ucieczka od rzeczywistości

Start from the beginning
                                    

   A kolejne odejście chyba by sprawiło, że naprawdę zaćpałbyś się na śmierć ze spalonym trochę, ponad połowę papierosem w dłoni.

   I zmarłbyś z kłamstwem, z którego nawet nie zdawałbyś sobie sprawy.

   Ale zacznijmy od początku, Jamesie Davenporcie. Początku, który wcale nie był zły tak, jak koniec i wcale nie mówił, że zostaniesz zniszczony.

   Urodziłeś się w jednym z większych miast Kanady, Montrealu. Można było cię nazwać wcześniakiem, choć przyszedłeś na świat tylko dzień przed terminem. Twoja mama płakała ze szczęścia, miała tylko ciebie. Mieszkaliście w małym mieszkaniu w biednej dzielnicy, ledwo dawała sobie radę. Drogi przyjacielu, sam twój uśmiech sprawiał, że lepiej jej się istniało. Nie byłeś planowany - a chociaż było ciężko, ani przez chwilę nie pomyślała o aborcji, bądź oddaniu cię do adopcji. Nie liczyła na lekkość - wręcz przeciwnie. Mocno wierzyła, że da radę.

   Kochała cię i chciała cię, Jamesie Davenporcie i to od niemalże samego początku.

   Była dobrą matką. Cierpliwą, chcącą dać ci wszystko, co najlepsze. Chodziła głodna bylebyś tylko zjadł kolację. Czytała ci bajki na dobranoc i kupowała zabawki, kiedy tylko mogła sobie na to pozwolić. Całowała opiekuńczo w czoło i o mało nie dostawała zawału, kiedy miałeś gorączkę.

   Dzięki niej miałeś cudowne dzieciństwo. I w ogóle nie odczuwałeś braku pieniędzy.

   O ojcu nigdy się niczego nie dowiedziałeś. Kiedy jako nastolatek się o niego pytałeś, mama nie chciała o nim rozmawiać, a ty nie nalegałeś. Widziałeś, że to ciężki dla niej temat i wiedziałeś, że na takie ciężko się rozmawia. Mogłeś więc się tylko domyślać, wyobrażać sobie w głowie różne scenariusze i podejrzewać kim był i dlaczego nigdy nie było dane ci go poznać.

   Byłeś mądrym chłopcem. Od zawsze też myślałeś ponad - dokładnie tak lubiłeś. Zostało ci to do samego końca.

   O swojej mamie mawiałeś bardzo często i bardzo dobrze. Była twoim autorytetem, twoim zdaniem najlepszą kobietą na ziemi. Twierdziłeś, że ma śliczny uśmiech - a śliczny nie dlatego, że tak wyglądał, a dlatego, że był taki nieudawany, niewymuszany. Wkradał się na jej wargi tak niespodziewanie i był taki niekontrolowany. Był po prostu najprawdziwszym ze wszystkich uśmiechów i to czyniło go takim pięknym i nie do opisania.

   Opowiadałeś też, że w jej oczach można było dostrzec gwiazdy, niezależnie od godziny. Co najlepsze - one całe były jak nocne niebo. Ich ciemnogranatowy kolor był taki wyjątkowy, podobnie jak cała ona. A gdy je zamykała, usłyszałeś jak sam świat się zamyka i powoli kończy.

   Z twoich ust usłyszałem także, że jej dłonie również były bardzo ładne - zadbane paznokcie, długie, zgrabne palce. Dużo dobrego nimi zrobiła i to czyniło je takimi dobrymi - okropnie różniącymi się od twoich.

   ,,Miała piękne poglądy na świat, mimo tego jej dawnego głodu i cierpienia, i łez pod powiekami" - kiedy to usłyszałem, kolejny raz uświadomiłem sobie, że ta kobieta była wszystkim co szlachetne.

   Najpiękniejszymi zaś słowami, które o niej powiedziałeś były:

   - Pachniała domem i dobrocią, Damon. Pachniała tym, czego w życiu najmniej zaznała i najwięcej mi dała. - mówiłeś to szeptem, aby nie było słychać, że jesteś bliski płaczu. Ale ja i tak wiedziałem, że łzy napływają ci do oczu.

   Powiedziałeś to niedługo po jej śmierci. Ostatnia nasza godzina. Och, Jamesie Davenporcie, ta godzina była taka smutna, chyba oboje liczyliśmy, że następna będzie jakkolwiek szczęśliwsza. I oboje nie wiedzieliśmy, że następnej już nie będzie.

ucieczka od rzeczywistościWhere stories live. Discover now