𝓦𝔂𝓼𝓹𝔂 𝓜𝓰𝓵𝓲𝓼𝓽𝓮 - O...

By zuziatonieja

997 47 390

[ZAWIESZONE] Mieszkańcy wysp od dłuższego czasu mogli spać spokojnie, bowiem konflikt dotyczący władania Wys... More

1.
2.
3.
4.
6.
7.
8.
9.

5.

82 5 85
By zuziatonieja

od razu ostrzegam, że rozdział ma trochę ponad 4000 tysiące słów, ale warto wytrwać do końca, ponieważ dowiemy się czegoś interesującego o pewnej postaci....

Ellie poprawiła kołnierz swojego stroju, w duszy narzekając na niewygodę. Ubrano ją w coś w rodzaju fraku, w komplecie z długą, prostą spódnicą o kolorze bezchmurnego nieba. Powinna prezentować się schludnie, witając gości, na dobre wrażenie przyjdzie jeszcze czas.

Stała na pomoście, wsłuchując się w rytmiczny rytm fal i obserwując nadpływający okręt z niemym wyrazem twarzy. W jej głowie nie kołowały się żadne myśli, czuła się dziwnie pusta, jedyne co ją wypełniało to chłodne, oceaniczne powietrze. Traktowała to jak każdy inny obowiązek. Czymże różniło się przywitanie króla Wyspy Czelskiej i jego rodziny od udawania zainteresowaną życiem kraj? Poczuła nagły przypływ stresu, kiedy spojrzała na to z tej perspektywy.

Założyła dłonie za plecami, aby nie było widać, jak zaciska pięści. Statek zacumował przy brzegu.

Jako pierwsza wyłowiła się dwójka wojowników, odziana w czerwone płaszcze z futrem przy karku. U ich boków zwisały miecze i poręczne toporki, każdy z nich posiadał także miecz. Armia? Towarzyszący dziewczynie Kingsley musiał dostrzec zdumienie na jej twarzy, bowiem nachylił się delikatnie w jej stronę i szepnął:

— Ta dwójka chłoptasiów jest tutaj jedynie w celach reprezentacyjnych. Nie zamierzają nikogo atakować. Ale spójrz, jak ten strój idealnie opina ich barki!

Następnie zaczął sugerować stojącej obok Estrelli, aby załatwić ich żołnierzom podobne wdzianka. Ta uciszyła go gestem dłoni, bowiem pojawiły się kolejne dwie osoby. W ich stronę wolnym krokiem podążał Jegor Nadaremko, w białej koszuli i długiej, brązowej kamizelce. O jego stanowisku świadczyła złota korona na czubku łysej głowy. Różniła się od tej używanej na Wyspie Wulkanicznej. Była masywniejsza, otoczona futrem w centralnej części. Przez to bardziej wyglądał jak wódz jakieś barbarzyńskiej zgrai, niż król. Tuż za nim, niczym pies podążał mężczyzna, a raczej jeszcze chłopak, o atletycznej sylwetce i ciemniejszej karnacji.

Ellie sięgnęła pamięcią do lekcji udzielanych jej przez Estrellę, dotyczących przywitań.

— Plecy proste. Prostsze! Zapamiętaj, dziecko, to oni cię odwiedzają, nie ty ich. Pozwól wykonać pierwszy krok, oczekuj szacunku, pod żadnym pozorem nie dygaj. To symbol posłuszeństwa, a to ty jesteś od wydawania rozkazów. 

Uśmiechnęła się w duchu, odtwarzając w głowie jej słowa, jak jakąś chwytliwą piosenkę. Z zewnątrz pozostała jednak niewzruszona. Wyciągnęła dłoń, okrytą jedwabną rękawiczką w stronę starszego z nich. Zauważyła, jak jego źrenice się zwężają, a kąciki ust podnoszą. Zapewne oczekiwał, że padnie przed nim na kolana i zacznie dziękować za spotkanie. Nie zamierzała płaszczyć się przed nikim, o ile nie dostała takiego rozkazu. Uścisnął jej dłoń delikatnie, jakby bał się, że rozpadnie się na małe kawałeczki. Coś popchnęło ją do wzmocnienia chwytu, przez co dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie. I po raz pierwszy związany był z ekscytacją, a nie strachem przed obcymi ludźmi.

— Jegor Nadaremko, księżniczko — spodziewała się kpiącego tonu, czy szyderczego uśmiechu. Została uprzedzona, że ten może zachowywać się lekceważąco w stosunku do niej, z powodu jej niższego statusu. W końcu nie była jeszcze pełnoprawną królową. Natomiast te słowa w jego ustach stanowiły coś w rodzaju pokłonu, ociekały wręcz szacunkiem. — Jakżem rad, że przyszło mi odwiedzić to miejsce po tak długim czasie!

Wydawało jej się, że wszystko, co mówi, jest nieszczerze, mimo dobrego pierwszego wrażenia. Ciekawe, jak zachowywałby się gdyby nakazała mu mówić prawdę i tylko prawdę, posługując się przy tym odpowiednim zaklęciem. To niestety nie byłoby takie proste, zapewne nie rozstawał się z amuletami blokującymi działanie magii.

Zaschło jej w gardle, uświadomiła sobie, że nie pamięta, co powinna odpowiedzieć. Myśl! Estrella na pewno coś o tym wspominała...

Nim złożyła odpowiednie przywitanie, przerwał jej, stając bokiem i wskazując dłonią na asystującego mu chłopaka.

— Przedstawiam ci mojego pierworodnego syna, przyszłego króla, doskonałego szermierza i porywającego towarzysza, Ksenora II Nadaremko.

Puściła płazem wszystkie tytułu z wyjątkiem pierwszego. Jegor miał syna? Nikt jej o tym nie wspominał. Chwycił on jej dłoń niemal ponętnym ruchem i złożył na niej z gracją pocałunek. Nawet przez jedwabną rękawiczkę była w stanie wyczuć ciepło miękkich warg. Nie odezwał się po tym ani słowem, robiąc krok w tył i przyjmując czujną postawę wartownika. Jego twarz wydawała się surowa, co łączyło go z ojcem. Miał jednak skórę ciemniejszą o kilka odcieni, gęstsze brwi i zakrzywiony nos, prawdopodobnie w przeszłości złamany. Pustym spojrzeniem przeskalował jej twarz, wydając się przy tym znudzonym. Jegor zaśmiał się niespokojnie.

Do gry wkroczyła jej ciotka, pozbywając się swojej władczej maski.

— Witaj, wasza wysokość, jestem prawą ręką księżniczki i w jej imieniu pragnę zaprosić was wszystkich w nasze progi. Przydzielone wam zostaną komnaty, w których będziecie móc odpocząć przed biesiadą — oznajmiła tonem zupełnie do niej niepodobnym. Patrzyła w oczy rozmówcy, tak nakazywała kultura, lecz nie robiła tego w natarczywy sposób, okazywała jawną uległość w gestach i mimice. Wydawała się spokojna, jak zawsze, lecz ten spokój nie był ostry jak lodowy sopel, a łagodny niczym płatki róży. — Pozwólcie, że radny Kingsley was zaprowadzi.

— Znam drogę — odrzekł sucho. W jego twarzy i sposobie mówienia zaszła diametralna zmiana, niż kiedy zwracał się do Ellie. — Chodźmy więc. Pilnować statku — wydał rozkaz do swoich wojowników.

Nikt nie posiadał powodu do sprzeciwu, ruszyli przed siebie w stronę twierdzy, gdy ten położył wielką dłoń na ramieniu syna.

— Ksenorze, synu pierworodny. Gdzie twoje maniery? Pomóż księżniczce.

Doszło między nimi do skrzyżowania spojrzeń. Puste oczy chłopaka na moment wypełnił strach. Ellieaine spojrzała na zmierzającego ku niej chłopaka, po czym rzuciła ciotce błagalne spojrzenie. Nie potrzebowała żadnej pomocy, a tym bardziej jej nie chciała. Pierwszy raz obcowała z osobą w jej wieku, przez co ogarnęła ją panika. Nie był to czysty strach, bardziej solidny dystans i uprzedzenie. Coś szalało w jej wnętrzu, wiedziała, że gdyby nie karcąca mina Estrella, nie powstrzymałaby się przed zmienieniem go w jakiegoś chwasta. Nie miał żadnych przedmiotów, chroniących przed magią, choć kto wie, co skrywał pod ubraniem?

*
Ellie nigdy przedtem nie spotkała osoby, która mówiłaby mniej od niej. Z reguły, zanim powiedziała cokolwiek, musiała się zastanowić, czy kwestia, którą chce poruszyć, jest godna wchodzenia w interakcje z kimkolwiek. Nie oznaczało to, że była ignorantką, której nie interesowało nic z otaczającego świata.

Wręcz przeciwnie, łatwo chłonęła wiedzę i prowadziła dyskusje na temat nowo poznanych zagadnień. W swojej głowie. Przez tyle lat żyła w izolacji od ludzi. Nie licząc Estrelli nie miała nikogo, do kogo można było otworzyć usta. Dlatego, kiedy pilnie potrzebowała rozmowy, mówiła sama do siebie, oczywiście w szczelnej kopule swojego umysłu.

Początkowo usiłowała wyobrażać sobie osobę, zaangażowanego słuchacza, z którym dzieliłaby się przemyśleniami. Szybko jednak odrzuciła tę ideę. Nie posiadała nikogo, kogo twarz mógłby nosić nieistniejący rozmówca. Próbowała go sobie wyobrażać jako ludzi z pobliskiej wsi (których zdarzało jej się podglądać), lecz wtedy czuła się zbyt nieswojo, by wykrztusić z siebie choćby słowo. Jak jakiś wieśniak, miałby słuchać rozterek przyszłej królowej?

Doszła do wniosku, że to ona jest jedyną osobą, zdolną zrozumieć siebie w pełni. Ukrywała się w swoich myślach, spędzała czas w zakamarkach swojej wyobraźni, przez co uchodziła za wiecznie zamyśloną. Uświadomił jej to dopiero Kingsley, nazywając ją najcichszą postacią, z jaką dane mu było obcować. Nie zgadzała się z jego słowami. Nigdy tak naprawdę nie milczała, zdarzało jej się nawet krzyczeć! Zapominała jedynie, że choć w jej wnętrzu panował chaos i wszędzie krążyły niewymowne refleksje, to nie docierały one na zewnątrz, tłumione przez okrywającą ją grubą skorupę...

Ksenor Nadaremko poprosił ją do tańca z miną męczennika, która zmieniała się diametralnie za każdym razem, gdy jego ojciec spojrzał w ich kierunku. Zgodziła się równie niechętnie przez przy małe pantofle, pasujące kolorem do jej szkarłatnej sukienki. O wiele bardziej pasował jej poprzedni strój, niekrępujący jej ruchów niż ta wielka, rozkloszowana suknia, o ciasnym pozłacanym gorsecie. Służąca pozostawiła jej długie włosy rozpuszczone i spięła spinką z rubinem. Wykonała także makijaż, przez co dziewczyna ciągle walczyła z ochotą podrapania się po twarzy. 

Chłopak okręcił ją wokół siebie, a ona zacisnęła usta, gdy pięta otarła się boleśnie o wnętrze buta. Uniósł na nią spojrzenie, ciemne oczy wydawały się istną otchłanią.

— Masz może ochotę na spacer? — zapytał, ruchem głowy wskazując na wyjście za swoimi plecami.

Zastanowiła się nad propozycją, wydawała się jej ona wyjątkowo korzystna. Wokół nich szalał tłum, ogarniało ją nieprzyjemne ciepło, pochodzące z obcych ciał. Wiele z nich pochodziło z Elfhalmu, miejsca, gdzie magia była bardziej niż powszechna. Wyczuwała moc każdej otaczającej ją jednostki, co skutkowało poczuciem przemęczenia. Chciała się stamtąd wydostać.

— Nie wypada mi opuścić biesiady — powiedziała. — Nie głównymi drzwiami.

Pociągnęła go za sobą w stronę małej orkiestry smyczkowej, grającej energiczne nuty w rogu sali. Zasłaniali sobą i swoimi instrumentami drugie wyjście, z których korzystała służba, aby nie pojawiać się w wejściu przebrani w swoje uniformy. Przemknęli niemal niezauważeni i po chwili Ellie mogła w końcu odetchnąć rześkim, nocnym powietrzem

Nie zauważyła śledzącego ich wzrokiem Jegora. Król wykrzywił usta w paskudnym uśmieszku, po czym pociągnął zdrowo z kielicha.

Podczas ich krótkiej wyprawy do ogrodu Ksenor milczał jak zaklęty. Gdyby sam nie zaoferował jej tej wycieczki, uznałaby, że jest niemową. Okazał się idealnym towarzyszem. Nie musiała skupiać na nim zbyt wielkiej uwagi, maszerowali przeciwnymi stronami wąskiej dróżki, przez co z łatwością udało jej się umknąć w czeluściach swoich myśli. Przybrały one dość niecodzienny kierunek.

Estrella podzieliła się z nią wiadomością o klątwie ciążącej nad Wyspą Wulkaniczną, przez którą potrzebowała małżonka do owocnego rządzenia krajem. Ciotka otwarcie mówiła o pozbawieniu go świadomości i posadzenia na tronie szmacianej lalki, którą mogłyby sterować za pomocą magii. Ksenor był jedynie człowiekiem, niezdolnym do obrony swojego umysłu przed jej mocą. Wyobraziła sobie, jak nakazuje mu chodzić bez przerwy, dopóki podeszwy jego butów nie zniszczą się całkowicie, a on będzie kaleczył stopy przy każdym kroku.

Nie uważała tych myśli za okrutnych. Starała się jedynie zrozumieć pełnie swoich możliwości, dostrzec alternatywy na przyszłość.

Cisza zaczęła ją nudzić. Zdziwiła się. Otaczała się nią od dziecka, jak mogła wydawać się jej monotonna? Przyzwyczaiła się do nieskończonych wywodów Kingsleya na każdy możliwy temat. Wypuściła powietrze i zapytała:

— Podoba ci się tutaj?

Chłopak zrobił kilka kroków, zanim odpowiedział, co nie trwało zbyt długo, ponieważ chodził tak, jakby goniło go stado wilków ludojadów. Dziewczyna z trudem go doganiała w niewygodnym obuwiu.

— Oczywiście — powiedział tak zgorzkniałym tonem, jak gdyby okrutnie sobie z niego zażartowała. — Widziałem jedynie pomost i kawałek zamku, jakże mógłbym pogardzić takimi atrakcjami?

— Nie wiem, co jeszcze chciałbyś zobaczyć — odparła bez cienia urazy. — Przepraszam, że nie zapewniliśmy ci tak wielu rozrywek, jakbyś chciał.

Nie starała się brzmieć szczerze, mówiła, co uważała za adekwatne do swojego statusu. Zbliżali się do końca ogrodu, natknęli się na żelazne ogrodzenie, nieumiejętnie ukryte przez bezlistne krzewy. Ellie obróciła się na pięcie i ruszyła w drogę powrotną, czując nieprzyjemny chłód na nagich ramionach. Pomyślała, że Ksenorowi to pewnie nie przeszkadza. W końcu na Wyspie Czelskiej panuje dość surowy klimat. Pewnie czuje się, jak w domu — pomyślała.

— Wybacz — powiedział nagle, siląc się na skruchę, choć nie wykazał się przy tym umiejętnościami aktorskimi.
— Ta twierdza naprawdę dobrze się prezentuje. Nasz zamek jest mniejszy i bardziej praktyczny.

— Praktyczny?

— Więcej zabezpieczeń. Brak sali biesiadnej, zamiast tego mamy zbrojownie.

— Nie wyprawiacie żadnych uczt ani balów? — temat szczerze ją zainteresował. Estrella nigdy nie mówiła jej o takich sprawach, przedstawiała raczej ogólne informacje o innych państwach i przybliżyła dość szczegółowo sylwetki ich władców. Ani słowa o architekturze czy zwyczajach.

— Czelanie to poważny naród — odrzekł usprawiedliwiającym tonem.

— Pewnie jest tam nudno. Co robicie dla rozrywki, czyścicie broń?

— Od tego jest służba.

Stali przed wejściem do twierdzy, nieobleganym tego wieczora przez straże. Nie całe wojsko przeszło na ich stronę, dlatego posiadali deficyt żołnierzy. Tego wieczora wszyscy zostali przydzieleni do sali biesiadniczej.

— Nie mówiłam poważnie — powiedziała Ellie. Zatrzymała się, chcąc porozmawiać z chłopakiem jeszcze przez chwilę. Z dala od ciekawskich spojrzeń i dzikiej muzyki Elfhalmczyków. — Tak naprawdę nie przepadam za wszystkimi tymi zgromadzeniami. Wszyscy patrzą się na mnie, jak na złote prosie.

Brzmiała lekko, zaczęła pozbywać się dyskomfortu wynikającego z towarzystwa obcych, choć wciąż odczuwała palącą ochotę na zasznurowanie ust i pogrążeniu się w wygodnej krainie milczenia.

— Nie znam tego uczucia — powiedział Ksenor, zaraz po tym zaciskając swoje wąskie wargi.

— Jak to? Przecież jesteś księciem, następnym w kolejce do tronu — nie zdawała sobie sprawy, na jak niewygodny temat wstąpiła. Chłopak spiął się ledwo zauważalnie.

Całe szczęście dla niego, przerwało im nagłe pojawienie się Estrelli. Kobieta zakładała ramiona na piersi odzianej w ciemną suknię o fantazyjnym kroju i bufiastych rękawach. Włosy upięła w niski kok, przez co mieli dobry wgląd na jej wściekłą twarz. Nie próbowała nawet tego ukrywać.

— Ellieaine — zwróciła się do niej pełnym imieniem, co robiła dosyć rzadko. Zawsze z dezaprobatą. — Księżniczce nie przystoi opuszczać swoich ludzi.

— Zaoferowałem jej spacer...

— Nie mówię do ciebie, książę — przerwała mu ostro, ignorując zupełnie jego status społeczny. — Niebezpieczne jest włóczyć się samotnie, po wyspie nie jest zbyt bezpiecznie, szczególnie dla was. Chciałabym zamienić z księżniczką słowo na osobności.

Ellie skinęła głową do Ksenora. Ten odszedł, nawet się nie odwracając, w głębi serca ciesząc się z takiego obrotu spraw...

— Czyś ty postradała zmysły?

Dziewczyna poczuła się źle, jak zawsze, gdy wprawiała ciotkę w zawód. Była ona typem osoby, której aprobaty pragnie każdy i mimowolnie stara się jej przypodobać. Niepokój nadchodził na sam widok jej surowego oblicza. Wyłamywała palce, słuchając wywodu ciotki na temat buntów i osobach, które wręcz marzą o jej śmierci. Całą sobą walczyła przed spuszczeniem głowy.

— Wcześniej mówiłaś o tym, że muszę znaleźć sobie męża, aby władać wyspą...

— Nie w taki sposób — przerwała jej chłodno. — Małżeństwo to zaaranżowany proces i nie potrzeba do niego wymykania się na spacerki — prychnęła. — A nawet jeśli, to on nie jest kandydatem...

Urwała w pół zdania. Siostrzenica zerknęła na nią z zainteresowaniem. Estrelli powinno zależeć na dobrych stosunkach z Wyspą Czelską, co zapewniłby im jej ślub z Ksenorem Nadaremko.

— Dobrze. Tak, dobrze — powiedziała kobieta bardziej do siebie. Patrzyła się w górę, jakby myślała o czymś intensywnie i zapewne to właśnie robiła. — Uznajmy, że jest kandydatem. Chodźmy dziecko, mam dla ciebie zadanie.

Owinęła ją szczupłym ramieniem i po chwili ponownie stała w sali biesiadnej. Zabawa trwała w najlepsze. Na samym środku pomieszczenia grupa elfów wykonywała jakiś skomplikowany taniec, polegający na zebraniu się w ciasnym kole i wykonywaniu rytmicznych podskoków. Zdaniem Ellie nie prezentowało się to zbyt dobrze, ani przyjemniej, ale w końcu co kraj to obyczaj. Estrella wskazała palcem na postać stojącą przy wejściu.

— Zaproś go do tańca.

*

Dąb nie bawił się za dobrze. Nie chodziło o sam aspekt uczestnictwa w takim przedsięwzięciu. Niezmiennie nienawidził biesiad, tańców i osób, które biesiadują i tańcują w jego obecności. Nie była to również wina natrętnych kelnerów, serwujących piekielnie ostre przekąski, od których płonął mu cały język.

W zasadzie to nic oprócz tego mu nie przeszkadzało. Do jedzenia nikt go nie zmuszał (choć służba powinna zrozumieć granicę pomiędzy miłą sugestią a prześladowaniem, pomyślał, kiedy ten sam mężczyzna zaoferował mu babeczkę szósty raz w ciągu wieczoru), muzyka była znośna i przede wszystkim nie musiał tańczyć. Podpierał ścianę już od dobrej godziny i Jude nie upomniała go ani razu.

Nigdy nie sądził, że to powie, ale jego zdaniem impreza była po prostu drętwa. Wiedział, że jako osoba, która uczestniczy w nich jedynie z obowiązku, nie powinien się wypowiadać, ale nie mógł się powstrzymać od tego stwierdzenia.

Mieszkańcy Elfhalmu stanowili jedyną dobrze bawiącą się część uczestników, odprawiając jeden ze swoich ulubionych, regionalnych tańców. Z kolei reszta zgromadzonych posyłała im pełne dystansu spojrzenia, siedząc przy trzyosobowych stoliczkach i popijając alkohol, lub tańcząc po drugiej stronie pomieszczenia.

Znalazł wzrokiem swojego dziesięcioletniego siostrzeńca, wysłuchującego kazań matki za schowanie się pod stołem z tacą przekąsek i wlewanie jakimś kobietom sosu do butów. Następnie swoją siostrę i jej męża, pogrążonych w rozmowie (choć Cardana bardziej interesowała stojąca obok butelka z szampanem) z pewnym łysym mężczyzną, ponoć królem sąsiadującej wyspy. Przemknęła obok niego jakąś malutka postać.

Obecne były także krasnoludy. Niskie postacie o barczystych sylwetkach przeważały swoją liczbą nad innymi. Chłopak od dobrych piętnastu minut zastanawiał się, skąd wzięła się ich tak ogromna ilość. Szukał kolejnego celu do zawieszenia na nim znudzonego spojrzenia, gdy ktoś zmaterializował się tuż przed nim.

Drobna dziewczyna o ognistych włosach, sięgających niemal pasa, przypominających wyglądem lejące się z butelki wino. Twarz jej jakby wyrzeźbiona z porcelany, oczy o delikatnej zielonej barwie, opasane kaskadą długich rzęs.

— Ellieaine Vulcanare — przedstawiła się cichym głosem, patrząc na niego z czymś w rodzaju zainteresowaniem. Natychmiast wyprostował się i spróbował przybrać poważny wyraz twarzy. Bowiem stała przed nim sama królowa Wyspy Wulkanicznej.

— Wasza Wysokość — rzekł zaskoczony.

— Chciałbyś może, hm, zatańczyć? — powiedziała trochę niechętnie, co zmusiło go do spojrzenia ponad jej bladym ramieniem. Kobieta, łudząco do niej podobna, obserwowała ich uważnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Kiedy skupiła się na jego twarzy, poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła.

Otworzył usta, chcąc odruchowo odmówić. Powstrzymał się. Przed nim stała królowa. Królowej nie wypada odmawiać. Nawet jeśli ma się dwie lewe nogi i brak poczucia rytmu.

Całe szczęście Ellieaine nie pociągnęła go na środek sali, co wystawiłoby jego możliwą porażkę na publiczne pośmiewisko. Dąb przypomniał sobie swój ostatni taniec z płcią przeciwną, który zakończył się upokorzeniem partnerki i doszczętne zniszczenie jej sukni. Na te wspomnienie dłonie zaczęły mu drzeć. Dziewczyna wyczuła to i ścisnęła mocniej jego dłoń, zaraz po tym odkładając je na jego barkach. Swoje oparł na jej wąskiej talii, uciskanej dodatkowo przez pozłacany gorset.

Po kilku krokach uznał, że nie jest aż tak źle. Dopóki coś nie nadepnęło mu na stopę. Spojrzał w dół przerażony, że zdeptał sam siebie, ale dostrzegł jedynie cofający się czerwony pantofelek.

— Wybacz — wypaliła królowa, całą siłą powstrzymując się przed obróceniem. Ta kobieta, Dąb założył, że jej matka po uderzającym podobieństwie, wciąż przypatrywała się im, nawet nie mrugając. Przerażające. Domyślił się, że zapewne jego partnerka się jej obawia, albo została przez nią do tego tańca. Nie miał jednak pojęcia, dlaczego kazałaby jej zatańczyć z nim.

Nie twórz swoich teorii, upomniał się w myślach.

— Spokojnie — odrzekł. — Sam jestem nie najlepszym tancerzem.

Uśmiechnęła się, co on uznał za pełen pobłażliwości gest. Mentalnie uderzył się w czoło. Brawo, Dąb. Powiedz jej jeszcze, że przewracasz się na prostej drodze.

Całkiem dobrze Ci idzie — zapewniła. Zamilkli na dłużej niż moment, żadne z nich nie wiedziało o czymś rozmawiać ze sobą nawzajem. Nagle spod stołu nieopodal wyłoniła się ruda czupryna.

Justin na widok swojego wujka tańczącego z prawdziwą i w dodatku nawet ładną dziewczyną najpierw przetarł oczy ze zdumienia, po czym wybuchł histerycznym śmiechem. Całe szczęście siłujące się na rękę krasnoludy skutecznie go zagłuszyły.

— Justin! To był ostatni raz, kiedy ciebie gdzieś ze sobą zabrałam! — zagroziła Taryn, łapiąc syna za ramię. Tamten zaczął udawać, że wyciera łzy rozbawienia.

— Zamorduje go, przysięgam, zamorduje — szepnął do siebie Dąb, a cała krew odpłynęła z jego i tak już bladej twarzy.

— Czy znasz tę wrzeszczącą istotę? — zapytała królowa.

Chciałbym powiedzieć, że nie, ale nie umiem skłamać — niemal wyjęczał te słowa, czując ogarniające go zażenowanie. — Poza tym chyba mi nie wypada. A Justin jest moim siostrzeńcem.

Pokiwała głową, a on dopiero teraz zauważył jej urodę. Dawno nie widział nikogo o tak jasnej, a przy tym nieskazitelnej twarzy. Wydawało mu się, że ktoś naszkicował jej twarz na śnieżnobiałym papierze. Zauważyła, że jej się przygląda, ale nie wyglądała, jakby wprawiło ją to w dyskomfort. Przeciwnie, uniosła swoje zielone oczy i zaczęła się w niego wpatrywać bez krztyny zażenowania.

— Nie lubicie się? — wskazała ruchem głowy na miejsce, w którym jeszcze przed sekundą stał rudzielec. Mały diabeł poszedł szukać sobie kolejnej ofiary.

— Justin jest... Justinem. Może nie rzuciłbym się dla niego w ogień, ale ciężko mi powiedzieć, że go nienawidzę. Jak to w rodzinie.

— Nie mam rodziny.

— Aha — Aha? Dąb, ale jesteś taktowny! — Znaczy, naprawdę? A twoja mama?

Zmarszczyła czoło, patrząc na niego, jakby wyznał jej, że posiada cztery pary nóg. Zaraz po tym otworzyła usta ze zrozumieniem.

— Mówisz o tamtej kobiecie? Estrella jest moją ciotką, choć czasem tego nie czuję.

— Nie lubicie się?

Roześmiała się tak krótko, jak trwa pomyślnie życzenia na widok spadającej gwiazdy. Wyglądała wtedy promiennie, jak sam księżyc, zachwycając swoim blaskiem w gwieździstym bezkresie.

— Może nie rzuciłabym się dla niej w ogień, ale ciężko mi powiedzieć, że jej nienawidzę — zacytowała i oboje wymienili uśmiechy. Nagle coś zwróciło uwagę ich obojga.

Kingsley zadzwonił widelcem o kieliszek, ściągając tym samym powszechną uwagę. Robił to spokojnie i niezbyt głośno, lecz wszyscy umilkli, jakby za sprawą magii. Poprosił zgromadzonych o pozostanie w dobrym nastroju w imieniu korony i powiadomił o kameralnej uczcie, mającej odbyć się lada moment. Zaproszone na nią były jedynie władcy zebranych krajów i ich rodziny. Nawet jeżeli tłum nie zadowolił się tym faktem, to zaraz zapomniał o sprawie, gdy do środka wkroczyli kelnerzy z nowymi przekąskami.

Jedzenie zainteresowało nawet tych, którzy nie czerpali przyjemności z biesiady, już po chwili wszyscy zapomnieli o nieobecności władców.

*
Rozgrzane usta sunęły sprawnie po jego skórze, wyrywając z ust kolejne westchnienia i urywane oddechy. Palcami manewrował po nagich plecach partnera, rysując na nich wzory i kształty. Ten mruknął z zadowoleniem i zaczął schodzić z pocałunkami coraz niżej i niżej, aż został niemal brutalnie odepchnięty.

— Oszalałeś?! — sapnął niemal natychmiast, patrząc na kochanka z oburzeniem. Spojrzał na jego pokrytą kropelkami potu twarz, doszukując się informacji o tym, co zrobił nie tak, lecz na jej widok serce zatrzymało mu się w piersi.

Obrócił się powoli i zauważył przypatrującego się im mężczyznę o łysej głowie i grobowej minie. Ponownie spojrzał na chłopaka, lecz ten już nie był pełnym pożądania kochankiem. Przybrał rolę księcia, pierworodnego syna, któremu nie wypadało obściskiwać się w łaźni z prostymi rycerzami. Zerwał się na nogi i nie dbając o ubranie, wyszedł z pomieszczenia częściowo rozebrany, odprowadzany przez dwa spojrzenia.

W środku został ojciec z synem.

Ksenor wolnym ruchem naciągnął na siebie koszulkę, którą zwykł nosić na treningach. Stanął przed nim wyprostowany, zaraz po tym jego głowa odskoczyła w bok na skutek uderzenia. Żadnych krzyków, jęków, ani łez. Nie był już małym chłopcem, sparaliżowanym strachem i uznającym przemoc za największą niesprawiedliwość świata. Dawno z tego wyrósł. Stał się mężczyzną, choć miał dopiero osiemnaście lat, umiejącym pogodzić się ze swoim losem i przyjąć należytą karę.

— I żebym więcej nie musiał Cię na tym przyłapać — powiedział cicho, ale nie wiązało się to ze słabością. Głośno mówili ci, którzy chcieli być wysłuchani. Jegor miał być wysłuchany, nie zależnie od okoliczności inaczej biada wszystkim, co raczyli niedosłyszeć.

Ksenor wiedział, że jego ojciec tak naprawdę ma w nosie, z kim się spotyka, gdzie to robi i jak często. Za jego wizytą krył się jakiś inny powód, jednak nie zmarnował okazji do ukarania syna.

— Co tutaj robisz, ojcze? — spytał niby od niechcenia, choć w środku coś się w nim ścisnęło. Skoro pofatygował się aż do łaźni, to coś musi być na rzeczy.

— Nadszedł ten dzień, synu — jego ton brzmiał niemal teatralnie, jak gdyby próbował nadać swoim słowom dramatycznego wydźwięku. Cofnął się i już nie stali sobie twarzą twarz. — Nadszedł czas kiedy wreszcie będzie z ciebie jakiś pożytek. Kto by przypuszczał!

Miał ochotę pchnąć ojca w pierś, zwalić go na ziemię i powiedzieć, jak bardzo go nie cierpi. Coś mu to uniemożliwiało i z całych sił starał się tego pozbyć.

— Kiedy ty hańbiłeś się tutaj w sposób, którego nawet nie skomentuję, na Wyspie Wulkanicznej doszło do zaskakującego wydarzenia.

Ksenor bał się ojca, tak samo mocno, jak go nienawidził. Bał się tak mocno, że nie potrafił mu się sprzeciwić. Bał się jego pozycji, władzy, okrutności i bestialstwa, a przede wszystkim bał się, że kiedyś stanie się taki sam.

— Mają nową królową. A raczej będą mieli za rok, w dniu jej koronacji. Córka Leopolda i Patricii, to ci dowcip! Ale wiesz, co jest najzabawniejsze, synu?

Wyszczerzył się, ukazując braki w uzębieniu.

— Nie wiem, ojcze.

— To zwykła gówniara, której dopiero zabrano mleko spod dzioba. Wie tyle o świecie, ile ty o samo szacunku, co żeś przed chwilą dowiódł.

— Do czego drążysz, ojcze? — starał się nie denerwować, wiedząc, że tamten tylko o tym marzy.

— Wyspa Czelska jest potęgą, synku, choć pewnie nie zdajesz sobie z tego sprawy. Myśmy już raz byli u władzy, tyle brakowało, aby to wszystko było moje! — ostatnie słowa wywrzeszczał, krążąc po małym pomieszczeniu. Poprzez "wszystko" rozumiał oczywiście całe pięć Wysp Mglistych. Jego celem od dawna było ich zjednoczenie i zamienienie w istną potęgę. — Kiedy sprzymierzyłem się z Leopoldem Vulcanare, prawie nam się udało! Wyspa Plonów poddałaby się bez walki, w końcu mieliśmy w garści ich władcę, gdyby ten głupiec nie próbował położyć łap na Wyspie Śmierci!

Jegor wydawał się tak zaangażowany w swój monolog, że chłopak autentycznie się przeraził. Co ojciec od niego chciał, że wymagało to tylu słów wstępu?

— Mówię oczywiście o Leopoldzie. Ja, żem go ostrzegał, lecz ten nie słuchał. Mówiłem "zrozum druhu, ty zdobędziesz jeszcze kiedyś tę wyspę, ale najpierw przejmijmy Wyspę Plonów, by nikt nam nie stawiał oporu". Ten był tak zapatrzony w tę Wyspę Śmierci, że zapowiedział jej przyłączenie do Wyspy Wulkanicznej. Oczywiście uruchomiła się Hiacynta. Była u władzy Wyspy Plonów, bo jej mąż umarł, stara raszpla pewnie sama go zatłukła. Przyrzekła na krew swojej matki, czy inne magiczne stworki, że dopóki ona żyje, nikt nie posiądzie Wyspy Śmierci. Każda próba stanie się wypowiedzeniem jej wojny. I ze zjednoczenia Wysp Mglistych nici! Leopolda zabili jego ludzie krótko po tym, rządziła jego żona, która nie była skora robić ze mną żadnych interesów.

— Nie rozumiem, dlaczego mi to ponownie opowiadasz, ojcze. Ja to wszystko wiem...

— Nic nie wiesz, głupcze! Tylko myślisz, że wiesz, ale naprawdę nie masz o niczym pojęcia! — zrobił krok w jego stronę i uniósł dłoń, powstrzymał się w połowie drogi. — Pojmiesz za żonę tę dziewkę, co myśli, że sobie rządzić, stworzymy nierozerwalny sojusz. Wyspa Krasnoludów stanie po naszej stronie.

Nie chciał kłócić się z ojcem, kiedy ten zachowywał się, jakby mógł rzucić o ścianę pierwszą osobą, która wpadnie mu w ręce. Dostrzegał jednak pewne niedociągnięcia w tym planie. Skąd pewność, że krasnoludy ich poprą? Te stworzenia zawsze stały po stronie, która przynosiła im korzyści. Aktualnie najpotężniejsza była Wyspa Plonów i ten tytuł zachowaliby, nawet gdyby wyspy Czelska i Wulkaniczna się zjednoczyły.

— Hiacyncie siadło na mózg po śmierci męża. Nie musimy się nią przejmować, jest zbyt zaangażowana w budowanie pokoju, żeby wywołać wojnę.

Przyznał ojcu rację, udając, że uważa jego plan za fenomenalny i możliwy do zrealizowania.

 Tak naprawdę myślał jedynie o tym, że ma do dokończenia pewną sprawę z pewnym rycerzem. Nie mieli zbyt wiele czasu, skoro Jegor tak poważnie mówił o zaaranżowaniu mu małżeństwa.

*

Dobry wieczór zgromadzonym.

rozdział piąty i jestem podjarana, jak nigdy dotąd, nie wiem, czy jakiekolwiek moje wcześniejsze opowiadanie miało ich aż tyle. oczywiście zapraszam do pisania opinii i zostawienia gwiazdki.

:*

Continue Reading

You'll Also Like

1.5M 55.2K 53
Biegnę z plecakiem w dłoni. Uciekam od mężczyzny, którego kocham. Mężczyzny, który jest ojcem moich nienarodzonych dzieci. Przeciskam się przez kontr...
5.9K 367 9
Fan-fiction o MultiGameplayGuy'u (Michał Rychlik) Kiedyś dodam opis :D
1M 35.6K 62
𝐒𝐓𝐀𝐑𝐆𝐈𝐑𝐋 ──── ❝i just wanna see you shine, 'cause i know you are a stargirl!❞ 𝐈𝐍 𝐖𝐇𝐈𝐂𝐇 jude bellingham finally manages to shoot...
6.6K 269 5
ᴛᴏᴋʏᴏ ʀᴇᴠᴇɴɢᴇʀs x ᴍᴀʟᴇ ᴏᴄ "𝗛𝗲𝘆 𝘂𝗵, 𝗮𝗿𝗲 𝘆𝗼𝘂 𝗴𝗼𝗶𝗻𝗴 𝘁𝗼 𝘄𝗮𝗻𝘁 𝘁𝗵𝗶𝘀 𝗸𝗻𝗶𝗳𝗲 𝗯𝗮𝗰𝗸?" "𝗜 𝗷𝘂𝘀𝘁 𝙨𝙩𝙖𝙗𝙗𝙚𝙙 𝘆𝗼𝘂??" "...