Następnego dnia obudziłam się z bólem głowy, jakby ktoś ustawił na moich włosach domino z cegieł. Przetarłam oczy żałując, że wieczorem udało nam się podkraść czerwone wino. Tak jak Alma przepowiadała, było pieruńsko mocne. Wstałam i wychynęłam z pokoju w nadziei na spotkanie dzbanka wypełnionego wodą. W kuchni nalałam sobie dwie szklanki i z ulgą przyjęłam błogi chłód, rozlewający się w dół mojego gardła. Nieoczekiwanie w przejściu, między kuchnią, a werandą, stanęła moja mama, podpierająca się po bokach. Jej siwe włosy, upięte miedzianym rzemykiem, lśniły w świetle dnia jakby przyprószone śniegiem. Mimo niskiego wzrostu, równie miernego jak mojego, wyglądała naprawdę groźnie z surową miną, zwiastującą jedynie kłopoty. Hostia. Czyżbym miała tak mocne bajlando zeszłego wieczoru, że zdołała się zorientować, iż się (prawie) upiłam?
— Sofío Narciso Roserio.
Okej, użyła mojego pełnego imienia, a wiec na pewno wie. Już chciałam przymierzyć się do błagania jej, aby mi przebaczyła, w końcu to tylko kapka wina (samodzielnie ważonego i stojącego przez lata w piwnicy), gdy nagle wskazała na błogą mordkę Canelliniego, który właśnie zasiadł w progu.
— Wyjaśnisz mi co to jest? — uniosła pretensjonalnie brwi, przybierając wyczekującą pozę i najwyraźniej usiłując wypatroszyć mnie spojrzeniem.
Zamrugałam i spojrzałam na zwierzaka zdumiona.
— Pies. — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Co prawda z pyszczka przypominał rozgniecioną śliwkę, ale to zdecydowanie był pies. Na pewno.
— A powiesz mi dlaczego wygląda jak połączenie kraba z żabą i co właściwie robi na moim podwórku? — zapytała, krzyżując ręce pod biustem.
Wywróciłam oczami i podeszłam do zwierzaka, biorąc go na ręce.
— Jesteś bez serca. — mruknęłam pod nosem, wyjmując z lodówki kawałek poszatkowanego mięsa. — Cóż, to miłość od pierwszego wejrzenia, więc zdecydowałam, że póki ktoś się po niego nie zgłosi to zostanie ze mną. — oświadczyłam, krojąc jeszcze ciepły stek na mniejsze kawałki.
— Sofía... — matka skrzywiła się, najwyraźniej niezadowolona, że podjęłam decyzję bez niej.
Spojrzałam na nią, przekrzywiając głowę w niemej prośbie. Doskonale wiedziała, że po śmierci Abuelo nie miałam żadnego szczególnego zajęcia, ani nie sposób było mnie zmusić, bym zabrała się do robienia czegokolwiek poza leżeniem i czekaniem aż ziemia mnie wchłonie. Najwyraźniej jej myśli sunęły po podobnych torach, ponieważ machnęła jedynie ścierką trzymaną w dłoni i westchnęła.
— Tylko kup mu suchą karmę i nie karm resztkami z obiadu. — mruknęła, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
Wczoraj wieczorem przeszłam przemianę, która odcisnęła się widocznym piętnem na mojej osobie i sprawiła, że poczułam się na tyle odważna, by zaprosić Camilo w moje ulubione miejsce. I dotychczas tylko ja miałam do niego wstęp, jako że wolałam towarzystwo ciszy od obecności ludzi. Samą przerażało mnie tempo z jakim pozwoliłam chłopakowi wejść w mą przestrzeń osobistą. Po śniadaniu i porannej toalecie udałam się prosto pod Casitę, unosząc głowę aby dodać sobie odwagi, której wprawdzie brakowało mi z każdym krokiem. Obok mnie dreptał Canelloni, będący zachwycony każdym pojedynczym chwastem, którego napotkał na drodze. Jeszcze chwila mej nieuwagi i zostałabym staranowana przez Mirabel, która gnała gdzieś w pośpiechu. Spojrzałam za nią, unosząc brew i zastanawiając się, co stało się tym razem. Postąpiłam kilka bezmyślnych kroków do przodu i poczułam jak na kogoś wpadam.
Odskoczyłam zaaferowana spoglądając na Isabelę ze skrępowaniem. Dziewczyna zacisnęła zęby i wydawała się chcieć coś powiedzieć, ale jedynie wymamrotała kilka niezrozumiałych frazesów pod nosem, otrzepując z kwiatów fioletową suknię.
CZYTASZ
Bella Notte | Camilo Madrigal
Fanfiction„A więc to ta noc, To piękna noc, Którą nazywamy Bella Notte." Szczęście jest ulotne niczym nasiona dmuchawca. Lub brzdęk dzwonka. Na ziemiach Encanto mieszkała pewna drobna istota, której kwestia była o tyle ciekawa, co niejako smutna. W świeci...