Moralność Panny Johnson ✔ [Ne...

By Elusive_Soul

21.5K 2.3K 1.5K

Neville Longbottom nie był doświadczony - ani gdy chodziło o nauczanie, ani o kobiety. Miał jednak pewne zasa... More

Słowem wstępu
Aesthetics
CZĘŚĆ I
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
CZĘŚĆ II
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Epilog

Rozdział 22

436 48 35
By Elusive_Soul

Jeśli ktoś powiedziałby jej kilka tygodni wcześniej, że będzie znajdowała się w takiej sytuacji, zapewne zabiłaby go śmiechem — a potem pobiegła w jakieś ustronne miejsce, by oddać się fantazjom, rozbudzonym przez niedorzeczną sugestię. Niezależnie od tego, jak ciężko było jej uwierzyć, że wszystko, o czym marzyła przez tak długi czas, właśnie się spełniało, dłonie Neville'a, błądzące niespiesznie po jej plecach, stanowiły wystarczający dowód, by rozwiać wątpliwości.

Madeleine odchyliła głowę do tyłu, oddychając szybko, gdy usta mężczyzny musnęły szyję, szukając szczególnie wrażliwych miejsc, co — ku jej uciesze — wychodziło im wprost doskonale. Jęknęła, rozsuwając uda szerzej, by mógł zbliżyć się jeszcze mocniej, a Neville natychmiast wykorzystał okazję; jego tors przylegał teraz do piersi Madeleine, wywołując dreszcze podniecenia na całym ciele kobiety. Nieprzytomnie wplotła dłoń w jego włosy — nieco już przydługie — podczas gdy druga przesunęła się po brudnym stole w poszukiwaniu oparcia.

Niechcący zahaczyła o doniczkę, która przesunęła się ze zgrzytem, ale nie spadła na ziemię. Nawet gdyby było inaczej, Maddie szczerze wątpiła, by umiała się tym przejąć. Nie, kiedy ręce Neville'a opuściły jej plecy, przesuwając się na uda, okryte jedynie cienkim materiałem sukienki.

— Jak często wyobrażałaś sobie taką sytuację? — Oddech mężczyzny podrażnił nieco skórę, schłodzoną wilgotnymi pocałunkami.

Zadrżała, przygryzając wargę, a on doskonale wiedział, że trafił w sedno.

— Jak często marzyłaś, żebym wyprosił całą klasę, posadził cię na blacie i sprawił, żebyś jęczała moje imię?

— Kurwa — warknęła, zaciskając dłoń na jego włosach, by pociągnąć za nie i odchylić głowę do tyłu.

Jak przez mgłę pamiętała, że zgodzili się nie spieszyć; teraz ten pomysł wydawał się kompletnie niedorzeczny, bo bliskość Neville'a była wprost upajająca. Do tego stopnia, że — w istocie — najchętniej jedynie jęczałaby jego imię, zupełnie wyzbywając się resztek przyzwoitości. Nie obchodziło jej, że znajdowali się w jednej ze szklarni, gdzie — czysto teoretycznie — każdy uczeń miał prawo wstępu. Fakt, że było już po zmroku, zmieniał stosunkowo niewiele, bo jej umysł wciąż postrzegał zaistniałą sytuację jako najbardziej ekscytującą w życiu.

— Odpowiedz, Madeleine — upomniał ją stanowczo Longbottom i zmusił do otworzenia oczu.

Wciąż nie umiała się nadziwić temu, jak władczy potrafił być w podobnych sytuacjach, ale, cholera, nie zamierzała narzekać. Nawet patrzenie na jego pociemniałe z pożądania oczy, unoszącą się szybko klatkę piersiową i tę jakże podniecającą pewność w każdym ruchu doprowadzało ją do szaleństwa. Wciąż był tym samym, uroczym, czasem niezdarnym profesorem, dla którego straciła głowę, ale najwyraźniej skrywał także inną stronę — tę, o której z kolei fantazjowała cholernie często, a i tak nigdy nie zdołałaby choćby zbliżyć się do prawdy.

— A co, jeśli odmówię, profesorze? Ukarze mnie pan? — zapytała cicho, obserwując błysk w jego oczach.

Dłonie Neville'a zacisnęły się mocniej na jej udach, po czym zaczęły przesuwać się wyżej, wślizgując pod materiał sukienki. Bezwstydnie rozszerzyła nogi, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

— Być może — powiedział w końcu, a ona wstrzymała oddech, czując opuszki jego palców tuż przy pachwinach.

Gdyby kazał jej błagać, zapewne nie miałaby przed tym żadnych oporów; ufała mu przecież bezgranicznie, a sposób, w jaki na nią patrzył, nie był związany jedynie z fizycznym pożądaniem. Pragnął jej na wielu płaszczyznach. Tak jak ona jego.

— Musisz jednak pamiętać, że kara to bardzo indywidualna kwestia — powiedział, uśmiechając się łagodnie, jednak jego mina zmieniła się diametralnie, kiedy przesunął nieznacznie palce i nie natrafił na żaden materiał. — Kurwa, Mads — zaklął, natychmiast przyciągając ją bliżej.

Także tym razem jęknęła bezwstydnie, gdy ich ciała ponownie się zetknęły, a gorący oddech Neville'a owionął jej ucho.

— Chcesz mi powiedzieć, że przez cały wieczór nie miałaś na sobie majtek? — warknął, wywołując jej chichot.

— To cholernie obcisła sukienka, kochanie — odparła niewinnie, czerpiąc satysfakcję z możliwości określania go tym mianem. — Bielizna tylko by przeszkadzała.

— Wykończysz mnie — mruknął Neville, opierając czoło na jej nagim ramieniu.

— Poczekaj, aż dowiesz się, ile razy nie miałam jej na sobie podczas lekcji — dodała, a on natychmiast odsunął się na bezpieczny dystans i odwrócił tyłem do niej, splatając ręce na karku.

— Madeleine... — wymamrotał, zupełnie jakby próbował odzyskać nad sobą panowanie.

Przecież właśnie tak jest, uświadomiła sobie i złączyła nogi, poprawiając materiał sukienki. Uśmiechnęła się szeroko, gdy dziwna doza czułości zalała jej ciało, nieco wygaszając pożądanie. Była cholerną kokietką, o czym doskonale wiedziała, chociaż już dawno nie czuła tak silnej potrzeby, by się z kimś droczyć — przynajmniej nie w ten sposób. Finn nigdy nie budził podobnych uczuć, nawet wtedy, gdy oboje byli jeszcze w Hogwarcie. I wtedy, i obecnie, jej umysł zdawał się pochłonięty tylko jednym mężczyzną. Tymczasem Neville dokładał wszelkich starań, by opierać się własnym pragnieniom z jednego powodu — poprosiła go o to. Nie zamierzał zrobić niczego, dopóki nie usłyszy, że faktycznie tego chciała.

— Wybacz, Nev. Wiem, co sama mówiłam o pośpiechu — powiedziała, a on odchylił głowę, by spojrzeć w sufit. — Wydaje mi się, że nieco nie doceniłam naszej... chemii.

Ku jej zdziwieniu Longbottom zaśmiał się krótko i ponownie odwrócił w jej stronę. Oblizała usta na widok jego sylwetki — smukłej, ale jednocześnie skrywającej siłę. W białej koszuli i czarnych spodniach wyglądał raczej jak mugolski biznesmen niż jak profesor zielarstwa, a ona była za to niezwykle wdzięczna.

— Spodziewasz się, że w to uwierzę? — parsknął rozbawiony, chociaż w jego oczach wciąż błyszczało pragnienie.

— Nie. Ale naprawdę nie zamierzałam cię torturować.

— W takim razie będziesz musiała jakoś odpracować swoje... okrucieństwo — skończył, po czym ponownie podszedł bliżej i złączył ich usta w pocałunku, który jednak znacząco różnił się od wcześniejszych, pełnych desperacji oraz pożądania.

Ten był niemalże czuły, a ona — jak za każdym razem, gdy ją całował — miała ochotę zatracić się bez reszty w jego smaku i znajomym zapachu. Później zdawała sobie sprawę, że wcale nie musiała zapamiętywać każdej chwili, jakby miała być ona ostatnią; Neville był jej, w końcu. I nic nie wskazywało na to, by sytuacja uległa zmianie. Byli wręcz obrzydliwie szczęśliwi, choć Madeleine wiedziała, że znajdowali się dopiero na początku drogi. Wciąż musiała poznać jego przyjaciół, jego rodzinę... Wciąż musieli otworzyć się przed sobą w wielu kwestiach, które do tej pory pozostawały niejasne. Z każdym kolejnym dniem przestawała jednak obawiać się przyszłości, co chyba stanowiło dobry znak — a przynajmniej tak sądziła.

— Zrobię, co zechcesz — stwierdziła, gdy Neville ponownie się odsunął i posłał jej ciepły uśmiech.

— Niebezpieczne stwierdzenie.

— Prawdziwe. — Wzruszyła ramionami. — Czekałam na to wszystko zdecydowanie zbyt długo, by teraz się wycofać.

Pogładził jej policzek dłonią, po czym przytulił ją mocno, ukrywając twarz w rozpuszczonych włosach. Uśmiechnęła się lekko, gdy zaciągnął się zapachem szamponu i perfum; robił to niemalże za każdym razem, gdy znajdowała się blisko.

— W takim razie... — zaczął po dłuższej chwili, a coś w jego głosie kazało jej odpędzić rozmarzone myśli i skupić się na rzeczywistości. — Chciałbym, żebyś udała się ze mną w jedno miejsce.

Madeleine położyła dłonie na jego klatce piersiowej, zwiększając dystans między nimi. Uniosła brwi, wpatrując się wyczekująco w Neville'a, ale on wyraźnie nie zamierzał mówić nic więcej. Na jego twarzy widniała niepewność, a w oczach błyszczało zwątpienie, które w ogóle się jej nie spodobało. Bał się jej reakcji?

— Na pewno? — spytała ostrożnie, bardziej przez wzgląd na niego niż na siebie.

— Tak, Mads. Na pewno — odparł i przełknął ślinę. — To dla mnie ciężkie, ale bardzo ważne. Myślę o tobie zbyt poważnie, by z tym zwlekać.

Przez moment rozważała absurdalny pomysł, że być może chciał się jej oświadczyć, ale szybko wyparła z umysłu podobną myśl. Pomijając już jej niedorzeczność, gdyby faktycznie planował coś takiego, na pewno nie próbowałby jej wcześniej przygotować. Jeśli jednak nie chodziło o wielki, romantyczny gest... Co było na tyle ważnego, by wzbudzić w nim aż tak skrajne emocje?

— W porządku, Nev — powiedziała łagodnie, chwytając jego dłoń. — Jeśli tego chcesz, pójdę z tobą gdziekolwiek.

Odpowiedział jej blady uśmiech, ale niepewność wcale nie zniknęła z oczu profesora.

***

Madeleine przełknęła ślinę na widok budynku Świętego Munga — szpitala, gdzie, z racji wykonywanej profesji, przebywała zdecydowanie częściej, niżby chciała. Z reguły nie cierpiała widoku chorych, niezależnie od tego, z jakiego powodu trafili pod opiekę magomedyków. Nie radziła sobie z bólem, nierzadko widocznym w ich oczach. Wolała również nie myśleć o tym, że — prędzej czy później — wszyscy musieli zacząć mierzyć się z przykrą perspektywą śmierci.

Zastanawiała się jednak, dlaczego ze wszystkich możliwych miejsc Neville postanowił przyprowadzić ją akurat tutaj. W pierwszej chwili pomyślała o jego babce — rzekomo niezbyt przyjemnej kobiecie, która stanowiła główną przyczynę nieśmiałości mężczyzny, jeśli wierzyć zdawkowym informacjom uzyskanym podczas kilku poważniejszych rozmów. Kiedy jednak wpatrywała się w ból, zdobiący oblicze ukochanego, zaczynała podejrzewać, że chodziło o coś innego. Jakaś jej część chciała spytać, czego powinna się spodziewać, ale milczała wbrew własnemu zdenerwowaniu, jedynie ściskając dłoń Longbottoma w geście niemego wsparcia, a on zdawał się chłonąć je z wdzięcznością.

Przez długi czas jedynie wpatrywali się w szpital, aż w końcu mężczyzna przeprowadził ją przez ulicę w stronę opuszczonego domu handlowego Purge & Dowse Ltd., po czym bez wahania przedstawił cel wizyty manekinowi za szybą:

— Neville Longbottom oraz Madeleine Johnson, przybywamy w celu odwiedzin pacjentów na oddziale im. Janusa Thickeya — powiedział cicho, a ona zamrugała zaskoczona.

Kojarzyła, że był to oddział opieki długoterminowej dla osób cierpiących z powodu skutków różnych zaklęć — nieodwracalnych. Może chciał, by poznała kogoś mu bliskiego, dotkniętego jakąś paskudną klątwą podczas wojny? Ciekawość, połączona z lękiem, zżerały ją od środka, ale wciąż nie zamierzała się odezwać. Bez wahania przeszła przez szybę, po czym rozejrzała się po Izbie Przyjęć, walcząc z chęcią skrzywienia się.

— Poczekaj chwilkę — wymamrotał Neville, a ona skinęła głową.

Mężczyzna podszedł do niewielkiej lady, przy której siedziała starsza kobieta, wpatrująca się ze znudzeniem w biegających dookoła uzdrowicieli oraz pacjentów, czekających na swoją kolej. Wydawała się kompletnie niezainteresowana chaosem, ale na widok profesora uśmiechnęła się promiennie, witając go niemalże z entuzjazmem. Minęło kilka minut, zanim Longbottom wrócił do Maddie i chwycił ją za rękę.

— Znamy się z Agnes od wielu lat. To przemiła kobieta — wyjaśnił, choć Johnson o nic nie pytała.

Skupiła się na pokonywaniu kolejnych schodów, prowadzących na czwarte piętro — tak jak pamiętała. Z każdym krokiem stawała się coraz bardziej nerwowa, głównie za sprawą dłoni Neville'a, pocącej się z nerwów. Jego zwykle przyjemna, ciepła skóra, przypominała teraz sopel lodu, topiący się w wiosennej temperaturze. Był okropnie zestresowany, a ona walczyła z desperacką wręcz chęcią udzielenia mu wsparcia, chociaż zupełnie nie wiedziała, w jaki sposób mogłaby się do tego zabrać. Nie wiedziała nawet, co robili w szpitalu i kogo mieli za moment odwiedzić.

Gdy w końcu stanęli przed drzwiami wejściowymi na oddział, Neville odwrócił się w jej stronę i wziął głęboki wdech.

— Wszystko w porządku? — spytała cicho Maddie, a on potarł kark wolną ręką. Drugą wciąż zaciskał na dłoni ukochanej, zupełnie jakby spodziewał się, że mogłaby w każdej chwili podjąć próbę ucieczki.

— To chyba ja powinienem spytać — wymamrotał, kręcąc głową. — Wiem, że nie powiedziałem ci zbyt wiele. Po prostu... Nie umiem o tym mówić. Przez lata w ogóle nie musiałem, ale teraz...

— Nev, jeśli to za dużo, to...

— Nie, Mads. — Momentalnie ujął jej twarz w dłonie. — Nie mógłbym utrzymywać tego w tajemnicy. Nie po tym, jak niemalże doprowadziłaś mnie do łez, wspominając moją odwagę i dobre serce. Bo jeśli jest coś, co nieustannie motywowało mnie do walki, mimo strachu, mimo niepewności... To właśnie oni.

Oni, powtórzyła Madeleine w myślach. Zatem chodziło o więcej niż jedną osobę. Próbowała przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek słyszała o rodzinie Neville'a — wyłączając babkę — ale jej umysł milczał. Być może istniał ku temu powód. Być może mężczyzna rzeczywiście robił wszystko, by pewne aspekty życia trzymać z dala od wścibskich oczu i uszu osób, które jedynie czekały na sensacje. Jeśli jednak faktycznie tak było, jej obecność przed drzwiami oddziału miała jeszcze większą wagę, niż sądziła.

Ciepło momentalnie zalało jej ciało, a na twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.

— Wobec tego nie mogę się doczekać — powiedziała i ze zdumieniem obserwowała, jak Neville zaciska zęby, a w oczach pojawia się cierpienie.

Mimo to odwrócił się, po czym pchnął drzwi prowadzące na oddział, a Madeleine podążyła za nim, ostrożnie stawiając każdy krok. Personel szpitala witał Longbottoma ciepłymi uśmiechami, skinieniami głowy, czasem nawet pełnymi satysfakcji spojrzeniami, gdy dostrzegali jego towarzyszkę. Wyraźnie bywał tu często — na tyle często, by wszyscy doskonale go znali i życzyli mu jak najlepiej. Nikt jednak nie próbował ich zatrzymać.

Madeleine starała się nie okazywać własnego zdenerwowania, chociaż jakaś jej część faktycznie nie pragnęła niczego innego jak ucieczki; nie dlatego, że nie chciała wesprzeć Neville'a, ale przede wszystkim w obawie przed własną reakcją. Co, jeśli zdoła go w jakiś sposób zranić? W końcu nie cierpiała szpitali, widoku choroby... Co, jeśli zobaczy coś tak wstrząsającego, że dogłębnie skrzywdzi osobę, na której zależało jej tak mocno?

Przełknęła ślinę i odepchnęła od siebie czarne myśli. Była tutaj dla niego, ale też dzięki okazanemu jej zaufaniu — a to było przecież ważniejsze niż cokolwiek innego.

Zrównała krok z Longbottomem, po czym ponownie chwyciła go za dłoń, splatając ich palce. Spojrzał na nią, nieco zaskoczony, ale — ku jej zdziwieniu — część napięcia zniknęła z jego ciała. Gdy chwilę później zatrzymał się przed jedną z sal i ponownie odwrócił się w jej stronę, poczuła ścisk w żołądku na widok wyrazu jego twarzy. Mimowolnie zerknęła na tabliczkę przy drzwiach.

Alicja, Frank Longbottom

A więc chodzi o rodzinę, uświadomiła sobie z bólem. Widziała, że mężczyzna próbuje się zebrać, by wydobyć z siebie głos, podczas gdy ona mogła jedynie wpatrywać się w niego łagodnie. Kimkolwiek byli ludzie za drzwiami, znaczyli dla niego tak cholernie dużo, że jej serce pękało na samą myśl, że znajdowali się na oddziale zamkniętym — zapewne nie od wczoraj, sądząc po reakcjach personelu.

— Wiesz, że wychowywała mnie babka — powiedział w końcu profesor, a Maddie skinęła głową niemalże automatycznie. — Większość osób zakłada, że nie mam innej rodziny, a ja zwyczajnie nie wyprowadzam ich z błędu. Niezależnie od tego, jak wiele czasu mija, to wciąż boli tak cholernie mocno, że... — urwał, zaciskając powieki. — Moja babka wzięła mnie pod swój dach, bo moi rodzice nie mogli się mną zajmować.

Kurwa, pomyślała Maddie, gdy zdała sobie sprawę, kim byli Alicja i Frank. W jednej chwili zakręciło się jej w głowie, ale nie poruszyła się nawet o milimetr, bojąc się, że Neville mógłby zmienić zdanie. Czuła drżenie ich złączonych dłoni, jednak nie umiała stwierdzić, czy działo się to z jego czy jej winy.

— Podczas pierwszej wojny moi rodzice należeli do Zakonu Feniksa. Byli genialni. — Uśmiechnął się słabo. — Wszyscy zawsze mieli nadzieję, że okażę się choć w połowie tak utalentowany jak oni, a ja nigdy nie marzyłem o niczym innym. Ciężko jednak dorównać bohaterom, wiesz? Bo tym właśnie są, bohaterami.

— W takim razie... Dlaczego nigdy... — zaczęła niezgrabnie, ale nie umiała skończyć. Nie wiedziała, jak sformułować własne myśli, by nie utrudnić mu sprawy jeszcze bardziej, choć desperacko pragnęła odpowiedzi.

— Dlaczego o nich nie mówię? — spytał, rozwiewając wątpliwości. — Bo przez długi czas się ich wstydziłem, Madeleine. Wstydziłem się tego, że moi rodzice mieszkają w Mungu. Nie potrafiłem zrozumieć, jak wielką odwagą się wykazali, jak cholernie niesamowici byli. A potem zacząłem się wstydzić za samego siebie. — Parsknął gorzkim śmiechem i pokręcił głową. — Moi rodzice oddali za mnie swoje zdrowie, swoje życie, a ja się wstydziłem, rozumiesz?

— Nev, kochanie...

— Proszę, pozwól mi skończyć — wyszeptał błagalnie, a Maddie zamrugała, próbując odpędzić łzy. — Wiesz, że urodziłem się dokładnie dzień przed Harrym? Voldemort też o tym wiedział. Ta cholerna przepowiednia zmusiła go do wybrania, który z nas okaże się jego końcem. Wybrał Harry'ego, ale... — przełknął ślinę — najpierw zrobił wszystko, by upewnić się, że podejmie dobrą decyzję. Włącznie z nasłaniem Bellatriks Lestrange, by wydobyła informacje od moich rodziców, niezależnie od kosztów.

Madeleine wstrzymała oddech, gdy zrozumiała, co właściwie próbował przekazać jej Neville. Alicja i Frank nie trafili na oddział, bo zostali trafieni przypadkowymi klątwami. Trafili tu na skutek bezlitosnych, brutalnych tortur, których ona nie potrafiła sobie nawet wyobrazić. Łzy pociekły po jej twarzy, jednak nie zrobiła nic, by je powstrzymać. Neville również pozostawał nieruchomy, chociaż jego wzrok podążał za drobnymi kroplami, ginącymi w blond włosach partnerki.

— Trzymała ich pod wpływem Cruciatusa tak długo, aż w końcu naprawdę ich złamała. Nie ich ducha, ale... Ale umysły — dodał i w końcu spuścił wzrok. — Zrobiła to z wściekłości, bo nie mogła zdobyć żadnych cennych informacji. Doprowadziła ich do utraty zmysłów, do szaleństwa. A oni wciąż nic nie powiedzieli.

Jego głos nie był głośniejszy niż szept, jednak w jej głowie rozbrzmiewał niczym dzwony, pozbawiając ją tchu. Czuła się tak, jakby na moment ich serca stały się jednym, dając jej wgląd w ból, który towarzyszył mu od najmłodszych lat; cierpienie i tęsknota potrafiły złamać niejednego człowieka, ale on uczynił z nich swoją siłę, nawet jeśli sam potrzebował czasu, by zrozumieć, jak wyjątkowe było poświęcenie rodziców. W jednej chwili zdała sobie sprawę, skąd brała się jego żelazna siła woli, jego determinacja i ta krystalicznie czysta dusza, którą pragnęła poznać na wskroś, odkąd tylko dostrzegła jej przebłysk w oczach Neville'a.

— Oddałbym wszystko, żeby móc spędzić z nimi choć jedną chwilę i usłyszeć, że są ze mnie dumni, nawet jeśli nie dorastam im do pięt jako czarodziej. Oddałbym wszystko, żeby mnie rozpoznali, Maddie. Wszystko.

— Och, Nev... — wyszeptała drżąco, chwytając go za poły płaszcza.

Ona z kolei oddałaby wszystko, żeby zabrać choć część jego cierpienia, które — mimo upływu tak wielu lat — wciąż zdawało się trawić go od środka. Mogła jedynie wpatrywać się w niego z miłością, z bezwarunkową dumą, modląc się, by świat przestał kiedyś być taki okrutny. Wiedziała, że nie pragnął jej litości ani nawet współczucia. Wiedziała, że pokazywał jej właśnie najbardziej skrywaną tajemnicę, chcąc przede wszystkim zrozumienia i akceptacji.

— Nigdy nie przestanę żałować, że wstydziłem się ich stanu. A kiedy zaczęła się kolejna wojna, robiłem wszystko, żeby im dorównać. Żeby ich poświęcenie nie poszło na marne. Żeby móc któregoś dnia przyprowadzić tutaj osobę, którą kocham, i powiedzieć jej, że jestem synem jednych z najodważniejszych ludzi, jakich znam.

Madeleine zignorowała wypowiedziane w emocjach wyznanie miłości, a zamiast tego skupiła się na wszystkim pozostałym. Pociągnęła nosem, zdobywając się na promienny uśmiech, który odegnał część bólu z twarzy Neville'a.

— Nie jestem w stanie opisać, jak zaszczycona się czuję — powiedziała, a on wypuścił powietrze, po czym zamknął ją w szczelnym uścisku.

Stali tak dobrych kilka minut, aż w końcu mężczyzna odsunął się i spojrzał na nią niepewnie.

— Chciałabyś wejść do środka? Oni... Nikogo nie rozpoznają, ale...

— Oczywiście, że tak — przerwała mu, po czym sama ruszyła w stronę drzwi.

Nacisnęła klamkę i odwróciła się w stronę Neville'a. Przez moment przyglądał się jej, by finalnie wkroczyć do sali, podczas gdy ona podążyła za nim.

— Mamo, tato? — powiedział od razu, a Madeleine wstrzymała oddech, wpatrując się w oblicza rodziców ukochanego.

Gdyby nie wiedziała, kim byli, od razu by się zorientowała. Neville stanowił idealne połączenie swoich rodziców; rysy twarzy odziedziczył ewidentnie po ojcu, ale oczy i — jak podejrzewała — uśmiech zdecydowanie po matce. Longbottomowie wydawali się młodzi, znacznie młodsi, niż powinni. Spędzili jednak większość życia w szpitalu, z dala od trosk i innych problemów, które mogłyby przysporzyć im zmarszczek. W zasadzie przypominali manekiny, idealne i... puste, choć Maddie nigdy nie przyznałaby się na głos do tego skojarzenia.

Alicja siedziała na łóżku po lewej stronie, wpatrzona w przestrzeń, zupełnie nieświadoma obecności Franka. Mężczyzna z kolei wbijał wzrok w szybę, choć widok z okna nie był wcale zjawiskowy. Madeleine nie zdołała powstrzymać myśli, że zwariowałaby, gdyby musiała spędzić życie w pustej, zimnej sali szpitalnej, pozbawiona możliwości oglądania piękna świata zewnętrznego, otrzymując jedynie jego szarą namiastkę w postaci obdrapanej fasady budynku na przeciwko.

Szybko jednak wyrzuciła podobne myśli z głowy; Alicja i Frank zapewne nie doceniliby nawet najpiękniejszej na świecie komnaty, a ich szaleństwo było dokładnie tym, co wymuszało pobyt w tym smutnym miejscu.

— Przyprowadziłem gościa. Bardzo wyjątkowego gościa — dodał Neville, zupełnie nie przejmując się brakiem odpowiedzi. — To Madeleine Johnson, moja dziewczyna. — Pociągnął ją bliżej i uśmiechnął się nieśmiało.

— Bardzo miło mi państwa poznać — wykrztusiła Maddie, robiąc kilka kroków w stronę swojego chłopaka.

— Przyprowadziłem ją tutaj, bo pomyślałem, że powinniście poznać osobę, z którą planuję spędzić życie. To chyba coś poważnego, wiecie? Nie mogłem jej wyrzucić z głowy przez dobrych kilka lat.

Madeleine ponownie zamrugała, gdy oczy zaszły jej łzami. Nie chciała szlochać, ale cała sytuacja okazała się na tyle przytłaczająca, że zupełnie nie umiała zapanować nad swoimi emocjami. Czuła jednak, jak jej serce bije równo, wyrywając się w stronę profesora, który nawet na moment nie spuścił wzroku ze swoich rodziców, zupełnie jakby nie stała tuż obok niego.

— W każdym razie jesteśmy razem bardzo szczęśliwi, chociaż nie wszyscy będą zadowoleni z naszego związku. Jeszcze nie przedstawiałem jej babci i bardzo przeraża mnie perspektywa tego spotkania, ale... Jeśli wy ją polubicie, zapewne nie ma się czym przejmować — dodał lżejszym głosem, a Maddie uśmiechnęła się, napotykając w końcu jego spojrzenie.

Ku jej zdziwieniu, Alice Longbottom odwróciła głowę w jej stronę, choć wzrok kobiety był równie niewidzący, co ten Franka. Johnson, wiedziona instynktem, podeszła bliżej, a gdy zatrzymała się tuż obok łóżka, mama Neville'a wyciągnęła w jej stronę drobną dłoń, w której błyszczał srebrny papierek po gumie do żucia.

Bez wahania przyjęła podarek i zerknęła na profesora, który przyglądał się sreberku z wyraźnym wzruszeniem. A potem on także zaczął płakać. Dopiero gdy wrócili do Hogwartu, a on pokazał jej drewnianą szkatułkę, w której przechowywał setki podobnych papierków, zrozumiała. 

***

No, ten rozdział to trochę taki no... wybaczcie język, pierdolony rollercoaster. Jak zaczynałam go pisać, przyprawiał mnie o niebezpiecznie szybkie bicie serca, a jak go kończyłam to ciągałam nosem jak kretynka. 

Było cholernie ciężko napisać tę ostatnią scenę. Właściwie przez długi czas właśnie tak widziałam epilog tej historii, ale uznałam, że Nev i Mads zasługują na nieco weselszą końcówkę. Także nie, moi mili, to nie jest koniec, ale zbliżamy się do niego wielkimi krokami. 

Jak się podobało? :D 


Continue Reading

You'll Also Like

236K 8.5K 56
Bycie zawsze gorszą siostrą może być męczące. Tym bardziej po trudnym dzieciństwie. Czy coś się zmieni w 13 letnim życiu Charlotte po trafieniu do br...
39.7K 2.6K 38
Była u jego boku odkąd pamiętała. Jednak, gdy w ich życiu pojawia się Przywoływaczka Słońca, przestaje się to dla niego liczyć. "Najgorszym uczuciem...
21.1K 1.6K 46
Amira Ren, dowiadując się o śmierci Najwyższego Dowódcy, postanawia wrócić do głównej floty Najwyższego Porządku, żeby zorientować się w sytuacji i w...
18.6K 1.6K 18
Draco kocha syna ponad wszystko. Dlatego, kiedy była żona planuje odebrać mu dziecko, Draco zwraca się o pomoc do ostatniej osoby, o której by pomyśl...