Bella Notte | Camilo Madrigal

By VaniyDese

4.9K 376 147

„A więc to ta noc, To piękna noc, Którą nazywamy Bella Notte." Szczęście jest ulotne niczym nasiona dmucha... More

𓆩*𓆪
1. Oko za oko
2. Przyjąć wyzwanie
3. Daj się polubić
5. Bella Notte
Od Autorki

4. Za lodem

514 53 15
By VaniyDese

Następnego dnia obudziłam się z bólem głowy, jakby ktoś ustawił na moich włosach domino z cegieł. Przetarłam oczy żałując, że wieczorem udało nam się podkraść czerwone wino. Tak jak Alma przepowiadała, było pieruńsko mocne. Wstałam i wychynęłam z pokoju w nadziei na spotkanie dzbanka wypełnionego wodą. W kuchni nalałam sobie dwie szklanki i z ulgą przyjęłam błogi chłód, rozlewający się w dół mojego gardła. Nieoczekiwanie w przejściu, między kuchnią, a werandą, stanęła moja mama, podpierająca się po bokach. Jej siwe włosy, upięte miedzianym rzemykiem, lśniły w świetle dnia jakby przyprószone śniegiem. Mimo niskiego wzrostu, równie miernego jak mojego, wyglądała naprawdę groźnie z surową miną, zwiastującą jedynie kłopoty. Hostia. Czyżbym miała tak mocne bajlando zeszłego wieczoru, że zdołała się zorientować, iż się (prawie) upiłam?

— Sofío Narciso Roserio.

Okej, użyła mojego pełnego imienia, a wiec na pewno wie. Już chciałam przymierzyć się do błagania jej, aby mi przebaczyła, w końcu to tylko kapka wina (samodzielnie ważonego i stojącego przez lata w piwnicy), gdy nagle wskazała na błogą mordkę Canelliniego, który właśnie zasiadł w progu.

— Wyjaśnisz mi co to jest? — uniosła pretensjonalnie brwi, przybierając wyczekującą pozę i najwyraźniej usiłując wypatroszyć mnie spojrzeniem.

Zamrugałam i spojrzałam na zwierzaka zdumiona.

— Pies. — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Co prawda z pyszczka przypominał rozgniecioną śliwkę, ale to zdecydowanie był pies. Na pewno.

— A powiesz mi dlaczego wygląda jak połączenie kraba z żabą i co właściwie robi na moim podwórku? — zapytała, krzyżując ręce pod biustem.

Wywróciłam oczami i podeszłam do zwierzaka, biorąc go na ręce.

— Jesteś bez serca. — mruknęłam pod nosem, wyjmując z lodówki kawałek poszatkowanego mięsa. — Cóż, to miłość od pierwszego wejrzenia, więc zdecydowałam, że póki ktoś się po niego nie zgłosi to zostanie ze mną. — oświadczyłam, krojąc jeszcze ciepły stek na mniejsze kawałki.

— Sofía... — matka skrzywiła się, najwyraźniej niezadowolona, że podjęłam decyzję bez niej.

Spojrzałam na nią, przekrzywiając głowę w niemej prośbie. Doskonale wiedziała, że po śmierci Abuelo nie miałam żadnego szczególnego zajęcia, ani nie sposób było mnie zmusić, bym zabrała się do robienia czegokolwiek poza leżeniem i czekaniem aż ziemia mnie wchłonie. Najwyraźniej jej myśli sunęły po podobnych torach, ponieważ machnęła jedynie ścierką trzymaną w dłoni i westchnęła.

— Tylko kup mu suchą karmę i nie karm resztkami z obiadu. — mruknęła, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.

Wczoraj wieczorem przeszłam przemianę, która odcisnęła się widocznym piętnem na mojej osobie i sprawiła, że poczułam się na tyle odważna, by zaprosić Camilo w moje ulubione miejsce. I dotychczas tylko ja miałam do niego wstęp, jako że wolałam towarzystwo ciszy od obecności ludzi. Samą przerażało mnie tempo z jakim pozwoliłam chłopakowi wejść w mą przestrzeń osobistą. Po śniadaniu i porannej toalecie udałam się prosto pod Casitę, unosząc głowę aby dodać sobie odwagi, której wprawdzie brakowało mi z każdym krokiem. Obok mnie dreptał Canelloni, będący zachwycony każdym pojedynczym chwastem, którego napotkał na drodze. Jeszcze chwila mej nieuwagi i zostałabym staranowana przez Mirabel, która gnała gdzieś w pośpiechu. Spojrzałam za nią, unosząc brew i zastanawiając się, co stało się tym razem. Postąpiłam kilka bezmyślnych kroków do przodu i poczułam jak na kogoś wpadam.

Odskoczyłam zaaferowana spoglądając na Isabelę ze skrępowaniem. Dziewczyna zacisnęła zęby i wydawała się chcieć coś powiedzieć, ale jedynie wymamrotała kilka niezrozumiałych frazesów pod nosem, otrzepując z kwiatów fioletową suknię.

— Strasznie przepraszam. — wykrztusiłam, siląc się na uśmiech.

Ciemnowłosa zerknęła na mnie i najwyraźniej coś sobie przypomniała, gdyż uniosła brwi, by po chwili wyciągnąć w moim kierunku rękę z papierową karteczką. Isa rozejrzała się w dwie strony, zastanawiając się, czy ktoś widział ten konspiracyjny gest. Uniosłam brew, zabierając papierek i posyłając jej pytające spojrzenie.

— Czy mogłabyś przekazać to bratu? — zapytała przyciszonym głosem, a ja przekrzywiłam głowę.

Czułam w kościach, że coś było na rzeczy i właściwie nie byłam pewna czy chciałam wiedzieć co dokładnie... Wsunęłam zawiniątko do kieszeni spódnicy, decydując że później przekażę ją Vicente'mu.

— W porządku — spojrzałam ponownie na dziewczynę — widziałaś gdzieś swojego kuzyna? — przekrzywiłam głowę, a Isa mlasnęła niezadowolona.

— Gdzieś się zapodział albo bierze kolejną dokładkę. — podsunęła, ale właśnie w oddali dostrzegłam znajomą żółtą ruanę. Zanim zdołałam się ruszyć Isabela wskazała na psa obok mojej nogi. — Dios Madre, co to za paskudztwo? — zapytała i kolejny raz słysząc to pytanie, wywróciłam zdegustowana oczami.

— Jeżozwierz. — rzuciłam cynicznie. — Uważaj, bo obudzisz się łysa. — sarknęłam, po czym wyminęłam zdumioną dwudziesto-kilkulatkę i poszłam w stronę przyjaciela.

— Hej, confitero. — zawołałam, przywołując na siebie jego uwagę. Camilo odwrócił się do mnie i na jego twarz niemal natychmiast wpłynął charakterystyczny uśmiech.

— No witam, mi señora. — skrzyżował ręce na piersi, spoglądając na mnie, widocznie rozbawiony z określenia jakiego użyłam. — Jak tam dzisiejsze bycie nieokiełznaną zołzą? — zapytał żartobliwie, czym zarobił kuksańca w ramię.

— Lepiej zamilcz i chodź ze mną. Chce ci coś pokazać. — oświadczyłam, a ten przekrzywił głowę, sprawiając, że część loków opadła mu na jedno oko. Zmusiłam się siłą woli, by nie unieść ręki i ich nie odsunąć.

Pokręciłam rozbawiona głową i pociągnęłam chłopaka za dłoń. Poprowadziłam go przez główną ulicę, jak co dzień zastawioną straganami z najróżniejszymi dobrodziejstwami. Akurat dojrzałam brata zajmującego stanowisko przy sklepie mamy. Sprzedawaliśmy towary takie jak przetwory robione przez mojego ojca, świeże chleby, czy innej maści cuda zdatne do zjedzenia.

— Poczekaj. — rzuciłam do przyjaciela, by naprędce podbiec do Vi'a i wręczyć mu liścik. — Od twej oblubienicy. — posłałam czarnowłosemu wredny uśmieszek, lecz szybko uciekłam przed oberwaniem zrolowaną gazetą.

— Bawisz się w gołębia pocztowego? — Camilo zaśmiał się, kiedy dołączyłam do niego i poprowadziłam ścieżką zbaczając z poprzedniej trasy.

— Jak zacznę będziesz wiedział jako pierwszy. — przewróciłam oczami, napotykając na drodze chaszcze.

— Och, jak świetnie, planowałaś mnie uprowadzić. — powiedział ironicznie, patrząc na wysoką trawę. — Oświadczam w takim razie, że jestem w pełni uprowadzony. — uśmiechnął się, jakby taka wizja całkowicie mu odpowiadała.

Wzniosłam oczy ku niebu i przedarłam się przez mur z liści, by po niedługiej chwili znaleźć się przy niewielkim jeziorze. Nieopodal rosło drzewo z zamontowaną na sznurze huśtawką. W wodzie trzcina delikatnie chwiała się przy lekkich podmuchach wiatru przypominając roztańczone topielce. Zacisnęłam wilgotne dłonie, czując że nie mam już samotni, którą niegdyś dzieliłam sama ze sobą. Chłopak rozejrzał się po okolicy.

— To miejsce, do którego przychodziłam z dziadkiem. — wyznałam.

Tak naprawdę nie zawsze ta okolica była znana tylko mnie. Dzieliłam je z Abuelo Andres'em, w formie naszej niewinnej tajemnicy. Zacisnęłam wargi i zatrzepotałam rzęsami odganiając widmo płaczu.

— W zasadzie przybiegałam tu, gdy kłóciłam się z bratem i wkurzył mnie na tyle bardzo, bym była zmuszona uciec żeby nie oderwać mu głowy. — zaśmiałam się gorzko, patrząc w spokojną taflę wody, nad którą latały zielone ważki. — A Abuelo doskonale wiedział, że to jedyne miejsce, w którym poszukiwania mnie zdadzą się na sukces. — bawiłam się palcami, czując napór przytłaczającej ciszy i wbiłam wzrok w ziemię. — Chciałam ci je pokazać, bo... — nie mogłam pozbyć się słonego smaku zbliżających się łez. — Bo to część mnie, mimo że przez długi czas nie miałam odwagi, by tu przyjść... — wyszeptałam, przestając ufać własnemu głosowi i bojąc się, że jeżeli podniosę go o oktawę to całkiem się rozpadnę.

Prawdą było, że ta samotnia była dla mnie rzeczą ogromnie osobistą... Jakbym odchyliła drzwiczki prowadzącej do mojej duszy lub, co gorsza, wręczyła chłopakowi do nich klucz. Zaczęłam się zastanawiać, czy trochę nie przesadziłam i nie wybiegłam do przodu.

Zapadła napięta cisza, którą przerywał pies myszkujący w zaroślach.

Nie mogłam się ruszyć, a dolna warga lekko zaczęła mi drżeć. Nie umiałam teraz na niego spojrzeć, nawet po to żeby dowiedzieć się jak zareagował. Serce dudniło w mojej piersi jak dzwoneczek wybijający raz po raz hymn mojej klęski. Zaczęłam żałować, że tu przyszłam. Że wzięłam go ze sobą i liczyłam, iż przyjmie moje wyznanie jako przejaw odwagi. Właśnie planowałam odwrócić się i zwyczajnie uciec, gdy Camilo delikatnie ujął moje roztrzęsione ręce, odwracając mą postać w swoim kierunku, by zajrzeć mi w oczy.

— Wiesz, Sofía... — zaczął, myśląc nad czymś intensywnie — pamiętam twojego dziadka jak przez mgłę, ale...

Nie mogłam powstrzymać wodospadu łez, gdy chłopak na chwilę zniknął, a przede mną stanął Abuelo Andrés. Młodszy, ponieważ, gdy Camilo ostatni raz go widział sam miał może pięć lat. Ale poznałam go od razu. Pociągła twarz, rysy kości policzkowych, charakterystycznie ciemne brwi... Ręce mi zadrżały, a do oczu nieustannie napływały kolejne ciężkie krople.

— Nie płacz, Sofía. — zachłysnęłam się, gdy usłyszałam doskonale zagrany głos mojego dziadka. Prawie uwierzyłam, że to właśnie zmarły mężczyzna unosi dłoń, by zetrzeć moje łzy.

— Och, Camilo... — szepnęłam i rzuciłam się w jego ramiona. — Dziękuję... Dziękuję... Dziękuję... — powtarzałam nieustannie, zaciskając powieki i obejmując go w szyi. Bez znaczenia, że objął mnie pod postacią kogoś innego, bo wiedziałam, że jest tam pod powłoką. Mi amour...

Poczułam jak ponownie przybiera swą postać i kładzie policzek na mojej głowie.

— Nie dziękuj, carmelito. — usłyszałam ciepło jego głosu, od którego lód wokół mojego serca zaczął topnieć. A ja na to pozwoliłam.

Uśmiechnęłam się i po chwili oboje zajęliśmy miejsce na trawie. W ciszy, która na chwile zapadła nie wynalazłam niezręcznego napięcia. Jedynie błogi spokój. Żadnemu z nas nie przeszkadzał chwilowy brak dialogowania. Leżeliśmy pośród zielonych źdźbeł i wpatrywaliśmy się w jasne sklepienie nieba, po którym leniwie sunęły białe obłoki.

— O czym myślisz? — zapytał. Musnęłam opuszkami jego palce, uśmiechając się pod nosem.

— O tym, że Canelloni bawi się w lilie wodną i usiłuje zająć miejsce na liściu pływającym na wodzie. — zaśmiałam się, bo faktycznie, szczeniak skakał na brzegu jeziora, łapą trącając zieloną roślinę.

Camilo poderwał się nie dowierzając.

— To na pewno jest pies? — spojrzał na mnie, a ja podniosłam śmiech.

— Nie mam pojęcia. — przyznałam, a ciemnowłosy ponownie ułożył się obok mnie. — A ty? — zagadnęłam. — O czym myślisz?

Przez chwilę się wahał, co zmusiło mnie, by przekrzywić głowę w bok, aby na niego spojrzeć. Wydawał się walczyć z czymś co nie dawało mu spokoju.

— O tym co powiedziałaś wczoraj. — nie patrzył na mnie. — Gdy się witaliśmy. — przypomniał.

Czyżby chodziło mu o to, iż chciałam przytulić jego, a nie samą siebie?

— I co w związku z tym? — zapytałam, przekręcając się na bok i podbierając łokciem o ziemię.

— Dlaczego właściwie to powiedziałaś? — w końcu obdarzył mnie spojrzeniem swoich zielonych tęczówek.

Zamrugałam nie spodziewając się, że moje słowa wywrą na nim tak duży wpływ. Uśmiechnęłam się delikatnie.

— Bo znam już siebie. — odparłam, bawiąc się trawą między palcami. — A chciałam poznać ciebie.

Na jego twarzy zagościła mieszanka różnych emocji. Jakby zdawał się nie rozumieć o czym mówiłam. I wtedy mnie olśniło.

— Santa Madre... — wyszeptałam, prawie podnosząc się z ziemi. — Ty się boisz... bo sam nie wiesz kim jesteś... — dodałam odrobinę niekorzystnie dobierając słowa, bo mój przyjaciel podniósł się do siadu, marszcząc brwi.

— Co masz na myśli? — zapytał, a w sposobie w jaki na mnie spojrzał dojrzałam strach.

— Nie zrozum mnie źle. — sprostowałam, siadając szybko i żywo gestykulując. — Jesteś jeszcze młody i masz prawo nie wiedzieć jaką ścieżkę obrać, więc wcielasz się w różne postaci, chcąc sprawdzić, w której czujesz się najlepiej. — wyjaśniłam, ale z wyrazu chłopaka, wnioskowałam że coraz bardziej ginęłam we własnej plątaninie.

Och, nie. Błagam tylko nie to. Nie mogę teraz stracić tego co udało nam się zbudować, przez moją własną głupotę.

— Znaczy, że masz problem, bo mój dar jest taki a nie inny? — uniósł brew, a ja otworzyłam z szokiem usta. To jakieś nieporozumienie!

— W żadnym razie! — zawołałam i skoczyłam na równe nogi, widząc jak Camilo wstaje. — Chodziło mi o to, że możesz być zagubiony... Zresztą jak my wszyscy! — argumentowałam, lecz przerwał mi warknięciem.

— Poważnie, Sofía? Takim właśnie mnie widzisz? — dostrzegłam urazę, formującą się na jego twarzy, kiedy postąpił kilka kroków do tyłu.

Serce zaszeleściło w mojej piersi boleśnie, prawie zwalając mnie z prostych kolan. Hostia, nie, nie, nie!

— Nie! Nie o to chodzi! — zawołałam, wyciągając ręce i gorąco zaprzeczając, jednak nie mogąc ruszyć się z miejsca.

Poczułam, że ugodziłam go w najczulszy punkt.

— Nie? A co mogłaś mieć na myśli mówiąc, że nie wiem kim jestem? — zapytał z wyrzutem, a mnie odebrało mowę.

— J-ja... — zająkałam się i w innej sytuacji moja wewnętrzna diablica zrobiłaby zgorszoną minę, lecz teraz zbyt bardzo bała się w ogóle pokazać. Święty Barnabo, co ty robisz?

Camilo odwrócił wzrok, jakby nie był w stanie na mnie patrzeć, po czym wycofał się o jeszcze jeden krok do tyłu. Czułam, że z następnym ruchem pęknie mi serce.

— Miło było. — rzucił i odwrócił się, a jego żółta ruana załopotała.

Stałam osłupiała. Nie mogłam uwierzyć w to czego właśnie byłam świadkiem. Co się właściwie wydarzyło? Jakim cudem coś co zbudowałam z taką dbałością o detale runęło w przeciągu chwili, jak domek z kart? Woda kapała z lodu opatulającego moje serce, lecz teraz sprawiała mi przejmujący ból. Otrząsnęłam się i nie wiedząc ile czasu minęło, pięć minut, dziesięć, dwadzieścia, pobiegłam w stronę, w którą odszedł. Prawda była taka, że nie czułam smutku. Tylko przejmującą urazę. A przede wszystkim wściekłość do samej siebie. Miałam wrażenie, że stanę w płomieniach, a prześmiewczy głosik w mojej głowie wskazywał miejsce, w którym niegdyś widniało moje serce, później wokół niego wzniosła się lodowa skała, szczelnie je opatulając, a teraz zionęło czarną pustką.

Wychodząc na główną ulicę, poczułam silne uderzenie i straciłam grunt pod nogami, gdy czyjaś postać zderzyła się ze mną w biegu. Canelloni wyskoczył za mną, szczekając donośnie. Pies podbiegł do mnie obwąchując od góry do dołu. Syknęłam dotykając bolącej głowy i podnosząc powieki na sylwetkę Mirabel, klęczącej na kafelkach.

— Mira? — uniosłam brew, marszcząc nos i podnosząc się. Wyciągnęłam dłoń, by pomóc dziewczynie wstać.

Przez chwilę widocznie wracała do rzeczywistości, a gdy ostrość widzenia do niej wróciła, złapała mnie za ramiona.

— Wiedziałaś! — zawołała, wprawiając mnie w zdumienie. Wiem dużo rzeczy, ale nie miałam pojęcia o czym nastolatka mówiła.

— Słucham? — skrzywiłam się.

— Coś jest na rzeczy i to na pewno chodzi o mojego wujka! — oznajmiła, patrząc po mojej sylwetce i dopiero po czasie przypominając sobie, że staranowała mnie jak pędzący meteoryt. — O matko, przepraszam, Sofía. — dokładnie otrzepała moją zakurzoną spódnice i wyprostowała się nasuwając okulary na nos.

Przekrzywiłam głowę oczekując wyjaśnień. Szczeniak zajął miejsce przy mojej nodze. Mówiłam, że to dobry pies?

— Wczoraj byłam świadkiem jak Casita się rozpada. — wyjaśniła cierpliwie. Uniosłam zaskoczona brwi. A więc o to chodziło, gdy Mira mówiła o pęknięciach. — Popytałam w rodzinie, ale jedynie Luisa powiedziała mi, że coś wspólnego z zanikaniem magii może mieć Bruno i poleciła mi bym odnalazła przepowiednię. — wyjaśniła, pochylając się, bym tylko ja mogła ją usłyszeć.

— Przepowiednie? — nie rozumiałam. Och i magia im zanika. Fascynujące.

— Moja siostra twierdzi, że było w niej coś co mogłoby wyjaśniać przyczynę tego co się dzieje, ale również, że przez tę wizję Bruno musiał odejść. — zdradziła, a ja pokiwałam ze zrozumieniem głową. — Chciałam więc zapytać, czy dowiedziałaś się czegoś co mogłoby mi teraz ułatwić tę sprawę? — zapytała, patrząc na mnie okrągłymi oczami zza zielonych oprawek.

— W znalezieniu tej przepowiedni? — zapytałam. — Nie mam pojęcia. — przyznałam i zmarszczyłam brwi. — Jak w ogóle znajduje się wizję? — dopytałam, krzywiąc się.

Dziewczyna pokiwała głową.

— Dobre pytanie, co nie? — uśmiechnęła się lekko. — Chyba musimy po prostu pójść do jego wieży. — stwierdziła, a ja na moment straciłam łączność z programem kodowania informacji.

— Moment. — uniosłam dłoń, patrząc na Mirę i zastanawiając się, czy dobrze usłyszałam. — My?

Mirabel zatrzepotała rzęsami, jakby nie bardzo wiedziała co odpowiedzieć.

— No tak. — powiedziała z lekkim zawahaniem. — Też chyba chciałaś go znaleźć, co nie?

Zamyśliłam się. Właśnie pozwoliłam sobie na idiotyczną wpadkę, która dobiła mnie tak jakby ktoś wbił kolejny gwóźdź do mojej trumny i nie wiedziałam jak ją naprawić. Zastanawiałam się, czy umiem ją naprawić. Ale wprawdzie zamiast smutku, czułam żal tak rozrywający, że koniecznie musiałam zająć myśli czymś co oderwie mnie od rozmyślań o Camilo. Westchnęłam i kiwnęłam głową.

Podejmując marsz w stronę Casity, wgapiałam się tępo w kolorowe płytki pod moimi stopami.

— Chyba polubiliście się z Camilo, co? — zagadnęła i dopiero, gdy machinalnie odwróciłam w jej stronę głowę zdałam sobie sprawę, że od dłuższej chwili mi się przygląda.

Och, Santa Madre... Mira, jakbyś wiedziała...

— Taaa... — mruknęłam, co ta skomentowała cichym chichotem.

— Dolores mówiła, że w kółko papla tylko o tobie. — zaskoczona uniosłam brwi. Naprawdę? Właściwie miałam wrażenie, że traktuje naszą przyjaźń raczej... Pobieżnie. W takim sensie, że jest to dla niego rzecz tak normalna, iż nie ma potrzeby by się nią afiszować.

— Poważnie? — zamrugałam, patrząc na nią, a dzwoneczek w moim sercu wydał ostrzegawczy brzdęk. Wraz z nim poczułam ukłucie wstydu.

— A żebyś wiedziała. — zaśmiała się. — Nieustannie jest tylko Sofía to, Sofía tamto. — mówiąc to machała rękoma w różne strony, jakby przedrzeźniając kuzyna. — Nie zrozum mnie źle, ale gdybyś chciała przedstawić się jego rodzinie to pamiętaj, że wiedzą o tobie więcej niż ty sama o sobie. — zażartowała, a kącik moich ust mimowolnie powędrował w górę.

Continue Reading

You'll Also Like

1.9K 54 11
Co mogę pisać. Tylko miłego czytania i kom bym wiedziała że komuś się podoba
34.4K 2K 31
- Pójdę już - Severus zerwał się z fotela i skierował w stronę drzwi, żeby odpędzić od siebie natrętne myśli i pokusę, jaką ze sobą niosły. - Zacz...
133K 9.7K 25
Mieszkańcy mówią, że jest bohaterem. Znajomi ze szkoły, że popychadłem. Jego ciotka twierdzi, że wybitnym nastolatkiem. Policja, że przestępcą. Więc...
42.5K 3.1K 75
Esteria Grindelwald to potomkini największego czarnoksiężnika w historii całego świata. Przez swoje owiane złą sławą nazwisko dziewczyna nie ma wokół...