Y like Y E L L I N G

1.1K 112 6
                                    

Krzyk był tylko wyrazem podartej duszy.
Więc krzyczał.
Krzyczał ile sił.

______________________________


Pierwszy krzyk rozbrzmiał, gdy spadał z pędzącego pociągu, wprost w górską przepaść, a echo niosło jego głos po ośnieżonych szczytach jeszcze przez kilka chwil, dopóki nie ucichł całkowicie wśród szumu wiatru. Ten krzyk był dzwonem rozpoczynającym walkę dwóch istnień, zwiastunem nadchodzącego i zaciętego pojedynku pomiędzy prawdziwym sobą, a tym potworem, którego wszczepili mu do głowy jak pasożyta, którego w przeciwieństwie do niego - kochali.

Dwadzieścia cholernych lat zajęło im stłamszenie osobowości Jamesa Barnesa na rzecz pozbawionej własnej woli zabawki HYDRY. Jednak nawet wtedy jeszcze naiwnie wierzył, że ma jakiekolwiek szanse w starciu z Zimowym Żołnierzem, który na dobre pięć dekad stał się najgorszym cieniem jego samego, a potem, kawałek po kawałku wydzierał z niego ostatki człowieczeństwa.

Bawili się jego mrokiem, otulającym go swymi paskudnymi mackami, śmiali się, gdy wargi bezbronnej ofiary drżały na dźwięk pierwszego rosyjskiego słowa, gdy ciało zniszczonego człowieka wykorzystywano jako machinę do zabijania, a on - ich największy sukces... wciąż walczył z nieuniknionym.

Krzyk był czymś nieodłącznym w jego życiu i chyba... chyba już się z tym pogodził. Akceptował każdą głoskę wydartą z gardła podczas elektrowstrząsów, mających na celu wyzbycie się tego, co przeszkadzało im w zrobieniu z Bucky'ego kompletnego mordercy bez uczuć. Akceptował, cholera, nawet to, jak krzyczał podczas pierwszego zamykania drzwi kriokomory, bo wtedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że sama komora nie jest w całym tym szaleństwie aż taka zła. Właściwie tylko ona była granicą dzielącą bezmyślnego zabójcę i parędziesiąt osób, które wkrótce miały pożegnać się z życiem poprzez naciśnięcie spustu metalowym palcem.

Krzyczał, bo mógł krzyczeć, ale nawet to miało swoje granice, bo potem... nauczyli go milczeć.

Uderzenie, a za nim kolejne.

Ból, a po nim ciągnące się w nieskończoność pasmo udręk.

I Bucky Barnes przestał krzyczeć.

Milczenie za to było podstawą bytu Zimowego Żołnierza. Było... Pożądaną zaletą, której choćby nie chciał, tak miał. Nie miał uczuć, więc nie mógł rozumieć, że to coś złego; nie potrafił protestować, więc tego nie robił, bo krzyk nauczył się kojarzyć z cierpieniem.

Milczał więc podczas poprawek do bionicznego ramienia, które chociaż bolały jak cholera, nie wywołały nawet cichego stęknięcia. Milczał, kiedy HYDRA patrzyła mu w oczy, czytając przerażające dziesięć przypadkowych słów z rosyjskiego słownika i kontrolowała tylko, czy już oddał władzę swojej „lepszej" wersji. Milczał, kiedy litry krwi przelewały się pod jego stopami, a on jedynie przekraczał szkarłatne kałuże, nie chcąc zabrudzić sobie butów.

W ciszy znosił żądania oprawców, kolejne zlecenia, kolejne prania mózgu, kolejne cierpienie.

Krzyczał już tylko wewnętrznie, jakby w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu. Płonęły płuca z braku oddechu; płonęło serce, pragnące jedynie odrobiny spokoju; kwas zabójczej organizacji wyżerał w nim wszystko co dobre... Wszystko co ludzkie.

Potem milczenie od czasu do czasu przerywał tylko krótkimi warknięciami podczas walki. Sykiem chorej satysfakcji z łamanych kości i skręcanych karków.

Tylko, że to już nie był Bucky.

Syberia była jednym z najgorszych miejsc, w jakich miał okazję przebywać. Szwadron bezmózgich żołnierzy szkolnych na zabójców tak jak i on; oddział najlepiej przygotowanych na wojnę jednostek, które mogłyby obalić rząd w jedną noc, a na następny dzień już o tym nie pamiętać. Więc chyba coś ich łączyło, prawda?

Nieprawda.

Dopiero po kilku dniach zrozumiał swoją rolę w całym tym szkoleniu. Zrobili z niego worek treningowy, bo hej! Jeśli ktoś jest w stanie pokonać byłego sierżanta z co najmniej kilkunastoma stylami walki w jednym palcu i metalowym ramieniem, będącym tak naprawdę wielką, tajemniczą, rosyjską maszyną to prawdopodobnie nic nie jest go w stanie zatrzymać.

Znosił uderzenia, rzucanie sobą o ścianę, a nawet to, że stał się osobistym psem obronnym jednego z ludzi, którzy zabili w nim człowieka, a najgorsze z tego wszystkiego była ciągła obecność tych wspomnień.
Wspomnień o jego perfekcyjnie oddanych strzałach, celnych ciosach, braku choćby odrobiny emocji na twarzy podczas miażdżenia czyjegoś karku, o wszechobecnej krwi i jej duszącym zapachu.

I wtedy właśnie James Barnes znowu krzyczał.

Tylko kto zdoła usłyszeć żałosny szloch zagubionego chłopca pośród huku pęknięć jego własnego serca?

ᴀ ᴍᴀɴ ᴍᴀᴅᴇ ᴏꜰ ɢʟᴀꜱꜱ. ᵇᵘᶜᵏʸ ᵇᵃʳⁿᵉˢ Where stories live. Discover now