rozkwit

227 11 13
                                    


ff z lalki, który jest trochę po sezonie, jak cała ta strona

 ale wpadłam na niego ostatnio w notatkach i pomyślałam, gdy go czytałam, że kiedyś pisałam dobrze, więc w imię odprawienia pogrzebu moim umiejętnościom literackim, przywracam jedno ze swoich największych dzieł (poważnie, jedno z największych, zaraz po tym ff z durarary, ale myślę, że na tamto arcydzieło nikt nie jest gotowy, nawet ja)




Rzecki spojrzał na Mraczewskiego, który siedział za kontuarem, sprawdzając coś na telefonie i zmarszczył brwi. Nakrzyczał by na niego, gdyby nie był tak zabiegany, ponieważ ten młody człowiek naprawdę nie robił w tym sklepie nic pożytecznego. Jedyne co umiał robić to uwodzić klientki, denerwując przy tym ich mężów. Kompletnie niepotrzebny i niepożądany typ pracownika, ale Staś był zbyt łaskawy, aby po prostu go zwolnić. Tak mówił Zięba. Ale Rzecki musiał przyznać, że pomimo swojej nachalności, czasami wręcz chamstwa, Mraczewski był uwielbiany przez większość klientów za swoje wygadanie i ładną buzię, która częściej jednak wyciągała go z kłopotów niż w nie wpędzała.

Niechętnie przyznawał, że być może, raczej na pewno, Mraczewski był duszą tego sklepu. Lawirował pośród kwiatów, znał symbol każdego z nich, umiał wiązać bukiety i zdawał się znać potrzeby klientów, jak nikt inny. Czasami lepiej niż oni sami.

Pracownik był to w pewnym nieoceniony i nadrabiał swoim żywym charakterem, dystans i oziębłość, jaką napawali sklep Zięba i Klejn. Zwłaszcza ten ostatni, który twarz miał zawsze, jakby cierpiał na jakąś śmiertelną chorobę, jego mętne oczy patrzyły na klientów z niewypowiedzianym bólem. Rzecki zapytał go raz czy wszystko z nim w porządku, Klejn posłał mu zdziwione spojrzenie i skrzywił się trochę, więc nie pytał już nigdy potem. Częściowo dlatego, że ekspresja ta byłą jeszcze bardziej przerażająca niż jego neutralna twarz, a częściowo dlatego, że najwyraźniej nic mu nie było. Tak po prostu wyglądał. Mraczewski wyrażał mu swoje współczucie, za każdym razem, kiedy wyszedł z zaplecza z gotowym dla klientów bukietem.

Tego dnia zrobił to, kiedy Klejn wszedł do sklepu i zawiesił płaszcz, odwracając się w stronę swoich współpracowników i wyglądając, jak sama śmierć.

-Jesteś pewien, że nie umierasz Klejn? Wyglądasz dziś wyjątkowo, jak trup.

Klejn nie odpowiedział, ponieważ wyglądał tego dnia wyjątkowo, jak człowiek nieżywy. Ciemna, fioletowo-czerwona skóra otaczała jego oczy, jakby były podbite i krzywił się, kiedy mrugał, tak jakby sam fakt, że oddycha i porusza powiekami wysysały z niego całą energię życiową.

-Mówiłem ci, żebyś nie szedł z nimi wczoraj do tego klubu, nie mówiłem? - zagadnął Lisiecki i poklepał go po plecach, co prawie zwaliłoby go z nóg, gdyby Zięba nie podtrzymał go za ramię z drugiej strony - Wybacz.

-Ale poszedłem - wymamrotał Klejn i spróbował strzepnąć, nadal podtrzymującą go rękę Zięby ze swojego ramienia - I nie żałuję.

-Gratuluje - powiedział z uśmiechem Zięba i odszedł od niego, aby stanąć za kontuarem - Słyszeliście gościa, on nie żałuje. Pewnie będzie żałował jeszcze mniej, kiedy szef wyrzuci go z pracy. No Klejn? Wtedy to będziesz mógł sobie wsadzić swoje „nie żałuje" wiesz gdzie.

Klejn wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale ostatecznie zamknął usta, odwrócił się i poszedł z powrotem na zaplecze.

Mraczewski pokręcił głową z niedowierzającym uśmiechem.

rozkwit [lalka]Where stories live. Discover now