10. Książęcy gambit

Start from the beginning
                                    

Pościeliłem łóżko, umyłem twarz i miałem już siadać do nauki, gdy uznałem, że w sumie to jednak wolałbym się przejść.

— No dooobrze — jęknąłem.

Piorun, ukradkiem próbujący właśnie wygarnąć spod łóżka moje jeszcze niepogryzione buty, poderwał głowę i wbił we mnie wyczekujące spojrzenie.

— Chodź, idziemy na spacer.

„Spacer! Spacer!"

Dywan godny niedźwiedziej skóry wyskoczył w powietrze i zamienił się w puchatą chmurkę, podskakującą i poszczekującą ze zniecierpliwienia.

Wiosenny poranek był rześki i budził znacznie skuteczniej niż mokry jęzor mojego psa

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Wiosenny poranek był rześki i budził znacznie skuteczniej niż mokry jęzor mojego psa. Każdy oddech wyrzucał w powietrze obłoczek gęstej pary, pomimo ciepłego swetra na ramionach tańczyła gęsia skórka, a szron na trawie trzeszczał pod butami.

Szliśmy w dół, w stronę doków. Ja z głową w chmurach, a Piorun z nosem przy ziemi, zapewne szukając kolejnych truchełek pechowych zwierząt. Ostatnie miesiące zeszły nam na uporczywej nauce — ja próbowałem przyswoić jak najwięcej wiedzy i jak najszybciej opanować magię, a Piorun... Cóż. Piorun był mądrym zwierzakiem, ale z całą pewnością miał swój charakter i chociaż doskonale wiedział o co mi chodziło, przez większość czasu dość skutecznie reagował tylko na te komendy, które nie gryzły się z jego światopoglądem. Przynajmniej przychodził już na zawołanie, ale iloma wykradzionymi z kuchni smakołykami było to okupione...

Gdy wyszliśmy na wiodącą wprost do doków dróżkę, a tym samym opuściliśmy osłonę z budynków, uderzył w nas mroźny wiatr, który niemal natychmiast sprawił, że pożałowałem zostawienia kilku dodatkowych warstw ubrania w pokoju.

Zakląłem pod nosem jedną z nowych, podsuniętych mi przez Alinę wiązanek, a potem nieco się rozpogodziłem, bo uznałem, że to świetna okazja do wypróbowania tego przeklętego zaklęcia, nad którym nieustannie pracowaliśmy od jesieni.

Gdy pod koniec lata zaczęło się robić chłodniej, niesieni falą samozachwytu nad naszym wspaniałym odkryciem sposobu na czarowanie uznaliśmy, że na pewno bylibyśmy w stanie stworzyć zaklęcie, które umożliwiłoby nam chodzenie po dworze bez futer czy kożuchów nawet w najmroźniejsze dni. Od tamtej pory nauczyliśmy się wszyscy dwóch rzeczy: po pierwsze odciąganie od siebie powietrza to bardzo zły pomysł (kilka razy omal się przez to nie udusiłem) i po drugie — trzymanie tak blisko siebie ściany ognia to w najlepszym razie sposób na poważne poparzenia (tym razem na własnej skórze doświadczył tego Sulibor, który chyba postanowił razem z nami zapisać się w kronikach jako magiczny pionier).

Ponieważ bardzo żałowałem, że to konkretne zaklęcie nadal nie było opracowane, postanowiłem zignorować złożoną Alinie obietnicę i bez niczyjego wsparcia spróbować rozgryźć tę zagadkę, właśnie tu i teraz.

Najwyżej później odegram przed nią scenkę nagłego oświecenia, postanowiłem.

Ta, jasne. I nabierze się na nią tak samo jak na poprzednie trzy, parsknął złośliwy głosik w mojej głowie.

Czarnoksiężnik Burzowych WyspWhere stories live. Discover now