- Bardzo cię przepraszam. Po prostu nie mogłem znieść twojego użalania się nad sobą. Zareagowałem zbyt agresywnie. - machnąłem ręką na niego i poprawiłem swoją koszulkę.

- Nie szkodzi. Sam bym tak zrobił, wobec ciebie. - zaśmiałem się cicho. Wziąłem kilka głębokich wdechów i wróciłem do początkowej pozycji, dalej trzymając worek lodu przy czole.

- Skoro już skończyliście swoje prywatne kółko psychologiczne. - podskoczyliśmy w miejscu i spojrzeliśmy na naszego speca od komputerów, który trzymał jakąś teczkę w dłoni. - Mam coś, co cię zaciekawi, Tyrek. - rzucił to na biurko i oparł się o blat, spoglądając na mnie uważnie, jednocześnie szczęśliwy. - Poszperałem trochę po kamerach miasta i znalazłem blok, w którym mieszka nasz ptaszek. Wielokrotnie tam wjeżdża i nocuje. - powoli zacząłem przeglądać wszystkie zdjęcia, a z tyłu głowy jakiś głos podpowiadał mi, bym zebrał zespół i jechał tam.

- Tom! Zbierz wszystkich! Jedziemy po nią. - złapałem za kluczyki od samochodu, nałożyłem kamizelkę kuloodporną, a do kabury schowałem pistolet.

- Gdzie ty się wybierasz, Tyrek? - spojrzałem na Davida, stojącego w wejściu do swojego biura. Ciemnoskóry był bardzo zdziwiony moim wyposażeniem, a także towarzyszącą ekscytacją i determinacją.

- Na Financial District. - załadowałem ostatni pistolet i schowałem do zapaski.

- A po co? Będziesz aresztować bogatych, niewinnych biznesmenów i bizneswomen? - posłałem mu ironiczny śmiech i zacząłem kierować się do wyjścia.

- Jadę po naszego Ojca Chrzestnego. - narzuciłem policyjną kurtkę i wyszedłem z budynku komisariatu, prosto do samochodu. Na dach przyczepiłem koguta, który odpalił się w momencie, gdy uruchomiłem silnik. Jako pierwszy wyjechałem na ulicę, a za mną kilka następnych samochodów. Błędy przeszłości przestały istnieć. Tak jak Ferguson mówił. Użalaniem nad sobą nic się nie zdziała, trzeba wyciągać z niej lekcje.

W uszach słyszałem jak zamykam kajdanki na nadgarstkach dziewczyny i wyprowadzam ją do samochodu policyjnego.

Po niecałej pół godzinie, dojechałem na miejsce. Złapałem za telefon i spojrzałem na wysłanego sms'a przez Jamesa.

Piętro sto czterdzieste siódme.

Schowałem urządzenie do kieszeni i wszedłem do budynku, a na wejściu zatrzymał mnie ochroniarz. Wyraźnie zaskoczony jego widokiem, zapomniałem na chwilę jak się nazywam, ale wybudził mnie z transu, gdy się odezwał.

- Pan do kogo. - z kieszeni wyjąłem swój identyfikator, na którym zapisane były moje dane oraz stopień policyjny i odznaka. Mężczyzna przyjrzał się, a zaraz potem odsunął się z wejścia, dając sygnał, że nie będzie stawał nam na drodze.

Wszedłem w głąb budynku, aż w końcu stanąłem przy przejściu w stronę schodów i w stronę windy.

- Wszyscy idą schodami i pilnują dookoła, czy nie ucieka, ja pojadę windą i zrobię najazd. - dotarłem do windy, która nagle otworzyła się, a z niej wysiadła blondynka, która szukała czegoś w torebce, bardzo szybko, aż jej dłonie się trzęsły. Gdy tylko podniosła na mnie wzrok, od razu podskoczyła ze strachu, aby po chwili wyjść z metalowego pudła. Jedynie wzruszyłem ramionami i wsiadłem do windy, jednocześnie wciskając piętro 147. Dostałem jeszcze szybkiego sms-a od Jamesa, który naprowadził mnie na odpowiednie drzwi.

Czas niemiłosiernie się opóźniał. Miałem wrażenie, że świat stanął w miejscu, a mój cel ucieka sobie spomiędzy moich palców. Gdy w końcu ogarnąłem, że dojechałem na miejsce, wyciągnąłem pistolet z pochwy i udałem się do mieszkania, który jako jedyny znajdował się po prawej stronie.

- Szach Mat, szmato. - wyważyłem nogą drzwi i wszedłem do środka, mając wyciągnięty pistolet przed siebie. Zawitała mnie głucha cisza, którą co chwilę przerywał tykający zegar.

Ostrożnie przejrzałem każdy zakamarek penthouse'u. Każdą szafę, pod każdy mebel zaglądałem, wszystkie poduszki wywaliłem, by mieć pewność, że się nie ukryła. Nawet wszedłem do łazienki i przejrzałem cały balkon. Ani żywej duszy. Ubrania jak i jej broń, a także wszelkie narkotyki, zniknęły. Żadnego okruszka nie było.

- Uciekła nam? - spojrzałem na Patricka, który cały zdyszany, czerwony na twarzy i spocony, stał oparty dłońmi o swoje kolana. Każdy wdech był dla niego zbawieniem, a gdy próbował robić kroki, wyglądał jak galareta. Głośno westchnąłem i wyglądnąłem przez wielkie okno, które znajdowało się w salonie z dużym aneksem kuchennym.

- Uciekła.

Powoli wyszedłem na balkon, zasuwając szklane drzwi. Oparłem łokcie o barierkę, a z mojego gardła wydostał się głośny krzyk irytacji i złości.

Splotłem palce ze sobą i położyłem dłonie na potylicy, a głowę opuściłem i spojrzałem na to, co się dzieje na ulicy. Chodź ciężko było dostrzec, ja mimo wszystko widziałem, jak samochody mijały się beztrosko na światłach i pasach, ludzie przechodzili obok siebie bez namysłu, kim może być ten ktoś, kogo spotkali na ulicy.

Wtedy mnie olśniło. A co jeśli ta blondynka, to był mój cel, ale pod przykryciem? Co jeśli znowu mnie przechytrzyła i wiedziała, że będę tam? Wyjąłem szybko telefon z kieszeni i zadzwoniłem ponownie do Jamesa.

- Sprawdź mi blondynkę, która wychodziła dwie minuty po tym, jak weszliśmy do budynku. - chłopak chwilę posiedział w milczeniu, ale w tle słychać było klikanie myszki i uderzanie palców w klawiaturę.

- Nie wyszła z samego budynku, tylko weszła do podziemnego parkingu i tutaj obraz się urywa. Na parkingu nie są włączone kamery. Od ponad godziny nie działają, wyświetlając tylko ładowanie. - skarciłem się w myślach, że znów mi uciekła spomiędzy palców. Poczucie winy znów wróciło, a głos, z tyłu głowy, śmiał mi się prosto w twarz.

- Dzięki. - rozłączyłem się i znów urządzenie schowałem do kieszeni. Wziąłem głęboki oddech i wykrzyknąłem. - Kurwa! - echo odbiło się od budynków, które stały dookoła, ale nikt nie otworzył okna i nie zareagował. Chwilę to zajęło, ale w końcu wróciłem do mieszkania, wiedząc, że nerwy i nienawiść dalej mnie trzymają przy sobie. Patrick spojrzał na mnie, gdy złapałem za lampkę, która stała przy sofie i cisnąłem nią o podłogę, a szkło, z którego składało się całe AGD, roztrzaskało się po panelach.

- Borys, wszystko dobrze? Jesteś jakiś poddenerwowany. - wciągnąłem głośno powietrze. Takie teksty zawsze działały na mnie, jak płachta na byka. Nie wolno było ich wypowiadać.

- Jestem oazą spokoju. Tym pierdolony kwiatem lotosu, na tafli, jebanego, zajebiście spokojnego, jeziora. Przez moje ciało przepływa pozytywna energia, którą mogę się dzielić z innymi, jak swoim chujem. Ten pieprzony wagon, wypełniony medytującymi, tybetańskimi mnichami, jest wręcz moją duszą, która krzyczy, bym zajebał tą sukę. Życie jest w chuj piękne, jak naszyjnik wyjebany diamentami. A agresja? Co to agresja? Wcale mnie nie męczy. Jestem jak ten pieprzony wiatrak, na tym pieprzonym polu i zamieniam pieprzone powietrze, w pieprzoną energię. - Patrick wyglądał jak chce coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Ja przymknąłem oczy i starałem uspokoić swoją nerwowość i agresję, łapiąc głębokie oddechy.

- Czyli... Jesteś spokojny? - automatycznie otworzyłem oczy i uśmiechnąłem się sztucznie.

- Jestem w chuj spokojny, tylko ta, suka robi mnie w chuja! - przetarłem twarz dłońmi i usiadłem na krześle, które stało niedaleko mnie. - Ona ma dobre wtyki, skoro wie o każdym moim ruchu. Albo ma świetnego informatyka... Albo wszczepiła mi nadajnik. Tyle pytań i brak odpowiedzi! - schowałem twarz w dłonie, aby uspokoić całe spięte ciało.

Różowowłosa stała się moją wielką zagadką, której nie da się rozwiązać od razu. Albo będę musiał działać według jej toku rozumowania, albo skończę na samym dnie.

MafiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz