Ty

36 0 0
                                    

Nikt nie wie, co siedzi nam w głowach. Po raz pierwszy, gdy cię spotkałem myślałem, że jesteś tylko pustą lalą z dobrego domu, której wiecznie nic nie pasuje, albo która zawsze musi mieć wszystko, czego chce. I takie też sprawiałaś wrażenie. Flirtowałaś ze wszystkimi chłopcami, ale nie pozwalałaś im zbliżyć się zbyt blisko siebie.

Byłaś krucha. I doskonale zdawałaś sobie z tego sprawę. Jak delikatna figurka, którą najmniejszy dotyk mógł potrzaskać na małe kawałeczki. Ale nikt o tym nie wiedział. Byłaś niczym powietrze. Każdy cię potrzebował, ale nikt nie potrafił cię mieć. Albo przynajmniej byłaś nim dla mnie. Tak. Byłaś moim powietrzem. A bez powietrza nie da się żyć. Prawda? Tak mówią.

Kryłaś się za maską wiecznego szczęścia, które zdawało się nigdy nie być ulotne. Kryłaś się za maską wiecznego marudzenia i maską wiecznego śmiania. Gardziłaś ludźmi i szydziłaś z nich za ich plecami, a gdy tylko mieli okazję z tobą rozmawiać, słodziłaś im. Nikt tego nie zauważał. Albo przynajmniej nie chciał.

Nakładałaś na siebie tony makijażu, by nikt nie widział, że poprzedniego wieczoru płakałaś. Nakładałaś na siebie ubrania od najlepszych projektantów świata, tylko dlatego, aby zakryć twoje rany na skórze. Albo tych na duszy? Dlaczego to robiłaś, skoro byłaś idealna?

Nadal pamiętam, gdy pierwszy raz na mnie spojrzałaś. Tym swoim wzrokiem, który wypalał mi niewidzialne wzory na skórze. Uśmiechnęłaś się. Nie tak, jak do innych. Z wyuczonym na pamięć uśmiechem. Po prostu... Jak ty. Bo wiedziałaś, że tylko ja potrafię cię przejrzeć.

Z każdą kolejną chwilą, kiedy byłem obok ciebie odkrywałem nowy kawałek twojej duszy. Powoli przebijałem się przez twój mur, który kruszył się z niebezpieczną szybkością. Przerażało cię to. Ale jednak dzielnie przy mnie trwałaś. Pozwalałaś mi na to. Czy chciałaś mi się przypodobać? Nie wiem.

Nienawidziłem się za wszystko. To co zrobiłem sobie, tobie i całemu światu. Za to, że się urodziłem. Codziennie marzyłem, żeby w końcu zakończyć swoje życie. By stać się w końcu niczym, by nie czuć nic więcej. Jednak pojawiłaś się ty. Dla ciebie chciałem stać się lepszą wersją samego siebie. Chciałem odpędzić się od moich demonów, ale było ich coraz więcej. Już nie chowały się po kątach mojej głowy. Wypełniały mnie swym całym istnieniem.

Pamiętam, gdy pewnego dnia oznajmiłaś mi, że jeśli z tym nie skończę ty sama zaczniesz to robić. Przestraszyłem się. Jednak nic nie powiedziałem, co uznałaś za pozwolenie. Byłem tchórzem. Cholernym tchórzem. Gdybym wiedział, co się stanie potem, nigdy nie pozwoliłbym Ci na to. I tak się zaczęło. Niewinnie. Jedna. Druga. Trzecia. Chwila euforii, stanu uniesienia, a potem czerń i pustka.

Nie powiem. Wściekłem się. Byłem bezsilny. Nie chciałem, byś przechodziła to samo co ja. Ale nie potrafiłem cię od tego odciągnąć. Nawet nie wiem, kiedy to się stało, gdy zaczęłaś być częścią naszej paczki. Ja, ty, Veronica, Aslan, Ethan i Noah. Paczka z alkoholizowanych i naćpanych dzieciaków.

Poznaliśmy się w sumie przez przypadek. Jednak nikt z nas nie przewidział tego, że nasze losy połączą się ze sobą. Z Ethanem znałem się najdłużej. Był moim przyjacielem niemal od podstawówki. Później poznałem Aslana. Zakręconego chłopaka z depresją. Tryskał energią, optymizmem. Rzucał żartami na prawo i lewo. A przynajmniej takie stwarzał pozory. Później przyszła pora na Veronice. Gotka spędzająca całe dnie na cmentarzu. Pisząca wiersze z marzeniami o prawdziwej miłości. A Noah? Był po prostu. Od zawsze. Nikt nie wie, kiedy do nas dołączył. Podobnie było z tobą. Nagle się pojawiłaś, a wszyscy to zaakceptowali. Polubili cię. Nie zawsze aprobowałaś nasze wybory. Jednak zawsze byłaś z nami.

Mimo tego wszystkiego, ty nadal pozostałaś taka sama. Uśmiechniętą, marudzącą i wiecznie szczęśliwą dziewczyną. Może tylko trochę za bardzo trzęsły ci się ręce. Może trochę bardziej poszarzała ci skóra, czy włosy wypadały garściami. Może twoje oczy powoli stawały się martwe, szkliste. Jak u lalki.

Codzienne wieczorne wypady na miasto z naszą paczką zamieniały się na nocne posiadówy w jakichś starych opuszczonych budynkach, czy szopach. Zawsze wtedy byłaś z nami. I oddawałaś się naszym nałogom.

Nikt nie chciał nam pomóc. Byliśmy tylko kolejnym problemem tego społeczeństwa. Kolejnymi, niechcianymi nastolatkami z problemami. Każdy patrzył na nas z wyższością. W sumie. Nie dziwie im się.

W tym świecie nie ma miejsca na takich, jak ja. Tak ci mówiłem. A mimo to dalej byłaś u mojego boku. Tym razem nie zwracałaś uwagi na chłopców śliniących i klejących się do ciebie. Tym razem zwracałaś uwagę na mnie. Na biednego chłopaczka, bez żadnych ambicji, bez żadnej przyszłości. Tylko z dragami w kieszeniach. Widziałem w twoich oczach iskierki chyba szczęścia za każdym razem, gdy byłem w pobliżu. Podobało mi się to.

Byłaś piękna. Cudna i mądra. Powtarzałem ci to każdego dnia. A ty tylko zbywałaś mnie ręką śmiejąc się pod nosem. Jeślibyś chciała każdy mógłby być twój. Byłaś słodka, delikatna, krucha jak porcelana. Miałaś wszystko to, czego chciałaś. Byłaś idealna. Dla mnie. Może to dlatego chciałem zniszczyć to wszystko. Ciebie. Bo jednak nikt nie może być idealny. Ty o tym wiedziałaś. A jednak pociągana niewidzialnymi sznurkami idealnie grałaś na scenie zwaną życiem. To nie byłaś ty. Zdecydowanie nie ty.

Obwiniałem się za wszystko, a przede wszystkim za to, że wciągnąłem cię w świat, w którym nie ma miejsca na tak idealne lalki, jak ty. Zniszczyłem twój perfekcyjny obraz sobą. Swoimi szponami coraz bardziej zaciskałem ci palce na szyi. Powoli rozszarpywałem twoje filigranowe ciało. A ty mimo tego wszystkiego, wciąż nie uciekałaś, tylko miałaś na ustach swój piękny uśmiech. Taki twój.

Dlatego płaczę. Nad sobą. Nad tobą. Nad sobą, ponieważ nie udało mi się ciebie ochronić przed swoimi demonami. Nad tobą. Tak właśnie nad tobą. Nie udało mi się. Musisz mi wybaczyć. Przepraszam.

Stoczyliśmy się na samo dno. Wiedzieliśmy, że nie ma dla nas ratunku. Wiedzieliśmy, że i tak kiedyś umrzemy. Ale czy to nie za wcześnie? Czy nie powinniśmy z tym czegoś wcześniej zrobić? Czy jeśli inni by o tym wiedzieli pomogliby nam?

Dlaczego zniszczyliśmy sobie życie? Mieliśmy wszystko. Siebie, przyjaciół obok. Mieliśmy te szczęśliwe chwile, jak i te złe. Pochłonęliśmy siebie nawzajem, a nasze demony cieszyły się obok. Czy nie zasługiwaliśmy na więcej? Czyż nie byliśmy aniołami? Ty nim na pewno byłaś.

Teraz czuję, że nie mogę oddychać. Bo przecież nie da się żyć bez powietrza. Tak mówili. I mieli racje. Byliśmy na to wszystko za młodzi. Mieliśmy przed sobą jeszcze szmat czasu. Kolejne miłości, szczęśliwe chwile. Mogliśmy zmienić coś w tym  świecie. Czekało nas jeszcze dużo przygód. A jednak skończyliśmy zapomniani przez wszystkich i przez wszystko.

Byliśmy na to wszystko za młodzi...

Byliśmy zbyt młodziWhere stories live. Discover now