Moralność Panny Johnson ✔ [Ne...

By Elusive_Soul

21.5K 2.3K 1.5K

Neville Longbottom nie był doświadczony - ani gdy chodziło o nauczanie, ani o kobiety. Miał jednak pewne zasa... More

Słowem wstępu
Aesthetics
CZĘŚĆ I
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
CZĘŚĆ II
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Epilog

Rozdział 9

700 90 74
By Elusive_Soul

Neville nie krył zaskoczenia, gdy otrzymał list od Luny Lovegood, swojej byłej dziewczyny. Rzecz jasna rozstali się w niezwykle przyjacielskich stosunkach; rozpad związku nie został podyktowany kłótniami czy jakimikolwiek negatywnymi emocjami. Ich uczucie zwyczajnie się wypaliło, a trudności z połączeniem różnych trybów życia jedynie przypieczętowały decyzję.

Mimo to profesor nie spodziewał się, że kiedykolwiek powrócą do spotykania się sam na sam. Aż za dobrze rozumiał znaczenie powiedzenia: nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, a myśl, że mogli zmienić się na tyle, by tym razem ich związek przetrwał, była niezwykle kuszącaDoskonale wiedział, że przemawiała przez niego samotność i tęsknota za pewną stabilnością, która w ostatnim czasie stała się raczej mrzonką niż czymkolwiek zbliżonym do rzeczywistości.

Tymczasem gdy Luna poprosiła go o spotkanie w Trzech Miotłach, zgodził się bez wahania, co potem wyrzucał sobie nawet podczas zajęć — a może szczególnie podczas zajęć, bo miał ogromną świadomość tego, że każdy uczeń zobaczy go w towarzystwie kobiety. Nie, żeby było to czymkolwiek skandalicznym, ale...

Nie każdy uczeń powinien to widzieć.

Jego myśli mimowolnie powędrowały w znajomym, bardzo zakazanym kierunku. Madeleine Johnson powróciła do zachowywania się w sposób absolutnie nienaganny, a długie spojrzenia, na jakich ją przyłapywał, nosiły w sobie znamiona tęsknoty oraz żalu. Zniknęły za to ogień i figlarność, które sprawiały, że Neville zapominał, jak się nazywa i kim właściwie jest.

Cholera jasna, brakowało mu ich tak bardzo, że czasami sam przyłapywał się na spoglądaniu w jej stronę z niemym wyzwaniem, zupełnie jakby chciał ją sprowokować do zrobienia czegoś niewłaściwego. Czegoś, co ponownie zmusiłoby jego krew do wrzenia, co wypełniłoby sny perwersyjnymi obrazami, których nijak nie potrafiłby wyrzucić z głowy. Pragnął, by znowu okazywała swoje pożądanie, choć nie dalej jak kilka tygodni wcześniej błagał ją, by na zawsze o nim zapomniała.

Jego desperacja sięgała takich poziomów, że nie był wcale pewny, czy zgoda na spotkanie z Luną nie wynikała z całkowicie niewłaściwych pobudek. Obawiał się, że kierowała nim niezwykle prozaiczna, brzydka chęć wzbudzenia w Madeleine zazdrości, która zmusiłaby ją do porzucenia roli grzecznej uczennicy i choć na moment przywróciłaby bestię — seksowną, pewną siebie i do bólu uwodzicielską.

Gdy jednak powracała do niego świadomość i zdrowy rozsądek, zdawał sobie sprawę z tego, jak chore były to myśli. Rozumiał, że moment, w którym Madeleine rzeczywiście natknie się na niego w towarzystwie innej kobiety, zapewne będzie początkiem piekła. A przynajmniej tak sądził, bo on sam także nie potrafiłby znieść widoku uczennicy z innym. Nie teraz, jeszcze nie. Rany wciąż wydawały się zbyt świeże, zbyt zaognione. Jątrzyły się paskudnie, zatruwając całe ciało i umysł młodego profesora, a on — paradoksalnie — pragnął więcej i więcej.

Spotkanie z Luną miało być swoistym wsadzeniem kija w mrowisko, a i tak nie potrafił powstrzymać się przed zrobieniem czegoś tak niedorzecznego. Powinien napisać kobiecie, że spotka się z nią gdziekolwiek, tylko nie w najbardziej obleganym przez uczniów miejscu — i to na dodatek w ten sam dzień, w którym planowana była wycieczka do Hogsmeade. Nie mógł jednak cofnąć czasu, a Luna cieszyła się za mocno, by odwołać wyjście.

Dlatego też, z miną cierpiętnika, ubrał się w ulubioną koszulę panny Lovegood, narzucił na siebie mugolską, skórzaną kurtkę i ruszył do Trzech Mioteł. Pocieszał się faktem, że umówili się nieco wcześniej; liczył poniekąd na szczęście, które pozwoliłoby im zakończyć spotkanie, zanim uczniowie zaczną szturmować karczmę.

Czuł ogromne zdenerwowanie — niemalże tak duże jak przed pierwszą randką. I chociaż daleko mu było do tamtego fajtłapowatego chłopca, to i tak nie potrafił wyzbyć się myśli, że coś w ponownym znalezieniu się sam na sam z Luną sprawiało, że cofnął się w czasie. Jego dłonie lśniły od potu, a pełne zainteresowania spojrzenia mijanych kobiet przyprawiały go o rumieńce zawstydzenia. A przecież ten etap miał już dawno za sobą; jego była dziewczyna najlepiej wiedziała o tym, że nieśmiałość nie towarzyszyła mu wszędzie, co okazało się zresztą niezwykle zaskakującym odkryciem. I pożądanym, jeśli Neville miał być całkowicie szczery. Skoro już żył ze świadomością wrodzonej niezdarności i brakiem wybitnych talentów, chciał cieszyć się adekwatnością chociaż w tym jednym aspekcie.

Wszedł do gospody i rozejrzał się w poszukiwaniu złotych włosów, a gdy dostrzegł Lunę przy jednym ze stolików, odetchnął z ulgą; część zdenerwowania zniknęła na widok jej uśmiechu, rozmarzonego, ale w pełni szczerego. Pomachała mu z entuzjazmem, po czym gestem zachęciła do dołączenia do niej. Na blacie stały już dwa kufle Kremowego Piwa, co Neville przyjął z zadowoleniem.

— Dobrze cię widzieć — przywitał ją, zanim jeszcze zatrzymał się przy stole, a ona podniosła się z krzesła i rzuciła mu na szyję z radosnym piskiem.

— Nev! Wyglądasz świetnie! Znowu schudłeś, prawda? — spytała, gdy już odsunęła się na odległość przedramienia.

Jej dłoń wciąż spoczywała na jego barku w czułym geście, który wydał mu się aż nadto zaznaczony. Mimo to nie mógł powstrzymać zadowolenia na myśl o tym, że jakaś część łączącej ich niegdyś namiętności wciąż istniała, czy tego chcieli, czy nie. Przez moment pomyślał nawet, że nie miałby nic przeciwko jednej nocy spędzonej z Luną. Od razu zdał sobie jednak sprawę z tego, jak samolubna była to myśl; nie chciałby ranić jej w ten sposób, używając jako odskocznię od targających nim na co dzień pragnień i żądz. Nie sądził, by Lovegood miała coś przeciwko, ale i tak czuł się źle z myślą, że miałby potraktować ją niczym pierwszą lepszą, podczas gdy znaczyła dla niego więcej niż jakakolwiek inna kobieta.

Przynajmniej do niedawna.

— Nie wiem, może? — zaśmiał się w odpowiedzi na jej słowa, po czym usiadł na krześle, zmuszając ją do wypuszczenia go z objęć. — Nie za bardzo mam czas się nad tym zastanawiać.

— Jakoś w to nie wierzę. Zapewne dalej wstajesz rano i biegasz po Błoniach — powiedziała Luna z uśmiechem, a on wzruszył ramionami.

— Dobrze wiesz, że nigdy nie robiłem tego dla wyglądu, a raczej...

— ...dla dobrego samopoczucia — przerwała mu Lovegood z rozbawieniem. — Ale efekty były i dalej są. Naprawdę dobrze cię widzieć, Nev.

— Ciebie także — odparł profesor, po czym sam uśmiechnął się szeroko, gdy fala ciepła zalała jego ciało.

Tęsknił za nią; za jej rozmarzonym spojrzeniem, za słodkim głosem, niewymuszoną dobrocią, która zawsze zdawała się rozjaśniać nawet najmroczniejszy dzień. Uwielbiał spędzać z nią czas. Szanowała jego pasję i nigdy nie uważała go za nudziarza, który nie ma nic do zaoferowania. Doceniała to, kim był, zawsze starając się zachęcić go do sięgania po marzenia, nawet jeśli inni nie potrafili ich w pełni zrozumieć.

Była jak promyk słońca, a wszystkie dziwactwa, które zwykle odstraszały innych ludzi, wydawały mu się urocze. Czyniły ją kimś wyjątkowym, pokazując przy tym, jak wielką odwagą się cechowała; nie próbowała ukrywać się pod maską innej osoby, a zamiast tego wyznawała swoją filozofię z uśmiechem na ustach i radością.

Zasługiwała na szczęście — a on szczerze żałował, że nie mógł dać jej go tyle, ile potrzebowała.

— Co u ciebie słychać? — spytał, pochylając się w przód.

Oczy Luny błysnęły wesoło, a z ust popłynęły melodyjne słowa, w które Neville wsłuchiwał się z ogromną uwagą. Niemalże nie zauważył uczniów, zapełniających powoli wolne stoliki w Trzech Miotłach; skupiał się za to na opowieści o podróżach Luny, które zawsze obfitowały w sporo przygód i jeszcze więcej dziwactw. Tym razem wybrała się jednak do Rumunii, do Charliego Weasleya, by dowiedzieć się więcej o smokach. Rezerwat spodobał jej się tak bardzo, że postanowiła zostać w nim dłużej. Znacznie dłużej.

— Czyli co... Wyprowadzasz się do Rumunii? — zdziwił się Neville, a Luna wzruszyła ramionami.

— Wiesz, że uwielbiam jeździć po świecie. Ale praca ze smokami jest fascynująca. A poza tym... — Kobieta zarumieniła się nieznacznie, wprowadzając profesora w stan skrajnej konsternacji.

— Luna... — zaczął ostrożnie, a ona uśmiechnęła się z rozmarzeniem. — Czy ty... Wy...

— Nie. Ale może z czasem...

Longbottom wyprostował się na krześle i zamrugał, nie potrafiąc powstrzymać dziwnego napięcia. Podejrzewał, że pomysł spotkania nie wziął się znikąd, a chęć opowiedzenia mu o podróżach wydawała się niewystarczającym pretekstem do opuszczenia Rumunii. Wystarczyła jednak chwila, by zorientował się, jaki był prawdziwy powód prośby Luny; chciała mieć pewność, że wszelkie romantyczne uczucia między nimi wygasły. Nie zamierzała go ranić, a już na pewno nie zamierzała doprowadzić do sytuacji, w której wieści o jej nowym związku dotarłyby do niego od osób trzecich.

Mimo to nie mógł do końca wyobrazić jej sobie z Charliem Weasleyem — starszym bratem Rona, który nie słynął ze stabilności uczuciowej. Właściwie, z tego co opowiadał Ronald, lubił raczej przygodne relacje i na pewno nie myślał o ustatkowaniu się z jakąkolwiek kobietą.

Z drugiej strony Luna była na tyle nietypowa i wyjątkowa w swoim sposobie bycia, że wcale nie zdziwiłby się, gdyby Charlie nie potrafił wyrzucić jej z głowy. W końcu Neville sam wpadł w tę pułapkę, a dzielił z nią znacznie mniej zainteresowań niż smokolog. Mimo to...

— Luna, jesteś pewna? Charlie nie ma najlepszej reputacji, jeśli chodzi o... — zaczął ostrożnie, ale Lovegood przerwała mu machnięciem ręki.

— Nie obchodzi mnie, co mówią ludzie. Póki co do niczego zresztą nie doszło. Ale mogłoby. A ja muszę wiedzieć, że nie będziesz miał nic przeciwko. Nie chcę cię stracić. Przeszliśmy razem zbyt wiele, bym potrafiła to przeżyć.

Rzadko widywał ją tak poważną. Rzadko spoglądała mu w oczy z podobną intensywnością, a już zdecydowanie nie działo się to w takich okolicznościach. Mimowolnie poczuł smutek, gdy zdał sobie sprawę, że — bardziej oficjalnie niż kiedykolwiek — stali się przeszłością. Od dłuższego czasu nie tworzyli pary, ale dopóki oboje pozostawali singlami, Neville pozwalał sobie na różne myśli — także te zakładające odnowienie dawnej relacji. Tymczasem ona ruszyła do przodu.

A on...

On nie mógł zrobić tego samego, dopóki jego umysł wypełniała bez reszty Madeleine. Nie mógł być z nią. Nie potrafił być bez niej.

Miał trwać w zawieszeniu, podczas gdy Luna zamierzała ułożyć sobie życie z innym — i to najbardziej niespodziewanym mężczyzną ze wszystkich.

— Nie stracisz mnie — zapewnił ją cicho, ale nie zdołał ukryć przygnębienia, które jedynie urosło, gdy drzwi do Trzech Mioteł ponownie się otworzyły, a w progu stanęła Maddie, uwieszona na ramieniu Finna Daviesa.

Ich spojrzenia momentalnie się skrzyżowały. Mina dziewczyny zmieniła się diametralnie, gdy zdała sobie sprawę, że nie siedział przy stole sam. W jednej sekundzie jej oczy wypełniły się rozczarowaniem i wściekłością, które zresztą towarzyszyły także jemu, gdy przyglądał się dłoni Daviesa, obejmującej jej wąską talię.

Wyglądała pięknie, ubrana w zwiewną sukienkę w kwiaty, nieco nieadekwatną do panującego na dworze chłodu, ale wciąż wartą dyskomfortu. Błękit podkreślał ciepło jej oczu, promienistą cerę i złocistość włosów, które falowały przy każdym ruchu głowy. Kręciły się bardziej niż zwykle, zapewne za sprawą jakiegoś zaklęcia.

Nie powinien na nią patrzeć — a już na pewno nie powinien tego robić tak długo, tak intensywnie. Nie w towarzystwie Luny, która potrzebowała zaledwie chwili, by podążyć za jego spojrzeniem i powiązać wątki.

— Nev...

Odwrócił wzrok niczym rażony piorunem i zarumienił się wściekle, przyłapany na gorącym uczynku. Zamknął oczy z agonią, po czym otworzył je, by zmierzyć się z Luną. Na jej twarzy nie było złości czy rozczarowania; martwiła się o niego, co tylko pogorszyło samopoczucie profesora. Oczywiście, że nie zamierzała go oceniać — nawet jeśli miała ku temu niezwykle solidne podstawy.

— Nev, co się dzieje? — spytała cicho i położyła dłoń na jego własnej, chcąc dodać mu otuchy.

Jednak on był w stanie myśleć tylko o tym, że Madeleine nie wiedziała, kim jest Luna i co go z nią łączy. Z zewnątrz gest Lovegood musiał wyglądać na czuły, poufały. Prowadził zapewne do złych wniosków, a Neville wiedział, że — niezależnie od ich obecnych relacji — będzie winien uczennicy wyjaśnienia.

— Nie wiem, jak mam ci to wytłumaczyć — powiedział i skrzywił się mocno. — Bardzo chciałbym nie mieć z czego się tłumaczyć — dodał, kręcąc głową.

— Co to za dziewczyna?

— Madeleine Johnson — wymamrotał. — Moja uczennica...

Luna westchnęła cicho i przysunęła się jeszcze bliżej. Nie spojrzała na Maddie, która zbliżała się do ich stolika razem z Finnem, by zatrzymać się na moment.

— Dzień dobry, profesorze — powitał go Gryfon, który wydawał się zupełnie nieświadomy napięcia w powietrzu. Madeleine milczała, a jej usta zdradzały lodowatą wściekłość.

— Dzień dobry, Davies, Johnson — odparł Neville najspokojniej jak umiał, chociaż jego żołądek wykręcał się boleśnie, wzbudzając falę mdłości. — Udana wycieczka? — spytał jeszcze, a Maddie uśmiechnęła się słodko.

— Do tej pory było naprawdę przyjemnie. Nie sądziliśmy jednak, że Trzy Miotły będą aż tak... zatłoczone. Chodź, Finn. Może uda nam się znaleźć bardziej ustronne miejsce? — zwróciła się do swojego towarzysza i pociągnęła go do najdalszego kąta karczmy, usytuowanego w taki sposób, że Neville mógł uważnie śledzić poczynania nastolatków.

— Merlinie — jęknął i oparł łokieć na stole, po czym potarł twarz dłonią, zupełnie jakby mógł tym gestem zmyć własne zażenowanie.

— Nev, powiedz, że nie zrobiłeś nic głupiego — mruknęła Luna, a on prychnął.

— Zdefiniuj coś głupiego — warknął ze złością. — Do niczego nie doszło, ale mogłoby — powiedział, cytując jej własne słowa sprzed kilku minut.

Luna przez moment milczała, aż w końcu westchnęła raz jeszcze i oparła brodę na splecionych dłoniach.

— Jest śliczna. Nie dziwię się, że zwróciłeś na nią uwagę — stwierdziła ze spokojem.

— Jest uczennicą.

— A ty młodym nauczycielem. Daj spokój. Dopóki nic między wami nie zaszło, nie stało się nic złego. Nie jesteś pierwszym profesorem, któremu podoba się młodsza dziewczyna. Tym bardziej, że nie dzieli was wcale duża różnica wieku.

— Tak, Madeleine uwielbia mi o tym przypominać. — Neville spojrzał w sufit. — Nie widzi kompletnie nic niewłaściwego w... tym wszystkim. Twierdzi, że jest pełnoletnia, że wie, czego chce.

— Szczerze mówiąc, nie byłabym zdziwiona, gdyby faktycznie wiedziała. Nie zmienia to za wiele, ale nie wydaje mi się, że oskarżyłaby cię o wykorzystywanie.

Longbottom zwrócił się w jej stronę z niedowierzaniem, a Luna uśmiechnęła się tylko.

— Nie patrz tak na mnie, Nev. Wolałbyś, żebym zmieszała cię z błotem? Nie widzę takiej potrzeby, bo sam robisz to wystarczająco dotkliwie. Nie znamy się od wczoraj — dodała lekkim tonem.

— Nie potrafię wyrzucić jej z głowy — jęknął Neville. — Jakiś czas temu definitywnie zakończyłem sprawy, powiedziałem jej, że nic między nami nie będzie, ale...

— Ale i tak cały czas o niej myślisz. Nie ma w tym nic dziwnego. Przecież wiesz, że uczucia nie znikają z dnia na dzień. Daj sobie więcej czasu. Podjąłeś dobrą decyzję, przynajmniej na ten moment. Musisz się na tym skupić.

Przynajmniej na ten moment, powtórzył w myślach i uśmiechnął się gorzko. Tak, te słowa także dźwięczały w jego głowie nadzwyczaj często. Koniec roku zbliżał się wielkimi krokami, a jego głupie uczucia podpowiadały, że już niedługo Madeleine przestanie być oficjalnie jego uczennicą — przynajmniej na papierze. Mimo to jakiekolwiek intymne relacje z kobietą, która dzień wcześniej była jeszcze zakazana, nie wyglądałyby dobrze; nie miał żadnych wątpliwości, że dla rodziców dziewczyny różnica byłaby kompletnie niezauważalna, a on wciąż otrzymałby miano zboczeńca.

— Staram się — powiedział zmęczony i zmusił się do znikomego uśmiechu. — Niestety Madeleine to diabeł wcielony. Nie spodoba jej się fakt, że przyłapała mnie na spotkaniu z inną kobietą.

— No cóż, wyjaśnij jej, że jestem twoją przyjaciółką. Albo zwróć uwagę, że to kompletnie nie jej sprawa.

Neville mimowolnie spojrzał w kierunku stolika dwójki Gryfonów ze smętną miną. Davies opowiadał coś dziewczynie, a ona kiwała głową, chociaż wyraźnie nie była zainteresowana opowieścią; wpatrywała się w plecy Luny z żądzą mordu. Gdy tylko zauważyła, że profesor patrzy w jej stronę, oblizała wargi i zmrużyła oczy, a Longbottom poczuł dreszcz na plecach.

— Nie sądzę, by interesowały ją wyjaśnienia — powiedział nieobecnym tonem.

Luna jedynie westchnęła, po czym poklepała go po przedramieniu.

— Chodź. Odprowadzę cię do zamku. Nie ma sensu, żebyś siedział tutaj i przyglądał się poczynaniom tej... diablicy.

Neville posłusznie podniósł się z krzesła i pomógł Lunie założyć płaszcz. Unikał wzroku Madeleine, chociaż czuł niewyobrażalną pokusę, by zobaczyć jej reakcję. Skupił się jednak na swojej byłej dziewczynie i na jej uspokajającym uśmiechu.

— Swoją drogą — zaczęła Lovegood, unosząc brwi. — Jak sądzisz, ile dziewcząt marzy o tym, by ich profesor okazał się niegrzecznym chłopcem?

— Luna, czy naprawdę...

— Tak, Nev, naprawdę — zaśmiała się kobieta. — Gdybyś się nad tym zastanowił, na pewno poczułbyś się lepiej. Ze wszystkich zastawionych na ciebie sideł, wpadłeś tylko w jedne. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to całkiem niezły wynik.

— Nabijasz się ze mnie.

— Troszeczkę. Ale nie znaczy to, że nie będę cię wspierać w walce z demonami!

— Dzięki, Luna. Skup się lepiej na smokach. A może raczej smoku?

Kobieta zaśmiała się wesoło i chwyciła go pod ramię, ciągnąc w stronę zamku.

***

Droga powrotna okazała się znacznie przyjemniejsza niż samo spotkanie w karczmie. Na moment udało mu się zapomnieć o Madeleine, o swoich wątpliwościach odnośnie związku Luny. Rozmawiali równie beztrosko co wtedy, gdy byli jeszcze parą, a znaczna część tematów wiązała się właśnie z tamtym okresem. Szybko stało się jasne, że czas rozłąki zrobił swoje; mieli sobie zbyt wiele do powiedzenia, by poprzestać na spacerze. Luna z wielką przyjemnością zgodziła się wstąpić do jego kwater na herbatę, która dość nieoczekiwanie zmieniła się w wino, podczas gdy konwersacja wciąż nie gasła.

Dopiero późnym wieczorem, gdy Neville w końcu pożegnał przyjaciółkę — pozbywszy się wcześniej żalu związanego z jej zauroczeniem — powrócił myślami do swojej krnąbrnej uczennicy. Mimowolnie przymknął oczy, wspominając błękitną sukienkę, po czym westchnął ciężko i wstał z kanapy. Chwycił napoczętą butelkę wina i, nie dbając o kulturę, zbliżył gwint do ust.

Upił solidny łyk, gdy w pomieszczeniu rozległo się pukanie do drzwi; przestraszyło go ono na tyle mocno, że podskoczył w miejscu, wylewając na siebie czerwony trunek.

— Cholera jasna — warknął pod nosem, po czym odstawił butelkę na stół.

Rozejrzał się w poszukiwaniu różdżki, ale — jak na złość — nie mógł przypomnieć sobie, gdzie widział ją po raz ostatni. Sięgnął więc po serwetkę i zaczął wycierać koszulę, która przykleiła się do jego ciała wszędzie tam, gdzie udało mu się ją pomoczyć. Tymczasem pukanie nie ustawało, a stawało się coraz bardziej nachalne.

Neville ruszył do drzwi i otworzył je z irytacją, po czym zamarł na widok Madeleine. W stanie lekkiego upojenia kompletnie nie wpadł na to, że dziewczyna zechce zjawić się w jego progu w poszukiwaniu odpowiedzi. Nie próbował nawet ukryć swojego zaskoczenia, które wyraźnie ją rozbawiło, łagodząc nieco surowy wyraz twarzy.

— Pomóc ci z tym? — spytała figlarnym tonem, a on jęknął cicho.

Nie słyszał jej głosu w takim wydaniu już od dawna — miał wrażenie, że od całych wieków. Jak na złość musiała mu o nim przypomnieć w najgorszym możliwym momencie; gdy jego kontrola nie istniała.

— Co tu robisz? — odparł zmęczony i oparł się o framugę.

— Nie mów, że się mnie nie spodziewałeś — prychnęła Madeleine, przyjmując bojowniczą postawę z ramionami skrzyżowanymi na klatce piersiowej.

Wciąż ma na sobie tę sukienkę, uświadomił sobie Neville i przez chwilę pozwolił swojemu spojrzeniu błądzić. Gdy tylko Maddie uśmiechnęła się kpiąco, zaklął w myślach i, dla bezpieczeństwa, wbił wzrok w ścianę ponad głową uczennicy.

— Prawdę powiedziawszy... Owszem, nie spodziewałem się. Przecież wszystko sobie wyjaśniliśmy — wymamrotał głupio, chociaż wiedział, że dzisiejszy dzień dość mocno zachwiał ich porozumieniem.

— I co, tak magicznie udało ci się o mnie zapomnieć? — spytała bezpośrednio dziewczyna. — Wybacz, że nie byłam na to przygotowana.

— Madeleine...

— Nie, po prostu... Muszę wiedzieć — przerwała mu, marszcząc brwi. — Muszę wiedzieć, czy to coś poważnego.

Neviille nie odpowiedział od razu, a jego spojrzenie ponownie spoczęło na uczennicy — tym razem na jej twarzy, na której widniała szczera prośba. Brakowało za to jakichkolwiek oznak oszustwa czy drugiego dna jej słów. Z jakiegoś powodu faktycznie zależało jej na odpowiedzi, co nieco osłabiło przekonanie profesora, że nie powinien jej nic mówić.

— Dlaczego? Co za różnica, Maddie?

Johnson otworzyła usta, po czym zamknęła je, a jej policzki zaczerwieniły się nieznacznie. Przez moment wyraźnie biła się z myślami, aż w końcu spojrzała w sufit z frustracją.

— Nie będziesz zadowolony z odpowiedzi.

— I tak chcę ją usłyszeć.

Bo rzeczywiście chciał, choć sam nie umiał powiedzieć, czy była to kwestia upojenia winem, czy raczej ciekawości, która nigdy nie gasła, gdy chodziło o Madeleine. Tak czy siak zamierzał stać w progu i przyglądać się dziewczynie, obserwować jej zawstydzenie, które wydawało mu się niezwykle urocze, dopóki nie usłyszy prawdy.

— Dopóki jesteś sam... Wciąż mogę mieć nadzieję — przyznała w końcu niechętnie, a Neville poczuł się nadzwyczaj idiotycznie. — Wiem, że to głupie, bo jasno dałeś mi do zrozumienia, na czym stoję, ale... Ale łatwiej mi funkcjonować, kiedy mogę udawać, że jest jakakolwiek szansa, że zmienisz zdanie. Że może...

Wiedziony impulsem, uniósł dłoń i położył ją na policzku Madeleine, a ona zamilkła, przymykając oczy. Jej skóra była gładka, ciepła, a westchnienie, które wyrwało się z ust, niemalże zmusiło go do zrobienia dokładnie tego, na co miała nadzieję.

Rozumiał jej słowa aż za dobrze. Nie dalej jak kilka godzin wcześniej sam zmagał się podobnymi przemyśleniami odnośnie Luny i jej nowego zauroczenia. Dopóki pozostawała wolna, mógł łudzić się głupimi, desperackimi pomysłami o odnowieniu relacji. Tymczasem teraz... Teraz nie miał już żadnych wątpliwości, że tamten etap życia zakończył się bezpowrotnie.

Podobnie jak ta niedorzeczna gra, którą prowadził z młodziutką, wciąż naiwną dziewczyną.

— Nic mnie z nią nie łączy, Maddie. Już nie — powiedział ledwo słyszalnym tonem, a oczy uczennicy błysnęły z ekscytacją. — Ale to niczego nie zmienia.

Jego dłoń opadła, a wraz z nią zniknął także entuzjazm Madeleine; parsknęła z goryczą i odwróciła wzrok, kręcąc głową. Przez moment milczała, zbierając myśli, podczas gdy Neville przyglądał się jej z uwagą. Nie wyglądała wcale na załamaną ani nawet wściekłą; była zaskakująco pogodzona z losem, co paradoksalnie wzbudziło w nim kolejny przypływ czułości. Tym razem zdołał się jednak powstrzymać przed jakimkolwiek gestem; nie chciał pogarszać sytuacji, czynić jej jeszcze trudniejszą.

W końcu, po długich minutach ciszy, dziewczyna odważyła się poruszyć. Spojrzała na niego z dumnie uniesioną głową, a jej ręka spoczęła przelotnie na klatce piersiowej Neville'a — tam, gdzie widniały plamy po czerwonym winie. Zignorował gęsią skórkę, dokładając wszelkich starań, by nie okazać, że nawet tak niewinny dotyk powodował falę pożądania i uczuć, nad którymi nie chciał się zastanawiać.

— Nie sądzę, by dało się to sprać — powiedziała i uśmiechnęła się nieco. — Ale to dobrze. Szary to nie twój kolor. Błękit byłby dużo lepszy.

Chwilę później jedynym dowodem na jej obecność był zapach, wciąż unoszący się w powietrzu. Neville nie potrafił się zmusić do ruchu, dopóki ten nie zniknął bezpowrotnie. Dopiero wtedy wszedł z powrotem do salonu i zamknął za sobą drzwi. Spojrzał w dół, na poplamioną koszulę — ulubioną Luny — po czym ściągnął ją przez głowę.

Resztę wieczoru spędził siedząc przed kominkiem, a jego wzrok utkwiony był w palącym się, szarym materiale.

*** 

Witam w Nowym Roku. 

Jak się macie? Wszystko git? :D 

U mnie jutro powrót do pracy, więc bul i rzal, no ale co zrobić. 

Życie. Dobrze, że środa wolna. 

Continue Reading

You'll Also Like

2.4K 88 8
Poznajcie Georga Brüninga, Guidona Donnersmarcka, Heinricha Domsa, Eugenię von Wengersky, Marię Annę von Oppersdorff i wielu, wielu innych! Odwiedźci...
81.6K 6.7K 60
Rozstania z kilkuletnim partnerem nigdy nie są łatwe, zwłaszcza dla kogoś o tak wrażliwym sercu, jak Jasmine Carter. Po jednych z najgorszych wakacja...
104K 5.7K 39
(Zawieszone) Niektórzy mówili mu, że nie powinien się wtedy mieszać. Nie powinien wchodzić w jej życie. Nie powinien w taki sposób na nią patrzeć. Ni...
77K 5.2K 77
Willow Cullen była wdzięczna za to, co miała. Ponad dwa lata temu, gdy wracała do Forks, by odnaleźć brata nie sądziła, że odnajdzie nie Jacoba, ale...