4. Za lodem

510 51 15
                                    

Następnego dnia obudziłam się z bólem głowy, jakby ktoś ustawił na moich włosach domino z cegieł. Przetarłam oczy żałując, że wieczorem udało nam się podkraść czerwone wino. Tak jak Alma przepowiadała, było pieruńsko mocne. Wstałam i wychynęłam z pokoju w nadziei na spotkanie dzbanka wypełnionego wodą. W kuchni nalałam sobie dwie szklanki i z ulgą przyjęłam błogi chłód, rozlewający się w dół mojego gardła. Nieoczekiwanie w przejściu, między kuchnią, a werandą, stanęła moja mama, podpierająca się po bokach. Jej siwe włosy, upięte miedzianym rzemykiem, lśniły w świetle dnia jakby przyprószone śniegiem. Mimo niskiego wzrostu, równie miernego jak mojego, wyglądała naprawdę groźnie z surową miną, zwiastującą jedynie kłopoty. Hostia. Czyżbym miała tak mocne bajlando zeszłego wieczoru, że zdołała się zorientować, iż się (prawie) upiłam?

— Sofío Narciso Roserio.

Okej, użyła mojego pełnego imienia, a wiec na pewno wie. Już chciałam przymierzyć się do błagania jej, aby mi przebaczyła, w końcu to tylko kapka wina (samodzielnie ważonego i stojącego przez lata w piwnicy), gdy nagle wskazała na błogą mordkę Canelliniego, który właśnie zasiadł w progu.

— Wyjaśnisz mi co to jest? — uniosła pretensjonalnie brwi, przybierając wyczekującą pozę i najwyraźniej usiłując wypatroszyć mnie spojrzeniem.

Zamrugałam i spojrzałam na zwierzaka zdumiona.

— Pies. — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Co prawda z pyszczka przypominał rozgniecioną śliwkę, ale to zdecydowanie był pies. Na pewno.

— A powiesz mi dlaczego wygląda jak połączenie kraba z żabą i co właściwie robi na moim podwórku? — zapytała, krzyżując ręce pod biustem.

Wywróciłam oczami i podeszłam do zwierzaka, biorąc go na ręce.

— Jesteś bez serca. — mruknęłam pod nosem, wyjmując z lodówki kawałek poszatkowanego mięsa. — Cóż, to miłość od pierwszego wejrzenia, więc zdecydowałam, że póki ktoś się po niego nie zgłosi to zostanie ze mną. — oświadczyłam, krojąc jeszcze ciepły stek na mniejsze kawałki.

— Sofía... — matka skrzywiła się, najwyraźniej niezadowolona, że podjęłam decyzję bez niej.

Spojrzałam na nią, przekrzywiając głowę w niemej prośbie. Doskonale wiedziała, że po śmierci Abuelo nie miałam żadnego szczególnego zajęcia, ani nie sposób było mnie zmusić, bym zabrała się do robienia czegokolwiek poza leżeniem i czekaniem aż ziemia mnie wchłonie. Najwyraźniej jej myśli sunęły po podobnych torach, ponieważ machnęła jedynie ścierką trzymaną w dłoni i westchnęła.

— Tylko kup mu suchą karmę i nie karm resztkami z obiadu. — mruknęła, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.

Wczoraj wieczorem przeszłam przemianę, która odcisnęła się widocznym piętnem na mojej osobie i sprawiła, że poczułam się na tyle odważna, by zaprosić Camilo w moje ulubione miejsce. I dotychczas tylko ja miałam do niego wstęp, jako że wolałam towarzystwo ciszy od obecności ludzi. Samą przerażało mnie tempo z jakim pozwoliłam chłopakowi wejść w mą przestrzeń osobistą. Po śniadaniu i porannej toalecie udałam się prosto pod Casitę, unosząc głowę aby dodać sobie odwagi, której wprawdzie brakowało mi z każdym krokiem. Obok mnie dreptał Canelloni, będący zachwycony każdym pojedynczym chwastem, którego napotkał na drodze. Jeszcze chwila mej nieuwagi i zostałabym staranowana przez Mirabel, która gnała gdzieś w pośpiechu. Spojrzałam za nią, unosząc brew i zastanawiając się, co stało się tym razem. Postąpiłam kilka bezmyślnych kroków do przodu i poczułam jak na kogoś wpadam.

Odskoczyłam zaaferowana spoglądając na Isabelę ze skrępowaniem. Dziewczyna zacisnęła zęby i wydawała się chcieć coś powiedzieć, ale jedynie wymamrotała kilka niezrozumiałych frazesów pod nosem, otrzepując z kwiatów fioletową suknię.

Bella Notte | Camilo MadrigalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz