Rozdział 1: Wuefiście wyrastają rogi

1K 67 0
                                    

Wszystko zaczęło się od lekcji wuefu. Mieliśmy zastępstwo, bo trener Crave złamał rękę. Tymczasowy nauczyciel, Christopher Jenkins, był wysokim, barczystym mężczyzną po czterdziestce. Miał ciemnobrązowe włosy gdzieniegdzie przypruszone siwizną. Nie wydawał się zły...

Do czasu.

Po zakończonych zajęciach wuefista wezwał mnie do pokoju nauczycielskiego. Nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale przebrałam się w jeansy i sweter (kończyła się jesień, więc robiło się zimno) i zapukałam do drzwi gabinetu. Nauczyciel otworzył mi i popatrzył się na mnie z dziwnym błyskiem w oku. Przez chwilę przyglądałam się... nie, to tylko złudzenie. Przecież nie mógł mieć czarnych, zwierzęcych oczu. Przyjrzałam się jeszcze raz, ale tym razem wszystko wyglądało już normalnie. 

-Yyy... pan mnie wzywał, tak? - przerwałam ciszę.

-Tak - powiedział nauczyciel. - Chciałem omówić z tobą kwestię zawodów. Podobno jesteś niezła w biegach na dłuższy dystans.

-Co? W biegach? - wyrwało mi się. - To znaczy... są w klasie lepsi ode mnie, jestem najzupełniej przeciętna. Nigdy nie brałam udziału w żadnych zawodach.

- To może powinnaś zacząć - rzekł pan Jenkins i podszedł w moją stronę. Nadal patrzył się na mnie tym morderczym wzrokiem. Okej, jego zachowanie zaczynało się robić dziwne. 

Ale jeśli to było nienormalne, to jak nazwać następne zdarzenia?

Trener urósł. Tak, dobrze słyszycie. Urósł. Wcześniej był dość wysoki, teraz miał jakieś 3 metry wzrostu. No, i czarną skórę. Albo czarne futro, czy tam sierść. Jakoś nie miałam czasu się przyjrzeć. Jednak najbardziej zaskakujące było to, co stało się z jego głową. Była... no, bycza. Jeden róg był w połowie złamany, ale i tak bestia wydawała się niebezpieczna. Jego głowa przechylała się w jedną stronę z powodu niezrównoważonego ciężaru. Potwór wyglądał jak... no, ten mitologiczny stwór. Z labiryntu. Nie mogłam przypomnieć sobie jak się nazywał. Większa część lekcji historii całkowicie wyparowała mi z głowy. Ale w tej chwili nie było to ważne.

Rzuciłam się do ucieczki. Byko-człowiek pobiegł za mną. Żeby się do mnie dostać, rozwalał wszystkie ściany odgradzające mnie od niego. Co jak co, ale siłę to on miał. Wybiegłam na zewnątrz i wpadłam na mojego przyjaciela, Rory'ego. Miał rude, kręcone włosy i piegi. Do tego był dość nieśmiały, co nie czyniło go szczególnie lubianym. Miał chyba jakąś wadę nóg, bo chodził w dziwny sposób i nigdy nie ćwiczył na wuefie. 

-Wiej! - krzyknęłam. Rory popatrzył się w stronę, z której wybiegłam. Oczy my się rozszerzyły. Chyba wpadł w panikę. Zresztą, wcale mu się nie dziwię.

-M...M....MINOTAUR! - wrzasnął i rzucił się przodem ciągnąc mnie za rękę. Więc tak się nazywała ta krowa. Gdy biegł, dziwnie podskakiwał i telepał moją ręką chyba najmocniej jak się dało. Poprowadził mnie za bramę i po chwili znaleźliśmy się poza szkolną placówką. Pędziliśmy ile sił w nogach wąskimi uliczkami Nowego Jorku.

Mieliśmy nadzieję, że zgubimy trenera Jenkinsa, ale on niezmordowanie biegł za nami. A mi zaczynało już brakować tchu. To, co wcześniej stwierdził nauczyciel, zdecydowanie rozmijało się z prawdą. Nie byłam jakimś mistrzem w biegach na dłuższy dystans. Nogi zaczynały się już plątać i uginać pode mną. W końcu potknęłam się i padłam na ziemię jak długa. Rory zaraz pomógł mi wstać, ale w tym czasie wuefista nas dogonił.

Zaryczał triumfalnie, ale nikt z przechodniów nie zwrócił na to uwagi. Zastanowiłabym się, czy go w ogóle widzą, ale miałam ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład przeżycie. Przeszukałam kieszenie, ale miałam tylko kilka gum do żucia. Raczej nie wydawało mi się, żebym dała radę powalić go świeżym oddechem. Musiałam wymyślić coś innego.

Na moje szczęście nieopodal znajdowało się wejście do metra. Chwyciłam Rory'ego i resztkami sił ruszyłam w tamtą stronę. Minotaur zamachnął się i dosłownie zwalił mnie z nóg. Z głośnym "łup!" uderzyłam o ścianę budynku. Przez chwilę widziałam tylko kolorowe gwiazdki. Świat zawirował mi przed oczami. Stało nade mną dwóch Rory'ch. Albo trzech. Mówili coś do mnie, ale szum w mojej głowie skutecznie wszystko zagłuszał. Po chwili przyjaciel złapał mnie pod rękę i pomógł mi wstać. Mamrotałam coś o krowach, ale w końcu nieźle oberwałam, więc mnie nie posądzajcie. 

Oparłam się o Rory'ego. Był zaskakująco silny jak na kogoś, kto opuszczał każdą lekcję wuefu. Zdołał przetaszczyć mnie do wejścia pod ziemię. Nie było to takie proste, zwłaszcza, że atakowała nas wściekła krowa. Nie pamiętam zbyt wiele, w końcu nieźle oberwałam. Ale wiem tyle, że Rory wyciągnął z kieszeni jakąś piszczałkę. O tak, tego nie dało się zapomnieć. Te dźwięki raniły moje uszy. Ale przy okazji trochę mnie ocuciły. Trudno było tracić przytomność w takim jazgocie. Na Minotaura chyba również wpłynęła ta melodia. Z rykiem odsunął się od nas. Taki jeden drobiazg... CZY NIE MÓGŁ TEGO WCZEŚNIEJ UŻYĆ?!

Rory zaczął sprowadzać mnie po schodach jednocześnie grając na piszczałce. Musiało być to dość trudne, więc jak tylko zeszliśmy na dół, to przerwał. Trener Jenkins szybko nadrobił dzielącą nas odległość. Biegł niszcząc wszystko co napotkał i roztrącając nieświadomych ludzi. Wyobrażacie sobie korytarz przez który przeszła trąba powietrzna? Mniej więcej tak to wyglądało. 

Stanęliśmy na stacji. Byk rozpędził w naszą stronę. Rory pchnął mnie dostatecznie szybko i Minotaur przebiegł tuż obok mnie. Potrącił mojego przyjaciela, który upadł na ziemię. 

Jednak potwór nie zdążył wyhamować. Z wielkim impetem wpadł na tory prosto pod koła nadjeżdżającego pociągu. Z ogromną siłą uderzył w pojazd. Bestię aż odrzuciło w przeciwnym kierunku. Przód pociągu został mocno wgnieciony. Pasażerowie z przerażeniem usiłowali wydostać się z pojazdu. Za to ze sprawcy została już tylko kupka piasku rozwiewana przez wiatr. Takiego uderzenia nie mógł wytrzymać nawet najsilniejszy minotaur (o ile było ich więcej i były jakieś silniejsze od niego). 

Tak więc jeden problem mieliśmy z głowy. Pozostała jeszcze sprawa lekko zniszczonego pociągu. Czy pasażerowie wiedzieli co uderzyło w pociąg i dlaczego? Czułam się dziwnie. Jakby to była moja wina. Rory poklepał mnie po ramieniu. Miałam wrażenie, że wie o czym myślę. 

-Nie przejmuj się - powiedział i uśmiechnął się najszczerzej jak potrafił w tej sytuacji. - Poradzą sobie. 

Ale po chwili przyjaciel spoważniał. 

- Musimy ruszać - rzekł. - Najlepiej będzie, jeśli trafisz tam jak najszybciej. 

-Gdzie? - zapytałam zmieszana. Super. Teraz jemu zaczynało odbijać.

-Do obozu - odpowiedział chłopak z tajemniczym uśmiechem i poszedł w stronę wyjścia. 


Z pamiętnika herosaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz