Najmroczniejszy Rozdział

93 14 6
                                    

[Przedstawione wydarzenia są alternatywnym zakończeniem serialu „Over the garden wall". Zawiera spoilery do serii]

Z bezimienną ropuchą i drżącą błękitką w ramionach brnął przez śnieżycę. W głowie mu wirowało, zarówno od natłoku myśli jak i fatalnego osłabienia, które niczym bestia czająca się za plecami szeptało mu, by w końcu usnął.

Nie mógł - wiedział, że jeśli zaśnie w środku skutego lodem i śniegiem lasu, już nigdy się nie obudzi. Już nigdy nie znajdzie brata, który również niechybnie zginie.

W kółko powtarzał sobie, co będzie, gdy Greg zacznie go szukać, gdy znajdzie go tu, sztywnego, leżącego w śniegu, pogrążonego w nieprzerwanym śnie. Nie mógł na to pozwolić.

W końcu po wyczerpującej podróży poczuł słabe światło, padające na jego twarz spomiędzy gałęzi drzew.

- Światło - sapnął wypuszczając z rąk swoich towarzyszy i rzucając się w stronę doskonale znanej mu lampy, wyłaniającej się ponad grubą warstwę śnieżnego puchu. Uniósł ją wysoko nad swoją głowę, chcąc jak najlepiej przyjrzeć się otoczeniu.

Serce zadudniło mu, a następnie jakby na chwilę zamarło, widząc postać małego chłopca, szczelnie otulaną przez pędy wyrastające z ziemi jakby wprost pod nim.

- Greg! - zachłysnął się powietrzem, odruchowo wyciągając jedną dłoń w kierunku brata, a drugą zaciskając na uchwycie latarni tak mocno, że poczuł jak paznokcie wbijają się w jego przemarzniętą skórę, a knykcie bieleją.

Przez chwilę stał w bezruchu, jakby jakieś silne ręce złapały go za nogi uniemożliwiając choćby myśl o wykonaniu ruchu.

- Greg! - wydarło się z jego gardła ponownie, i dopiero to pozwoliło mu pokonać dzielący ich dystans.

- Wirt..? - przemówił ledwo słyszalnie chłopiec, będąc zbyt słabym by choćby uchylić powieki i pokazać starszemu, że to nie jedynie jego urojenia, a rzeczywiście do niego przemawia.

- Och, Greg - wierzchem wolnej dłoni przetarł jego policzek z pyłu, przypominającego trociny ze ściętego drzewa. Czując zimno skóry brata przebiegł go dreszcz i głos za plecami wrócił.

Zostało mu niewiele czasu

- Wirt... Wirt - znów przemówił, niemal nie poruszając ustami – Przepraszam...

- Greg, nie... To - ostatkami sił powstrzymywał łzy, cisnące mu się po oczu - To tylko i wyłącznie moja wina - odstawił lampę na ziemię i ujął twarz braciszka w dłonie. Czuł, jakby to miał być koniec ich obu. Chciał przytulić Grega, osłonić przed zimnem i ciemnością, jaka ich otaczała. Chciał w tej chwili ukryć go przed całym złem, ale nie mógł. Poczuł jak smukłe gałęzie, powoli wślizgują się między ich ciała.

Bestiusz chciał tylko jego.

W tej chwili łzy już bezkarnie spływały po jego twarzy. Znów to robił. Znów czekał i użalał się, zamiast działać. Znów był zbyt słaby, by się ruszyć. Znów świat dookoła niego się walił, a on nie umiał obronić nawet tej jednej istoty. Tego jedynego, który zawsze w niego wierzył. Nie mógł na to pozwolić. Nie tym razem.

Szybko przeniósł swoje dłonie na pędy, które akurat znajdowały się na wysokości jego oczu i złamał je, a następnie odrzucił na oślep za siebie, nie zważając na to, że nieomal trafił Beatrice.

Coraz szybciej wyłamywał kolejne korzenie, które choć nie odrastały w zatrważającym tempie, to stawały się coraz grubsze, aż w końcu ledwo starczało mu sił, by wypuszczać je z rąk.

Najmroczniejszy Rozdział // Over The Garden WallWhere stories live. Discover now