Czerwony parasol

44 10 0
                                    

Mokre płyty chodnika lśniły w słońcu. Joanne uwielbiała angielską pogodę i zupełnie nie przeszkadzało jej, że podczas niespodziewanych ulew musi chować się w przypadkowych sklepach.

Przechodnie nie cieszyli się długo promieniami słońca. Ciepłe, popołudniowe światło zostało pochłonięte przez kolejną szarą chmurę. Drobne kropelki wody rozbijały się pod nogami Joanne. Mżawka nie przerażała dziewczyny. W końcu i tak była mokra, a do domu nie pozostało wiele drogi. Uśmiechnęła się. Ulice Notting Hill były piękne zawsze. Nawet w deszczu.

Turyści pochowali się w kawiarniach i sklepikach z pamiątkami. Co poniektórzy parli naprzód ukrywając się pod parasolami. Joanne rzuciła się w oczy kobieta o ciemnych lokach, trzymająca w ręce duży, czerwony parasol. Czarny płaszcz i torebka mokły, gdy kobieta próbowała rozłożyć parasolkę. Po chwili odniosła sukces. Ruszyła dalej, zakryta czerwonym materiałem. Zupełnie nie zwróciła uwagi na przypatrującą jej się Joanne.

Dziewczyna szła przed siebie z szerokim uśmiechem na ustach. Mokry sweter powodował pewien dyskomfort, ale mimo to Joanne nie spieszyła się. Znajdzie czas na wszystko – i na spacer, i na przebranie przemoczonego ubrania.

Kolorowe liście fruwały w tę i z powrotem, od ulicy do ulicy, zatrzymywały się w kanałach i na parapetach domów. Nieliczne wciąż trzymały się drzew swoimi drżącymi ogonkami. Wiedziały, że nie wygrają walki z wiatrem, a jednak postanowiły walczyć do samego końca. Liście przypominają mi ludzi – pomyślała Joanne.

Lubiła spacery po kolorowych uliczkach Notting Hill, bo wtedy miała najwięcej czasu na głębokie refleksje. Już dawno temu przestała rozmawiać z przyjaciółmi o tym, co jej siedzi w głowie. Miała dość krzywych spojrzeń i wiecznego niezrozumienia. Nie winiła nikogo. W końcu nie każdy ma czas i ochotę na dziwaczne rozmyślania, takie jak porównywanie liści do ludzi.

Deszcz przestał padać akurat, gdy Joanne dotarła do domu. Dwupiętrowa kamienica w kolorze pastelowego błękitu obiecywała ciepło i odpoczynek po długim dniu. Dziewczyna wygrzebała klucze z kieszeni przemoczonego swetra.

Wewnątrz przywitał ją hałas i zapach obiadu, który zdążył już dawno ostygnąć.

– Jo? – rozległo się z salonu.

– Cześć, to ja – odparła dziewczyna.

Chwilę później metr przed nią przebiegły dwie niskie, roześmiane istoty. Po zielonych pelerynach z bibuły Joanne poznała, że to Marsjanie. Z całą pewnością polowali na żelkowe niedźwiedzie ukryte w szufladzie ze słodyczami.

Dziewczyna weszła schodami na ostatnie piętro domu. Ukryła się w pokoiku na końcu korytarza. Zmieniła mokry sweter na zbyt dużą, czerwoną bluzę. Blond włosy zaplotła w dwa cienkie warkocze. Nareszcie w domu. Ostatnio gdziekolwiek by nie była, czuła się wspaniale. Nieważne, czy to w zaciszu swojego pokoju, czy na zalanych deszczem ulicach najpiękniejszej dzielnicy Londynu.

– Joanne, zjesz obiad? – rozległ się z dołu głos mamy.

– Zaraz przyjdę – odparła dziewczyna, choć w tym momencie zupełnie nie myślała o jedzeniu.

Jej głowę zaprzątały płyty, które odłożył dla niej przystojny sprzedawca. Dziwny był z niego chłopak. Musiał być trochę starszy od niej, chociaż przez ciemną grzywkę opadającą na czoło i wielkie, kwadratowe okulary wyglądał na dzieciaka. Kojarzył Eltona Johna. Joanne była ciekawa, czy poza gustem muzycznym coś jeszcze ich łączy. Przyłapała się na myśli, że chciałaby poznać lepiej gburowatego chłopaka. Ciekawe, czy będzie w sklepie w poniedziałek, gdy pójdzie odebrać płyty...

– Jo, odgrzałam ci jedzenie!

Joanne spojrzała za okno. Słońce na powrót skryło się za chmurami. Zbliżał się zmrok, a wraz z nim kolejna ulewa. Kochana angielska pogoda. 

Jesień w Notting HillWhere stories live. Discover now