Od kołyski aż po grób

17 2 0
                                    

Urodziłem się w małej bezimiennej wiosce gdzieś na peryferiach imperium. Mój ojciec... nie pamiętam go zginął jako żołnierz imperium na służbie gdy miałem 2 lata. Moja matka... była dobrą kobietą zginęła z powodu zarazy gdy miałem 10 lat.
Opiekowała się mną ciotka. Gdy dożyłem 12 roku życia zostałem oddany do zakonu by tam służyć bogu i zostać przygotowanym do obowiązkowej służby wojskowej w armii imperium.
Niezależnie czy po zakonie celowałeś w karierę paladyna czy wystarczało ci bycie oficerem, wszyscy młodzikowie w zakonie uczyli się służyć Iomedae Bogu prawego męstwa, sprawiedliwości i honoru boskiemu panu panów i głównemu bogu imperium. Nauka w zakonie kończyła się gdy miałeś 18 lat potem wybierałeś czy szkoła oficerska czy nauki paladynów. Ja wybrałem szkołę oficerską mimo iż nauczyciele nalegali bym został paladynem. Po 4 latach edukacji byliśmy odsyłani na front. Zostałem oficerem i dowodziłem odziałem liczącym 100 żołnierzy. Nie miałem szczęścia, moja służba zbiegła się w czasie z najazdem wrogiej potęgi na imperium. Z kolejnymi bitwami kogoś traciłem kogoś ratowałem. Z czasem ze względu na barwy i pancerz zaczęto mnie nazywać "the purest one" "angel of purification" czy też "mask of the dawn". Nawet się nie spostrzegłem kiedy z zwyczajnej sieroty stałem się bohaterem wojennym. Ludzie mnie podziwiali a po 10 latach wojny dostałem możliwość dalszego pięcia sie po szczeblach kariery... lub odejścia na emeryturę i zostania zarządcą wioski na peryferiach imperium. Jak się zapewne domyślacie wybrałem spokojne życie na farmie. Nie minął rok odkąd zamieszkałem w tej małej wiosce a zdążyłem się zakochać z wzajemnością. Rok później wzięliśmy ślub... a 3 miesiące po tym urodziła nam się córka. Byłem szczęśliwy. Lata mijały córka dorosła wyszła za mąż. Teraz miałem też zięcia i wnuka. Byłem szczęśliwy. Dożyłem 60 lat postawiłem wioskę na nogi po wielkim kryzysie. Miałem rodzinę. 67 zimy mojego życia wszystko się rozpadło, wieczorem na środku wioski otworzył się wielki portal a z niego wyszła horda niumarłych dowodzona przez rycerza śmierci. Wioskę zalał grad trujących bomb i zatrutych strzał. Ja i wielu innych... broniliśmy się na daremno... bez szans na zwycięstwo... walczyliśmy.
Stanąłem na przeciw rycerza śmierci, wymieniliśmy parę ciosów stawiałem mu czoła byle uratować bliskich. Jednak on znudzony walką przyjął na siebie cios i używając magii dotykiem zniszczył moją duszę. Ostatnie co widziałem nim padłem martwy to jak mordują moją rodzinę. Potem wokół zrobiło się ciemno.
Było tak cicho, tak ciemno, tak pusto, tak spokojnie, szłem powoli na dno jakbym tonął w rzece otoczony tą dziwną ciemnością. Wiedziałem że nie żyję umarłem, czułem to instynktownie że to co mnie otacza to prądy rzeki dusz. Gdy dotknąłem dna zacząłem usypiać... ale nagle usłyszałem głos - "to nudne, takie zakończenie jest nudne wielki bohater który umiera gdziś na jakimś zadupiu" słychać jęk irytacji, po czym w ciemności pojawia się światło które zaczęło ciągnąć mnie w swoją stronę.
Słyszałem znowu ten głos:
"Nieśmieszna komedia. Żałosna historia. Nieciekawa opowieść. Dobry żart jest najlepszą bronią komika, zły żart z kolei przypieczętuje jego los, czas na kpinę, czas groteskowy teatr Harlequina, zbudź się dawny bohaterze przedstawienie musi trwać nasz teatr dopiero się zaczyna" - Utonąłem w ścianie światła poczułem powiew letniej bryzy i otworzyłem oczy...

Narodzony Pośrod UmarłychWhere stories live. Discover now