You don't do it for me anymore

Start from the beginning
                                    

   — Hej, tutaj Vanity Hamilton. — zaczęłam radośnie, co idealnie zakryło szalejący wewnątrz mnie stres. — Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jaka jestem szczęśliwa, że już za parę chwil ponownie stanę się waszą ukochaną Chantel Michaelson. Mam nadzieję, że ekscytujecie się tak samo, jak ja. Buziaki. — mówiłam, będąc już pomalowana, a na ostatnie słowo wykonałam gest przesłania całusa do kamery.

   W garderobie zrzuciłam z siebie swoje dotychczasowe ubrania i zamieniłam je na te przygotowane specjalnie przez stylistów. Stanęłam przed lustrem. Prezentowałam się naprawdę nienagannie w zwiewnej, beżowej sukience do kolan, na którą miałam zarzuconą skórzaną kurtkę, a stopy zdobiły tego samego koloru sandały na obcasie, które jeszcze bardziej wydłużały moje długie nogi. Jednak najbardziej zachwyciła mnie moja fryzura. Blond włosy, które na co dzień katuję prostownicą, by żaden kosmyk, nie podwinął się do boku, teraz formowały się w piękne fale, których nigdy nie potrafił wykonać żaden inny fryzjer, jak ten wynajęty tutaj przez kierownika.

   Po raz ostatni spojrzałam na telefon. Szybko odblokowałam go, wchodząc na Messengera.

Od: Gigi Hadid:

trzymam kciuki, stara. Zmieciesz ich z planszy. Zayn i Mei też trzymają kciuki

Od: Gigi Hadid:

PS staraj się udawać, że nie ma tam Laurenta tylko Nate choć wiem że to nie takie proste

Do: Gigi Hadid:

chcę do domu... uściskaj malutką i powiedz, że ciocia kupiła jej wyderkę

   Schowałam iPhone'a do swojej granatowej torebki. Wzięłam kilka głębokich wdechów na uspokojenie, lecz niewiele to dało. Ba! Nie dało to kompletnie nic. Jedyne co mnie stawiało do pionu, to fakt, że jestem w pracy i wszystkie interakcje, jakie będę wykonywać z dwudziestotrzylatkiem będą stricte zawodowe.

   Rola Chantel była moim największym marzeniem, które zostało spełnione. Otworzyło mi to drzwi na świetlaną przyszłość. Mam rzeszę fanów, sławnych znajomych, zarabiam miliony dolarów oraz zdobyłam uznanie milionów ludzi z całego świata. Wiele osób myśli, że wiodę idealne życie i zazdrościło mi to. Nie rozumiałam jednak dlaczego, skoro znają mnie tylko z tej medialnej strony. Owszem chodziłam drogą, która była usłana różami, ale te róże zawsze mnie raniły, bo nie ma róży bez cierni.

   Podążałam wąskim korytarzem do jadalni, gdzie czekało mnie śniadanie z pracownikami oraz innymi aktorami. Stukot moich butów zapełniał ciszę na korytarzu, a ja chciałam po prostu stąd uciec.

   Gdy znalazłam się już przy odpowiednim pokoju, nie zwlekałam już z niczym. Nie chciałam marnować czasu na zbędne ociąganie się, bo prędzej czy później i tak doszłoby do naszego spotkania. Nie zatrzymując się nawet na nanosekundę, weszłam do jadalni. Błądziłam wzrokiem po przeszklonym pomieszczeniu, z widokiem na panoramę Nowego Jorku. W centrum pomieszczenia rozciągał się stół, a przy nim siedzieli pracownicy, część obsady, a w tym on.

   Pierdolony Laurent O'Sullivan, zwanym przeze mnie czcigodnym dziełem samego Michała Anioła. Gdyby postawiono jego rzeźbę nawet w najmniejszej mieścinie, mieszczącej się na drugim końcu świata, gwarantuję, że fala turystów pobiłaby rekord w ciągu niecałej doby. Ciemno-kasztanowe włosy finezyjnie opadały na jego ostre niczym brzytwa rysy twarzy, gdzie nie widniał nawet milimetr zarostu. Jedyne co się zmieniło, to pojawienie się kilku nowych mięśni na muskularnym bicepsie, lecz w dalszym ciągu przypominał mi tego dostojnego mężczyznę sprzed dwóch lat. Ba! Wyglądał jeszcze bardziej majestatycznie.

One Shoty 2020Where stories live. Discover now