Część 7 : Zachwiany spokój

155 8 2
                                    

Talon manewrował tasakami między palcami u dłoni zupełnie, jakby to były kurze jaja. Jego wyczynom przyglądały się dzieci, ochoczo kibicując mężczyźnie, oraz zachęcając go do coraz to bardziej odważnych trików.
Katarina przyglądała się mu uważnie, nie kryjąc podziwu, co do jego umiejętności.
Jedna z kobiet, które otaczały blat szturchnęła ją łokciem. Dziewczyna, wyrwana ze swoich przemyśleń niechętnie wróciła do obróbki dziczyzny.
Wraz z innymi kobietami ze wsi uczestniczyła w przyrządzaniu wspólnego posiłku.
Jako że nie miała dużego doświadczenia w kuchni była ciągle obserwowana przez kucharki, które non stop jej doradzały, lub wręcz wyśmiewały umiejętności Katariny.
Arystokratka uważała ich zachowanie za bezczelne.
Talon poprosił ją w prawdzie, aby była miła dla mieszkańców Aorivhii, jednak jej cierpliwość dość szybko zostawała wystawiona na próbę.
Gdy porady kucharki Barbary stały się o wiele za mocno dosadne Katarina zacisnęła dłoń na chochli, co zaskutkowało głośnym szarpaniem o dno kotła, w którym dochodziło jedzenie, zasypując całą wioskę zapachem, niosącym ze sobą słodką obietnicę.

- Proszę ustawić się w kolejce - oznajmił Talon, machając ręką.

Po parudziesięciu nalanych misach Katarina odczuła, że jej ręka ma dość głodnych mieszczan, jednak postanowiła być twardą i nie poprosić mężczyznę o zamianę.

Z ulgą odetchnęła, gdy zobaczyła koniec tej długiej kolejki. Jednak Talon wydawał się kogoś szukać.

- Zostały jeszcze trzy talerze - oznajmił, uśmiechając się.

Katarina rozejrzała się.

- Nikt już nie stoi w kolejce - odparła, wzruszając ramionami.

- Mieszka tutaj taka jedna rodzina, która nie wyszczubia nosa dalej niż ganek ich chaty. - odpadł, zapełniając misę - Głowa rodziny był alkoholikiem i często sprawiał im problem. Teraz boją się wpuszczać kogokolwiek.

- Rozumiem, chodźmy więc. Ja sama umieram z głodu. - uśmiechnęła się przez ramię, biorąc jedną misę oburącz.

Talon wskazał jej drzwi, do których zapukała.

Otworzyła jej grubsza kobieta, która jednym gestem zatrzymała w progu dwóch energicznych chłopców. Mieli nie więcej niż dwanaście lat.

- Pani Bajlett, przynieśliśmy jedzenie dla pani, oraz pani dzieci - powiedział łagodnie Talon, podchodząc.

Kobieta popatrzyła na Katarinę, przez jej twarz przeszła odrobina strachu.

- To arystokratka ! - szepnęła przerażona do Talona, zakrywając usta dłońmi.

- Wiem, ale czuję, że możemy jej zaufać. - próbował ją uspokoić, podając jej jedną z mis.

- Obyś się nie mylił - odparła szorstko, podając jedno z naczyń ciemnowłosemu synowi.

- Chodź ze mną - odpadł Talon, gdy tylko zauważył, że Katarina skończyła nakładać sobie posiłek. - My zjemy w zupełnie innym miejscu.

Złapał ją za nadgarstek i delikatnie szarpnął, prowadząc ją do lasu.
Poprosił ją, aby zamknęła oczy i słuchała jego słów.

- Lewo, lewo. Prosto... Lewo... korzeń... Lewo... Duży krok... Korzeń... Okej to tutaj.

Po środku polany, otoczonej krzewami jagody kaczmackiej, które dawały intensywny zapach.  Znajdowało się tutaj powalone drzewo, które obrało w końcu charakter stołu. Dwa masywne pnie zostały wyrzeźbione na podobieństwo stołków.
Powalony konar został ozdobiony szafirową plachtą, na której znajdowała się zastawa. Cała polana była przykryta peleryną utkaną z liści wysokich kasztanowców.

Nadzieja [Katarina x Talon] ✓ZAKOŃCZONE Where stories live. Discover now