26.

1.5K 166 191
                                    

Ludwik wciąż nie był martwy, a Juliusz był wściekły jak nigdy, ale siedemnasty grudnia nie przedstawiał się aż tak źle kilka godzin wcześniej, gdy o jedenastej pięćdziesiąt zadzwonił dzwonek kończący przerwę.

Piątą lekcją tamtego dnia była biologia, wciąż niestety figurująca w planie trzecioklasistów, której i tak ani jeden humanista nie lubił ani nie rozumiał. Po siedmiu minutach rozpaczliwych prób ogarnięcia klasy nauczycielka machnęła ręką i usiadła zrezygnowana za biurkiem, odliczając ile do przerwy. Juliusz, Ludwika i Cyk odwrócili się do siebie i zaczęli ożywioną rozmowę o wszystkim i o niczym, począwszy od ponurych, egzystencjalistycznych przemyśleń Cyku, poprzez wesołe paplanie Ludwiki, a kończąc na uprzejmym milczeniu Juliusza, które z czasem przemieniło się w sarkastyczne uwagi do dwóch pozostałych tematów. Właśnie w chwili, w której Cyk tłumaczyło Słowackiemu, że egzystencjalizm sam w sobie nie jest pesymizmem, z przodu sali rozległo się jakieś zamieszanie, a głowa dyrektora, zaglądająca przez drzwi, poprosiła nauczycielkę biologii na korytarz. Gdy Cyk zaczęło odwoływać się do filozofii Sartrego i cytować pisma tegoż autora, nauczycielka wróciła do klasy i oznajmiła głośno:

 – Juliusz Słowacki?

Hałas, wszechogarniający pomieszczenie, ucichł nagle, a wszystkie pary oczu zwróciły się na Juliusza. Sam zainteresowany pobladł jak kartka, pewny, podobnie, jak reszta uczniów, że ktoś jakimś sposobem dowiedział się o fałszowanych wypracowaniach. W końcu Cyk i Ludwika wspominali o tym, że jego charakter pisania nie był taki trudny do rozpoznania, a Mickiewicz idiotą nie był, na pewno musiał się w pewnym momencie zorientować...

– Idź – szepnęła Śniadecka – zrobimy ci naprawdę piękny pogrzeb.

Kiedy Juliusz myślał o tym żarcie z perspektywy czasu, naprawdę wydawał mu się jeszcze mniej śmieszny, niż wtedy, ale doceniał, że dziewczyna starała się go jakoś podnieść na duchu. Trzęsącymi się rękami podniósł plecak i powoli zaczął iść w kierunku drzwi. Na sobie czuł wzrok przerażonych kolegów z klasy, którym nieraz ratował życie swoimi fałszywkami, ale nie myślał w tej chwili o nich, tylko o sobie. Czy wyrzucą go teraz ze szkoły? Czy może pójść do poprawczaka za coś takiego?

Rzeczywistość była jak chlust lodowatej wody w twarz. Tysiąc razy bardziej wolałby dowiedzieć się, że jego oszustwa zostały wykryte, niż żeby usłyszeć to, co słyszał. W miarę jak dyrektor opowiadał mu jakąś mętną relację, o tym, że Salomea Słowacka dzwoniła, i o tym, o czym mówiła przez telefon, Juliusz czuł, jak jego oddech niezdrowo przyspiesza, bicie serca przypomina odgłosem pociąg pędzący po torach, a na czoło występuje pot. Nie obchodziło go, co mówił dyrektor, za dużo myśli kłębiło się w jego głowie. Miał wrażenie, że robi mu się niedobrze, oparł się więc o ścianę i nie wiedzieć kiedy zorientował się, że leży na podłodze z podkulonymi nogami.

Wielokrotnie później tamtego dnia karcił się za tą chwilę słabości i denerwował, że dwójka dorosłych widziała tą jego "scenę", ale leżąc na szkolnym korytarzu nawet przez chwilę o tym nie myślał. Dyrektor najwidoczniej nigdy jeszcze nie spotkał się z taką sytuacją, bo jedynie obracał głową jak zdezorientowana fretka, a nauczycielka biologii uznała, że na nią już czas i prędko wróciła do wnętrza klasy. Jeśli chodzi o Juliusza – ani wtedy, ani nigdy później nie dowiedział się, ile czasu spędził tak na podłodze. Nie mogło to być więcej niż dwadzieścia minut, ponieważ wszystko przeminęło, zanim zaczęła się przerwa, ale jemu wydawało się, że znajdował się w tamtej pozycji przynajmniej przez parę tysięcy lat. Ocknął się dopiero, gdy zatroskana twarz matki pojawiła się w zasięgu jego mglistego spojrzenia i to przywołało go z powrotem na Ziemię. Późniejsze wspomnienia wcale nie były jaśniejsze, snuł się za Salomeą ulicami miasta ledwie kontaktując ze światem, aż w końcu znalazł się w domu, gdzie w końcu oprzytomniał choć trochę.

Odium | słowackiewicz [TRWA KOREKTA]Where stories live. Discover now