D like D R O W N I N G

792 96 6
                                    

Tonął.
I nie umiał złapać oddechu.
Tonął.
A woda zalewała jego płuca.

______________________________

Bucky potrafił pływać.

Jego pierwsza lekcja polegała na wrzuceniu go do rzeki, kiedy miał może z siedem lat i jedynie obserwowaniu przez ojca czy nie idzie na dno. I cóż... tak czy inaczej... nauczył się. Bez żadnej teorii czy bawienie się w etapową naukę, która tak naprawdę nie była konieczna wbrew temu, co mówili ludzie.

Unosił się na wodzie, pokonywał jej opór, bo przecież potrafił. Bezproblemowo parł na przód przez życie, niezależnie od prądu, czy temperatury, ciało relaksowało się pod wpływem chłodu, a zmęczone pracą mięśnie – rozluźniały się całkowicie, pozwalając James’owi oderwać się na moment od rzeczywistości.

Tak, Bucky potrafił pływać.

Jednak Zimowy Żołnierz jedynie tonął.

Ciągnął go na dno jak głaz przymocowany łańcuchem HYDRY do pasa; zabierał oddech, zalewając wodą spragnione powietrza płuca, był jak niepokonana fala, która zakrywała wrażliwą duszę sierżanta i utopiła jego dotychczasowe życie, zakopując je gdzieś w rzecznym mule.

Tonął, wierzgał rękami i nogami, chcąc wydostać się na powierzchnię, zanim tlen ucieknie mu z ust, a on nie będzie w stanie złapać nowego oddechu, ale jedynie spadał w mroczną głębię, pochłaniającą go bez reszty. Bąbelki traconego powietrza unosiły się w górę, nieświadome, jak bardzo pewien człowiek chciałby podzielić ich los i także wznieść się chociaż odrobinę ku upragnionej wolności.

Błagania o pomoc nie przynosiły rezultatu – żałosne nawoływania ginęły pośród wody, szum zagłuszył trzask rozpadającej się duszy na kawałki, a on powoli tracił siłę, by dłużej walczyć.

Nikt go nie słyszał.

Albo nie chciał słyszeć.

Tonął.

Tonął.

Tonął.

Potem była tylko cisza.

Cisza, gdy poddał się nurtowi. Wszystko, co kiedykolwiek miał i kochał straciło swe znaczenie wraz z momentem, gdy dusił się mętną, brudną wodą. Miała gorzki, metaliczny posmak mordercy, do którego coraz mniej mu brakowało, a jednak wypluwał ten jad wciąż i wciąż, licząc na to, że kiedyś pozbędzie się go z siebie na dobre, po czym wróci na stary, dobry Brooklyn, usiądzie na zakurzonej kanapie i włączy telewizor, nie obawiając się widoku swojej twarzy na zarysowanym ekranie grata z czasów drugiej wojny światowej.

Chciał po prostu... po prostu żyć.

Czy to tak wiele, że pragnął chodzić do normalnej pracy, zarabiać uczciwe pieniądze, by utrzymać... Kto wie, może nawet swoją rodzinę, żonę, dziecko? A potem pójść ze Steve’m na piwo i oglądać mecz baseballu na barowym telewizorze, śmiejąc się i zakładając się o dziesięć dolców, która drużyna ma szanse wygrać? Cóż, chyba los właśnie tak uważał.

Bo Bucky od pamiętnego upadku nie zaznał ani odrobiny życia.

Zimowy Żołnierz wciągnął go w morza krwi, które jedynie rosły, by potem poczucie winy wyszczerzyło się do niego w obrzydliwym uśmiechu; witało go o poranku i żegnało wieczorem, obiecując, że nawet w nocy będzie czuwać nad jego koszmarami.

Rąk zbrudzonych szkarłatem nie dało się już obmyć. Czerwone plamy jedynie zasychały na szorstkiej skórze i chłodnym metalu, by za chwilę pokryć się świeżą krwią, która tylko nawarstwiała się bez końca. Mroczna część dobrego człowieka trzymała go za gardło i zmuszała do patrzenia na własne, wypełnione po brzegi śmiercią, akta i chociaż chciał odwrócić wzrok, gdzieś w głębi duszy wiedział, że tak – to wszystko jest prawdą.
Jaki miało sens wypierane się zabójstw? Traktowania Zimowego Żołnierza jako osobnej osoby, drugiego człowieka, obcego? To on nim był i żadne zaprzeczanie nie zmieniło by tego faktu, niezależnie od tego ile logicznych argumentów ktoś byłby w stanie wymyślić.

Może i HYDRA zrobiła to jego rękami, a on nie był tego świadomy, ale to wciąż były jego ręce. Jego i tylko jego.

Nie chciał tonąć w kłamstwach, którymi go karmili. Przecież znał prawdę.

I właśnie ta prawda ciągnęła go na samo dno, gdzie nawet promień światła nie był w stanie przedrzeć się przez otulający go mrok.

ᴀ ᴍᴀɴ ᴍᴀᴅᴇ ᴏꜰ ɢʟᴀꜱꜱ. ᵇᵘᶜᵏʸ ᵇᵃʳⁿᵉˢ Where stories live. Discover now