Rozdział 4

1.7K 126 54
                                    


Spod prysznica wyszłam czysta, pachnąca i przede wszystkim nieziemsko odprężona. Uśmiech nie schodził mi z ust. Zamiast jak normalny człowiek zacząć się po kąpieli wycierać, stanęłam ociekająca wodą przed lustrem i z dezodorantem w dłoni odśpiewałam a cappella refren „Oops, I did it again". Nie wiem, kto wynalazł wibrator, ale gdyby to ode mnie zależało, dostałby za to Pokojową Nagrodę Nobla.

Kiedy już znudziło mi się koncertowanie, osuszyłam prędko ciało i założyłam przygotowane wcześniej ubranie. Na wieczór zaplanowałam fryzurę à la mokra Włoszka, więc darowałam sobie robienie czegokolwiek z włosami. Owinęłam je jedynie ręcznikiem, tworząc na głowie coś na kształt turbanu, żeby nie zamoczyć sukienki. Następnie wklepałam w twarz naręcze kremów, które miały zapewnić mojej skórze jędrność pupci niemowlaka, a chwilę później pokryłam to wszystko warstwą makijażu, która miała pozbawić moją pupcię niemowlaka piegów i innych niedoskonałości.

Gdy kończyłam malować oczy, w pokoju rozległ się dzwonek telefonu. Nie była to melodyjka z mojej komórki, tylko takie klasyczne dryndanie jak w starych aparatach z tarczą numerową. Zaciekawiona, opuściłam łazienkę i zlokalizowałam źródło dźwięku – przedpotopowy telefon stojący na małym biurku w rogu pomieszczenia. „Ki diabeł?" – pomyślałam, ale że licho mi niestraszne, doskoczyłam do niego w trymiga i odebrałam.

- Halo? – rzuciłam do słuchawki.

- Dobry wieczór, signorina – wybrzmiało po angielsku z drugiej strony. – Mam na imię Leonardo i dzwonię z hotelowej restauracji. Mój kolega Alessandro poinformował mnie, że otrzymała pani zaproszenie na dzisiejszą kolację. Chciałbym omówić parę szczegółów. Czy mogę pani zająć chwilkę teraz, czy raczej oddzwonić później?

- Ale jakich szczegółów? – zdziwiłam się.

- Chodzi między innymi o ustalenie, o której godzinie pojawi się pani w restauracji, czy przybędzie pani sama, czy w towarzystwie drugiej osoby, czy woli pani różowego, czy białego moëta, czy ma panią przywitać tatar z łososia, sałatka z przegrzebków, czy bruschetta z wątróbką, jakie danie główne ma przygotować nasz szef kuchni – risotto szparagowe z kotlecikami jagnięcymi, makaron penne z sosem pomidorowo-bazyliowym i klopsikami, czy może tradycyjną sycylijską pizzę, oraz jakim deserem się dziś z panią pożegnamy – obłędnym tiramisu, wartą grzechu panna cottą, czy wyśmienitym gelato.

- O matko! – wypaliłam, kiedy Włoch wreszcie skończył wyliczankę. Zawirowało mi od niej w głowie i aż przysiadłam na brzegu łóżka, żeby nie upaść z wrażenia. Po krótkim namyśle zapytałam: - A czy nie mają państwo jakiejś opcji typu „szef kuchni poleca"? Chętnie zdam się na wyczucie profesjonalisty.

- Oczywiście, jak sobie pani życzy. Ustalmy jeszcze zatem porę startu kolacji oraz to, czy ktoś będzie pani towarzyszył.

Otwierałam właśnie usta, żeby odpowiedzieć, ale uprzedził mnie mój brzuch. Wydał z siebie tak przeciągłe burczenie, że gdybym to ja była po drugiej stronie słuchawki, z pewnością bym ją upuściła. Zanim Leonardo napomknął o jedzeniu, kompletnie nie odczuwałam głodu, ale swoim wyrecytowaniem karty dań nieszczęśnik otworzył Grażynkową puszkę Pandory...

- Halo? – odezwał się niepewnie po chwili. – Wystąpiły chyba jakieś zakłócenia na linii. Czy mogłaby pani powtórzyć?

Nie mogłam, ponieważ mikrofon ponownie został przejęty przez mój pusty żołądek. Chcąc jakoś zahamować nieznośne burczenie, spięłam mięśnie brzucha. Jak się okazało ułamek sekundy później, było to najgorsze, co mogłam uczynić. Kiszki co prawda marsza grać przestały, ale zamiast nich odezwała się inna część mojego ciała – a o tym, jak głośno to zrobiła, niech świadczy fakt, że odrzut uniósł mnie o jakieś dziesięć centymetrów.

365 dni Grażynki [ZOSTAŁA WYDANA]Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu