I

69 3 18
                                    

Jasne promienie słońca pięknie oświetlały najbardziej urokliwe zakątki greckiego polis, które nazywało się Rappia. W Rappi zawsze powietrze pachniało jak ostatni dzień wakacji, a szum morskich fal rozbrzmiewał donośnie niczym boska lira Apollina. Inne polis zapomniały o tym cudzie starożytnego świata, pozostawiając Rappijczyków samych sobie. Dzięki ich niezwykłej organizacji pracy oraz odpowiedzialnej postawie obywatelskiej od lat panowała tam niczym niezakłócona harmonia, ład i porządek. Wydawać by się mogło, że złoty wiek Rappi trwać będzie w nieskończoność. Niestety, nawet w najpiękniejszy dzień na niebie mogą pojawić się burzowe chmury. Polis stało się celem najazdów barbarzyńskich plemion, a wśród obywateli zaczęli pojawiać się buntownicy, którzy nakłaniali innych do zmiany wyznawanych dotychczas wartości. Ale po kolei...

Pewnego, tak pięknego jak wszystkie inne, dnia stary Sokołus Wielki - wybitny uczony, filozof i astronom, zauważył przez okno swojej pracowni krążące po błękitnym niebie trzy czarne kruki. Mądry i doświadczony starzec wiedział, że ich pojawienie się zwiastuje ogromne nieszczęście. Wyraźnie zmarszczył brwi, podrapał się po brodzie i zaczął zastanawiać się, z kim mógłby o tym porozmawiać. Zdawał sobie sprawę z tego, że przedstawienie problemu na Zgromadzeniu Ludowym nie pomoże w znalezieniu rozwiązania, ponieważ większość obywateli była od niego dużo młodsza i nie wierzyli w tego rodzaju znaki. Nie chciał, by uznano go za szaleńca, a w konsekwencji wygnano z Rappi. Jedynym rozsądnym krokiem, który powinien podjąć w tej sytuacji, było dla Sokołusa zasięgnięcia rady bogów. Postanowił wybrać się do miejscowej wyroczni, która znana była z udzielania trafnych rad oraz wypowiadania sprawdzających się przepowiedni.

Świątynia, w której swoją siedzibę miała wyrocznia, znajdowała się na obrzeżach polis. By tam dotrzeć, trzeba było pokonać mnóstwo śliskich, kamiennych schodów w palącym, greckim słońcu. Do świątyni najłatwiej było trafić kierując się zapachem, bowiem zioła używane przez kapłana Igiego Młodszego miały bardzo intensywną, charakterystyczną woń. Kapłan ubrany był w białą togą, miał długie, jasne, luźno splecione włosy i złoty łańcuch na szyi. Poruszał się w półtańcu i cały czas nucił coś, co brzmiało jak ludowa pieśń o bestii.

- Witaj, Igi - powiedział zmęczony Sokołus, stojąc u progu świątyni. - Przybywam do ciebie w ważnej sprawie.
- Bądź zdrów Sokołusie, wiedziałem, że się tutaj pojawisz.
- Zatem wiesz też, że Rappi grozi poważne niebezpieczeństwo - stwierdził Starzec.

Igi Młodszy głęboko westchnął i podszedł do wielkiego pojemnika stojącego w centrum świątyni. Zapalił pochodnie, wysypał zioła i zaciągnął się oparami. Usiadł na ziemi z półotwartymi oczami i zaczął mówić:

- O wielcy klasycy, dzielni mężowie, bohaterscy obywatele Rappi, przyjdźcie nam z radą!! Cicho Sokołusie, duchy przodków mówią, że nawet w zaświatach słyszą twoje zmartwienia!! Na brodę Magika, co wy mówicie nasi najwspanialsi z Rappijczyków...

A potem głos Igiego Młodszego zmienił się, jakby jego ustami zaczął mówić ktoś inny, jego źrenice rozszerzyły się, a on sam zaczął tańczyć naokoło rozpalonych pochodni. Przepowiednia, którą wygłosił brzmiała następująco:

Przybędą ze wschodu ludzie, którzy nie podlegają żadnym znanym nam schematom. Rappię czeka niespokojny czas, wiele zmian. Ważne, abyście nie pozwolili przybyszom dokonywać wyborów, nie słuchajcie ich. Pojawią się jutro i będą wyglądali, jakby dopiero co wstali z loża, chociaż słońce będzie już powoli całowało horyzont. Przygotujcie dla nich wasze najlepsze trunki i pod żadnym pozorem nie wspominajcie przy nich o Snoopusie Doggusie. Pamiętajcie, bogowie wam sprzyjają.

Po tych słowach kapłan opadł na podłogę i zmęczonym głosem prosił o „gibon długi jak samolot", jednak Sokołus Wielki był zbyt zajęty analizowaniem słów przepowiedni by jakkolwiek zareagować na prośbę Igiego.

Rappia była zagrożona, a on nadal nie wiedział, jak może ją ochronić...

RAP-POLISOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz