Rozdział 29 | Masz jakiś problem?

Start from the beginning
                                    

Obecnie mężczyzna czuł się z tego powodu winny, uważał, że przez to, że wychowała się bez rodziców, rozwinęły się w niej skłonności socjopatyczne. Ale to nie była prawda.

Caitlyn nienawidziła ograniczeń. A miłość równała się dla niej z jednym wielkim ograniczeniem.

W końcu o wiele łatwiej jest zabijać, gdy nie ma się nic do stracenia.

– Cholera – bluzgnął mężczyzna, przystając przy skręcie w jedną z bocznych uliczek, jakich na Wall street było pełno. Obecnie kierował się w stronę domu Madeline. – Muszę z nią porozmawiać.

Peter raz, po pijaku, dwa lata zanim poznał Alexandra, przespał się z Madeline. Po tym wydarzeniu ta dwójka stała się bardzo bliskimi przyjaciółmi. Żadne z nich nie wracało pamięcią do tamtej imprezy, na której doszło do tego feralnego zdarzenia. Chociaż w sumie to nie wiedzieli w ogóle, czy do czegokolwiek wtedy doszło, bo chociaż obudzili się razem w łóżku, oboje mieli na sobie ubrania. Mimo tego i tak woleli o tym zbyt często nie wspominać. W końcu dla Madeline Peter był zdecydowanie zbyt młody (ale wówczas legalny).

Niestety Peter Sprenger nie wiedział jeszcze, że Madeline Rossa od paru godzin była martwa.

***

Lawrence powrócił na swój posterunek, gdzie z nudy zaczął odbijać gumową piłkę o ścianę. Dzisiaj nie miał kompletnie nic do roboty. Na ich posterunek przyszły zwyczajne, nudne zgłoszenia, do których zostali przydzieloni najmłodsi funkcjonariusze policji. Mężczyzna wiedział, że nikt z jego wydziału nie został poinformowany o zabójstwie na Manhattanie, w końcu byli w Nowym Jorku, tutaj jak ktoś jakiegoś dnia nie został zamordowany, okradziony czy pobity, to można ze spokojem mówić o jakimś święcie. Chociaż nie, nawet w święta początkujący terroryści lubili sobie wysadzić jakiś sklep.

To miasto ani trochę nie było bezpieczne.

– Ja naprawdę kocham ludzi... – wymamrotał sam do siebie Lawrence, przymykając powieki.

– Co jaki humor? Usłyszałeś jakiś dowcip?* – Jego partnerka podeszła do biurka, za którym zasiadał mężczyzna. Niosła w rękach wypchany po brzegi kartkami karton.

– Nie... ja. – Lawrence doskonale wiedział, jak to się zaraz skończy.

– Jak ci się nudzi, to mi z tym pomóż. – Kobieta z hukiem postawiła karton na blacie, a następnie uśmiechnęła się triumfalnie. Wyglądała na kogoś, kto za nic w świecie nie przyjmie odmowy.

– Ugh.

***

Matthew złapał przeziębienie, dlatego wcześniej zwolnił się z pracy. Chciał udać się jeszcze do pewnej małej kawiarni na Brooklynie, sam nie wiedział, czy to przez to, jaką kawę w niej serwują, czy może dlatego, że chciał jeszcze chwilę porozmawiać z Anthonym, który był jej właścicielem.

Niestety, gdy wszedł do środka, zastał tylko Izzy.

Ta widząc go, zaśmiała się tylko i wskazała palcem piętro.

– Jak chcesz zaczekać, to on zaraz wróci – prychnęła, odstawiając szklankę na półkę. – Tylko przestanie się kłócić.

– Kłócić? – zdziwił się Matt, lecz Izzy w odpowiedzi machnęła tylko ręką.

– Za długo by wyjaśniać. – Westchnęła. – Usiądź. Zaparzę ci herbaty na koszt firmy – dodała, uśmiechając się.

– Nie, naprawdę nie trzeba.

– Ależ trzeba, patrząc, jak wygląda twój nos. – Zaśmiała się. – Poza tym, czego się nie robi dla stałego klienta.

Mężczyzna uległ.

Pamiętaj o śmierciWhere stories live. Discover now