaście minut później zajechałyśmy do pierwszego butiku i rozpoczęłyśmy szaleństwo zakupowe.

- Spójrz, a ta? - pokazała mi długą suknię bez ramiączek.

- Nie, butelkowa zieleń to nie mój klimat. - choć sam krój był ładny, kolor mi nie odpowiadał.

Nie znajdując niczego konkretnego, pojechałyśmy do kolejnego butiku, ale tam również nic nie znalazłyśmy... i do kolejnego. Za każdym razem, jak wychodziłyśmy ze sklepu z pustymi rękoma, zaczynałam tracić nadzieję.

- Podjedziemy jeszcze do jednego butiku. Mama mi mówiła, że to podobno jakiś nowy, który w zeszłym tygodniu miał swoje otwarcie. - nawróciła na światłach i zaczęła się kierować na drugi koniec centrum miasta. - Może akurat tam coś znajdziemy.

Po dwudziestu minutach miałam dość ciągłego jeżdżenia po mieście, zwłaszcza że korki pojawiały się coraz częściej. Dotarcie do butiku kosztowało mnie sporo nerwów. Nienawidziłam tego miasta i tych uciążliwych postojów.

- Lepiej, żebyśmy tu coś znalazły. - wysiadłam z auta i ruszyłam za Sandrą.

W elegancko urządzonym budynku przywitała nas młoda kobieta, która od razu pomogła nam szukać tego, po co przyjechałyśmy.

Do przymierzalni poszłam z trzema sukienkami, zupełnie niepasującymi do siebie ani kolorystycznie, ani pod względem kroju i długości. Sandra za to miała aż sześć sukienek, które wpadły jej w oko.

- Podoba mi się, że mają tu taki wybór i taką różnorodność.

- Tak. To chyba pierwszy taki sklep. - zgodziłam się z nią.

- Chcę widzieć cię w każdej. - wskazała ręką na moje rzeczy.

- A ja ciebie. - opowiedziałam i zasunęłam kotarę.

Przyjrzałam się wszystkim trzem sukniom i jako pierwszą postanowiłam przymierzyć tę złotą, z frędzlami zamiast rękawów, sięgającą przed kolano. Miała dekolt w szpic niewiele ukazujący i pasek, który podkreślał mi talię.

- Gotowa? - usłyszałam głos Sandry.

- Tak. - odsunęłam kotarę i stanęłam twarzą w twarz z Sandrą.

Miała na sobie długą granatową suknię o tiulowym dole.

- Podoba mi się. Świetnie na tobie leży. - wychwalała mnie. - Co sądzisz o mojej? - zaprezentowała się z każdej strony.

- Jest ładna, ale czegoś mi w niej brakuje. Ten dół układa się jakoś dziwnie. - przyglądałam się dziwnym marszczeniom w okolicach podbrzusza.

- Też to zauważyłam. Dobra, ta odpada w takim razie. Przymierzamy kolejne. - zasunęła mi kotarę.

Spojrzałam na kolejną suknię i zaczęłam się rozbierać.

Druga sukienka była z tiulu w odcieniu szarości. Miała szerokie ramiączka i dekolt w kształcie litery V. Do kompletu był czarny pasek, który zapinało się w talii, przez co sukienka zyskiwała fason rozkloszowanej. Na całej powierzchni mieniły się drobinki brokatu, a jej długość sięgała do połowy łydki. Była naprawdę ładna. Spodobała mi się, jak tylko ujrzałam ją na manekinie, ale gdy tak stałam i przeglądałam się w lustrze, nie byłam co do niej w stu procentach przekonana.

Odsunęłam kotarę, słysząc, że Sandra odsunęła również swoją.

- Ta chyba nie jest dla mnie... - urwałam oniemiała na widok dziewczyny, stojącej w satynowej bordowej sukni na jedno ramię, z rozcięciem sięgającym uda i licznymi marszczeniami w pasie, podkreślającymi jej wąską talię. - Wow, Sandra. Wyglądasz... bajecznie. - na twarzy dziewczyny zagościł szeroki uśmiech.

- Tak uważasz? - spojrzała na siebie w lustrze.

- Musisz ją wziąć. Caleb padnie z wrażenia, gdy cię w niej ujrzy.

- No dobra, przekonałaś mnie. - obie wybuchłyśmy śmiechem. - A co do twojej... - omiotła spojrzeniem moją sylwetkę. - Jak mam być szczera, to tamta bardziej mi się podobała.

- Mnie również. Przymierzę ostatnią.

Zasunęłam po raz ostatni kotarę, by włożyć na siebie najdłuższą suknię – spośród tych, które wybrałam – w odcieniu brudnego różu.

- Jak ci idzie? - Sandra się coraz bardziej niecierpliwiła.

- Musisz mi pomóc. - wysapałam, nie mogąc sobie poradzić z zapięciem.

Suknia miała gorset pokryty cekinami, który uwydatniał mój biust i podkreślał talię oraz rozcięcie na udzie. Była bardzo długa, przez co wydawałam się w niej wyższa.

- Ta jest zajebista. - wyznała Sandra, jak tylko poradziła sobie z zapięciem. - Do tego klasyczne szpilki, jakieś delikatne upięcie i będziesz wyglądać, jak bogini.

- Nie będzie zbyt wyzywająca? - ta góra, choć prezentowała się ładnie, nie do końca mnie przekonywała.

- Chcesz ją włożyć na urodziny Dakoty, czy na pogrzeb?

- Szczerze mówiąc, myślałam, by na przyjęcie Dakoty włożyć tę złotą. - wskazałam ręką na pierwszą suknię. - Tę włożyłabym na urodziny taty.

- Myślę, że złota bardziej nadaje się na uroczystość rodzinną. Poza tym, jeśli ja mam pójść w tej... - wskazała na swoją bordową suknię, wiszącą na wieszaku. - To ty idziesz w tej. - wskazała na tę, którą miałam na sobie. - Nie zostawisz mnie z tym samą. - zadecydowała za mnie.

- Zgoda. - zaśmiałam się, widząc na jej twarzy upór.

Jak tylko przebrałam się w swoje ciuchy, podeszłyśmy do pracownicy butiku i poprosiłyśmy o zapakowanie wybranych przez nas sukni. Po opłaceniu rachunku podjechałyśmy jeszcze do kilku sklepów obuwniczych, by kupić odpowiednie szpilki.

- Jestem głodna. Masz ochotę coś zjeść? - zapytałam Sandry, czując, że przez bieganinę po sklepach, mój żołądek zaczął domagać się jedzenia.

- Chętnie. Marzę również, by się w końcu czegoś napić. Jestem wykończona tymi zakupami. - wyznała.

Wstąpiłyśmy po drodze do jakieś restauracji i zamówiłyśmy ciepły posiłek. W oczekiwaniu na jedzenie zaczęłam podziwiać wnętrze restauracji.

Pomieszczenie było przestrzenne, urządzone w loftowym stylu, a przez duże okna podziwiać można było bostońskie ulice. Ściany były z gołej cegły, a każdy stół, przy którym mogli usiąść klienci, wydawał się ważyć tonę. Do tego wygodne czarne fotele i żarówki zawieszone na długim kablu, wiszące nad każdym stołem. Całości dopełniał dębowy parkiet w ciemnym odcieniu.

- Caleb pisze, że idzie pograć z chłopakami w siatkówkę. Że ta gra im się jeszcze nie znudziła. - zaśmiała się, chowając do torebki telefon.

- Nie widzi się za często z chłopakami, więc nic dziwnego, że chce nadrobić stracony czas.

- Tak, wiem. Widzę, że brakuje mu kontaktu z nimi. - posmutniała.

- Wybacz, że o to zapytam, ale dlaczego tak właściwie wyjechaliście z Bostonu? - byłam ciekawa, jaki był powód ich przeprowadzki.

- Na krótko, gdy zaczęliśmy z Calebem być parą, moja mama ciężko zachorowała. Przez długi okres leżała w szpitalu. Bardzo się przejęłam jej stanem zdrowia. Gdy przenieśli ją do Los Angeles, by tam mogła kontynuować swoje leczenie, przeniosłam się wraz z nią; byłam ledwo po ukończeniu liceum. Nie chciałam, żeby mama czuła się samotna, w dodatku byłaby daleko od rodziny. Ojciec niestety musiał zostać w Bostonie. Miał tu firmę, dzięki której było nas stać na opłacenie leczenia. W wolnej chwili jednak zawsze nas odwiedzał. Tata pomógł mi na miejscu kupić mieszkanie, zaczęłam również studia logistyczne, jednak rzuciłam je, by podjąć pracę i choć trochę odciążyć rodziców finansowo. Poza tym chciałam mieć jakiś swój procent w leczeniu mamy, wtedy czułam, że naprawdę jej pomagałam.

- Musiało być ci ciężko. - wyobraziłam sobie ile łez, nerwów i cierpienia ją to wszystko kosztowało.

- I było. - w jej smutnych oczach pojawiły się łzy. - Momentami miałam myśli, że to wszystko na nic, że mamie nie uda się wrócić do pełni zdrowia. - starła szybko łzę, która spłynęła jej po policzku. - Na szczęście miałam Caleba. - uśmiechnęła się na wspomnienie o ukochanym. - Mimo naszego rozstania, w dalszym ciągu mieliśmy ze sobą kontakt. Nie spodziewałam się, że po moim wyjeździe zechce go nadal utrzymywać. Ale on nie odpuszczał. Pisał, dzwonił, aż pewnego razu zaproponował, że mnie odwiedzi. Początkowo nie chciałam, by przyjeżdżał, ale ostatecznie się zgodziłam. Od jego przyjazdu znów byliśmy parą, choć żyliśmy w związku na odległość. Caleb jednak przyjeżdżał tak często, jak tylko mógł. Po kilku miesiącach, gdy wracałam akurat ze szpitala, zastałam go pod drzwiami mojego mieszkania z walizkami u boku. Powiedział, że rzucił studia, by ze mną być. Pamiętam, że strasznie na niego wtedy nawrzeszczałam. Nie chciałam, by przeze mnie rezygnował ze szkoły i lepszej przyszłości. Czułam się winna. Przez dobry miesiąc się do niego nie odzywałam. Zrobiłam to, dopiero gdy wysłał mi SMS-em zdjęcie, że został przyjęty na studia... w Los Angeles. Od tamtej chwili byliśmy nierozłączni. Zamieszkaliśmy razem, Caleb rozpoczął studia, a jego rodzice wspierali go finansowo. Na szczęście jego rodzice to cudowni ludzie. Zaoferowali nawet pomoc w leczeniu mamy. Dzięki ich hojności i licznym namowom zgodziłam się na zmniejszenie liczby godzin w pracy i również rozpoczęłam studia. Wtedy też okazało się, że leczenie zaczęło w końcu przynosić jakieś skutki, a stan mamy zaczął się poprawiać. Wróciła we mnie nadzieja i wszystko zaczęło się coraz lepiej układać. Później oczywiście mama wyszła ze szpitala, ja z Calebem zdobyliśmy dyplom, wzięliśmy ślub i otworzyliśmy własną działalność. Nie sądziłam, że młodzieńcza miłość, może się tak skończyć. - gdy mówiła o Calebie, w jej oczach widziałam miłość i wdzięczność.

- To piękna historia. Smutna, co prawda, ale również piękna i co najważniejsze o szczęśliwym zakończeniu. - otarłam mokre od łez policzki. Nawet nie wiedziałam, że zaczęłam płakać.

- Na szczęście stan zdrowia mamy od kilku lat jest dobry.

Nie sądziłam, że Sandra tyle w życiu przeszła. Podobnie, jak Caleb, który dla niej był gotowy zrobić wszystko. Jeśli to nie była prawdziwa miłość, to nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żeby taka była. Moim zdaniem łączące ich uczucie było szczere. Kochali się. Nie widzieli poza sobą świata. Bez jednego, dla drugiego nie było przyszłości i na odwrót. Oboje nie mieli w życiu łatwo, ale wyszli z tego. Razem. Nad ich własnym niebem po wielu deszczowych dniach, w końcu zaświeciło słońce. Zazdrościłam im tego uczucia. Zazdrościłam im tej miłości, jaka ich łączyła.

W tym samym momencie do naszego stolika podszedł kelner, niosąc nasze dania i tym samym historia z życia Sandry dobiegła końca.

Do domu wróciłam krótko po osiemnastej. Byłam zmęczona i nie miałam najmniejszej ochoty na rodzinną kolację. Na paluszkach pokonałam schody, szczęśliwa, że matka nie widziała ani nie słyszała, jak wchodziłam do domu.

Jak tylko stanęłam pod swoją sypialnią, złapałam za klamkę i weszłam do środka. Rzuciłam torebkę na łóżko, a suknie powiesiłam na wieszakach, by się nie pogniotły. Po wszystkim z uśmiechem na ustach udałam się do łazienki, by odświeżyć się po długim, wyczerpującym, ale jakże owocnym i intensywnym, pełnym wrażeń dniu.

W łazience spędziłam więcej czasu, niż zakładałam. Stanie pod prysznicem i polewanie całego ciała gorącą wodą, przyjemnie koiło obolałe mięśnie.

- Co tu robicie? - stanęłam, jak wryta, gdy mój wzrok spoczął na matce i siostrze, jak tylko wyszłam z łazienki, okryta wyłącznie ręcznikiem, z turbanem na głowie.

- Musimy porozmawiać. - jako pierwsza odezwała się rodzicielka.

Wstała z fotela, którego nie zajmował Logan, a który leżał aktualnie niedbale w kącie i z poważną miną podeszła do mnie. Wiedziałam już, że ta rozmowa mi się nie spodoba.

Przełknęłam z trudem ślinę i skierowałam wzrok na siostrę. Była podobna do matki. Ta sama wyprostowana smukła sylwetka. Te same włosy, ostre rysy twarzy i pewność spojrzenia. Była piękna. Nic dziwnego, że mężczyźni się za nią uganiali.

Ja odziedziczyłam swoją urodę po tacie, dlatego niektórym trudno było uwierzyć, że byłyśmy z Sarą siostrami. Jedyną wspólną cechą, jaka nas łączyła, były włosy. Tylko one uzmysławiały mnie, że płynęła w nas ta sama krew.

- O czym? - wydusiłam z siebie z ledwością.

- O przyjęciu urodzinowym. Mówiłam, że wrócimy jeszcze do tej rozmowy. - głos matki huczał mi w uszach.  

Continue Reading

You'll Also Like

33.5K 500 26
Jane Harrison to nastolatka, która znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Od tamtej pory jest skazana na obecność Lucasa Hale'a. Z...
1.1K 56 11
Przedstawiam wam Rachel Wiliams młodą kobiete która w wieku 19 lat musi podjąć wiele ciężkich decyzji. Mało tego, dziewczyna dowiaduje sie że jej ma...
353K 14.3K 41
Dwie osoby, z dwóch różnych światów nagle spotykają się ze sobą w dość dziwnej sytuacij. Na początku obydwoje myślą, że jest to chwilowe zauroczenie...
290K 26.3K 15
Historia Molly McCann i Aresa Hogana - spin-off dwóch dylogii: "Reguł pożądania" i "Związanych układem". Ostrzeżenie: Książka zawiera treści skierowa...