- Wymiękasz Tyrek?! - cicho mruknąłem pod nosem, przewracając oczami i spoglądając w niebo, odwróciłem się do Generalnego Inspektora. - No co jest młody? Jaj ci zabrakło? Jakaś dziewczyna zaczyna cię pokonywać? A może nie chcesz jej złapać, bo razem z nią działasz? - zaśmiałem się głośno i sarkastycznie, by po chwili spojrzeć na niego z obojętnością w oczach.

- Oskarżasz mnie o coś, co jest nieprawdą? Tak jak twoje walenie konia, w toalecie, na posterunku, bo żona już, na stare lata, cię nie zadowala? - usłyszałem zduszone śmiechy wszystkich zgromadzonych osób. Kate i Stephan jednak szybko się ogarnęli i zachowali kamienne twarze. Kapitan spojrzał po wszystkich, aby, na końcu, zatrzymać swoje ciemne oczy, na mnie. Tylko zmierzył mnie lodowatym wzrokiem, by zaraz wyminąć i podejść do brunetki.

- Co tam znalazłaś? - obydwoje ruszyli w stronę ciał.

- Teraz dolałeś oliwy do ognia. - zaśmiał się cicho Stephan.

- Mało mnie obchodzi. Gdy się dowiedział, że jestem synem Jacoba, traktuje mnie jak popychadło. Nigdy nie dawał mi się wykazać, dawał mi najgorsze zadania do wykonania. Jeszcze brakuje, żeby mnie zdegradował do roli policji drogowej i żebym stał jak ten jełop na skrzyżowaniu, na którym wysiadły światła i kierować ruchem. - zostałem obdarowany cichym śmiechem Fergusona. Rzuciłem mu groźne spojrzenie, a on odchrząknął, tłumacząc się, że to tylko chrypka. Na co jedynie mnie było stać w tym momencie, to tylko przewrócenie oczami.

- Ty, a właściwie, to co się stało, że twój tata nie żyje? I czemu tak ciągle obwiniasz za to Berdyna? - głośno wciągnąłem powietrze i zwróciłem się do oceanu. Dostałem nagłego ataku paniki, która miała być ochroną przed przeszłością. Napiąłem mocno wszystkie mięśnie i złapałem kilka głębokich oddechów, przygryzając mocni dolną wargę.

- Piętnaście lat temu, tata się dowiedział, że jego ojciec, a mój dziadek, jest Ojcem Chrzestnym. Miałem wtedy dwanaście lat...

Spojrzałem na ojca, który trzymał pistolet skierowany prosto w dziadka. Starszy mężczyzna natomiast trzymał mnie przy sobie. Czułbym się bezpiecznie, gdyby nie fakt, że miałem przyłożoną broń do skroni.

- Puść go! - krzyknął brunet.

- Zdradziłeś mnie synu. Obiecałeś, że nie będziesz psem. - w moich oczach zaczęły się zbierać łzy. Trząsłem się ze strachu, w głowie głośno modląc się, żeby tylko nie doszło do tragedii.

- Tato, ja nie chcę umierać. - młody brunet spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko.

- Spokojnie synku. Wszystko będzie dobrze. - moje dłonie trzęsły się, a z czoła spływał pot, który był oznaką zdenerwowania, jak i strachu. - Słuchaj, opuszczę dom, pod warunkiem, że puścisz moje dziecko. Nikt cię nie złapie. Nikt się nie dowie o tobie. Usunę się w cień i nie będę cię niepokoił. Tylko... - głos mu zadrżał. - Tylko puść moje jedyne dziecko. - zacząłem się rozglądać dookoła szukając ratunku. Wtedy w oknie, które było po mojej prawej, zobaczyłem Davida, który pokazał palcem wskazującym, abym był cicho.

- Wiesz jak się czułem, kiedy straciłem moją ukochaną? Zabiłeś ją wraz ze swoim oddziałem! - staruszkowi załamywał się głos i przycisnął mnie bardziej do swojego ciała, a lufę pistoletu prawie mi wgniótł w głowę. Jęknąłem cicho, a po policzkach uciekło mi więcej łez. Zaczerwienionymi, opuchniętymi i błagający i oczami obdarowałem Jacoba, błagając, wręcz krzycząc, przez nie o pomoc.

- To nie jest moja wina! - ryknął ojciec, będąc bez sił, ewidentnie tłumacząc jeden i ten sam temat.

- To ty to zrobiłeś. Odwróciłeś się wtedy od naszej rodziny, a chciałem ci przekazać wszystko. Cały spadek i tradycję rodzinną... - chrząknął starzec.

- Ojcze! Chciałem ją ratować, nie zamordować! To był sabotaż! To jeden z twoich ludzi to ukartował! Byliśmy pionkami w jego grze! - brunet zaczął się powoli do nas zbliżać. - Puść mojego syna. A obiecuję, że zostawię służbę i znajdę tego, który zabił Marry. - staruszek zaczął się lekko trząść, by po chwili mnie puścić. W amoku strachu i dezorientacji, nie wiedziałem co mam zrobić, ale za chwilę, na instynkcie, podbiegłem do bruneta, a on szybko mnie przytulił. - Idź na zewnątrz. Tam czeka David. Zaprowadzi cię do samochodu, a ty grzecznie na mnie poczekasz. - szepnął, a ja go mocniej uściskałem.

- Kocham cię, tato. - mężczyzna pomierzwił mi włosy.

- Ja ciebie też kocham. A teraz leć. - popchnął mnie delikatnie w stronę drzwi, a ja wybiegłem na zewnątrz. Ciemnoskóry mężczyzna szybko mnie zgarnął w ramiona i kawałek dalej wsadził do samochodu, a do domu wbiegł cały oddział Jacoba. Spojrzałem przez okno, by po chwili być świadkiem, jak cały budynek wybucha, a jego resztki się zapadają, pochłaniając mojego bohatera w nicość.

- Tato!

Złapałem za chusteczkę, którą miałem w kieszeni i wytarłem oczy, w których zaczęły zbierać się łzy. Poczułem jeszcze jak Stephan kładzie swoją dłoń na moim prawym ramieniu.

- Borys, tak mi przykro. - posłałem mu smutny uśmiech i poklepałem po dłoni. - Nie sądziłem, że taki los spotkał twojego ojca...

- Oprócz mnie, mamy, Kate i Davida, to nikt nie wie co się tak naprawdę stało. - ze spodni wyjąłem paczkę papierosów i wyciągnąłem jednego, odpalając go szybko. Przez dobre pięć minut jeszcze patrzyłem, pustym wzrokiem, w dal oceanu. Jednak ciszę przerwał Ferguson.

- To dlaczego poszedłeś w jego ślady? Dlaczego wybrałeś kierunek, jak Jacob? - zaciągnąłem się tytoniem, który uspokoił moje roztargane nerwy. - Przez to powinieneś mieć traumę i niechęć. A praktycznie masz wielkie siły do walki...

- I lekką niechęć mam, ale do Davida. Wstąpiłem do policji, bo chcę zamknąć wszystkie grupy gangsterskie i mafie, zanim postanowią pozabijać niewinnych obywateli. - spojrzałem na Kate, która podeszła do nas, zdejmując swoje rękawiczki, które były ubrudzone krwią.

- Borys, twoja teoria się nie potwierdza. Jest ogromne prawdopodobieństwo, że mogła to zrobić Luna. Na jego koszulce znaleźliśmy włos. Różowy włos. Na pewno maczała w tym palce. - kiwnąłem głową i dalej paliłem. - Dla pewności Bob wziął jeszcze do analizy. A na razie... Możemy wracać do domu. Ciała ruszą też na mój oddział. Do jutra panowie. - brunetka ruszyła prosto do swojego samochodu, a wszystkie radiowozy odjechały w stronę bazy.

- Chodź Borys, odwiozę cię do domu. - zaprzeczyłem głową i rzuciłem resztkę papierosa na ziemię, a butem ugasiłem niedopałek.

- Przejdę się. Przy okazji zajdę na cmentarz, do rodziców. - szatyn poklepał mnie po ramieniu i poszedł do swojego samochodu. Ja po niecałych dziesięciu minutach ruszyłem w wyznaczonym, sobie, celu.

MafiaWhere stories live. Discover now