6.

54 4 26
                                    

Jude Duarte prezentowała się wspaniale w szkarłatnej sukni, opinającej ciasno jej ciało i podkreślającej łagodne krągłości figury kobiety. Przybranie koloru władzy było pewnego rodzaju arogancją ze strony królowej, czerwień przeznaczona została dla władców, czy w tym przypadku organizatorów. Ona jednak nigdy nie dostosowywała się, do powszechnie panujących zasad. Ona pisała je na nowo — przeszło Dębowi przez myśl.

Nic więc dziwnego, że kiedy podeszła do niego i ułożyła mu dłoń na ramieniu, to odprowadziło ją kilka spojrzeń. Głównie mieszkańców Wyspy Wulkanicznej.

— Chcesz mnie zganić za podpieranie ściany przez cały wieczór i uciekanie za każdym razem, gdy ktoś się do mnie zbliży? — zapytał chłopak na jednym wydechu. Zwykle po takich słowach siostra dawała mu krótką reprymendę i udawało mu się uniknąć litanii o wszystkich jego życiowych niepowodzeniach.

Jednak tym razem zmarszczyła jedynie brwi.

— Co? Nie, chciałam zapytać, czy widziałeś gdzieś mojego małżonka. Wraz z nim przepadła butelka szampana — nie zdążył odpowiedzieć, bowiem nagle zza roku wyszedł Cardan, ramię w ramię (a raczej ramię z biodrem) z czerwonym na twarzy krasnoludem. Ten pierwszy ukrywał coś w rękawie satynowej marynarki, a drugi chichotał co kilka sekund. — Nieważne. Ten dureń nigdy się niczego nie nauczy.

Pokiwał głową. Nie wypadało mu obrażać władcy Elfhalmu, chociaż byli spokrewnieni. Często w ostatniej chwili gryzł się w język. Postanowił wycofać się z pola widzenia Jude, nim ta naprawdę postanowi go zganić za nieuczestniczenie w zabawie. Okazała się jednak szybsza.

— Wyrzuty sumienia kazały ci przypomnieć mi o ukaraniu ciebie?

— Bez wątpienia brzmi to o wiele lepiej niż prawdziwa wersja wydarzeń — przyznał. Tak bardzo żałował, że nie potrafił po prostu skłamać! Przekleństwo wszystkich elfów: żaden z nich nie mógł kłamać. Gdy jednak się na to kusili, napotykali coś w rodzaju bariery, gula rosła w ich gardle i żadne słowa nie wychodziły im z ust.

— Dąb, braciszku, dobrze znam prawdę. Sądziłeś, że podaruje Ci kary, jeżeli sam się o nią upomnisz. Sprytne, ale oszukałbyś tym najwyżej tamtego durnia — skinęła głową w kierunku Cardana, który tym razem przystawił się do mężczyzny z brodą sięgającą niemal pasa. Oboje rozmawiali z pasją i obustronnym zaangażowaniem.

Żartobliwa uwaga przeszła chłopakowi przez myśl — Najwyższy Król wyglądał na bardziej z nim zżytego, niż ze swoją żoną. Ci drudzy nie okazywali sobie zbyt często czułości, nie licząc tych wszystkich pocałunków inicjowanych przez Cardana po większej ilości alkoholu.

Żadne gesty ani nie słowa nigdy nie oddałyby w pełni uczucia, którym darzyła się ta dwójka. Żadne bukiety, żadne pierścionki, sukienki, żadne prezenty nie równały się ze spojrzeniem, jakim potrafili siebie nawzajem obdarzyć. Pełnym przywiązania, zaufania. Miłości.

Śmiem wątpić — mruknął w końcu, przypominając sobie, jak szwagier przyłapał go, podsłuchującego obrady Wiecznej Rady.

Jude machnęła na niego ręką. Zbliżali się do jadalni, gdzie mieli przedyskutować kilka kwestii związanych z nagłymi zmianami na Wyspie Wulkanicznej. Towarzyszący królowi Elfhalmu mężczyzna nagle się otrząsnął i z poważną miną otworzył przed nimi wrota. Wszyscy zbili się w jedną grupę, aby zmieścić się w drzwiach, co dało im jeszcze moment na dokończenie rozmowy.

— Nie gniewasz się na mnie? — zapytał chłopak.

— Dlaczego miałabym się gniewać? Ta impreza była tak nudna, przysięgam na bogów, z całych sił powstrzymywałam się przed wyjściem — odparła, a wesoły ton odmłodził ją o kilka lat. Ciałem byli rówieśnikami, ponieważ żaden człowiek w krainie elfów się nie starzał. — Poza tym zatańczyłeś z księżniczką i nie doprowadziłeś jej do płaczu. Jestem dumna, braciszku.

𝓦𝔂𝓼𝓹𝔂 𝓜𝓰𝓵𝓲𝓼𝓽𝓮 - Okrutny Książę FanfictionWhere stories live. Discover now