Miłosny seans

31 0 0
                                    

-Niech to szlag...!-ciche warknięcie przecięło lepkie, powietrze niczym wystrzał.

Ulica Wojska Polskiego w Słupsku, była koronnym dowodem na to, że świat pędzi w bardzo złym kierunku. Po czasach świetności, jako mini kulturalne centrum miasta, ulicę oraz deptak spowiła aura tandetnej nowoczesności i konsumpcjonizmu. Stare kamienice, na całe szczęście zostały gustownie odnowione, ale nie to było najgorsze! Ambroży doskonale pamiętał stare, czarno-białe fotografie dziadka przedstawiające spacerujące tędy rodziny. Gdy trzymał czarno-białe zdjęcia w dłoniach miał ochotę cofnąć się w czasie i upajać smakiem wybornej kawy, popijanej w kameralnych powojennych knajpkach.
Dzisiaj, jego wyglancowane półbuty kroczyły szybko, po ogromnych betonowych kaflach, omijając bezpańskie niedopałki po papierosach i porozrywane opakowania po batonikach. Lutowy, siąpiący od rana deszcz ,wdzierał się pomiędzy poła jego długiego,czarnego płaszcza. Zacisnął kołnierz mocniej, przechylając głowę do przodu. Nie było dzisiaj okazji do podziwiania otoczenia. Może to i dobrze, pomyślał. Przemierzał tą drogę codziennie, od dwunastu lat i jego pedantyczna dusza, miała już serdecznie dosyć tego co widziały jego oczy. Cały deptak był upstrzony idiotycznymi kolorowymi reklamami i świecącymi jak w tanim kasynie, banerami. Od kilku lat, ulica Wojska Polskiego nie była mekką dla pragnących spokoju. Klasa ustąpiła miejsca kiczowi. Z każdej witryny okiennej wyszczerzona w sztucznym uśmiechu modelka, zachęcała do wzięcia kredytu lub nabycia nowego telefonu. Zdarzało się, że odczuwał autentyczny wstyd, że jego Agencja mieściła właśnie przy tej ulicy.
Przystanął w końcu przed betonowymi schodkami prowadzącymi do kamienicy z numerem jeden. Wyjął z portfela, czarną kartę i przeciągnął ją po niewielkim domofonie, umieszczonym na ścianie po prawej stronie. Urządzenie wydało z siebie cichy skowyt, akceptując jego poczynania. Szybkim ruchem palców, jak mistrz fortepianu, wystukał siedmiocyfrowy kod. Rzeźbione, drewniane drzwi ustąpiły, pozwalając mu wejść do środka.
Westchnął mocno, kiedy znalazł się w ciepłym i suchym wnętrzu, które było jego drugim domem. Wszedł na pierwszy stopień, stuletnich schodów. Wiedział w którym miejscu skrzypią, a w którym pozwalają bezszelestnie wejść na pierwsze piętro. Zawsze stawiał stopy w miejscu z którego dochodziło kojące trzeszczenie. Wiedział, że być może przez swoje przyzwyczajenia mógł uchodzić za starego, zramolałego dziada, choć miał dopiero trzydzieści pięć lat, ale Ambroży nie wiele przejmował się opinią innych. Podążanie wytyczoną ścieżką i nieoglądanie się za siebie, doprowadziło go na szczyt, w zawodzie który wykonywał. Nie miałby czego szukać w branży detektywistycznej gdyby był lumpem i partaczem.

Stanął przed kolejnymi drzwiami. Tym razem metalowymi, jak z filmowego skarbca. Złota tabliczka, która lśniła przed jego oczami, nie była tak perfekcyjnie czysta jak lubił. Niewielki paproch, przykleił się wprost na jego wygrawerowanym nazwisku. Cmoknął z dezaprobatą, ściągając ciemne brwi. Przeciągnął palcem po napisie „Ambroży Witulis- Agencja Detektywistyczna".
-Od razu lepiej...-mruknął, naciskając klamkę i wchodząc do środka biura.
Aromat kawy dopadł go w chwili, kiedy zrzucał z siebie przemoczony płaszcz. Lekko przygarbiony, pomarszczony jak suszona śliwka mężczyzna wyszedł mu naprzeciw.
-Dzień dobry, Henryku...
-Cześć!- rzucił dziarsko, co wielce kłóciło się z jego dystyngowanym zielonym garniturem i bordową muchą u szyi.-Daj, wezmę płaszcz zmokłeś jak szczur...Na biurku masz dzisiejsze sprawy!
Ambroży wkroczył do idealnie przygotowanego biura. Spore pomieszczenie stylizowane na dziewiętnastowieczny klub dla dżentelmenów, wypełniał już zapach kawy i papieru. Mięsista, zielona wykładzina i postarzane, czarne meble były kwintesencją elegancji i męskiego szyku. Całości dopełniała welurowa kanapa w zielonym odcieniu, stojąca naprzeciwko biurka.
Ambroży kochał swoją pracę. Ubóstwiał najmniejszy kawałek, stu metrowego mieszkania, które od pięćdziesięciu lat było siedzibą Agencji Detektywistycznej Witulisów. Od pierwszej chwili, gdy jako dziecko przekroczył próg tego majestatycznego mieszkania, wiedział jaka będzie jego przyszłość. Droga życiowa, zaplanowana przez rodzinę nie okazała się drogą przez mękę. Był potentatem w tym zawodzie, na całym Pomorzu. Ostrzył sobie pazurki, również na resztę kraju. Miał w kieszeni, najlepszych policjantów i największe społeczne mendy. Zatrudniał emerytowanych specjalistów służb mundurowych, którzy cale dnie pracowali w terenie. Dzięki temu uzyskiwał informację szybko i sprawnie. Pieniądze rozwiązywały wiele gęb i problemów!Nie miał co do tego wątpliwości.
Patrząc teraz na biurko, obładowane teczkami czuł dreszcz podniecenia. Choć sprawy nad którymi pracował, znał na pamięć i mógł wyrecytować najmniejszy ich szczegół obudzony w środku nocy, to i tak w ramach miłej rutyny, lubił co rano pogawędzić na ich temat z Henrykiem.
. -Kto pierwszy?-zapytał sięgając po pierwsze akta.
-Lenarcik...-głos Henryka zadudnił o kremowe ściany.- Musisz jej przekazać złe wieści...
Ambroży otworzył teczkę w której upchane było kilkanaście dużych zdjęć. Jego ludzie bardzo szybko ustalili stan faktyczny tego zlecenia. Ten stary dureń był tak zaślepiony, że dawał się fotografować jak na zaplanowanej sesji zdjęciowej.
- Nie będzie pocieszona...-mruknął pod nosem, na wspomnienie niskiej, pulchnej pani Lenarcik, która odwiedziła jego Agencję dokładnie pół roku temu.
Przetasował szybko plik zdjęć, patrząc z namysłem na pół nagie, wysportowane ciało seksownej blondynki w objęciach podstarzałego pana Lenarcika. Westchnął pod nosem i zmrużył ciemne oczy. Miał nadzieje, że zdradzona żona nie będzie za bardzo lamentować. Przywykł do najróżniejszych scen, łącznie z omdleniami, ale zawsze miał cichą nadzieję że wystrychnięta na dudka żona, przełknie gorycz zdrady i oszczędzi jego uszom nadmiernego krzyku.
-Ambroży...-głos Henryka wyrwał go z zamyślenia. Uniósł głowę i napotkał zatroskaną twarz przyjaciela.
- Kamil przyszedł!
Kamil?! Jego doradca bankowy?
-Jest tu?!- potrząsnął głową, bo tak się zadumał nad losem pani Lenarcik, że nie usłyszał aby ktoś wchodził do biura.
Henryk przytaknął.
-Zawołaj go...-nakazał, wstając.
Po chwili, młody i wysoki blondyn stanął na progu jego biura. Mina bankowca, przyprawiła Ambrożego o ciarki na plecach. Mocno ściągnięte, prawie niewidoczne brwi i nachmurzone spojrzenie, nie zapowiadało miłej pogawędki. Ambroży miał nadzieje, że jakiś zagraniczny haker nie wyczyścił jego konta do zera, pozbawiając go wszelkich uroków życia.
-Kamil?!-wydukał zaskoczony, wyciągając do niego swoją dużą dłoń.-Siadaj!Co cię sprowadza...?
Mężczyzna rozpiął granatową marynarkę siadając i położył na biurku czarną aktówkę.
-Musimy porozmawiać...-rzucił zasępiony.
Ambroży skinął na mężczyznę za plecami Kamila. Jego starszy pomocnik natychmiast opuścił pokój.

Miłosny seansOnde as histórias ganham vida. Descobre agora