Nienazwana część 1

14 0 0
                                    

Nie nazwałem pierwszej części tego bałaganu, bo nawet nie umiem nadać temu jakiegokolwiek tytułu. 

Zacinam się na okrągło, tracę kontakt z rzeczywistością, gubię własne myśli. Straciłem już poczucie czasu, własnej wartości i orientację w sytuacjach dziejących się tu i teraz. Dlatego nazwę tego "rozdziału" zgubiłem, może z szarym dymem, co uleciał już z płuc.


Nigdy nie lubiłem się poddawać. Nie na czymś, co znaczyło dla mnie dużo, ponad wszystko. Byłem zwarty i gotowy walczyć o coś, nie przejmując się co stracę od siebie. Chciałem coś mieć, bo mi zależało. Byłem zaciętym wojownikiem, dobrym w swojej sztuce walki. Jak king Bruce Lee karatemistrz.

 A teraz - tak samo mi zależy. (Czy zależało?) I chce odzyskać osobę, która cierpiała już zdecydowanie za wiele, chce objąć w ramiona, podzielić swoim ciepłem, uśmiechem, kawałkiem świata i serca. Tak na nowo, po tym, jak nasz świat się zawalił. Bynajmniej, mój legł w gruzach, nie będę wnikał w jego szczegóły. 

Nazwijmy moją miłość X, dobra? Kochany, słodki X. Taki przecież zawsze był. 

Dopóki nie rozerwał mnie na kawałki, odrzucił jak szklankę na beton. Co mogło się stać z rzuconą szklanką na twardą powierzchnię? Zostałem rozbity, sam ze sobą. Wydawało mi się, że zakończenie związku było wystarczająco bolesne i poradzę sobie i zacisnę pięści, świetny wojownik własnych demonów. Nie doceniłem możliwości losu, nie zdałem sobie sprawy, że kiedy zniknie z mojego życia bez śladu ani odgłosu, odetnie też mój dostęp do siebie, będzie aż tak ciemno. Zimno. Wszystko w sumie mnie zjadło, zjadła mnie najpierw nienawiść, zawiść, zemsta, porażka. Potem zostały tylko moje myśli, rozbite puste butelki na ulicy o czwartej nad ranem, kiedy siedziałem i paliłem w okolicy znajomego klubu. 

Przeróżne substancje musiały ogarnąć mój umysł, nie tylko mózg ale i psychikę, żeby podejść inaczej do sprawy. Potoczyłem się ze swojego tronu jak pierdolona beczka z alkoholem i dragami, na sam dół góry o nazwie GODNOŚĆ, żeby w końcu wpiąć się z powrotem na górę, nadal lekko zataczając otumaniony, ledwo widząc cokolwiek, przez zaszklone oczy, albo dostrzegając już nawet nieistniejące rzeczy wokół mnie.

Ale nie dotarłem jeszcze do wspomnianego tronu. Załóżmy, że jestem w połowie.  

Wrócił, pojawił się na nowo w moim życiu, tak więc na nowo straciłem głowę.

 Nie, jeszcze nie oszalałem. Chcę tylko go odzyskać, osiągnąć swój upragniony spokój w głowie i sercu. Odpocząć, z nim. Jest moją ostoją, domem. 

Pomimo tego co mi zrobił dałem mu jeszcze jedną szansę, wybaczyłem porzucenie mnie, nie wybaczę tylko sobie, dopóki on nie wróci. Bo to przecież ja jestem tym jedynym, nie? Tylko ja jestem tym najlepszym, tylko ja najlepiej mu pomogę, tylko...

Tylko

JA...

Zaraz. Przecież nie tak miało to wyglądać.

Dlaczego tęskni za kimś innym? Kimś, kto jest kompletnie stracony? Kompletnie niezdolny do uczucia. Do dzielenia się jakimkolwiek uczuciem. Na ile skurwysyństwo to uczucie. Jest tylko pieprzonym gnojem, przepraszam. Nikim, w porównaniu do mnie. 

Dlaczego jest zazdrosny o kogoś takiego, skoro im nie wyszło, nie powinien do tego wracać?

Domyślam się, że nie chce mojej pomocy w takim przypadku, tęskni za swoim katem, po co mu w takim razie jego stary, dobry przyjaciel, osoba, która chce dla niego jak najlepiej, chce go w swoim życiu i sercu po raz drugi, mimo poniesionych szkód.

Chce się poddać. Nie mam siły, wykazywać się w walce z demonami, które tylko syczą do ucha, że on nigdy mnie nie zechce.

Nie zechce. Nie tęskni, nie będzie nigdy czuł potrzeby aby wrócić do mnie, po nową nitkę uczucia. 

To już chyba koniec mojej płonącej zapałki determinacji.


Przepraszam, kurwa, przecież to wykończy nawet szatana. W końcu to moje drugie imię, nie?



You stole a little piece of me, ah ah

 I keep trying to fight for it 

To die for it 

You stole a little piece of me, ah ah 

You want it 

You got it 

We died for it



Kocham Cię.






Don't come back here, baby

I'll be long gone


Mad mindWhere stories live. Discover now