– Ręce do góry – nakazała Dasha, po czym wsunęła na mnie materiał, który od razu dopasował się do krzywizn mojego ciała. – Cudowna – szepnęła, lustrując z zachwytem swoje dzieło. – Jeszcze moment i zaraz skończymy – rzekła, po czym sięgnęła po perfumy.

Spryskała nimi mój dekolt, a potem musnęła nogi nawilżającym olejkiem.

– Proszę, załóż je. – Podała mi srebrne sandałki na szpilce. – I jeszcze to. – Zapięła na mojej szyi łańcuszek z zawieszką w kształcie łzy.

Nadgarstek przyozdobiła bransoletką z tej samej kolekcji.

– Tak, teraz jesteś gotowa. Chodźmy. – Klasnęła w dłonie, a potem ruszyła w stronę wyjścia z apartamentu.

Z mojej złotej klatki.

Przed drzwiami stało dwóch strażników. Zawsze. O każdej porze dnia i nocy, chyba że nie było mnie w domu. Zmieniali się dość często, więc nie czułam przywiązania do żadnego z nich. I żadnemu z nich nie ufałam. Niezmiennie od kilku lat obłapiali moje ciało tymi obrzydliwymi spojrzeniami, niezależnie od tego, co miałam na sobie. Przywykłam do tego już dawno, choć ostatnio odnosiłam wrażenie, że spojrzenia te przybrały na sile. Nie miało znaczenia, kto stał akurat na straży. Wszyscy byli tacy sami. Jedyne, czym mogłam się pocieszyć to, że tylko na tyle mogli sobie pozwolić. Za cokolwiek innego straciliby życie. Tylko raz ktoś odważył się podjąć to ryzyko. Nigdy więcej go nie widziałam.

Ruszyłam przestronnym korytarzem w kierunku sali balowej. Dasha szła u mojego boku. Jak zwykle podziwiała złote wykończenia, bogate zdobienia, wiekowe żyrandole zwisające z wysokich, łukowatych sufitów i ogromne portrety najbardziej zasłużonych – według Wiktora – przodków oraz przyjaciół rodziny. Nigdy nie rozumiałam, co tak bardzo ją fascynowało w tym widoku. Zupełnie, jakby codziennie widziała ten przepych po raz pierwszy.

Po drodze minęło nas czterech strażników.

Dom Wiktora był fortecą nie do sforsowania. Położony na obrzeżach Moskwy, nadziany zabezpieczeniami i strażnikami, którzy robili obchód co pięć minut. Obchód wokół rezydencji, ogrodu i wewnątrz. Dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Stróżujące psy, wysoki na cztery metry mur, pancerne samochody i zaawansowana elektronika. Wszystko, co choćby w małym stopniu mogłoby przyczynić się do zachowania bezpieczeństwa.

Strażnik czuwający przy otwartych na oścież drzwiach, prowadzących do sali balowej i znajdującej się obok jadalni, skinął mi głową na przywitanie. Nie odpowiedziałam. Weszłam do środka i usłyszałam, jak drzwi się za mną zamykają.

Wiktor siedział u szczytu długiego na dwadzieścia osób stołu, choć nakrycia były tylko dwa. Uniósł na mnie wzrok znad grubego pliku dokumentów. Zmierzył pozornie neutralnym spojrzeniem najpierw moje ciało, a potem twarz.

– Jesteś blada. Dobrze się czujesz?

Subtelność to cecha, o której Wiktor nigdy nie słyszał. Jeśli coś mu się nie podobało, mówił wprost i oczekiwał poprawy. Jeśli wszystko było w porządku, nie mówił nic. Na punkcie mojego wyglądu był wyjątkowo wyczulony. Od kiedy sięgam pamięcią robił wszystko, abym wyglądała perfekcyjnie. Zdrowa dieta, laserowa depilacja, zabiegi ujędrniające i modelujące sylwetkę. Wszystko, co tylko mógł.

– Dobry wieczór. Tylko ból głowy.

Wiktor zmarszczył brwi w wyrazie konsternacji.

– Dasha już mi podała środki przeciwbólowe. Zaraz powinny zacząć działać.

Bez słowa wrócił do czytania dokumentów.

Czekałam, aż pozwoli mi usiąść. Obserwowałam jego gęste, przyprószone siwizną włosy i starannie przycięty zarost. Był przystojnym mężczyzną o ciemnych oczach i śniadej cerze. Jego ciało skryte było pod szytym na miarę, grafitowym garniturem, spod którego wystawał kołnierzyk czarnej koszuli.

– Usiądź – powiedział w końcu. – Muszę z tobą porozmawiać.

W ciszy zajęłam wolne miejsce. Nie dopytywałam, o co chodzi. Rzadko odzywałam się niepytana. Zazwyczaj czekałam, aż Wiktor sam się odezwie.

– Najpierw coś zjedz. Wyglądasz, jakbyś miała zaraz zemdleć – mówił do mnie nie odrywając wzroku od kartek.

Nałożyłam sobie na talerz sałatkę. Nie umknęło mojej uwadze, jak Wiktor ukradkowo zerknął, czy aby przypadkiem porcja nie jest za duża. Ujęłam widelec i wsunęłam zielony listek do ust. Lana – pomoc kuchenna – zbliżyła się do mnie z uśmiechem i napełniła moją lampkę czerwonym winem. Mimo, iż nie byłam jeszcze pełnoletnia, Wiktor pozwalał mi pić wino jako dodatek do kolacji.

– Dziękuję – wyszeptałam, odwzajemniając jej uśmiech.

Wiktor rzucił dokumenty na stół i zawiesił na mnie spojrzenie.

Upiłam łyk wina nie przerywając kontaktu wzrokowego, jaki się między nami nawiązał. Miał mi do przekazania ważną informację. Znałam go na tyle dobrze, aby to wiedzieć.

– Za dwa tygodnie kończysz osiemnaście lat.

Odłożyłam lampkę na stół.

– Wyprawimy z tej okazji przyjęcie – oznajmił beznamiętnym głosem.

Przestałam jeść i czekałam na słowa, które wiedziałam, że zaraz padną.

– Na tym przyjęciu pojawi się Alessandro Balducci. Twój przyszły mąż.

Byłam świadoma, że ten dzień nadejdzie i wiedziałam, że będzie to niedługo, ale i tak serce zabiło mi szybciej, a oddech zrobił się płytszy.

– Przyjedzie razem ze swoją rodziną, jak na prawdziwego Włocha przystało. Podobno nie może się doczekać, żeby cię wreszcie poznać. – Kącik ust Wiktora uniósł się w czymś, co mogło być uśmiechem lub zwykłą drwiną. – Dasha zadba, abyś zrobiła dobre pierwsze wrażenie.

Spuściłam wzrok na lampkę i zauważyłam, że moja dłoń leżąca tuż obok drży.

– Chyba nie muszę ci mówić, jak ważne będzie to dla nas wydarzenie? Na to właśnie czekaliśmy. To jest rodzina, która jest nas warta. Razem stworzymy coś wielkiego.

To było moje zadanie. To po to Wiktor przez tyle lat utrzymywał mnie przy życiu. Po to o mnie dbał. Po to mnie stworzył. Nie było to żadną tajemnicą, choć dowiedziałam się o tym dopiero kilka lat temu. Mogłoby się wydawać, że to wystarczająco dużo czasu, aby przywyknąć do myśli, że jestem jedynie środkiem do osiągnięcia celu. Zawsze jednak była gdzieś z boku. Niewidoczna, ignorowana, zasypana grubą warstwą bieżących spraw.

– Rozumiem – powiedziałam.

Sama byłam zaskoczona tym, jak spokojnie brzmiał mój głos.

– To dobrze. Mam nadzieję, że do czasu przyjęcia uporasz się z tymi bólami głowy. Ostatnio często ci się zdarzają. Nie chcę, żeby cokolwiek zepsuło ten wieczór.

Przytaknęłam, wciąż na niego nie patrząc.

– I nie rób takiej zbolałej miny. Mam też dobrą wiadomość, która na pewno poprawi ci humor.

Uniosłam głowę.

– Na jutrzejszej kolacji będzie nam towarzyszył gość honorowy. Przyjedzie do nas prosto z Włoch...

Spięłam się. Błagam, tylko nie Alessandro...

– Po czterech latach nieobecności w nasze progi zawita nie kto inny, jak Michael Wayne.

Gdy mnie ukradniesz - WYDANA!Where stories live. Discover now