This City, New Life { Teen Wo...

By MisiAgusia

43K 3.3K 1.1K

Nina Fortem powraca po czterech miesiącach do miasta, w którym wszystko się zaczęło. Chce rozpocząć życie od... More

PROLOG
BOHATEROWIE
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
PRZECZYTAJ
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
ROZDZIAŁ 29
ROZDZIAŁ 30
ROZDZIAŁ 31
ROZDZIAŁ 32
ROZDZIAŁ 33
ROZDZIAŁ 34
ROZDZIAŁ 35
ROZDZIAŁ 36
ROZDZIAŁ 37
ROZDZIAŁ 38
ROZDZIAŁ 39
ROZDZIAŁ 40
ROZDZIAŁ 41
ROZDZIAŁ 42
ROZDZIAŁ 43
ROZDZIAŁ 44
ROZDZIAŁ 45
ROZDZIAŁ 46
ROZDZIAŁ 47
ROZDZIAŁ 48
ROZDZIAŁ 49
ROZDZIAŁ 50
ROZDZIAŁ 51
ROZDZIAŁ 52
ROZDZIAŁ 53
ROZDZIAŁ 54
ROZDZIAŁ 55
ROZDZIAŁ 56
ROZDZIAŁ 57
ROZDZIAŁ 58
ROZDZIAŁ 59
ROZDZIAŁ 60
ROZDZIAŁ 61
ROZDZIAŁ 62
ROZDZIAŁ 63
ROZDZIAŁ 64
ROZDZIAŁ 65
ROZDZIAŁ 66
ROZDZIAŁ 67
ROZDZIAŁ 68
ZAPRASZAM!
ROZDZIAŁ 69
ROZDZIAŁ 70
ROZDZIAŁ 71
ROZDZIAŁ 72
ROZDZIAŁ 73
ROZDZIAŁ 74
ROZDZIAŁ 75
ROZDZIAŁ 76
ROZDZIAŁ 77
ROZDZIAŁ 78
ROZDZIAŁ 79
ROZDZIAŁ 80
ROZDZIAŁ 81
ROZDZIAŁ 82
ROZDZIAŁ 83
ROZDZIAŁ 84
ROZDZIAŁ 85
ROZDZIAŁ 86
ROZDZIAŁ 87
Rozdział 88
ROZDZIAŁ 89
ROZDZIAŁ 90
ROZDZIAŁ 91
ROZDZIAŁ 92
ROZDZIAŁ 93
ROZDZIAŁ 94
ROZDZIAŁ 95
ROZDZIAŁ 96
ROZDZIAŁ 97
ROZDZIAŁ 98
ROZDZIAŁ 99
ROZDZIAŁ 100
ROZDZIAŁ 102
ROZDZIAŁ 103
ROZDZIAŁ 104
ROZDZIAŁ 105
ROZDZIAŁ 106
ROZDZIAŁ 107
ROZDZIAŁ 108
ROZDZIAŁ 109
ROZDZIAŁ 110
Rozdział 111
ROZDZIAŁ 112

ROZDZIAŁ 101

191 17 34
By MisiAgusia

               Postrzeganie czegoś w czarno białych barwach nie zawsze oznaczało skuteczny podział pomiędzy dobrem, a złem. Czasami to, co widzieliśmy w bieli, nie pokrywało się z tym, co było prawdą i dobrem. Zło było powszechne dosłownie wszędzie, nawet jeśli nikt go nie widział. Mogło być skryte w małych gestach, cichych słowach, bezszelestnych ruchach. Było wszędzie i tylko nieliczni potrafili dostrzec je w porę.

                 Nigdy nie ukrywałam tego, kim jestem, nawet jeśli równałoby się to z nieprzyjemnościami. Zawsze szczerze pokazywałam swoje podejście do pewnych spraw, głośno mówiłam to, co myślę i nie gryzłam się w język tylko dlatego, że mogłam zranić czyjeś uczucia. Byłam bezpośrednia, i choć czasami mi to nie wychodziło na dobre, jakośnigdy nie potrafiłam się powstrzymać.

                Każdy, kto mnie znał, albo chociaż miał ze mną do czynienia, wiedziałam, że zniosę naprawdę wiele, jestem cholernie tolerancyjna, ale nigdy nie zaakceptuje kłamstwa i wykorzystywania słabszych w gierkach tych złych. Owszem, nigdy nie mogłam się nazwać Aniołem, ponieważ do niego było mi daleko, ale Ci, którzy byli niewinni, byli nietykalni, w każdej postaci.

               Czasami śmiałam się z własnych przekonań, do których w przeszłości było mi daleko. Niejednokrotnie zdarzało mi się zabić kogoś, kto był całkowicie odcięty od świata nadprzyrodzonego. Nigdy nikogo nie skrzywdził, miał świetlaną przyszłość i wielkie plany na dalsze życie. Oczywiście, że miałam moment słabości w swoim życiu, który skutkował bezmyślnym zabijaniem każdego, kto stanął mi na drodze. Z czasem uświadomiłam sobie jednak, że na karę zasługują tylko Ci, którzy są winni, a nie Ci, którzy mają czyste sumienie i są wybierani na podstawie momentu i miejsca, w którym aktualnie się znajdują.

                Może to dziwne, ale nie zawsze szukałam złoczyńców wśród swoich ofiar. Bywały momenty, w których myślałam jedynie o pożywieniu się i nie miałam zbyt wiele czasu, aby znaleźć odpowiedniego kandydata. Wolałam zaatakować pierwszą lepszą osobę, niż wymordować połowę miasta. Niemniej jednak miałam jedną, twardą zasadę, której cały czas się trzymałam: nie zabijam dzieci. Wypicie krwi z człowieka nie było złe do momentu, w którym jego życie miało jeszcze wiele do zaoferowania. Właśnie dlatego zawsze starałam się pić małe ilości, na samym końcu podając swoją krew ofierze tylko po to, aby mieć pewność, że nic jej nie będzie.

                Dbałam o wszystkich, często zapominając o samej sobie. Dbałam o osoby, których nawet nie znałam i nigdy w życiu nie widziałam na oczy. Chyba właśnie dlatego stan Lydii i ślady pazurów na jej szyi tak mocno mnie ruszyły. Wiedziałam, że Raeken nie ustąpi, zrobi wszystko, aby dojść do swojego, nikomu nie znanego, celu, jednak nie sądziłam, że na swoją ofiarę wybierze Lydię. Martin nic mu nie zrobiła, nawet głośno nie mówiła o tym, że go nie lubi.

                Staliśmy na korytarzu, przed salą Lydii, w całkowitej ciszy. Wyjątkowo pozwoliłam śmiertelnej na siłowe wyrzucenie mnie z miejsca, w którym, połowicznie, nie chciałam być. Chwilowo skupiłam się na tym, co zobaczyłam i na tym, co zrobię osobie za to odpowiedzialnej. Cóż, każdy kiedyś musi stracić kontrolę, prawda?

                 Byłam wściekła na Raeken'a za to, co z robił z Rudą. Z drugiej strony mogłam się tego spodziewać, ponieważ poniekąd rozumiałam jego ruch. Lydia miała moc, której sama jeszcze do końca nie ogarniała. Potrafiła wyczuwać czyjąś śmierć, nawet jeśli dana osoba nie była aktualnie w niebezpieczeństwie. Najważniejsze jednak w tym wszystkim były wspomnienia, które nieświadomie posiadała, i o których nawet nie miała pojęcia.

                Wychodząc z sali, w której znajdowała się Lydia, wiedziałam, że to nie koniec kłopotów ani złych wiadomości. W tym budynku znajdowały się dwie bliskie mi osoby, które zostały narażone na śmierć. Nie potrafiłam przejść obok tego obojętnie i w żaden sposób nie reagować. Nawet jeśli zjawiliby się tu z innego, nieznanego mi powodu, to i tak sprawdziłabym dosłownie każde miejsce, każdy kąt i każdą możliwość, przed zostawieniem ich stanu lekarzom. Może i byłam suką, ale zawsze dbałam o swoich.

                 Pomimo sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, w dalszym ciągu starałam się zachować zdrowy i czysty umysł. Wiedziałam, że w tej chwili było to bardzo ważne, gdyż ważyły się losy bliskich mi osób. Chyba właśnie dlatego nie umknął mi fakt, że poza naszą trójką i Melissą obok nas znalazł się również Jordan Parrish. Ciekawe było to, czy był tu jako policjant, czy jako przyjaciel?

- Nie jest dobrze – powiedziała z góry Melissa. - Ich stan jest zły.

- Czy każdy z nich jest zagrożony? - zapytałam, chcąc zachować pozory zimnej krwi.

- Z Lydią jest zdecydowanie lepiej - odparła kobieta. - Ją da się doprowadzić do porządku szybciej, niż Szeryfa.

- Co z moim tatą? Co się z nim dzieje? - zapytał zaniepokojony Stiles.

- Nie wiem – westchnęła ciężko Melissa. - Nikt nie wie, i to jest naszym największym problemem.

- Może należy wykonać kolejne badania? - zapytałam retorycznie. - Może trzeba skonsultować jego wyniki z innym lekarzem.

- Każdy lekarz powie Ci to samo, Nina. Nikt nie wie, co dolega Szeryfowi i co zostało mu podane.

                 Tego bałam się najbardziej, tej cholernej niewiedzy. Oczywiście, że byłam silna, ale chyba tylko fizycznie, psychicznie potrafiłam niejednokrotnie odpaść na starcie. Nigdy nie chciałam sprowadzić cierpienia na swoich bliskich, a tu okazywało się, że potrafiłam ściągnąć na nich więcej nieszczęścia, niż na samą siebie. To chyba jednak nie była najgorsza rzecz, którą miałam na swoim sumieniu, a wszystkie dowody wskazywały na to, że mogło być jeszcze gorzej.

                  Od zawsze obawiałam się tego, że nie zdołam kogoś ocalić. To był uraz, który pozostał mi po śmierci mojej rodziny. Zaraz po tym, jak tylko odzyskałam swoje własne ,,Ja'' postanowiłam, że nigdy więcej nie przeoczę żadnego elementu, który pomógłby mi ułożyć puzzle do końca. Chciałam chronić wszystkich, choć czasami nie potrafiłam ochronić samej siebie.

                Byłam wkurzona, ponieważ kolejny raz okazywało się, że moi wrogowie mieli więcej siły, niż ja. Było ich kilku, cholernie niebezpiecznych, choć na pierwszy rzut oka na takich nie wyglądali. Nie powinnam lekceważyć ich siły i pomysłowości, jak zdarzyło mi się to zrobić na samym początku, a może nasza historia potoczyłaby się inaczej.

- Muszę do toalety – stwierdził nagle Stiles, przykuwając naszespojrzenia.

- Ja chyba też – mruknął Scott, odwracając się do nas tyłem i natychmiastowo kierując się w stronę wybraną przez własnego przyjaciela. Kiedy Stiles zdążył się ruszyć?

- Ja chyba nie jestem w pełni sił – parsknęłam, patrząc na oddalające się postacie chłopaków.

- Oni tak zawsze we dwóch? - zapytał zdziwiony Jordan, co spotkało się z naszym cichym śmiechem.

- Oni od zawsze byli dziwni – odparła z uśmiechem Melissa. - Trzeba się do tego przyzwyczaić.

- Nic innego nam nie pozostaje, nie da się tego przeskoczyć –wzruszyłam ramionami. - Scott i Stiles zawsze chodzą własnymi ścieżkami, zawsze razem.

                Niewiele osób było to w stanie zauważyć, jednak ja pozostawałam czujna, przynajmniej w połowie. Nie ważne było to, jak mocno chłopcy by się pokłócili, oni zawsze robili to samo i zmierzali w tym samym kierunku. Mogli się nienawidzić, oczywiście chwilowo, mogli się do siebie nie odzywać do siebie i nawet nie patrzeć w swoim kierunku, jednak wspólny cel w dalszym ciągu ich łączył. To było niesamowite i rzadko spotykane, oni byli niesamowici i jedyni w swoim rodzaju.

               Chwilami coraz bardziej wierzyłam w to, że jeszcze wszystko może się ułożyć. Małe detale, delikatne ruchy, niewielkie sygnały były dla mnie ogromnym plusem, kopniakiem w stronę wiary w to, że jeszcze nie wszystko jest stracone. Może i byłam głupia i naiwna w swoim myśleniu, jednak fakt, że moi przyjaciele, przynajmniej ta dwójka, w jakiś sposób w dalszym ciągu potrafią ze sobą współpracować, dawało mi niemałą siłę do dalszego działania.

                Pomimo tego, że ufałam zarówno Stiles'owi, jak i Scott'owi, nie potrafiłam wyjść z przekonania, że coś jest nie tak. Owszem, ich zachowanie bardzo mnie cieszyło, ich wspólny język bardzo mocno mnie zadowalał, jednak, gdzieś w głębi siebie miałam poczucie, że to wcale nie musiało oznaczać samych dobrych rzeczy. Znając ich możliwości, to mogło oznaczać dosłownie wszystko.

                Chwilowo straciłam czujność, jednak bardzo szybko zamierzałam to naprawić. Pomimo radości, jaka powoli rosła w moim sercu, musiałam również pamiętać o tym, w jakiej sytuacji się znajdowaliśmy i co nam groziło. Nie mogłam pozwolić radości na całkowite zasłonięcie moich oczu, ponieważ wtedy, najpewniej, bylibyśmy straceni. Chciałam jak najszybciej ruszyć za chłopcami i dowiedzieć się, czy czegoś przypadkiem nie kombinują, jednak głos Melissy skutecznie zatrzymał mnie w jednym miejscu.

- Mamy problem – westchnęła kobieta. - O ile Lydia się z tego wyliże, Szeryf w dalszym ciągu jest w ciężkim stanie.

- Co mu tak właściwie dolega? - zapytałam, całkowicie zapominająco moich obawach względem chłopców.

- I tu leży największy problem, bo żaden lekarz nie wie, co mu jest.

- Badania nic nie wykazały? - zapytał zdziwiony Jordan.

- Cały czas je powtarzają, ponieważ za każdym razem wynik jest inny.

- Czyli Doktorzy po raz kolejny postanowili się nami zabawić – mruknęłam, zaciskając dłonie w pięści.

- Ale może jest z tego wyście? - zapytała samą siebie Melissa, skupiając na sobie nasze spojrzenia. - Może Twoja krew mu pomoże?

                  Obawiałam się tego, że ktoś zaproponuje mi takie rozwiązanie. Oczywiście, że chciałam pomóc Szeryfowi. Oddałabym własne życie za to, aby on doszedł do siebie i przeżył to, co zafundowali mu Doktorzy. Jednak doskonale wiedziałam, że moja krew niekoniecznie mogła być rozwiązaniem w tej sytuacji. Może, gdybym była zwykłym wampirem, nie wahałabym się ani minuty i po prostu spuściła kilka kropel krwi wprost do jego ust, jednak ja nie byłam zwyczajna. Pomimo lat, które przyszło mi spędzić na ziemi, w dalszym ciągu nie do końca wiedziałam, komu i w jakiej sytuacji moja krew mogła pomóc, a ryzykowanie życiem moich bliskich nie było dla mnie zbyt mądrym pomysłem.

- Chciałabym pomóc, ale to niemożliwe. Nie zrobię tego – powiedziałam smutno, spuszczając wzrok.

- Ale dlaczego? Jesteś w końcu wampirem, Twoja krew może go uleczyć.

- Może go również zabić, Melissa – odparłam ze spokojem. - Zaatakowały go osoby, które wiedzą więcej, niż bym chciała. Naprawdę myślisz, że Doktorzy podali mu trutkę, z którą moja krew spokojnie sobie poradzi?

                 Mimo wszystko byłam niemal pewna, że Doktorzy przejrzeli wszelkie możliwości i dokonali wyborów dobrych dla nich samych. Mogłam się domyślać, jak poprowadzą tą wojnę, aby wyszło na ich. Mogłam przypuszczać, co i jak zastosowali przeciwko nam, abym nie była wstanie uratować wszystkich ludzi i moich bliskich. To były jedynie przypuszczenia, domysły, jednak czy miałam na tyle odwagi, aby spróbować i poświęcić czyjeś życie?

- Skoro to sprawka Doktorów, to jestem niemal pewna, że zrobili dosłownie wszystko, abym nie mogła mu pomóc – powiedziałam, patrząc gdzieś w dal. - Nie daliby mi tej satysfakcji, nie pozwoliliby cieszyć się zwycięstwem. Oni chcą mnie zniszczyć, a nie się ze mną zaprzyjaźniać.

                Prawda była taka, że na tym świecie miałam o wiele więcej wrogów, niż przyjaciół i sojuszników. Każdy, kto był przeciwko mnie, robił dosłownie wszystko, aby mi zaszkodzić. Nie mogłam się więc spodziewać tego, że Doktorzy ułatwią mi zadanie i pozwolą na uleczenie Szeryfa moją krwią. Skoro wypowiedzieli mi wojnę to raczej nie po to, aby ułatwić mi zwycięstwo.

- Przykro mi, Nina – szepnęła Melissa, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu.

- Dlaczego? - zapytałam, nie bardzo rozumiejąc jej smutek.

- Za każdym razem, gdy chcesz komuś pomóc, masz pod górkę. Każdy Twój wróg chce dla Ciebie jak najgorzej.

- Jestem sama sobie winna – prychnęłam, spuszczając wzrok. - Gdyby nie moja przeszłość i przyjazd tutaj, to miasto nie miałoby tylu problemów.

- Zawsze mogłaś się wycofać – uśmiechnęła się lekko kobieta.

- Wycofać? - teraz to już tym bardziej nic nie rozumiałam.

- Nie wszystkie złe wydarzenia w tym mieście są przez Ciebie. Po telefonie Scott'a mogłaś ich olać i nie przyjeżdżać. Mogłaś nie wracać, gdy w mieście pojawiły się kolejne problemy. Mogłaś nie ryzykować własnym zdrowiem i życiem, ratując ludzi tu żyjących przed złem. To, że niektórzy chcą Cię zlikwidować wcale nie oznacza, że jesteś temu wszystkiemu winna.

- Jednak przyczyniłam się do wielu nieszczęść, co do tego nikt nie ma wątpliwości.

- Ale zawsze byłaś na miejscu, aby móc to wszystko odkręcić. Nikt nie ocenia Cię za to, co złego zrobiłaś, ale za to, co zrobiłaś, aby to odkręcić.

              Nie powiem, słowa Melissy mnie lekko zdziwiły. Jej syn wielokrotnie był przeze mnie narażony na śmierć, ona sama znajdowała się w obliczu śmierci przez moją osobę, jednak w dalszym ciągu widziała plusy w mojej osobie. To był ten moment, w którym potrafiłam znaleźć światełko w tunelu, które gasło bez wsparcia innych ludzi. Może wcale nie byłam tak beznadziejna, jak czasami myślałam?

                Chciałam coś odpowiedzieć Meliss'ie, powiedzieć jej, jak wiele jej słowa dla mnie znaczą, ale nie zdążyłam. Kobieta została zawołana przez lekarza, który mówił, że sprawa jest bardzo pilna. W takiej sytuacji nie zamierzałam jej zatrzymywać, ponieważ domyślałam się, że tu mogło chodzi o czyjeś życie. Pomimo tego, kim byłam i jaka była moja natura, potrafiłam walczyć nie tylko o własne życie, ale również o życie innych.

- Idź – powiedziałam, gdy Melissa spojrzała na mnie niepewnie. - Ten ktoś jest o wiele ważniejszy ode mnie w tej chwili.

- A co z nimi? - zapytała, ruchem głowy wskazując w stronę toalet.

- Tymi bałwanami zajmę się osobiście – parsknęłam. - Obiecuję, że nie stanie im się żadna krzywda – powiedziałam, trochę niepewna swoich słów. - A przynajmniej nie pozwolę ich zabić.

- To mi wystarczy – odparła kobieta, lekko się do mnie uśmiechając, by za chwilę odwrócić się do nas plecami i skierować w stronę lekarza, który chwilę wcześniej ją wołał.

               Naprawdę byłam pełna podziwu, gdy Melissa zachowywała się w taki sposób. Nie sądziłam, że kobieta, która tak wiele złego przeszła w swoim życiu, będzie potrafić ponownie komukolwiek zaufać. Miała wiele problemów, które również były związane z jej synem, jednak kolejny raz postanowiła mi zaufać. Obawiałam się jedynie tego, że mogła popełnić błąd, który wiele mógł ją kosztować.

               Nasza sytuacja była beznadziejna, co do tego nikt nie mógł mieć wątpliwości. Byliśmy skazani sami na siebie, choć naszych wrogów było zdecydowanie więcej. Nie zamierzałam się jednak poddawać, ponieważ wiedziałam, że na tym świecie są jeszcze ludzie, którzy we mnie wierzą. Ich wiara, w dziwny i nie zrozumiały dla mnie sposób, działa na moja osobę bardzo kojąco i jednocześnie motywacyjnie.

               Dopiero po chwili, gdy zdołałam z lekka uporządkować własne myśli, zauważyłam, że zostałam sam na sam z Jordan'em w pustym korytarzu. Cóż, nasza sytuacja była napięta, tak samo jak powietrze wiszące nad naszymi głowami. Ktoś, kto by przyszedł tu z siekierą, spokojnie mógłby ciąć nią powietrze, które zdążyło osadziło się wokół nas.

               Lubiłam Jordan'a i szanowałam go za to, co robił dla społeczeństwa. Nie mogłam odebrać mu sprytu i determinacji, które nim kierowały. Był mądry, zdolny, zaradny i pomysłowy, jednak mi w dalszym ciągu czegoś brakowało w jego osobie. A może zwyczajnie popadałam w paranoje?

                Między nami zapanowała niezręczna cisza, której z całego serca nienawidziłam. Od zawsze wolałam walić prosto z mostu i mieć takie sytuacje daleko za sobą, jednak w tej chwili zabrakło mi nie tylko odwagi, ale też zdolności mówienia. Stałam niczym sparaliżowana, patrząc w jeden punkt przed sobą, nie potrafiąc nawet określić tego, na czym konkretnie zawiesiłam wzrok.

                 Pierwszy raz w życiu nie potrafiłam przerwać ciszy, w której brałam udział. Zawsze wygadana dziewczyna stała się słupem soli, który najchętniej by się rozpuścił i wkomponował w podłogę, unikając niewygodnych pytań czy spojrzeń. Najgorsze chyba w tym wszystkim było to, że nie do końca potrafiłam określić, czy to z powodu stresu, jaki mnie ostatnio spotyka, czy winnym jest tu Jordan, którego cholernie lubię, ale nie potrafię dać mu czegoś więcej.

- Ale się namieszało, co? - zapytał niepewnie Jordan.

- Tak, chyba aż za bardzo – mruknęłam, w dalszym ciągu unikając jego wzroku.

- Ci Doktorzy dosyć sporo wiedzą.

- Tak samo jak Ty – stwierdziłam podejrzliwie, kierując na niego wzrok. - Ciekawe tylko, stąd?

- Lydia – westchnął, spuszczając wzrok.

- Lydia? - zapytałam, starając się z całych sił ukryć własne zdziwienie.

- Tak, dosyć sporo ostatnio rozmawialiśmy – odpowiedział mężczyzna, drapiąc się po karku.

                 Cóż, nie tylko ja miałam swoje tajemnice, to było jasne. Lydia Martin była chodzącą tajemnicą, którą wiele osób chciało rozgryźć, w tym również ja. Ruda miała tendencje do samodzielnej pracy i samodzielnego rekrutowania osób, które, jej zdaniem, mogły pomóc nam w przyszłości. Oczywiście nie miałam jej tego za złe, ponieważ w momentach kryzysowych każdy robi to, co uważa za słuszne i pomocne, nawet jeśli wcale takie nie jest.

               Byłam sceptycznie nastawiona do Jordan'a nie ze względu na jego osobę, ale ze względu na to, że należał do świata nadprzyrodzonego. Tak, to było dziwne, ponieważ pierwszy raz miałam problem z kimś, kto należał do mojego świata. Taka sytuacja nie zdarzyłaby się, gdyby nie fakt, że owy osobnik był kimś, kogo nigdy wcześniej nie widziałam i kimś, o kim nie wspominały księgi mojej mamy.

              Jordan Parrish był kolejna zagadką, z którą przyszło mi się zmierzyć. Ten cholernie przystojny, inteligentny i szarmancki mężczyzna okazał się być kimś, kogo kolejny raz musiałam rozgryźć. Poznając go miałam cichą nadzieję, że jest śmiertelnikiem, ba, byłam nawet pewna, że jest kimś, z którym mogłam stworzyć normalny związek. Tak, myślałam o nim w takich kategoriach, ale to wszystko w jednej chwili dosyć mocno i dobitnie runęło. Chyba nigdy nie było mi pisane życie ze śmiertelnikiem w normalnych warunkach.

- Zostaliśmy sami – stwierdził cicho Jordan.

- To akurat żadna nowość – parsknęłam. - Dosyć często zostaję sama.

- Zawsze w obliczu klęski każdy Cię zostawia?

- Nie – pokręciłam głową. - W takich chwilach zawsze obok mnie znajduje się ktoś, kto jest chętny do pomocy. Moi bliscy zawsze wiedzą, kiedy mają się pojawić i mnie wspomóc czy uratować.

- Tym razem taką osobą jestem ja – stwierdził lekko uśmiechnięty mężczyzna.

- Możliwe – kiwnęłam głową. - Ale nie zdziw się, gdy jakiś Pierwotny wyskoczy zaraz zza ściany.

              Znałam rodzinę Mikaelson zbyt dobrze. Pomimo tego, że żyli na tym świecie ponad tysiąc lat, a ja zaledwie ponad sześć, byli dla mnie kartami, które z łatwością odsłaniałam. Ich umysły były otwarte na moją osobę, dzięki czemu mogłam zajrzeć w głąb ich duszy, widząc dokładnie to, co powinnam pominąć, przynajmniej w normalnych okolicznościach. Miałam świadomość tego, co czuli w danym momencie i co widzieli podczas sytuacji, których nigdy nie powinnam być świadkiem. Byli dla mnie otwartymi księgami, tak samo jak ja dla nich.

- W tym momencie i tak chyba nie mamy nic do robienia – stwierdził nagle Jordan.

- Zawsze jest co robić, szczególnie w tych czasach.

- No tak, ale teraz nic złego się nie dzieje - wzruszył ramionami. - Moglibyśmy ten czas wykorzystać w inny sposób.

- Niby w jaki? - zapytałam zdziwiona.

- W końcu moglibyśmy iść na naszą randkę – powiedział pewnie mężczyzna. - Od dłuższego czasu to odkładamy.

- Na randkę? - zapytałam, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.

                 Oczywiście, że byłam w jakimś tam stopniu zainteresowana Jordan'em Parrish'em, jednak jakoś tak nigdy nie myślałam na poważnie o nim jako o osobie, z którą wiązałabym przyszłość. Tak, był interesujący, mógłby mi zapewnić stabilną przyszłość, jednak moje cholerne serce w dalszym ciągu biło dla tego, który tak mocno potrafił mnie kiedyś zranić. Cholera, moje życie wymykało mi się z rąk, a ja, dziwnym trafem, nie potrafiłam tego ogarnąć.

- To chyba nie jest dobry pomysł – mruknęłam, unikając wzroku mężczyzny.

- Niby dlaczego?

- Nie uważasz, że to nie najlepszy czas na umawianie się na randki?

- Jeśli tak będziesz podchodzić do sprawy, to na zawsze pozostaniesz starą panną.

- Słucham? - przeniosłam na niego zdziwiony wzrok, bo takich słów nie spodziewałam się od niego usłyszeć.

- Za każdym razem, gdy próbuję zaprosić Cię na kawę, Ty znajdujesz wymówkę.

- To wcale nie tak.

- A niby jak? - prychnął mężczyzna. - Za każdym razem jest coś, co Ci przeszkadza.

- Jordan, mam na karku Doktorów, którzy chcą zabić moich bliskich.

- A następnym razem problemem będzie Twój pies, który ma problemy żołądkowe.

- Ale ja nie mam psa – powiedziałam zdziwiona obrotem sprawy.

- Po Tobie mógłbym się spodziewać dosłownie wszystkiego.

- To nie jest wcale tak – odparłam, chcąc się bronić, choć, prawdę mówiąc, nie miałam zbyt przekonujących argumentów na moją obronę.

- Powiedz mi prosto w oczy, że nie chcesz się ze mną umówić.

- Ale ja wcale tak nie myślę. Chcę się z Tobą umówić, ale...

                    No właśnie, te cholerne ,,ale'' kolejny raz pojawiało się w moim życiu. Nigdy nie potrafiłam uzasadnić niepewności, która z każdą sekundą rosła w moim wnętrzu. Miałam problem odmówić czegoś komuś, kto był dla mnie cholernie miły i starał się umilić mój czas. Nie wiedziałam, czy to przez to, kim i jaka byłam, czy raczej winą powinnam obarczyć tego, który, w cholernie dziwny sposób, zgarnął całe moje serce dla siebie, nie chcąc się nim dzielić z nikim innym.

- Nie jestem gotowa na spotykanie się z kimś nowym – powiedziałam spokojnie, mówiąc prosto z mostu, chcąc jednocześnie rozluźnić między nami atmosferę.

- Ja nie mam czasu czekać sto lat, aby czekać na Twoją decyzję.

- To po jaką cholerę mnie zaczepiasz?

- Bo myślałem, że możemy stworzyć fajny związek.

- Serio? Bo do tej pory miałam dziwne wrażenie, że to właśnie nie ja byłam obiektem Twoich westchnień.

- O czym Ty mówisz?

- Chwila – mruknęłam, wyciągając telefon z kieszeni. - To wiadomość od chłopaków.

,,Musimy coś załatwić. Nie martw się o nas i proszę, nie zabij nas''.

                 Oczywiście, brakowało mi ucieczki dwójki bałwanów, dla których wrogowie niebyli czymś strasznym. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię, jednocześnie w myślach mordując ich w najbardziej złowrogi z możliwych sposobów, jakie tylko wpadły mi do głowy. Byłam na skraju wytrzymania, a oni wcale nie pomagali mi w uspokojeniu własnych nerwów. Czy już teraz będzie tak cały czas?

- Jeszcze tego mi, kurwa, brakowało – mruknęłam, coraz to mocniej zaciskając wolną dłoń.

Continue Reading

You'll Also Like

1M 35.2K 62
𝐒𝐓𝐀𝐑𝐆𝐈𝐑𝐋 ──── ❝i just wanna see you shine, 'cause i know you are a stargirl!❞ 𝐈𝐍 𝐖𝐇𝐈𝐂𝐇 jude bellingham finally manages to shoot...
439K 13.2K 96
Theresa Murphy, singer-songwriter and rising film star, best friends with Conan Gray and Olivia Rodrigo. Charles Leclerc, Formula 1 driver for Ferrar...
428K 29.3K 44
♮Idol au ♮"I don't think I can do it." "Of course you can, I believe in you. Don't worry, okay? I'll be right here backstage fo...
626K 22.7K 97
The story is about the little girl who has 7 older brothers, honestly, 7 overprotective brothers!! It's a series by the way!!! 😂💜 my first fanfic...