- Zaraz wrócę. Ważny telefon. - mężczyzna kiwnął głową, a ja udałam się na zaplecze personelu i spojrzałam na wyświetlacz. Przewróciłam oczami, ponieważ dzisiejszy, spokojny, balowy wieczór zakłócił mi Mark. - O co chodzi?

- Przepraszam szefowo, że przeszkadzam, ale... - nagły strzał pistoletu i upadający telefon. -Kurwa! Może ktoś ich w końcu zabić?! - zmarszczyłam brwi, a krew we mnie zaczęła buzować, co spowodowało nagłe otrzeźwienie mózgu.

- Co się dzieje, panowie? - kolejny strzał, a zaraz za tym głośny huk. - Co żeście zrobili?! - jedna z pracownic, która przeszła obok mnie, niosąc cztery butelki wina, spojrzała się na mnie pytająco. Machnęłam ręką, dając sygnał, że to nic ważnego i może iść spokojnie pracować. Lekko przytaknęła głową i odeszła, a za chwilę ktoś podniósł telefon. - No nareszcie. Co się tam dzieje? - przewróciłam oczami, podirytowana. Prawdopodobnie znów coś głupiego wymyślili, powodując kłopoty, jednocześnie niszcząc mój wolny wieczór.

- Witaj Luna. - uniosłam wysoko brwi. Nagle poczułam przypływ, tak jakby, mocy. Chociaż mogłabym powiedzieć, że to przypływ wszystkich sił. Cały organizm nagle otrzeźwiał i zaczęłam racjonalnie myśleć, a także cały plan już miałam ułożony w głowie. - Jesteś odpowiedzialna za śmierć mojego ojca. Powiesz mi czym ci zaszkodził? - zacisnęłam dłoń na broni, którą miałam przy udzie, ukrytą pod dłuższą częścią sukienki. Czarny pas przytrzymywał mi pistolet, aby nigdzie nie wypadł i nikt mi go nie zabrał. Jako szefowa wielkiego klubu i grupy gangsterskiej, musiałam być zabezpieczona. Pracownicy Second Bottom również mieli pozwolenie na przechowywanie broni i trzymanie jej przy sobie.

Rozgryzłam, o którym ojcu mówił. Chłopak, z którym rozmawiałam, nazywał się Oliver Lee. A jego ojcem był Charles Lee, którego egzekucja miała miejsce niecały tydzień temu.

- Skąd wiesz, że to mogłam być ja? I skąd wiesz gdzie się znajdowaliśmy? - powoli, z nóg, zrzuciłam szpilki. Szykowałam się na wszystkie ataki i czarne scenariusze. Wiedziałam, że mam mało czasu, więc natychmiastowa reakcja już musiała nastąpić w tym momencie.

- Kojarzysz długopis, który zniszczył twój wspaniały i wielki informatyk? - warknął, a w tle usłyszałam załadowanie broni. - Znajdował się w nim nadajnik oraz dyktafon. Trens. Ciekawe, bo to nazwisko już od blisko trzynastu lat nie istnieje. - zmrużyłam oczy, a moja twarz, ze złości, przypominała dojrzałego pomidora. - Nie próbuj też wzywać policji. Twoja twarz jest bardzo rozpoznawalna w ichniej bazie danych. Strzelisz sobie tym czynem w kolano.

- Nigdy nie wzywam policji. Załatwiam sprawy osobiście. - warknęłam. - Czego chcesz?

- A no ciebie. - prychnęłam. - Masz się za dziesięć minut stawić w swojej bazie. Inaczej twój kochany informatyk będzie miał rozstrzelaną głowę jako pierwszy. Jeśli przyjdziesz na czas, pozwolę ci popatrzeć na jego śmierć. - rozłączyłam się i spojrzałam w lustro, które pokazywało moje odbicie. Lekko się skrzywiłam na swój widok i mruknęłam do siebie.

- Szkoda ubrań. - podeszłam do szafki, a z niej wyjęłam zapasowe ubrania. Czarne rurki, białą, podziurawioną koszulkę, sportowe, szare koturny, a także różową ramoneskę. Jeszcze przez udo przeplotłam kaburę na pistolet i ruszyłam prędko do hali, po drodze spinając włosy w koński ogon.

Przed wejściem wzięłam trzy głębokie oddechy, aby uspokoić swoją złość, wraz z adrenaliną, a także kolejnymi obawami. Musiałam być bardzo ostrożna. Nie mogłam pozwolić na wszelkie komplikacje.

Po cichu otworzyłam drzwi, rozglądając się po framugach, mając nadzieję, że nie zamontowali żadnej bomby. Gdy się upewniłam, ostrożnie weszłam do środka, szybko chowając się za skrzynią, która została dostarczona z Texasu. Kątem oka odnalazłam chłopców, którzy byli bardzo mocno związani do dwóch innych skrzyń. Chwilę jeszcze kucałam w swojej prowizorycznej kryjówce, nasłuchując czy nikt nie krąży po hali. Gdy się upewniłam, podbiegłam do chłopców, którzy nagle podnieśli wzrok.

MafiaWo Geschichten leben. Entdecke jetzt