Rozdział 7

24 9 12
                                    

Nie wiedział, ile czasu minęło, lecz w końcu udało mu się wykrzesać wystarczająco siły, by móc otworzyć oczy. Jasne światło mocno raziło jego przyzwyczajony już do ciemności, wrażliwy wzrok. Leżał na ziemi, więc słońce podało mu wprost na jego twarz. Gdy zaczynał powoli rozróżniać więcej szczegółów, dostrzegł wielkie korony drzew przysłaniające błękitne niebo. Nie byłoby to dziwne gdyby nie fakt, że widział takie pierwszy raz w życiu. Rosły na nich przepiękne kwiaty różnych kształtów i barw. Mieniły się niewyobrażalnym blaskiem, a wręcz mógłby przysiąść, że to one były źródłem tego światła. Zdziwiony chciał lepiej zrozumieć obecną sytuację. Nie podejrzewał jednak, iż próba usiądnięcia może być tak ciężka. Zaczął zastanawiać się, dlaczego odczuwa tak nienośne zmęczenie, ale nagle przypomniał sobie, czemu stracił przytomność. Szybkim, nerwowym ruchem odsłonił brzuch, lecz nie było tam żadnej ranny ani nawet zadrapania. Spojrzał na udo i tam także nie znalazł na ciele po niczym śladu. Rzeczami jedynymi przypominającymi to wydarzenie stały się dwie zakrwawione dziury, z których jedna odsłaniała brzuch, a druga kawałek uda. Przypadkiem zauważył, że zniknęła nawet rysa na jego szyi. To wszystko było dość szokującym odkryciem, lecz dodatkowo zaczął pojmować kolejny fakt. Gdy został zaatakowany, słońce powoli zachodziło, a teraz jego położenie wyraźnie wskazywało na południe, więc musiał spędzić tu przynajmniej jeden cały dzień. Gdzie jednak jest tu?

Rozglądając się zdecydowanie mógł stwierdzić, że to miejsce nie przypomina lasu tylko ogród. Wszędzie rosły piękne kwiaty w barwach od jaskrawego niebieskiego, przez intensywną czerwień, aż do czystego złota. Przyozdobione nimi drzewa pięły się w górę, upiększając niebo majestatycznymi gałęziami powyginanymi we wręcz niemożliwe kształty. Miał wrażenie, iż kora niektórych została posypana sproszkowanym złotem, bo iskrzyła się wspaniałym blaskiem. Z niektórych kwiatów wylewała się na ziemię kaskada mieniącego się pyłu, który tworzył olśniewające wodospady. Zauważył też, że cały ten teren odgrodzony jest potężnym murem stworzonym ze zrośniętych ze sobą drzew.

Edmund wręcz zaniemówił, będąc pod wrażeniem tego bogactwa i niewyobrażalnego piękna, lecz ta euforia zaczęła powoli zanikać, ustępując miejsca strachowi. Przyczyną tego było łączenie przez niego niektórych faktów. Został mocno zraniony i stracił przytomność, ale teraz nie ma żadnych śladów i znajduje się niewyobrażalnie pięknym miejscu, w którym niektóre rzeczy powinny po prostu nie istnieć. Czyżby więc teraz nie żył? Czy to miejsce to kraina, do której trafiają dusze po śmierci, a ten dziwny mur odgradza go od świata żywych? Chciał wstać i się upewnić czy to prawda, ale był tak słaby, że upadł od razu na ziemię.

- Nie radzę wstawać. Śmierć jest bardzo wyczerpująca dla ciała.

Ten spokojny i pozbawiony emocji kobiecy głos był dla niego wyraźnie znajomy. Po chwili zza drzewa wyłoniła się zakapturzona postać. Powolnym i dostojnym krokiem zaczęła iść w jego kierunku, a gdy była już wystarczająco blisko, zgrabnym ruchem odsłoniła swoją twarz. Teraz nie mógł mieć żadnych wątpliwości, kto to jest. Jej długi, blond warkocz zwisał swobodnie w okolicy pasa. Te zielone, piękne oczy choć pozbawione jakichkolwiek wyższych emocji patrzyły się na niego z dumą i pogardą jednocześnie. Gdy Edmund już wiedział, z kim ma do czynienia, był w stanie coś powiedzieć.

- Jaka śmierć? Skoro ty tu jesteś i czuję ból, to w takim razie muszę żyć - odpowiedział z dozą radości w głosie, bo w końcu to likwidowało jego cały niepokój.

- Już tak.

- Jak to już?! Sugerujesz, że raz umarłem? Czy to znaczy, iż on mnie zabił, a ty przywróciłaś mnie do życia? Jesteś niesamowita!

Kobieta spojrzała na niego lekceważąco. Widać było po niej, że wesoły i głośny ton jego wypowiedzi wyraźnie ją drażni. Przezwyciężając to uczucie głosem pozbawionym emocji, odpowiedziała.

Tajemnica zielonych oczuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz