✻X✻

5.5K 459 589
                                    

Rozdział dziesiąty
w którym Draco nie rozumie, więc Harry mu tłumaczy

✻✻✻

Gdy Draco staje na swojej ostatniej arenie w Turnieju Trójmagicznym, na niebie nie ma ani jednej chmurki. Nad ziemią rozpościera się ogrom błękitu, a przed Draco mroczny labirynt. Chłopak przełyka ślinę i spogląda na trybuny. Gdy Harry zauważa, że się na niego patrzy, okrągłą twarz od razu rozświetla uśmiech, który na jedną sekundę koi nerwy Malfoya. Jednak ta sekunda szybko mija, armata wystrzeliwuje, a Draco wchodzi do labiryntu.

Na zewnątrz jest tak jasno, ale gdy wchodzi pomiędzy ciągnące się żywopłoty, światło jakby przygasa; robi się zimno i mrocznie. Zaciska palce na różdżce i próbuje opanować drżenie. Najchętniej uciekłby i zrezygnował z tego zadania, ale przecież tak niewiele go dzieli od wygranej. Tak naprawdę został jeden krok, by móc wyznać uczucia Harry'emu, powiedzieć, co leży na sercu bez wyrzutów sumienia, że nie jest godzien tak anielskiej istoty.

Dlatego zaciska palce na różdżce aż nie zbieleją knykcie i rusza przed siebie ze zdeterminowanym, choć nie może się powstrzymać i co jakiś czas odwraca się za siebie, wypatrując w zaroślach błysku oczu czy ostrza pazurów.

Wiatr nie wieje, wokół panuje grobowa cisza, nie słychać żadnych okrzyków — tylko jego oddech, bicie serce i szum liści. Dopóki nie rozlega się przeraźliwy wrzask, jakby ktoś konał. Draco nie zastanawia się dwa razy — zaczyna biec. Zmierza przed siebie, na tyle na ile pozwalają kręte ścieżki labiryntu. Każdy ślepy zaułek powoduje, że na chwilę zamiera, przeklina głupich organizatorów (najczęściej obiektem wyzwisk staje się Hogwart, a Draco nie ma w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia), a potem biegnie, biegnie i biegnie.

Coś trzeszczy, wybucha, czuć swąd dymu i żar ognia. Draco wie, że najlepiej będzie uciec jak najdalej, ale nie jest mu dany taki luksus. Rozlega się ryk, gorące powietrze bucha mu prosto w twarz, a wszystko wokół zaczyna płonąć, gdy zza ściany żywopłotu wychodzi smok w całej swej okazałości.

— Kurwa.

Stwór zieje ogniem gdzie popadnie, więc Draco wybiera jedyne rozsądne wyjście z tej sytuacji — ucieka. Zwiewa, ile sił w nogach, dopóki nie napotyka się na kolejną przeszkodę.

— Nie no, to są jakieś żarty — mówi wręcz płaczliwych tonem, spoglądając prosto w oczy sfinksowi. Przez chwilę rozważa ucieczkę, ale jedyna droga prowadzi prosto w paszczę smoka, więc on podziękuje.

— Pewnie mam odpowiedzieć na jakąś debilną zagadkę, tak?

Sfinks uśmiecha się drapieżnie i podnosi się z pozycji leżącej, by stanąć na czterech masywnych łapach.

— Zaiste. Zaczynamy?

Draco kiwa głową, bo nie ma innego wyboru, ale jego wzrok mimowolnie wędruje w stronę pazurów stworzenia.

— Jeden momencik, co będzie jak odpowiem źle?

— Dostanę zasłużoną kolację. — Sfinks oblizuje się, a w czarnych, paciorkowatych oczach migocze żądza krwi.

Draco przełyka ślinę, a myśl o ucieczce ponownie pojawia się w głowie. Ale jak potem spojrzy Harry'emu w oczy.

— Mogę zaczynać? Dawno nie opowiadałam zagadek! — Ogon potwora kołysze się w tę i we w tę. Przypomina kociaka czającego się na kłębek włóczki, z tą różnicą, że sfinks ma wielkie kły, pazury i jakieś trzy metry wysokości.

Czy Draco może zgłosić reklamację i zażądać kociaka?

— Zaczynaj — mówi ściśniętym głosem.

Fiołki |drarry|Where stories live. Discover now