Rozdział 5

3.3K 190 725
                                    

Spotkanie w kryjówce zakończyło się tym, że dostałem kurwicy od ciągłych pytań i odszedłem bez pożegnania. Wściekły na cały świat szedłem samotnie przez las. Nie zwracałem nawet uwagi na wydłużające się cienie drzew. Świadomie wybrałem dłuższą drogę. I kiedy już myślałem, że mam szansę na spokojne poukładanie myśli, usłyszałem za sobą krzyk.

- Eddie! Zaczekaj!

W moją stronę pędził Richie. Co chwila potykał się na tych swoich długich nogach. Ignorując go, ruszyłem dalej. Doszedłem do głównej ulicy. Latarnia akurat się zapaliła. Od głośnego natłoku myśli całkowicie odciąłem się od otoczenia. I to był błąd.

Nie zauważyłem samochodu Bowers'a nadciągającego z dużą prędkością zza zakrętu. Niczego nieświadomy wszedłem na jezdnię. I gdy ryk silnika był już tuż obok mnie, wszystko zaczęło dziać się szybciej.

Słyszałem tylko czyjś krzyk. Blask świateł samochodu oślepił mnie. Stanąłem jak wryty. I nagle poczułem czyjąś rękę na ramieniu. Upadłem odciągnięty do tyłu. Przed moimi oczami śmignął mi pojazd. Serce tłukło mi tak mocno, jakby miało się zaraz wyrwać.

- Nic ci nie jest?

Głos tuż przy moim uchu doprowadził mnie prawie do zawału serca. Spojrzałem na jego właściciela. Zdyszany Richie wpatrywał się we mnie przerażony. Czując się przy nim bezpiecznie, moje emocje dały upust w łzach. Rozpłakałem się głośno. Chłopak natychmiast zgarnął mnie w ramiona. Zaciągnąłem się jego zapachem. Jakoś nigdy wcześniej nie zwracałem na niego uwagi. Ale był nawet... przyjemny.

Dobrych kilka minut spędziliśmy na kolanach. Moje kończyny były jak z waty. Dopiero otarłem się o śmierć. I to na oczach mojego najlepszego przyjaciela.

- Jesteś cały? - zapytał delikatnie.

- Ch-chyba tak - wyjąkałem.

Richie pomógł mi wstać. Niemal od razu upadłem. Cały się trząsłem. Nie potrafiłem nawet utrzymać równowagi.

Okularnik odwrócił się do mnie plecami i kucnął.

- Wskakuj na barana. Tylko mnie nie uduś.

Drżącymi rękoma objąłem ramiona chłopaka. Wstając złapał moje nogi pod kolanami. Usadowiłem się tak, aby było wygodnie nam obu.

- Czy ty musisz przyciągać kłopoty?

Nie miałem siły odpowiedzieć na to pytanie. Nadal byłem w zbyt dużym szoku. Jednak przy Richie'm czułem się dziwnie bezpiecznie. Ułożyłem głowę w zagłębieiu jego szyi i, odurzając się jego zapachem, zasnąłem.

***

Obudziłem się o poranku. Słońce grzało mnie po twarzy, a na sobie miałem wczorajsze ubrania. Z kuchni dobiegały do mnie dźwięki porannej krzątaniny mojej mamy. Wziąłem czyste ubrania z szafy i poszedłem pod prysznic.

Gdy tylko odświeżony usiadłem przy stole, mama postawiła przede mną pokaźną stertę naleśników.

- Dzień dobry, misiaczku - zagruchała.

- Cześć, mamo.

- Masz to wszystko zjeść.

Spojrzałem na gigantyczną porcję jedzenia przede mną. Nawet połowę byłoby mi ciężko wepchnąć...

- Że co? Niby dlaczego?

- Jesteś mizerny i wygłodniały, a z braku energii zasypiasz nawet przy ludziach. Do czego to doszło, żeby Richard przynosił cię na rękach do domu?!

It's just a joke //REDDIEWhere stories live. Discover now