1. Brzask

896 60 42
                                    

Prawdziwe zmęczenie było tym uczuciem, które łatwo dzieliło ludzi na lubiących wysiłek fizyczny i tych nienawidzących go. Ludziom należącym do pierwszej grupy nie trzeba było tłumaczyć przepełniającej ciało euforii po ćwiczeniach. Dla tych drugich za to było to prawie nie do wyjaśnienia. A przecież w mieszance czynników prowadzących do tego zawierało się tak wiele równie ważnych odczuć - jak determinacja wymieszana z satysfakcją i tym dziwnym, wyraźniejszym uczuciem spełnienia.

Ścięgna łaskoczące przy pierwszych ruchach, przy następnych mięśnie palące jak rozżarzone węgle pod skórą. Tak brutalnie, a równocześnie tak przyjemnie.

Powtórzenia, próby, testy — ciała, psychiki, możliwości. Naginanie granic. Każde ćwiczenie to wyzwanie, a łączenie ich efektów to sukces.

Pot, krew, łzy.

Aki, hōki.

Upadek, powstanie.

Szybszy, chrapliwy oddech, szalone łomotanie serca.

A później tak niedorzeczny dla wielu innych uśmiech.

Jonathan znał to bardzo dobrze.

Dokładnie roztarł na dłoniach talk i ustawił się na macie, jeszcze raz spokojnie nabierając powietrza. Spiął się w oczekiwaniu i na sygnał chwycił drążek. Szarpnięte mięśnie ramion paliły go przy kolejnej dawce wysiłku, ale nawet nie zadrżał, kiedy z siłą rozpędu zatrzymał się na ułamek sekundy nad drążkiem, aby po chwili spaść, obrócić chwyt i wrócić do góry w innej pozycji.

Świat ucichł, zostawiając miejsce tylko jego oddechowi. Pot perlił się na zgrzanej skórze, schnąc przy gwałtowniejszym ruchu przecinającym powietrze.

Oddech. Skupienie. Dynamika.


Pisk tenisówek na gumolicie sali gimnastycznej poniósł się echem, kiedy Keira wyminęła kolejną przeciwniczkę, w ostatniej chwili łapiąc przed nią piłkę. Na jej przekleństwo uśmiechnęła się pod nosem, nie zwalniając tempa. Kilkoma następnymi susami była już wystarczająco blisko kosza.

Skok, rzut... Punkt. Oddech.

Piłka odbiła się jeszcze kilka razy o ziemię, zanim przekoziołkowała poza boisko. Keira oparła się o kolana, łapiąc kontrolowanymi haustami powietrze i spojrzała na trenera.

Dało się przewidzieć, co usłyszy, ale w zmęczeniu niełatwo było o tym pamiętać.


— Idealnie — zwrócił się do Jonathana Arthur, wysoki blondyn o ostro zarysowanej szczęce i szeroko rozstawionych oczach.

Teraz — jako właściciel sali treningowej i odbywających się w niej zajęć gimnastycznych — przemawiał w roli indywidualnego trenera Jonathana. W całej wielkiej sali nie było nikogo poza nimi.

Podszedł do Jona w momencie, gdy ten zaczął się już rozciągać po ćwiczeniach.

— Perfekcyjnie wręcz. Jesteś pewien, że nie chcesz wziąć udziału w zawodach? Z taką techniką miałbyś naprawdę ogromną szansę.

Chłopak podniósł wzrok znad skłonu na trenera, który przycupnął sobie na ławce obok maty.

— Wiesz, że nie robię tego dla takich osiągnięć — odparł, na co Arthur niedbale wzruszył ramionami.

— Nieraz o tym mówiłeś, ale... Wiesz — Wychylił się energicznie do przodu, ściągając jasne brwi w zaciętym wyrazie — niektórym z dzieciaków od Samsona można by trochę utrzeć nosa. A na pewno by nie zaszkodziło.

Księga BestiiDove le storie prendono vita. Scoprilo ora