48

236 6 0
                                    

Obudziłam się wraz ze świtem z lekką migreną i dziwną pustkę. Hylera nigdzie nie było, a pościel dobitnie informowała, zachowując jego zapach, że noc nie była tylko przyjemnym snem.

Wtuliłam się w kołdrę i ponownie zasnęłam.

Obudziłam się o 10:14, wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Obmyłam twarz zimną wodą i związałam włosy. Przebrałam się w szare dresowe spodnie i bluzę do kompletu.

Zeszłam na dół i poszłam do kuchni przygotować śniadanie. Po kilku minutach usłyszałam kroki na schodach, a później poczułam jak Hyler obejmuje mnie od tyły.

- Cześć piękna - powiedział - wyspana?

- Nie jesteś na mnie zły? - odwróciłam się do niego. Był już przebrany. Miał na sobie jasnozieloną koszulkę i czarne jeansowe spodnie.

- Dlaczego miałbym być?

- Wczoraj najpierw się z Tobą całowałam, a potem pobiegłam do pokoju i zamknęłam się na klucz. Z kolei w nocy poprosiłam, żebyś ze mną został, w rezultacie czego spaliśmy przytulając się do siebie.

- Zacytuję coś co na pewno już słyszałaś: Kobieta zmienną jest.

Roześmiałam się, a on pocałował mnie w policzek.

Razem przygotowaliśmy tosty oraz herbatę i poszliśmy do salonu zjeść.

Zjedliśmy i usiedliśmy na kanapie. Kilka minut później ktoś zapukał do drzwi.

- Pójdę otworzyć - powiedział Hyler i skoczył na równe nogi.

Ja też wstałam i poszłam za nim.

- Czego? - zapytał  Hyler wkurwionym tonem komuś za drzwiami

- Zadomowiłeś się tu, Kapitolinczyku? - usłyszałam najbardziej znienawidzony głos w Dwunastce - gdzie moja dziwka?

- Tutaj - odpowiedziałam, stając w drzwiach, nim Hyler zdążył coś odwarknąć. Na ganku stał Jedidiah, z tym swoim wrednym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy.

- Posłuchaj mnie uważnie, Jean, bo nie będę się powtarzał. Dziś idziesz do Strażników Pokoju się z nimi pozabawiać. I żebym nie musiał znowu tu przychodzić.

- Nigdzie nie pójdzie - warknął Hyler - Ma już plany na dzisiejszy wieczór.

- Słuchaj, Kapitolińczyku. Nie rozmawiam z Tobą więc się zamknij. Poza tym miałeś ją na dwie noce, nie wystarczy Ci? Lepiej wracaj do swojego apartamentu w Kapitolu i mnie nie wkurwiaj.

- Chyba się nie rozumiemy. Powiedziałem, że Jean nigdzie dziś nie pójdzie. Uszanuj to i wynoś się stąd.

- Nie rozumiesz po ludzku, Kapitolińczyku? Może to Cię czegoś nauczy - Jedidiah* uderzył, już i tak wkurwionego, Hylera w twarz. Z nosa Snowa popłynęła strużka krwi. Hyler przyłożył palce do łuku kupidyna i roztarł krew. 

- Nie masz pojęcia z kim zadarłeś! - powiedział i uderzył Jedidiahe tak mocno, że ten spadł ze schodów. Nim zdołałam go zatrzymać, wyszedł na zewnątrz i zeskoczył ze schodków, lądując tuż przy podnoszącym się Jedidiahi* - Wiesz kim jestem? !- zapytał, podnosząc chłopaka za koszulkę - Wiesz?!

- Kapitolińskim ścierwem - odpowiedział, i splunął Hylerowi w twarz. Stojąc na ganku widziałam, jak Hyler jeszcze bardziej czerwienieje ze wściekłości. Przyparł Jedidiaha do najbliższego drzewa i zaczął go okładać pięściami po żebrach i twarzy. 

- Jestem Hyler Snow, zapamiętaj to sobie ! - powiedział i rzucił Jeda o ziemię - Jeśli jeszcze raz tu przyjdziesz, zabiję Cię gołymi rękami - rzucił idąc do domu.

Z jego twarzy bił gniew w najczystrzej postaci. Był uosobieniem furii i zamętu. Odsunęłam się z przejścia bojąc się oberwać rykoszetem. Bałam się go. Nie był sobą. Kostki u rąk miał całe pomazane krwią Jedidiahi.

Poszedł chyba na górę, a ja zamknęłam drzwi. Przez okno patrzyłam jak Jedidiah wstaje, ociera okrwawioną twarz i przeklinając idzie w stronę centrum dystryktu.

Poszłam do salonu, gdzie jeszcze przed kilkunastoma minutami siedziałam z Hylerem i jadliśmy śniadanie. Usiadłam na fotelu, podkuliłam nogi, okryłam się kocem i czekałam.




*Jedidiah - Dżedidaja/ Jedidiahe - Dżedidaje/ Jedidiahi - Dżededai

Dla Ciebie powstanę jak feniks z popiołów|| Igrzyska śmierciOn viuen les histories. Descobreix ara