Ostatnia Królowa: Dziewięć Si...

By Cherrich

6.8K 529 395

TOM III America Dusney, reinkarnacja legendarnej księżniczki Leanice, a obecnie siedemnastoletnia półczarow... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 9
Arty
Arty 2
Special - bonus *1
❆ Special świąteczny ❆
Rozdział 10
Rozdział 11

Rozdział 8

217 22 12
By Cherrich

– Czyżby ktoś się obraził? – parsknął Jeremiah. W odpowiedzi Spice przestąpił z łapki na łapkę, jakby pragnąc zasygnalizować, że po wcześniejszej ciętej uwadze, nagle przestały mu przeszkadzać tak niewygodne skarpetki, jak i jęki samego najemnika. Zwierzęca duma okazała się przy tym na tyle zakorzeniona w jego łebku, że zlekceważył również kolejną serię cierpiętniczych sapnięć tamtego. Jedynie jego uszka poruszały się niespokojnie, gdy rejestrowały kolejne zbolałe dźwięki.– Americo – poprosił niebieskowłosy, przymykając powieki. – Jakbyś mogła... Zacisnęłam wargę, głowiąc się nad tym, co zrobić, aby zapanować nad nerwami. Jęki maga nie sprzyjały tłumieniu emocji, zgnębiony wyraz twarzy, czy ciemna skóra, która z minuty na minuty robiła się coraz bardziej blada, tym bardziej! Mój Sylf atakował go od środka, a ja miałam się temu tak po prostu przyglądać?! „Uspokoić się" – prychnęłam w duchu. – „Dobre sobie."– Pokaż jej, że nie robię ci krzywdy – poinstruował mnie chłopak. Na jego czole perlił się pot, którego z braku ręki, nie miał nawet jak otrzeć. – Nie wiem, zrób kilka wdechów, albo pomyśl o puchatych kotkach. Kozy albo kurczaki też mogą być. Co tam preferujesz. Miał szczęście, że cierpiał, bo tylko z tego powodu powstrzymałam się od ciętego komentarza. Zamiast tego pochyliłam posłusznie głowę. Zaczęłam powtarzać sobie w duchu, że jestem bezpieczna. Próbowałam przekonać samą siebie, że Jeremiah Shaw nie stał po stronie wroga, a więc i nie zamierzał nikogo skrzywdzić. Przybył do Rady jako sojusznik Najwyższego Radcy, aby odpowiedzieć na gromadzące się w mojej głowie pytania. Mogłam... powinnam mu zaufać. Przymknęłam powieki. Gorsza od strachu przed zaufaniem, była myśl, że nie będę potrafiła zaufać już nikomu. Musiałam zacząć na kimś polegać, uwierzyć, że stanie po mojej stronie i nie odwróci się ode mnie w najgorszym momencie.– Ufam ci – wyszeptałam, rozluźniając mięśnie. – Nie zrobisz mi krzywdy. Wtedy jakby coś puściło. Kotłująca się w moim wnętrzu moc, wycofała się gdzieś w głąb. Przestała napierać, szamotać się na wszystkie strony, czekając, aż spuszczę ją z niewidzialnej smyczy. Poczułam względny spokój. – Dziękuję. – Jeremiah westchnął z ulgi. Podjął próbę wrócenia do pionu i tym razem zrobił to bez najmniejszego trudu. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że w dużej mierze to właśnie Sylf odpowiadał za moje zdenerwowanie. Potęgował uczucie niepewności, nie pozwalając, abym zbyt szybko otworzyła się przed najemnikiem. Usiłował obronić mnie w ten sposób przed ewentualnym niebezpieczeństwem.– Czy... teraz jest lepiej? – zapytałam, spoglądając na nasze złączone dłonie. Były mokre od potu i bledsze o co najmniej dwa odcienie, ale przynajmniej żadne z nas nie drżało. Jeremiah skinął głową.– Tak, wciąż traktuje mnie jak potencjalnego wroga, ale ufa twojemu osądowi na tyle, aby pozwolić mi się do siebie nieco zbliżyć. Spróbuję dowiedzieć się, dlaczego wciąż...? Urwał, marszcząc brwi.– Co? – zapytałam od razu. – Znowu coś nie tak z Sylfem?– Nie. Z Sylfem wszystko okej. Ale z tobą... Z twoim umysłem... – zamrugał. Nie kryjąc zdumienia, ciaśniej oplótł palcami moją rękę. Milczał przez dobrą minutę, po czym odparł: – To dość niezwykłe. Zamiast dać mi dostęp do swojego wnętrza, wilczyca pokazała mi twoje. Zupełnie jakby chciała, żebym je zwiedził. Przełknęłam ślinę. Moc znów zaczęła wzbierać.– Co dokładnie widzisz?– Dobre pytanie. – Wydawał się przejęty, ale nie w sposób, który sugerowałby, że zobaczył coś, czego sama wolałabym mu nie pokazywać. Jego mina wciąż nie zwiastowała jednak nic dobrego. – Prawdę mówiąc, jestem nieco zagubiony. To zupełnie tak, jakbym oglądał obraz, ale taki, który ktoś rozciągnął na wszystkie możliwe strony. Ponadto taki, który ktoś poszarpał i ukrył za grubą, mleczną szybą.– To źle?– Chodzi o to, że... Nie, nie wiem nawet, jak ci to wytłumaczyć. To rodzaj magii, którego nie rozumiem. Zamrugałam.– Magii? Chwila, jakiej magii. Chodzi o magię Leanice? Jeremiah pokręcił głową.– Nie. – Ostrożnie zabrał rękę. Połączenie zostało przerwane, więc gdy mag znów skupił na mnie wzrok, jego oczy już zaczęły wracać do normalności. Stopniowo odzyskiwały błękitny, przejrzysty odcień. – To moc, z jaką nigdy nie przyszło mi się spotkać, więc owszem, zakładam, że jest równie stara, co potężna. To jednak nie kwestia twojej przeszłości, a teraźniejszości. Działa dopiero od niedawna, ale już zdołała wyrządzić wiele szkód.– Nie rozumiem. Wyjaśnij mi to. Jego nabiegłe krwią białka i nieprzerwanie spływający po czole pot wskazywały, że wciąż walczył ze skutkami użycia magii. Mimo to nabrał powietrza i odpowiedział:– Twój umysł jest pełen dziur, Americo. – Zmarszczył brwi i przejechał palcem po nosie. Gdy odsunął rękę od twarzy, zauważyłam, że jego górną wargę pokryła rozmazana strużka krwi. – Sylf... on naprawdę stara się ciebie chronić. Wypełnić luki twojej nadszarpniętej pamięci.

* * *

Jeremiah nie czuł się najlepiej, więc pozwoliłam mu odpocząć w mojej sypialni tyle, ile tylko potrzebował. Może nawet nie tyle „pozwoliłam", co raczej zmusiłam go do tego, aby odczekał przynajmniej dopóty, dopóki z jego nosa nie przestanie płynąć krew, a białka oczu odzyskają zdrową, mleczną taflę. Chłopak zapewniał mnie co prawda, że nic mu nie będzie i wystarczy godzina, aby w pełni udało mu się zregenerować, ale i tak nie pozwoliłam wyjść ani jemu, ani Spice'owi. Nie zamierzałam dowiedzieć się później od strażników, że mag zasłabł, albo co gorsza, zemdlał na środku któregoś z korytarzy. Już i tak czułam się winna za spływającą po jego twarzy krew.

Spice chyba także nie zamierzał dłużej patrzeć na swojego pana w takim stanie, bo wziął sprawy we własne łapki.

– Uspokój się, chłopie. Mam chusteczki – upomniał zwierzę Jeremiah, widząc, że to któryś już raz z kolei usiłuje ściągnąć z poduszki poszewkę. – No przestań. Mówię przecież, że mam czym tamować krew. Nie potrzebuję do tego jeszcze wypachnionych poszewek.

Choć magiczne skarpetki skutecznie uniemożliwiały Oregotce chwytanie, jeszcze dłuższą chwilę nie zaprzestawała swych gorączkowych starań. Gdy w końcu dotarło do niej, że nie da rady zdobyć cennego materiału, jej uszka poruszyły się nerwowo. Najwyraźniej ne zraziła się niepowodzeniem, bo od razu zaczęła machać łebkiem w poszukiwaniu nowej zdobyczy.

– Nie, nawet mi się nie waż o tym myśleć! – ostrzegł Jeremiah, odczytując zamiary przyjaciela. Spice zatrzymał bowiem wzrok na przysłaniających okno firankach. – Chcesz trafić do klatki? Dobrze wiesz, co było ostatnim razem.

Spice złożył uszy po sobie. Jego ogony zabębniły niespokojnie o pościel.

– No właśnie. Więc proszę mi się, z łaski swojej, nie czepiać więcej wystroju wnętrz.

– Z ciekawości. Co było ostatnim razem? – zapytałam, wychodząc z łazienki. Jeremiah poprosił, aby namoczyć mu chustkę, czy dwie, więc do tej pory słuchałam ich jednostronnej wymiany słów zza uchylonych drzwi.

Podziękował, gdy wręczyłam mu chłodne, mokre chustki i z głośnym plaśnięciem przylepił je sobie do czoła.

– Stłukł naczynie, w którym jeden z Radców przechowywał dość potężny eliksir – wyjaśnił, odchylając głowę. – Nie wypowiem nazwy, bo pewnie trwałoby to dłużej, niż działanie tego czegoś. Ważne, że ta głupia małpa zdołała jakimś cudem wywołać pożar

– Tutaj? W Radzie? – Uśmiechnęłam się mimowolnie.

– Ta – Jeremiah wyciągnął się, aby pogłaskać Oregotkę za uchem. Spice mruknął z niezadowoleniem, obrażony za tak jawną obrazę. Nie zauważył, że jeden z jego podstępnych ogonów uniósł się, zdradzając zadowolenie z pieszczoty. – Od tamtego czasu szef nie może się już chwalić, że potrafi udaremnić każdy atak. Sam regularnie wpuszcza w końcu pod swój dach tego małego sabotażystę.

Jakby w odpowiedzi, Spice dumnie wypiął brzuszek.

– O, popatrz tylko, jaki jest z siebie zadowolony. – Jeremiah nachylił się jeszcze bardziej, aby go połaskotać. – Potrafimy zaleźć Radcom za skórę, co łobuzie? Wdaliśmy się w tatę.

– Squick!

Zaśmiałam się.

– A propos Radców, pójdę spotkać się z Casimirem – oznajmiłam, podchodząc do szafki i otwierając jedną z jej szuflad. – Zostańcie w pokoju, ile chcecie, ale postarajcie się niczego nie ruszać. Zwłaszcza ty, Spice.

– Jasne, przypilnuję go. Wszystko zostanie na swoim miejscu.

Nie wątpiłam w to. Mimo wszystko, wolałam się upewnić, że runa widoczna na bocznej ściance szuflady wciąż jest na swoim miejscu i połyskuje delikatnym, zielonkawym światłem. Była tam, mieniąc się i zaczynając cicho skwiercząc, gdy próbowałam zbliżyć do niej palec. Jej działanie nie osłabło, mogłam być spokojna.

Runę nałożył Casimir, prosząc, abym to właśnie w tym miejscu przechowywała Księgę Augustusa Blaise'a. Nie był zadowolony, gdy dowiedział się, że wcześniej trzymałam ją na podłodze pod łóżkiem. Najpierw dość dosadnie wyraził się na temat tego, co myśli o przechowywaniu równie cennego woluminu w takim miejscu, a potem kazał zaprowadzić się do mojej sypialni. Sam wybrał szufladę, w której obecnie przechowywałam Księgę, po czym stworzył symbol widniejący po jej wewnętrznej stronie. Nakreślił przy tym kilka innych, pomniejszych run, aby nikomu nie wydało się podejrzane, że tylko jednej półki nie da się tak łatwo otworzyć. Zabezpieczył w ten sposób wszystkie meble.

Uspokojona, zamknęłam szufladę. Nikt, prócz nas, nie mógł otworzyć szafki, a nawet gdyby komuś się to udało, moc znaku skutecznie zamaskowałaby przedmiot. Nie musiałam martwić się o lepkie łapki Spice'a, czy ciekawość Jeremiaha. Mag nie wyglądał mi zresztą na kogoś, kto od razu po moim wyjściu, planowałby myszkować.

– Gdybyś jednak źle się poczuł, na korytarzu powinien być jakiś strażnik – powiedziałam, idąc do wyjścia. Zatrzymałam się z dłonią na klamce i dla pewności jeszcze raz zerknęłam w stronę łóżka. – Na pewno dacie sobie radę?

Jeremiah kiwnął machinalnie głową. Był akurat w trakcie przekładania jednej z chusteczek na łepek zaciekawionego, stojącego przy nim na tylnych łapkach Spice'a.

– Jasne. Nie pozdrawiaj ode mnie Casimira.

* * *

W gruncie rzeczy Zander zdążył polubić Deborah.

Nie powiedziałby może, że darzył ją szczególnie silnym uczuciem, ale nie mógł też zaprzeczyć, że czuł względem kobiety sporą dozę wdzięczności. Ofiarowała mu schronienie i jedzenie, wynajdywała czasochłonne zajęcia, mające na celu odwrócenie jego uwagi od natrętnych myśli. Choć już dawno mogła go wyrzucić na ulicę, robiła, co mogła, aby pomóc mu wrócić do żywych.

A Zander, choć ciężko było mu się do tego przyznać, stopniowo zaczynał odzyskiwać dzięki niej spokój ducha.

Zauważył, że nocami nie kładł się do łóżka wyłącznie z zamiarem bezcelowego gapienia się w sufit. Przestał brać wyłącznie lodowate prysznice, które choć nieprzyjemne, zwykle pomagały mu otrzeźwieć. Zaczął przy tym odczuwać większy głód. Zasiadał do stołu w tym samym czasie co jego chlebodawczyni, raz czy dwa przeszedł się nawet pod wieczór do lodówki w poszukiwaniu jakiejś słodkiej przekąski – czego zadowolona Deborah nie omieszkała oczywiście podnieść do rangi niemal światowego sukcesu. Przyłapawszy go na zaglądaniu do lodówki, uśmiechnęła się z taką satysfakcją, że Zander nie zdziwiłby się, gdyby odnotowała później to jakże wątpliwe osiągnięcie w jednym ze swoich medycznych notatników. Jakby nie patrzeć traktowała go jak jednego ze swoich pacjentów.

„Deborah Avellard. Pacjent: Zander Licavoli a'ka Rinari Fillori". – Wyobrażał sobie w duchu, jak notuje, wodząc pomarszczoną dłonią nad kartką. – „Stan: Umiarkowanie zadowalający. Pacjent sięgnął dziś po leżącą w lodówce czekoladę. Ubyły cztery kostki."

Wieczory były znośne, jedynie poranki wciąż okazywały się dla Zandera o wiele za trudne. Chłopak budził się z myślą, że już nigdy nic się nie zmieni. Że choć nastał nowy dzień, America nadal go nienawidzi, a niczego nieświadoma Libby wygląda przez okno, czekając na jego powrót. Nie miała pojęcia, dlaczego jej ukochany kuzyn tak nagle zniknął...

Tego ranka Zander nie miał czasu myśleć o przybranej siostrze. Deborah obudziła go na równi z nadejściem świtu, prosząc, aby zaraz po doprowadzeniu się do ładu, dołączył do niej w kuchni. Chłopak nie wiedział, o co może chodzić, ale słysząc ton kobiety, z marszu założył, że pojawił się jakiś niespodziewany pacjent, z którym ta nie może sobie sama poradzić. Zebrał się więc jak najszybciej i ubrany w pierwszy lepszy dres, skierował prosto do kuchni.

Zapomniał na chwilę, że sam także był traktowany przez Deborah jak pacjent.

– Jesteś, dobrze – powiedziała, zerknąwszy na niego przez ramię. Obróciła się przodem do stołu i bez żadnych wyjaśnień, postawiła na nim głęboki kubek. Licavoli zbyt późno zorientował się, że w pomieszczeniu nie ma nikogo oprócz ich dwójki. – Siadaj i pij. Do dna.

Zajął jedno z krzeseł i nawet nie kryjąc podejrzliwości, przyjrzał się zawartości kubka. Mętny płyn przypominał barwą rozwodnione błoto. Zapach, który się z niego dobywał, również nie należał do szczególnie przyjemnych. Zander nie potrafił go zidentyfikować, ani przyrównać do żadnego znanego sobie fetoru. Czuć było w nim mdłą, ciężką nutę. Na tyle nieprzyjemną, że zdawała się oplatać nozdrza, aby na siłę wcisnąć się przez nie do gardła.

– Nie będę tego pił – oznajmił, przesuwając kubek w stronę wpatrującej się w niego ze zniecierpliwieniem czarownicy.

– Będziesz. – Deborah znów go do niego przysunęła. – Musisz nabrać sił.

– Obejdzie się. Co to w ogóle jest?

– Eliksir wzmacniający.

Zander uniósł brwi. Może nie znał się na magii, ale „to", co miał przed sobą, zdecydowanie nie przypominało czegoś, co można by określić mianem jakiegokolwiek eliksiru. Już prędzej mało wysublimowanej porcji trutki na szczury.

– Wygląda jak woda z bajora – rzucił, opierając policzek na zamkniętej dłoni.

– I sprawię, że będzie tak smakować, jeśli zaraz wszystkiego nie wypijesz.

– Pochoruję się.

– Wręcz przeciwnie. Odzyskasz siły, a te z pewnością będą ci potrzebne.

Zander spojrzał na nią z powątpiewaniem. Do czego niby potrzebna mu była jakakolwiek energia? Klienci korzystający z usług czarownicy współpracowali zazwyczaj na tyle, aby nie trzeba było stosować wobec nich siły fizycznej. Do pracy też się nie wybierał, a nawet gdyby zaistniała taka potrzeba, nie czuł się jeszcze na tyle dobrze, aby celować w coś związanego ze sportem. Podejrzewał, że nie pozwoliłaby mu na to psychika.

– Dziękuję, że się o mnie tak martwisz, ale naprawdę dam sobie radę. Nie musisz mi matkować, ani traktować jak chorego, którym koniecznie trzeba się zająć. Nie proszę o to.

– Doskonale, bo ja z kolei nie proszę, żebyś wypił eliksir – odparła, ale zanim zdążył się odezwać, uściśliła: – Masz to zrobić. Teraz. W tej chwili. To ważne.

Spojrzał na nią oczami wypranymi z wszelkich emocji. Może gdyby faktycznie wypił płyn, znalazłby energię, aby wpaść w gniew i rozpocząć prawdziwą dyskusję. Nie potrafił poczuć jednak złości. Jakaś jego część rozumiał, że kobieta chciała mu pomóc.

– Dlaczego? – Uniósł wzrok. – Czemu akurat teraz tak ci na tym zależy? Co ma się wydarzyć?

Trafił z pytaniem. Deborah, która do tego momentu wyglądała, jakby była gotowa siłą przycisnąć mu kubek do ust, zawahała się. Zacisnęła wargi, zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Tego... jeszcze nie mogę ci powiedzieć. Nie powinieneś dowiedzieć się zbyt wcześnie.

Zander zmarszczył brwi. Chciał kontynuować przesłuchanie, aby jak najdłużej odwlekać wypicie eliksiru (czego oczywiście i tak nie zamierzał robić), ale w tej chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Oboje, jak jeden mąż, odwrócili się w stronę korytarza.

– Idealne wyczucie czasu – skonstatował dziewiętnastolatek, z ulgą wstając od stołu. – No nic, ta rozmowa będzie musiała poczekać. Najwyraźniej masz kolejnego klienta.

Zamierzał pójść otworzyć, ale gdy tylko ruszył w stronę drzwi, na jego ramieniu pojawiła się dłoń Deborah. Obejrzał się, ale kobieta tylko pokręciła głową. Wyglądała na zdenerwowaną.

– To nie klient – powiedziała, wpatrując się w wyjście na korytarz. – Idź i poczekaj w salonie. O ile możesz, nie wychodź stamtąd, dopóki nie przyjdę.

Chłopak nic nie rozumiał. Choć głos czarownicy pozostał spokojny, wyczuwał, że jej ręka prawie niezauważalnie drży. Czy to dlatego tak nalegała, aby Zander akurat tego ranka wypił eliksir?

Deborah nie miewała gości, a Licavoli zbyt dawno przestał wierzyć w przypadki, aby choć przez sekundę zakładać, że pod drzwiami znaleźli się natrętny domokrążca, czy urocze harcerki sprzedające ciasteczka różnych smaków. Chodziło o coś więcej. O „kogoś" więcej.

Jeśli nie przyszedł klient, to... kto?

– Do salonu – powtórzyła czarownica, kiedy nie ruszył się z miejsca. Zander drgnął w reakcji na jej surowy ton. Nigdy się tak do niego nie zwracała, nie na poważnie.

– Dobra – mruknął i zrobił krok. – Wystarczyło zwyczajnie powiedzieć, że masz do załatwienia jakieś prywatne sprawy. Nie mam pięciu lat, żeby bawić się w podsłuchiwanie.

No chyba że odwiedził ich ktoś z Rady, a taka możliwość także przeszła mu przez myśl. Wtedy nie mógłby niczego obiecać. Nawet jeśli wspomnienia wciąż bolały, oddałby wiele, aby dowiedzieć się, jak miały się sprawy w głównej siedzibie Rady. Czy jego Ami... America, była szczęśliwa w miejscu, które dla siebie wybrała. U boku Casimira Regarte.

Próbując pozbyć się natrętnego wspomnienia czarnego pierścienia, Zander przeszedł do salonu. Opadł na jeden z bliżej stojących fotel i przeczesał nerwowo włosy. Przedstawiciel z Rady, ktoś z zewnątrz, medyk, który miał ocenić, czy Licavoli jest już w stanie żyć na własną rękę? Bo może o to chodziło z tym eliksirem? Może Deborah stwierdziła, że nadszedł czas, aby pozbyć się nieproszonego gościa? Może Najwyższy Radca uznał, że Zander nie powinien dłużej obcować z przedstawicielami nadnaturalnej społeczności.

Przeszedł go dreszcz. Przerzucił nogę przez podłokietnik fotela i aby zająć czymś myśli, zerknął na fragment brzucha wystający spod zadartej bluzy. Mięśnie, które dawniej układały się w zarys ładnego sześciopaka, zaczynały powoli zanikać. Skóra poszarzała, skośne mięśnie brzucha układające się do tej poru w wyraźną literę „V", zdawały się zaledwie wspomnieniem. Zander nie musiał stawać na wadzę, aby wiedzieć, że przytył co najmniej dwadzieścia funtów. Nie tylko wyglądał na cięższego, ale i czuł się cięższy. Lenistwo i ludzie jedzenie stanowiły dla eks-wampirzego ciała zabójczą mieszankę.

– Trzeba było wypić ten eliksir – mruknął, odchylając głowę.

– Zgodzę się z tobą.

Drgnął, słysząc głęboki, męski głos.

Głos, który znał.

Poderwał się z fotela. Przez sekundę wmawiał sobie, że to niemożliwe, coś musiało mu się przesłyszeć. Gdy jednak spojrzał w stronę drzwi, zrozumiał, że się nie pomylił. W wejściu do salonu stał przystojny, wysoki mężczyzna w gustownym garniturze. Mag o wyjątkowo niebieskich oczach i włosach w kolorze świeżo ściętego zboża.

– Kopę lat, bracie. – Na twarzy nowo przybyłego zagościł uśmiech.

Zander poczuł się tak, jakby ktoś kopnął go z całej siły w brzuch. Butem z metalowymi okuciami.

Dorian wyglądał i mówił inaczej, chłopak od razu zdołał go jednak rozpoznać. Nie musiał mówić, kim jest, nie musiał nawet przesuwać dłonią po włosach, aby zaprezentować kryjące się pomiędzy nimi, granatowe pasemko. Wystarczyło, że po prostu stał i niedbale poprawiał mankiety wystającej spod garnituru koszuli. Choćby nawet mag zestarzał się jeszcze bardziej, osiwiał, zaczął się garbić... Zander poznałby go bez względu na wszystko.

Krew odeszła mu z twarzy, mięśnie napięły się do granic wytrzymałości. Najpewniej zazgrzytałby zębami, gdyby nie to, że jego wargi rozchyliły się w niemym zdumieniu. Wszystkie myśli uleciały mu z głowy. Pozostała tylko jedna.

Dorian.

Dorian. Dorian. Dorian!

Aisaden Airen, drugi syn Władcy Ognia, dawniej zwany nawet przez własnych żołnierzy Czarcim Królem. Tytułem, który nadano mu ze względu na jego bezwzględność.

Dorian, Aisaden Airen, Czarni Król. Stanął z nim w końcu twarzą w twarz.

I choć Zander wyobrażał sobie ten moment nie raz, gdy nareszcie nadszedł, okazał się o wiele bardziej rozczarowujący. I frustrujący. Licavoli nie widział brata od wydarzeń z Cennerowe'a, jego ostatnim wspomnieniem, w którym tamten się pojawiał, był moment, w którym obaj byli bliscy śmierci; posiniaczeni, bladzi, ociekający krwią. Jak to się stało, że teraz, gdy znów stanęli twarzą w twarz, to Dorian po raz kolejny prezentował się jak zwycięzca? Zadbany, ogolony do ostatniego włosa, wyperfumowany. Zupełnie jakby służyło mu bycie najbardziej poszukiwanym magiem na świecie.

– Żadnego: „cześć, braciszku"? – zapytał Dorian, patrząc prosto na Zandera. Za nim, do salonu weszła kobieta, Zander był jednak zbyt skoncentrowany na postaci brata, aby w ogóle zarejestrować jej obecność.

Liczył się tylko Dorian.

– Ty... – Jego oczy zapłonęły wściekłością. Jak on w ogóle śmiał pokazywać mu się na oczy!? Ot tak, po prostu?! Po tym, co zrobił! Po tym, jak skrzywdził najważniejszą osobę w jego życiu, Dorian stał teraz przed nim i się uśmiechał?! – Ty!

– Ja też się cieszę, że cię wi...

Nie dane mu było powiedzieć nic więcej. Nie czekając, aż jego dawny brat skończy zdanie, Zander rzucił się przed siebie, pokonując długość salonu w mniej niż sekundę. Nim Dorian zdążył zareagować, na jego twarzy wylądowała pędząca pięść.

Kochani moi, wiem, że ostatnio pojawiam się tu nieco mniej, ale musicie mi wybaczyć. Studia magisterskie okazały się o wiele bardziej czasochłonne, niż mogłabym przypuszczać, a teraz, w  czerwcu, dochodzi do tego jeszcze sesja i masa egzaminów. Wiem, że nie jest wam na rękę, że rozdziały pojawiają się tak rzadko, mam jednak nadzieję, że wykażecie się cierpliwością i ze mną zostaniecie. Zwłaszcza że w wakacje planuję odbić się od tego pisarskiego dna i tworzyć rozdziały dużo szybciej. Na ten moment pozostawiam wam z ósmym rozdziałem i rysunkiem Zandera od osiatek

Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania <3

Continue Reading

You'll Also Like

8.6K 1K 25
Drugi tom. Lily wciąż zmaga się z nową, nieznaną rzeczywistością, w jakiej przyszło jej żyć. Stara się dostosować do surowych warunków Krainy Gniewu...
48.6K 3.6K 56
Deku to 16-sto letnia omega żyjąca w świecie 5 królestw. Królestwo z którego pochodzi deku jest na 4 pozycji pod względem siły więc by zapewnić sobie...
38.6K 2.8K 61
Od dwudziestu lat wampiry muszą żyć w ukryciu, ponieważ moc czarowników się rozwinęła i stała na tyle potężna, że zdołała pokonać krwiopijców. Króles...
179K 11.1K 106
Chłopak kulił się w swojej celi, nie miał imienia, przynajmniej już nie. Kiedyś jego ojciec wołał go nim, jednak minęły lata od kiedy ostatni raz je...