3 KLARA

4.1K 173 4
                                    


Na korytarzu redakcji New Orleans Globe, jak zwykle o tej porze panuje nie mały ruch. Niektórzy siedzą już przy swoich biurkach i z zapałem udają, że pracują. W powietrzu czuć zapach świeżo zaparzonej kawy. Praktykanci podekscytowani z wypiekami na twarzy biegają po korytarzu, jakby ktoś podpalił im tyłki. Co moment, ktoś mnie mija, zdawkowo kiwając głową na przywitanie, a niektórzy spuszczają wzrok na dół, udając, że mnie nie widzą. Czy miałam przyjaciół w pracy? Odpowiedź brzmi NIE. Wszyscy oprócz Eilis to byli dalsi znajomi. Na początku poszła fama, że dostałam tą pracę przez znajomości mojego ojca i tak już zostało. Nikomu nie przyszło na myśl, że może po prostu jestem dobra w tym co robię, a mój ojciec nie miał z tym nic wspólnego. Miałam głęboko w dupie, co kto o mnie myślał, czasami po prostu irytowały mnie takie opinie.

New Orleans Globe było gazetą, która na dzień dzisiejszy miała największy nakład w całym Nowym Orleanie, nie przekładało się to jednak na zarobki. Naczelny był czterdziestoletnim dupkiem, który gdybym tylko mu pozwoliła zdradziłby ze mną swoją żonę już w pierwszym dniu mojej pracy. Jedyne czego nie łączę to przyjemności z pracą i to był niezaprzeczalny argument, przemawiający na jego niekorzyść. Inną sprawą było to, że jego szowinistyczne, chamskie zachowanie skutecznie mnie do niego zniechęciło. Konsekwencje tej odmowy odczuwam do dziś. Teraz, gdy do niego idę z góry wiem, że nie będzie to miła rozmowa. Przechodzę koło mojego biurka i kieruję się korytarzem w lewo. Och! Jak ja dobrze znam tą drogę. Trafiłabym tu z zamkniętymi oczami. Zatrzymuję się po drzwiami, na których wisi czarna tabliczka z na złoto wybitym imieniem i nazwiskiem ROY BALD. Zaciskam usta przykładając do nich rękę, aby nie wybuchnąć śmiechem. Nie zastanawiając się ani sekundy dłużej naciskam klamkę i pewnym krokiem wchodzę do środka.

Roy siedzi za swoim biurkiem, gdzie jak zwykle panuje nienaganny porządek. W równym rządku poustawiane stoją zdjęcia żony i dzieci. Te same zdjęcia, które zawsze chowa, gdy pieprzy na tym biurku kolejną naiwną praktykantkę. Na pierwszy rzut oka można byłoby stwierdzić, że jest miłym gościem. Odrywa wzrok od komputera, na którym pewnie udając, że pracuje ogląda pornosy. Jestem tego więcej niż pewna. Ponownie zagryzam dolną wargę i chrząkam starając się patrząc wszędzie byle nie na niego. Rzadko kiedy nazwisko tak pasuje do jego właściciela. Wpadające promienie słońca padają na jego łysą głowę, co powoduje że ta świeci się, jakby była wypolerowana wazeliną na błysk.

- Co cię tak śmieszy? – opiera się wygodnie o wielki skórzany fotel, na którym siedzi. – gdy milczę dodaje. – No dawaj, pośmiejemy się razem.

- Nie sądzę, żebyśmy mieli takie samo poczucie humoru, szefie. – grdyka na jego szyi porusza się delikatnie, gdy przełyka ślinę. Przesuwa obślizgłym wzrokiem niżej i zatrzymuje się na wysokości cycków. Mam ochotę wstać i walnąć mu w ten głupi pysk. Mam na sobie czerwoną marynarkę, a pod nią tego samego koloru top na ramiączkach. Prawie w ogóle nie mam na sobie makijażu, oprócz malinowej szminki. Czarne spodnie opinają ciasno moje biodra i ten właśnie fakt sprawia, że siadam. Nie zniosę dłużej tego jego wzroku. – Po co tutaj przyszłam? Bo chyba nie po to, żeby szef mógł sobie mnie pooglądać. – walę prosto z mostu.

- Tyle razy prosiłem, abyś zwracała się do mnie po imieniu, a ty nadal swoje. Wiesz ile rzeczy by nam to ułatwiło? – aluzja, którą rzuca w ogóle mnie nie rusza. Przez cały ten czas chyba uodporniłam się na jego chamskie zagrywki.

- A ja tyle razy prosiłam, aby nie marnował SZEF mojego cennego czasu.

Łysy się skrzywił.

- Naprawdę musimy tak ze sobą rozmawiać? – milczę, bo nie mam ochoty dłużej uczestniczyć w tej bezproduktywnej rozmowie.

Wstaję i kieruję się w stronę drzwi.

CAPO- (Vincent )Premiera 27.01.2021! Where stories live. Discover now