wstęp

4 2 0
                                    

Poranek.
Barwy czerwieni, różu, purpury oraz szarości przeplatają się tworząc kalejdoskopową mozaikę gwaszu.
Bzzz - wiadomość od jego matki. Pyta, czy miałam z nim kontakt, czy wiem gdzie jest, czy wiem cokolwiek. W jednej chwili doświadczam lęku, który opętał tę trzydziestoletnią kobietę ( instynktownie bała się zejść do garażu, tam gdzie później został znaleziony ). Dzwonię z nadzieją, że usłyszę jego głos. Ten cudowny zachrypnięty głos w tonacjach bemolowych, jakiekolwiek słowo – wrzask, westchnienie. Nikt nie odbiera. Galopujące tętno tysiąca myśli, mapa rzeczy, które mogłyby dać kontrargument rzeczywistości. Kolejne połączenia, długie minuty oczekiwania. Głuche nic. Jadę tam wierząc, że to nie musi być prawda, przeczuwając jednak, że tak jest. Wybiegam z samochodu – karetka, gapie. Prowadzą mnie na poddasze jego domu. Już wiem, że to prawda, a promyk nadziei, że jest inaczej pali jak drzazga. Stoję na schodach pewna, że i tak w to nie uwierzę. Ktoś podchodzi  do mojego pustego ciała, gładzi po ramieniu. Teraz mogę do niego zejść. Wybiegam na podwórze i on tam jest. Widzę śmierć. Już wiem jak wygląda. Delikatna, purpurowa szrama na fioletowej szyi spowodowana naparciem ciała na sznur. Zaschnięta krew przypominająca zeschłe owoce – gorzki głóg, irgę i berberys. Paznokcie, które od zimna stają się coraz ciemniejsze. Włosy, które pozostały lokowane - heban pokryty białym mrozem lśni niczym szkło morskie. Chcę zostać przy nim. Leniwie leżeć obok martwa z rozprutymi żyłami. Wybudzona krzątaniną sterylnych twarzy odsuwam się. Czas przyspiesza, niechciane łzy kluczą niczym deszcz po framudze niedomkniętych drzwi. Czuję, że zapadam się do środka.  Pod stopami szeleści oszroniona trawa.  Stoję i próbuję zapalić papierosa. Nie ważę nic – jestem oddechem.

Oto jest początek konca i koniec początku

oddech Où les histoires vivent. Découvrez maintenant