1949

27 1 0
                                    

Bruksela.

Nie był to codzienny widok w tym więzieniu. Niecodziennie tak ważna osoba odwiedzała jakiegokolwiek więźnia. Na pewno kobiety nie zapuszczały się w takie sromotne miejsca. Jednak dzisiaj jest inaczej. Dzisiaj wydarzyło się coś niezwykłego.

Młoda dziewczyna z krótko obciętymi jasnymi włosami z ciemną opaską w nich, ubrana jak na tamte czasy bardzo przeciętnie, szła szybko za naczelnikiem placówki.

- Jest pani pewna, że chce go pani widzieć? To zbrodniarz wojenny.

- Muszę z nim coś załatwić – odpowiedziała stanowczo kobieta.

- To sobie pani wybrała dzień – zaśmiał się mężczyzna. – Wie pani, że dzisiaj w samo południe wykonujemy wyrok?

- Wiem – odrzekła spokojnie. – Byłam wtedy w Norymberdze, słyszałam wyrok bardzo wyraźnie.

- Rychło w czas – warknął naczelnik. – takie gnidy to powinni od razu po wojnie rozstrzelać!

- Myślę, że nasza postawa względem złych ludzi odróżnia nas od nich – młoda kobieta nie dała się sprowokować. – My dajemy im szansę na obronę i wytłumaczenie się. Sądzimy ich jak ludzi.

- To bardzo humanitarne. Według mnie, ci, co odbierali człowieczeństwo innym, nie zasługują na takie traktowanie.

Dwoje ludzi szło na najniższą kondygnację więzienia. W końcu weszli do sektoru, gdzie było kilka cel, ale jedna tylko miała rezydenta. Kobieta podeszła do krat, za którymi siedział siwowłosy mężczyzna. Po chwili odwróciła się do funkcjonariusza, który ją przyprowadził.

- Panie naczelniku, chciałabym wejść do niego. Potrzebuję bezpośredniego kontaktu.

- To wbrew procedurom. Nie mogę narażać panią na tak wielkie niebezpieczeństwo! – oburzył się mężczyzna.

- Nalegam – powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Potrafię się obronić w razie potrzeby.

- No ja nie wiem – zwątpił funkcjonariusz, ale poczuł na sobie mordercze spojrzenie. Westchnął pod nosem i odkluczył celę. Uchylił drzwi.

- Pani Maes, daję pani dwadzieścia pięć minut. Stanę dwa metry dalej.

- Muszę być sama.

Naczelnik pokręcił głową załamany.

- Mogę wyjść najwyżej do drzwi sektoru. Dalej nie odejdę. Takie są zasady, które i tak dla pani naginam – poprawił czapkę na głowie. Był on niezbyt wysokim brunetem. Na twarzy miał blizny po ranach ciętych. Wojna to czas cierpienia szczególnie dla osób nie walczących bezpośrednio z wrogiem, i to nawet w takich krajach jak Belgia.

- Bardzo panu dziękuję!

Bella Maes weszła do celi, a za chwilę przymknęła drzwi.

Więzień siedział w kącie. Wyglądał bardzo źle. Miał wyjątkowo jasną karnację, najprawdopodobniej spowodowaną anemią oraz siwe, rozczochrane włosy. Od lat nie widział żyletki, więc zdążył wyhodować sobie siwy zarost. Przekrwionymi brązowymi oczyma spojrzał na tą, która go odwiedziła.

- Znów się widzimy, Coos van der Trook – powiedziała zamiast powitania.

Mężczyzna nazwany Coosem właśnie zdał sprawę, kim jest ta kobieta. Niepewnie stanął na nogi. Van der Trook tak schudł w wyniku więziennego rygoru, że ubranie wisiało na nim. W oczach pojawiły mu się łzy.

- Czym zawdzięczam sobie pani wizytę? – wydukał wyraźnie zaskoczony. Patrzył na nią z niewypowiedzianym zdumieniem.

- Chciałam po raz ostatni zobaczyć tego, który wyrządził mi i mojemu krajowi tak wiele krzywd, o których nie miałam pojęcia – odpowiedziała zdecydowanie Bella.

[APH] Maar je leven is nog maar net begonnenWhere stories live. Discover now