Następnym razem spytam ją wprost - przeszło mu przez myśl - następnym razem.

*

Wbrew temu, czego obawiał się Juliusz, lekcje polskiego wcale nie były takie złe. Mieli pakt - i co dziwniejsze, zarówno on, jak i nauczyciel go przestrzegali. To im w zupełności wystarczało, żeby się nie pozabijać, i tylko czasami Słowacki musiał wywracać oczami podczas słuchania głupich wypowiedzi swoich kolegów. Ludwika tymczasem najwidoczniej uznała, że skoro Juliusz wrócił na lekcje polskiego wszystkie problemy zostały już rozwiązane, dlatego zaczęła fazę, w której usilnie starała się zaprzyjaźnić Juliusza z jakimiś innymi osobami z klasy.

- Daj spokój - szepnął do niej, kiedy akurat siedzieli rankiem siedemnastego stycznia na matematyce - to wcale nie tak, że nie kojarzę nikogo z tej klasy. Znam ciebie, tę twoją Marylę, Towiańskiego, i... i...

Śniadecka wywróciła oczami i odwróciła się do niego, jako że siedziała jedną ławkę do przodu.

- Ach tak? W takim razie kto to jest? - wskazała na osobę siedzącą obok niej.

Juliusz zmierzył nią od stóp do głów. Długie włosy zasłaniające twarz, czarna, skórzana kurtka (choć Juliusz mógł się założyć, że to nie była prawdziwa skóra), wysokie czarne glany, blada twarz... za Chiny Ludowe Słowacki nie potrafił przypomnieć sobie imienia tego człowieka.

- Eee... - zająknął się - to jest... gość, który siedzi z tobą w ławce?

Za chwilę musiał odsunąć rękę, bo Ludwika pochyliła się, żeby go trzepnąć po ramieniu.

- To jest Cyk Norwid, siedzi przed tobą w ławce od trzech lat, jak możesz nie kojarzyć?!

Cyk odwróciło się i pomachało nieśmiało do Juliusza.

- Bardzo lubię twój styl pisania, wiesz? - powiedziało.

Słowacki zarumienił się.

- Naprawdę?

- Tak, "Balladyna" była bardzo fajna - dodało Cyk, tym razem wywołując szok u Juliusza.

Chłopak rozejrzał się, żeby upewnić się, że nauczyciel ich nie widzi i spytał:

- Skąd... skąd znasz "Balladynę"?

- Umm, z internetu? Naprawdę myślisz, że tak trudno rozpoznać, kto to napisał?

Ludwika siedząca obok nich parsknęła cicho śmiechem.

- Juliuszu, masz dużo bardziej banalną osobowość, niż ci się wydaje.

- Obrażam się - Słowacki nabrał koloru dojrzałego pomidora, co przy jego jasnej skórze naprawdę nie było takie proste do osiągnięcia.

Ich rozmowę przerwał nauczyciel, wołający, że jeśli chcą, mogą poprowadzić lekcję, dlatego zamilkli. Aż do końca lekcji Juliuszowi nie udało się pozbyć szerokiego uśmiechu z twarzy - pokonał swoją barierę komfortu, o której tyle gadała Ludwika, poznał kogoś, kto czyta jego prace i do tego je lubi, a wszystko wydało się zmierzać w dobrym kierunku...

*

Salomea trzęsącymi się rękami wyjęła telefon z torebki i weszła w kontakty.

Kiedy tydzień temu z jej przyczyny przyjaźń Ludwika i Juliusza została rozbita, zadbała o to, żeby numer Spitznagla zniknął z telefonu jej syna, jednak na wszelki wypadek zapamiętała go sobie, gdyby kiedyś miał się jej przydać, choć mocno w to wątpiła. A jednak teraz dziękowała sobie w duchu, że go nie zapomniała, bo dopiero tego dnia zorientowała się, jaki błąd popełniła.

Nie wycofywała swoich oskarżeń wobec Ludwika, oczywiście, że nie. Wciąż był dla niej obleśnym dilerem i złodziejem, do którego chowała wielką urazę. W jednym jednak się pomyliła - to nie on był powodem, dla którego Juliusz opuszczał się w szkole. Powodem było coś innego, coś, co musiało wydarzyć się na przerwie między jednym polskim, a drugim, coś, z czym Spitznagel nie miał nic wspólnego. Nawet, jeśli Salomea nie miała ochoty wybaczać chłopakowi większości jego czynów, to jednak jedno mu się należało - przeprosiny za te oskarżenia, które go nie dotyczyły.

Z głębokim westchnieniem, które niby miało ją uspokoić, ale w rzeczywistości tylko jeszcze bardziej zdenerwowało. Nie była pewna, co chciała powiedzieć Ludwikowi, ale wiedziała, że coś musiała powiedzieć. Nienawidziła być niesprawiedliwa, a jeszcze bardziej: nienawidziła się mylić.

Jeszcze jeden głęboki wdech i zadzwoniła.

Po dwóch sygnałach słuchawka została odebrana.

- Halo? - był to żeński głos.

- Dzień dobry, czy rozmawiam z Ludwikiem Spitzn- - zaczęła Salomea, po czym dotarło do niej, że to zdecydowanie nie chłopak odebrał słuchawkę - przepraszam, chyba pomyłka.

- Nie, nie, dodzwoniła się pani do Ludwika Spitznagela - uspokoił kobieta po drugiej stronie linii.

- Więc... czy mogę z nim rozmawiać? - panią Słowacką ogarnął niewyjaśniony niepokój, świadomość, że coś, co zaraz usłyszy, może jej się nie spodobać.

- Z kim rozmawiam? - nie odpowiedziała kobieta w słuchawce.

- Ach, no tak! - Salomea pacnęła się w czoło, orientując się, że przecież się nie przedstawiła - jestem Salomea Słowacka-Becu, matka jednego z przyjaciół Ludwika.

- Dobrze, że pani dzwoni - kobieta odetchnęła z ulgą - pański syn jest jedyną osobą, którą udało nam się powiązać z Ludwikiem Spitznaglem.

- Nam? - spytała Salomea, coraz bardziej przepełniona niepokojem - czemu miałaby pani go z kimś powiązywać?

Zapadła długa chwila milczenia.

- Może wolałaby pani usiąść, zanim pani opowiem.





AAAAA TRZY ROZDZIAŁY DO ŚWIĄT AAA

Autentycznie, nie wierzę, żebym się wyrobiła.

Ale miejmy nadzieję, że zdążę, bo tyle mi się wątków pobocznych rozwinęło, że te następne rozdziały będą miały chyba po trzy tysiące słów...

Odium | słowackiewicz [TRWA KOREKTA]Where stories live. Discover now